poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział LVIII



Czujesz nicość.
Nie potrafisz podnieść głowy, twoje dłonie są ociężałe, a oczy, które przed chwilą obserwowały światło słoneczne zdają się być takie ospałe. Nie możesz tego zatrzymać, musisz w to brnąć. Niektóre rzeczy nie są zależne od ciebie. Nie uchronisz się od choroby, od zaplanowanej katastrofy. Twoje życie jest pełne niespodzianek, jeśli myślisz i planujesz, po jakimś czasie okazuje się, że twoje postanowienia i tak nie dobiegną końca.
Czasami czujemy pustkę. Zdarza się, że planujemy ją czymś wypełnić, ale nie mamy czym. Zostajemy sami, czujemy się okropnie, bo wiemy, że nikt nie zrozumie naszych uczuć. Jaki to jest sens słyszeć od osób, że wszystko będzie dobrze, jeśli ten ktoś nie przeszedł tego co my? To tak jakby kazać komuś zapomnieć o bólu kiedy jego ciało od stóp do głów pokryte jest gorącym żarem.
Spojrzała na siedzącego obok mężczyznę. Minęły tygodnie od jej ostatniej wypowiedzi. Nie potrafi pozbierać myśli, są porozrzucane jak odłamki od szkła, które zostało zbite. Ona też się tak czuje. Czuje wielki ból, każde przełknięcie śliny powoduje wielkie palenie w gardle. Widzisz cierpienie, widzisz wielkie starania, widzisz nadzieję. Ale nie swoją.
Popatrzyła w jego oczy. Udał, że tego nie widzi, albo po prostu nie widział. Sama nie wie. Ciemne tęczówki, takie jak jej, skrywały w sobie podobny ból, jakiego ona doświadczała.
Czy Chester ją rozumiał?
Tego nie wiedziała. Wiedziała jednak, że się w to wszystko zaangażował. Czy tak zachowywałby się mężczyzna, który jakiś czas temu atakował bezbronną dziewczynę?
Może rzeczywiście to było spowodowane halucynacjami, dużo lekarzy ciągle jej to powtarza. Ale nie była pewna, może to kolejna pułapka w którą się ona daje wrobić?
Czuła się źle. Na tyle źle, że nagle podniosła się ze swojego miejsca i usiadła na rogu łóżka. Wiedziała, że obecny tu mężczyzna wodzi po niej wzrokiem. Każdy jej ruch był obserwowany, ale starała się to odepchnąć. Po prostu wiedziała, że powrót do wcześniejszych relacji może doszczętnie ją zabić.
Nie ufała mu w takim samym stopniu jak wcześniej. Nie była pewna czy mężczyzna po spotkaniach z nią przeczy swojej wielkiej miłości. Nie potrafiła wymazać dawnego wspomnienia z pamięci.
Zdjęcie przemknęło jej między oczami, a ta oparła się o swoje ramiona. Schowała twarz w swoich dłoniach chcąc nie patrzeć na to wszystko co ją otacza.
- Coś się stało? – Tak, obserwował ją. Wiedziała o tym doskonale.
Nie odpowiedziała nic. Czuła rozdarcie. Z jednej strony chciała wtulić się w mężczyznę, a z drugiej za wszelką cenę nie dopuszczała do siebie jego dotyku. Często chciała by do niej mówił, ale też czasami wolałaby żeby trzymał dziób na kłódkę. Pragnie tego, żeby tu przychodził, ale często woli zostać sama i go nie widzieć.
Bała się.
Zbyt dużo skrajnych emocji spowodowało to, że kobieta nie potrafiła po raz kolejny mu zaufać. I wiedziała, że nie zaufa mu po raz kolejny, mimo tego co się dzieje.
Czy była wielką, bezwstydną suką? Być może, ale ta sytuacja była dla niej jedną z najtrudniejszych w życiu.
Sama nie wiedziała czy kocha. Ciągle wracała wspomnieniami do Toda. Dlaczego? Dlaczego on wtedy ją pocałował? Doskonale pamięta ten moment, ale nie potrafi zrozumieć czy to desperacja spowodowała u niego to zachowanie czy może prawdziwe uczucie.
Chyba się już nigdy nie dowie.
Jakaś cząstka w jej duszy miała nadzieję, że on żyje i że uszedł z tego cało, ale rzeczywistość, która tak bardzo wtłaczała się do jej głowy powodowała odepchnięcie tych nadziei. Gdyby tu jeszcze był, założyłaby się, że odwiedziłby ją przynajmniej raz, zresztą słyszała strzał po tym jak upadła. Czy był skierowany właśnie w jego stronę?
Minęło sporo czasu, lecz ona ani raz nie zapytała co z osobą, która w pewnym stopniu uratowała jej życie. Boi się, żyje w tej chwili w nieświadomości tego że on nie żyje, jeśli dostałaby potwierdzenie to nie wie co by zrobiła. Pewnie minie dużo czasu zanim postanowi po prostu się tego zapytać.
- Podać ci coś? – Odwróciła się w jego stronę i to było błędem. Zauważył jej ściekającą łzę, zanim się zorientowała. Otarła ją delikatnie i zawstydzona pokiwała przecząco głową.
Fakt, potrzebuje wiele rzeczy, ale Chester nie może ich jej tutaj w tej chwili zaoferować. I pewnie nigdy to nie będzie możliwe.
Masywna dłoń mężczyzny dotknęła jej delikatnej skóry na ramionach. Przeszedł ją dreszcz.
„Tak, bądź tu…”
Odsunęła myśli ze swojej własnej podświadomości. To nie były jej słowa. Chyba.
Dlaczego tak bardzo się ich wypierała?
Miała wątpliwości co do szczęśliwej przyszłości. Zresztą, nie chce ranić Chestera, mimo tego, że poniekąd na to zasługiwał.
Postanowiła, że wyjeżdża. Daleko stąd, w stronę Nowego Yorku, a może gdzieś dalej.
Stwierdziła, że powinna zacząć życie od nowa, a zakończyć to wszystko tu i teraz. Doskonale też wiedziała, że Bennington nie będzie za nią latał aż w te strony, praca zobowiązuje.
Czy robiła to umyślnie?
Nie.
To otoczenie przypominało jej o wszystkich porażkach. Patrząc na park miała obraz przepłakanej nocy, patrząc na dom widzi kolejno gwałt, porwanie, szarpaniny, krzyki, płacz… Chester… Nawet Chester jej nie powstrzyma.
- Nienawidzę gdy płaczesz, bo wtedy też mam ochotę płakać, a nie mogę pokazać przy tym personelu, że jestem mięczakiem – odparł i widząc jej mimowolny uśmiech zaśmiał się cicho – Nadal nie chcesz rozmawiać prawda?
Cisza symbolizowała odmowę. Jak zawsze.
- Wszystko będzie dobrze – zaczął dotykając jej ciemnych włosów – Jesteś silną dziewczynką, damy radę.
„Damy radę”… Ten ciąg wyrazów zawierał w sobie tyle emocji, że zliczenie ich i posortowanie w głowie zajęłoby jej sporo czasu. Dawał nadzieję, trzymał w zapewnieniu, że nie jest z tym sama, przez to wiedziała, że komuś na niej zależy, powodował wyrzuty sumienia, że jednak będzie musiała stoczyć sama ze sobą pojedynek i wyznać mu, że podjęła już decyzję…
Zacisnęła usta, ale nie zrobiła nic. Trzymając rękę na jego kolanie, uzmysłowiła sobie, że nawet jakby nie wiem jak chciała to nigdy nie powróci do takich relacji jakie między nimi były.

***

- Może usiądziesz? – Zachęcił Mike kobietę.
- Jakbyś nie zauważył jestem w pracy – odfuknęła mu i odwróciła się do niego tyłem – A ty tutaj jesteś dla mnie jak klient – uśmiechnęła się do niego – Podać coś panu, panie Shinoda?
- A może ja pani coś podam? – Puścił oczko do rudowłosej.
- Ciekawe co – zaśmiała się.
- Dzisiaj wieczorem – ocenił jej wzrok – Kolacja w restauracji?
- Skąpy Shinoda zmienia swoje wcielenie. Cóż to za zmiana!
- Nigdy nie byłem skąpy – podkreślił – Trzymałem pieniądze na jakieś ważniejsze sprawy, nie jestem na przykład taki jak Chester co wszystko by roztrwonił w pięć minut.
- No, a na przykład na co? Na restaurację?
- Na ciebie. Na dalsze życie. Na dzieci…
Odwróciła się w jego stronę:
- Nie masz dzieci – zauważyła, ale po chwili ugryzła się w język. Może powinna w tej chwili zamilczeć. Fakt, najpierw się myśli, a potem mówi.
- Aktualnie nie mam… - puścił do niej oczko, jakby jej zarzut wszedł i wyszedł drugim uchem.
- Mike… - zaśmiała się nieśmiało – Wracam do pracy. Idź do Emily.
Zaśmiał się lekko.
- Uwielbiam jak się tak rumienisz jak powiem coś dziwnego – uśmiechnął się delikatnie w jej stronę – Jesteś wtedy taka bezbronna, przeciwieństwo ciebie w pierwszym dniu naszego spotkania.
Odwróciła głowę i wyszła z sali. Zupełnie rozkojarzona jego słowami przetarła dłonią twarz i zaśmiała się lekko. Co mu strzeliło do głowy, żeby poruszać taki temat w takim miejscu? Przewróciła oczami i nagle poczuła jak ktoś uciera się o jego ramię. Poleciała prosto do przodu i wyrzuciła stertę papierów, które trzymała ze sobą. Zaklęła cicho pod nosem, ale po chwili widząc sprawcę tego zamieszania głośno się zaśmiała:
- We wszystkie pielęgniarki tak wpadasz, co?
- No, tylko w te, które chcą wpadać na mnie – zaśmiał się i podniósł pojedyncze papiery z zimnej posadzki – Mam nadzieję, że Mike tego nie zobaczy, bo by mnie powiesił na sznurku od żelazka gdyby widział, że prawie co cię nie zabiłem.
Zaśmiała się głośno i rzuciła:
- No cóż, jakoś to przeżyje.
- Jak wyniki? – Chester zboczył z ich wcześniejszego tematu.
- Dobre – jej powaga przeniknęła po całym mężczyźnie. Odetchnął – Bardzo dobre. Znaczy, takie dobre jak powinny być nie są, ale szybko do siebie dochodzi. Myślę, że za tydzień ją wypiszemy, tylko jeszcze jest problem z jej zamknięciem. Ona naprawdę nawet nie chce z nami gadać – wypuściła powietrze z płuc – Jak wyjdzie będziesz musiał być przygotowany na to, że będzie musiała być zdana na łaskę psychologa.
- Już wcześniej zdałem sobie sprawę, że bez tego się nie obędzie.
Podniosła kąciki swoich ust i nagle zauważyła jak Shinoda stanął obok niej.
- Miałem właśnie iść do naszej pacjentki – przeszył wzrokiem Benningtona – Jak z nią?
- No cóż, rozmowna nie jest – zauważył z rozczarowaniem – Ale zawsze mogło być gorzej. Za tydzień może ją wypiszą.
- Jak wy to zrobicie? – Spytał po chwili zastanowienia – Nie wróci do tego domu…
- No przecież oczywiste, że nie wróci! – zastanowił się – Zamieszka ze mną.
- Będzie chciała? – Wtrąciła się Lisa – Tak naprawdę nie wiesz jak…
- Będzie musiała chcieć – oznajmił krótko, jakby wiadomość i tym, że ona zamieszka gdzieś inaczej była dla niego nie do pojęcia.
- Znając ją i waszą sytuację myślę, że może być z tym pewien problem – Shinoda przeszył wzrokiem zaskoczonego przyjaciela – Emily jest dorosła, nie możesz jej niczego nakazać.
- Owszem mogę – doskonale wie, że zabrzmiało to bardzo arogancko.
- Ona nie jest twoją własnością – chciała przemówić mu Lisa.
- Własnością nie jest, ale czuję że jestem za nią odpowiedzialny. Już raz ją prawie straciłem, nie dopuszczę po raz kolejny by coś jej się stało. A zamieszkać i tak zamieszka, wydaje mi się, że do domu nie ma zamiaru wracać po tym co się zdarzyło.
Spotkał się w milczeniem. Nie spodziewał się tego, miał po prostu rację. Wiedział o tym doskonale, ale wiedział też że trochę racji leży po stronie Mike’a i Lisy.
- Wiecie co? – przerwał długie milczenie – Może najlepiej będzie jak do niej wrócę.
Odsunął się od nich i powędrował w stronę znanych mu drzwi.

***

Biegła.
Biegła ile sił w nogach. Omijając kręte leśne uliczki miała w głowie tylko jedno: „Podnoś nogi tak wysoko by się nie przewrócić”.
Przed czym tak naprawdę uciekała?
Czuła w żyłach płynącą adrenalinę, pobudziła ona wszystkie jej kawałki ciała i sprawiła, że mózg przestał myśleć racjonalnie. Nie chciała się w taki sposób poddać, przecież tylko najsłabsi nie próbują czegoś zmienić.
Nagle jej stopa ugrzęzła w jednym z korzeni wielkiego drzewa, a ona runęła jak długa przed siebie. Krzyknęła cicho i czując ból w okolicach kolana mocno się skrzywiła.
„Błagam, nie teraz…”
Jej myśli biły od niej tak głośno, że bała się, że ktoś je usłyszy. Czuła się niepewnie, nie mogła wstać i iść dalej, ale wiedziała, że musi.
Wyciągnęła kończynę z korzenia i oceniła jej stan. Nie było tak źle. Była przecięta w kilku miejscach, ale to nie groziło tym, że nie da rady się ruszyć. Odetchnęła z ulgą i wstała z miejsca, ale coś zaczęło nie dawać jej spokoju.
Spojrzała w górę.
Jarzębina? Tutaj?
Było lato, słońce spiekało jej spoconą skórę, a ona sama łapała szybciej zadyszki niż kiedykolwiek. Skrzywiła się, ale złapała za nią. W pewnym momencie usłyszała jak ktoś nadepnął na jakąś gałąź.
Gwałtownie się odwróciła przez przypadek zrywając owoc z drzewa. Zaczęło coś po niej spływać. Coś podobnego do krwi.
Uniosła głowę do góry i krzyknęła.
Kilkanaście trupów rozwieszonych nad jej głową kolebało się siłą lekkiego wiatru. Raz w lewo, raz w prawą, bez zmian. Twarze nie mówiły nic, połowa z nich była wypalona, ale doskonale wiedziała, że są jej znajome. Ian, Anabelle, Chester, Lisa, Mike, Joe, Tiffany…
Krzyknęła po raz kolejny i odsunęła się w bok.
- Nic ci to nie da, że krzyczysz – odezwał się znajomy głos.
- Tod! – krzyknęła zaskoczona i gwałtownie ruszyła w jego stronę.
- Nie podchodź – zagroził jej krzykiem. Zdziwiona jego tonem wypowiedzi przestraszyła się, ale zrobiła to co jej kazał. Coś było w nim nietypowego.
- Przeżyłeś…
- Wcale nie – zaśmiał się drapiąc się po swojej zarośniętym podbródku – Jestem twoim złudzeniem.
- Nie rozumiem.
- No cóż Emily, widzisz pewne rzeczy, których nie powinnaś widzieć. Myślisz o rzeczach, o których nie powinnaś myśleć – Spojrzał w jej oczy – Czy to nie jest dla ciebie męczące?
Nie odpowiedziała, stała jak wryta. Nie spodziewając się od niego takiej wypowiedzi skrzyżowała ręce by utrzymać równowagę i zachęciła go by mówił dalej.
- Twoje lęki są bezpodstawne. Boisz się śmierci, ale chcesz umrzeć. Boisz się myśleć co będzie dalej, ale myślisz. Boisz się patrzeć mu w oczy, ale patrzysz. Boisz się, że życie cię odrzuci, ale ty odrzucasz je… - przerwał by oprzeć się o drzewo – Jaki tu jest sens?
- Po co wytykasz mi błędy? – jej głos zabrzmiał w jego głowie. Tak, widziała to, że ukoiła wszystkie jego zmysły.
- By ci uświadomić, że powinnaś kierować się sercem.
- Serce zawodzi – rzuciła – Często zawodzi.
- Rozum też.
- Ale rozum jest pewniejszy.
- Rozum jest dla ludzi, którzy boją się zdania innych ludzi.
- A ty czym się kierujesz? – spytała.
- Już niczym – zaśmiał się – Nie żyję. Zabiła mnie kulka w łeb od twojego wiernego członka rodziny. Albo nie od niego. Sam nie wiem. Zresztą…
- Ale ty żyjesz.
- W twojej podświadomości – rzucił – Tak naprawdę mnie tu nie ma. Wybacz mi, ale znowu masz schizy.
Zła na niego odsunęła się w przeciwną stronę i usłyszała:
- Nie jesteś szczęśliwa – zaskoczył ją – Nic nie sprawia ci radości.
- Być może – nie chcąc zdradzić swojego drgającego głosu nie odwróciła się w jego stronę.
- Ja jestem szczęśliwy – uśmiechnął się – W życiu nigdy nie byłem, zawsze pomiatały mną osoby trzecie. Będąc gdzie indziej jestem wolny.
- Co masz na myśli?
- Chcę byś była przy mnie.
- Tod… - odparła nieśmiało.
- Tak, wiem. Kochasz Benningtona.
Zamarła. Nienawidziła go właśnie za taką bezpośredniość.
- Nie wiem tylko dlaczego się przed tym wzbraniasz – rzucił po chwili – Nie usłyszałem pozytywnej odpowiedzi z twojej strony.
- Bo może takowej nie ma.
- Nie ściemniaj  - zaśmiał się – Nie potrafisz kłamać. Zresztą i tak znam wszystkie twoje uczucia.
- Niby jak? – Odwróciła się w jego stronę.
- Magia – zaśmiał się głośno i dopiero wtedy zobaczyła jak z jego ust zaczęła wypływać ciepła substancja.
Krew.
Widok był tak przerażający, że zakryła usta dłonią by nie krzyknąć i odsunęła się w tył.
- Boisz się mnie?
Nie odpowiedziała. Unikała tylko jego wzroku.
Nagle jedno z ciał spadło kilka metrów przed nią. Czaszka roztrzaskała się o wystający kamień łamiąc wszystkie sterczące zęby. Kości wykrzywiły się w niewyobrażalny sposób, a szyja została przebita przez wystającą kość.
Nathan.
- Przecięta tętnica… - zaczął bez emocji – Nic takiego.
- Zamknij się! – krzyknęła już w tej chwili nie hamując żadnych łez – Co mu zrobiliście?!
- To nie ja – wzruszył ramionami dalej wpatrując się w nią krwistymi oczami.
Nagle ktoś szarpnął za jej ramię. Przywalił jej ciało do samej ziemi i w tej chwili poczuła przecinającą skórę w okolicy obojczyka.
Wrzasnęła z bólu, ale resztkami sił przewróciła się na plecy.
Spojrzała na przerażającą mimikę sprawcy i zaczęła wrzeszczeć. Nóż delikatnie, lecz dosadnie muskał jej jasną skórę ukazując co chwilę jej krwiste wnętrze.
Jej ojciec zamachnął się nożem, a ta wiedząc, że to uderzenie będzie jej ostatnim obrazem odsunęła głowę w prawą stronę. Przez oczy przeleciał jej obraz przeszywającego powietrze ostrza, które trafiło w zakrwawiony przez nią grunt.
- Zostaw mnie! – krzyknęła – Proszę.
- Powiedziałem ci, jesteś moja albo nikogo…
Wyrwała się mocno z jego objęć, a ten przeraził się widząc jej zamiary. Nóż wypadł z jego ręki, a jej spryt wziął górę. Dotknęła lepkiej rączki i grożąc mu ostrzem wstała z ziemi.
Ciała zaczęły spadać. Wszystkie znajome twarze teraz leżały pod jej nogami.
To sprawiło jej największy ból. Był on bardziej dotkliwy niż ten który sprawiły jej rany na jej ciele. Krzyknęła z płaczem widząc jak głowa Iana obija się o wystający konar, albo jak noga Shinody przerywa się w pół z powodu zbyt mocnego uderzenia.
Nagle poczuła, że coś przygniata ją do samej ziemi. Ból był tak niesamowicie duży, że zacisnęła zęby i spojrzała na sprawcę.
Chester.
Poczuła jak łzy zaczęły jej spływać po pokaleczonych policzkach. Widząc jego zdeformowaną twarz dostała ataku paniki. Chciała się wydostać spod ciężaru jego ciała, wiedziała, że straciła nóż i że zaraz może skończyć jak on.
Przesunęła jego głowę w lewą stronę i nagle z jego oczodołu wypadło jedno oko. Krzyknęła ponownie.
Adrenalina wzięła górę. Zacisnęła zęby i za wszelką cenę chciała wygrzebać się spod jego prawie gnijącego ciała.
Nagle coś wbiło się w jej szyję. Paraliż przeszedł po jej całym ciele, nie potrafiła nic powiedzieć, a z jej ust zaczęła wydobywać się krew. Dławiła się nią, ale resztkami sił chciała prosić go o życie.
- Jesteś taką samą dziwką jak twoja matka! – wrzasnął pełen wściekłości.
Widząc jak nóż zawiesił się w powietrzu krzyknęła po raz kolejny.
- Ona pewnie też tak krzyczała jak staczała się w ten jebany rów. Jesteś taka sama jak ona!
Opadła na ciało Benningtona i krzyknęła z płaczem po raz kolejny. Kolejny cios, kolejny przypływ bólu.
Po raz kolejny czuje to samo.
Wróciła do przeszłości, która miała już nie nadejść. Widziała jego twarz, czuła jego oddech i napawała się jego zawistnym wzrokiem. Wszystko przed czym się wzbraniała przez te tygodnie znowu przeleciało jej między oczami wywierając na niej coraz większe piętno.
Chciała jeszcze błagać o życie, ale to nie miało znaczenia.
Nóż trafił w brzuch mężczyzny i rozciął całe wnętrzności, a ona widząc to wydobyła z siebie niesamowity krzyk.
- Nie! – gardło zaczęło ją piec, ale nic nie mogła zrobić. Łzy co chwilę spadały na jej przesiąknięte krwią ubrania.
Uderzył po raz kolejny rozcinając jej prawą nogę.
Ból przeszył jej całą kończynę, wiedziała, że utkwiła w pułapce, a ojciec będzie się chciał napawać jej powolną śmiercią.
- Zostaw mnie! – wrzasnęła po raz kolejny czując, że przenosi się do innego pomieszczenia. Obraz zakrwawionego lasu przeistoczył się w wielką ciemność. Zaczęła drżeć ze strachu i ponownie krzyknęła, nie wiedząc gdzie w tej chwili się znajduje.
Poderwała się w miejsca i zaczęła wołać o pomoc. Jest w niebie. Przegrała.
Nagle poczuła, że ktoś przez ostatnie kilka chwil ją obejmował. To był ojciec?
- Spokojnie… – Potarł za jej potargane włosy i schował jej ciało w swoich ramionach – To był tylko zły sen, koszmar, rozumiesz?
Zaczęła się dusić. Każdy jej oddech powodował wielki problem, zaczęła za wszelką cenę łapać powietrze do ust.
- Jestem tutaj, nic ci nie grozi – znajomy głos po raz kolejny ukoił jej wszystkie zmysły. Po chwili spojrzała w stronę mężczyzny.
- Nic się nie stało – Chester uspokajał ją po raz kolejny ścierając z jej policzków płynące łzy – Nie wiem co się stało, ale to jest tylko fikcja, pieprzona nic nie znacząca fikcja – Przybliżył ją po raz kolejny do siebie czując jak cała drży. Teraz to on się przestraszył.
-  Ty żyjesz – zaczęła niepewnie dławiąc się łzami – Nic ci się nie stało…
Uśmiechnął się delikatnie słysząc jej głos mimo tego, że wiedział że nie powinien tego robić, ale po chwili odpowiedział jej:
- Żyję, nic mi nie jest. I ty też jesteś cała, to był tylko głupi sen.
Tak, to tylko głupi i cholernie rzeczywisty sen. Nic więcej.
Po chwili Chester podniósł jej kołdrę i całkowicie zakrył kobietę. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, a on jeszcze tu siedział. Dwie godziny temu z powodu zmęczenia po prostu padł jak mucha i zasnął obok na krześle. Gdyby nie krzyki Emily, obudziłby się dopiero rano. Nie ma tego złego, że został.
Kobieta przylgnęła do niego bardziej opierając się o jego klatkę piersiową. Czując jak Chester łapie za jej lewy bok by ją bardziej przysunąć, złapała za jego dłoń i mocno uścisnęła.
- Tod nie żyje – zaczęła po chwili dławiąc się łzami – Zabiła go kulka w łeb od mojego ojca, wtedy jak się ode mnie oddalił. On jest martwy, prawda?
Zaskoczony jej wypowiedzią zastanowił się trochę, lecz to jej wystarczyło. Milczenie wyrażało więcej słów niż by się spodziewał.
Ponownie wybuchła płaczem wiedząc, że to miała rację. W tej chwili prawda bolała bardziej niż kłamstwo. Zresztą, prawda praktycznie zawsze rani.
Dotknął jej policzka i delikatnie wtulił ją do siebie, a ta dotknęła głową jego długiej szyi. Czuł jak jej łzy spływają po jego skórze, ale nic nie mógł zrobić. Wiedział, że kiedyś i tak by się o tym dowiedziała, więc nie czuł zbyt dużych wyrzutów sumienia za swoje milczenie. Być może chciał tego by jej emocje, które zbierały się od kilku tygodni po prostu tak z siebie wyleciały?
Było to w tej chwili bardzo egoistyczne, ale pragnął jej, a jej dotyk tylko pogłębiał to uczucie. Bał się, że w tej chwili po prostu nie wie co robi i szuka pocieszenia u jakiejkolwiek osoby, a on nie chciał być kimś obcym.
Wszystko ucichło. Jej ciało zaczęło być bezwładne, ale doskonale wiedział, że nie zasnęła. Nie potrafiłaby po raz kolejny pójść tam, skąd przed chwilą wróciła przerażona.
To było silniejsze od niego. Popatrzył na jej zwinięte ciało i zgarnął z jej twarzy opadające włosy. Widząc jak bezsilna leży na jego ramieniu, przysunął się bardziej i pocałował delikatnie ją w sam środek czoła.
Nie zrobiła nic. Bez żadnej reakcji zamknęła swoje oczy, czuła się w tej chwili choć trochę bezpieczniej.
Był tutaj, dotykał jej, nie zostawił.
Mimo tego, że jej umysł się przed tym wzbraniał, ona ciągle czuła jego czułe muśnięcie ustami na swojej skórze.

***

- Nathan! – wrzasnęła Annabelle widząc jak malec biega po całej sali – Ciocia jest pewnie zmęczona, a ty tak biegasz!
- To dziecko – zaśmiał się Chester – Musi się wyszaleć.
Przewróciła oczami z lekkim uśmiechem i usiadła obok pacjentki.
- Słyszałam, że wychodzisz za cztery-pięć dni.
- Nie chcą już jej trzymać, zresztą Emily też nie ma ochoty tutaj więcej siedzieć.
- Wyobrażam sobie jakie to musi być męczące – stwierdziła i nagle złapała swoje dziecko w ramiona – Widzisz kochanie jaka ciocia jest grzeczna? A ty? Biegasz, a reszta personelu się skarży.
- Chyba nie jest aż tak źle – zaśmiał się Bennington.
- Nie? Ile ja się wstydu najadłam kilka dni temu, jak Nathan odłączył wszystkie kable od jakiejś baby i wrzucił je do kosza. Boże, pielęgniarki do dzisiaj wodzą za mną i za nim wzrokiem.
Chester zaśmiał się i przybliżył się do chłopca:
- Rozrabiasz jak ja w twoim wieku. Przybij ze mną piąsteczkę.
Rozbawiony malec spojrzał na niego i z całej siły walnął dłonią o jego. Emily obserwowała ich zachowanie w całkowitym milczeniu. Widząc różnicę między dłonią Nathana, a Chestera uśmiechnęła się lekko. Kurcze, jakie to było niesamowite.
Wtem do sali wszedł Ian. No cóż, Bennington zmienił delikatnie swoje nastawienie i wyprostował się jakby otrzymał przed chwilą jakąś komendę.
- Jak się czujesz? – Spytał się kobiety całując ją w czoło, dokładnie w to samo miejsce jak Chester kilka dni temu. Usiadł obok żony i widząc pozytywne kiwnięcie głową uśmiechnął się do niej serdecznie – Zostaliśmy dzisiaj zaproszeni na jakąś kolację z firmy. Wiesz jak mi się na nią nie chce iść? Jakbym mógł zatrudnić dublerów do takich spraw, nie zastanawiałbym się nawet nad kosztem.
- Och, nie przesadzaj. Niektórzy ludzie są naprawdę w porządku – odparła poprawiając jego kołnierz przy koszuli. Skrzywił się trochę, ale ciągnął:
- Za kilka dni wychodzisz – przyjrzał się jej uważnie i dokończył – Gdzie zamierzasz zamieszkać? W domu?
- Dom odpada – wtrącił się mu Bennington. Ian przeszył do wzrokiem od góry do dołu. Czyżby się przesłyszał?
- Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Bo wracając tam wpadnie w jeszcze gorszą depresję.
- Ona nie ma depresji – zauważył zgryźliwie.
- Jesteś tego pewien? – skrzyżował swoje ręce i stanął naprzeciw niego – Spędzam z nią więcej czasu niż ty i powiem ci, że wiem więcej o jej stanie zdrowia. Zresztą nawet głupi by zauważył, że jest coś nie tak.
- To ma być zarzut? Cóż, ja mam pracę i nie mogę jak ty przełożyć sobie roboty.
- Nie miało to brzmieć jak zarzut – oznajmił szczerze – Jedynie wiem co może czuć Emily, zresztą martwię się o nią.
- Dobrze, że dopiero teraz – zadrwił z niego i wstał z miejsca.
- Ian! – wtrąciła się jego żona, ale na darmo. Wzięła Nathana na kolana, a ten nie wiedząc co się dzieje nagle ucichł.
- To może mi powiesz gdzie będzie mieszkać? – Spytał po chwili Chestera.
- Mój dom jest zawsze dla niej otwarty.
Zaśmiał się głośno i rzucił:
- Nie zgadzam się.
- Przypominam ci, że ty nie stawiasz tu warunków.
- A ja ci chcę przypomnieć, że Emily nie jest taka głupia by po raz kolejny tobie zaufać.
Wywrócił oczy z zażenowania i lekko się zaśmiał. Boże, czy w tej chwili musi pokazywać swoją nieskazitelność przed swoją siostrą?
- Przypominam ci, że ty też w pewnych sprawach nie zachowywałeś się idealnie – wytknął mu. „Oko za oko, ząb za ząb”. Emily przyglądała się ich potyczkom wiedząc, że ich stosunki w najbliższym czasie się nie polepszą, wręcz przeciwnie. Wygląda na to, że będzie trudno im się od nowa ze sobą oswoić. Ian przez cały czas sądzi Benningtona za jego zachowanie w stosunku co do kobiety, nawet wini go za taki przebieg sprawy z jej ojcem. Przecież gdyby był, nic by się nie stało.
- Nikt nie jest idealny – zauważył – Tylko ja jej nie zawiodłem.
- Jesteś tego pewien? – Spytał się po chwili, ale machnął ręką – Dobra, nie mam zamiaru wkraczać w jakieś bezsensowne dyskusje.
- I słusznie – odparł całkiem poważnie – Ja i Annabelle myśleliśmy o tym przez pewien czas i Emily – zwrócił się do niej – proponujemy ci mieszkanie u siebie. Nie będziesz sama, Annabelle będzie ciągle w domu, masz Nathana, zresztą warunki u nas są bardzo dobre.
Ścisnął swoje dłonie i zirytowany głośno westchnął. Dlaczego nie pomyślał o tym, że Ian będzie za wszelką cenę chciał zatrzymać siostrę przy sobie?
- Zgadzasz się prawda? – Wręcz na nią naciskał.
- Emily zamieszka u mnie – odparł pewnie patrząc na kobietę. Albo teraz albo nigdy – Wiem, że to co zrobiłem było zwykłym głupstwem, ale wiem jak jest teraz. Gdyby mi nie zależało nie byłbym tutaj w tym miejscu i bym się o nią nie martwił.
- Bohater się znalazł – zaśmiał się.
- Ian! – wrzasnęła Annabelle – To szpital, przestańcie zachowywać się jak dzieci!
- Ten półgłówek nie będzie mi…
- Półgłówek? – Chester wręcz nie wybuchnął – Wiesz co w dupie mam to co…
- Wyjeżdżam z tego miasta.
Emily wiedziała jak rozładować aż tak bardzo napiętnowaną sytuację. Popatrzeli się na nią z uśmiechem.
- Emily, przestań sobie żartować.
- Sprzedaje dom. Sprzedaje ten pieprzony dom, sprzedaję tę parcelę i wyjeżdżam. Może Nowy York?
- Ty żartujesz – wtrącił się jej brat.
- Znajdę tam pracę, ułożę sobie życie i zapomnę o tym koszmarnym miejscu raz na zawsze.
- Nie możesz zostać sama – zauważył Chester – Nie mogę na to pozwolić.
- Podjęłam już decyzję.
- A ja? – Zaczął Ian – Wyjedziesz sobie tak po prostu w nieznane tereny i co ja będę czuł?
- Ja sobie jakoś poradziłam jak zostawiłeś mnie dla Annabelle.
Punkt dla Benningtona. Wiedział, że nie powinien, ale lekko się uśmiechnął widząc jak go to zabolało. Duża pewność go zgubiła, nie wiedział w tej chwili co powiedzieć.
- Wiesz jak było…
- Mogę zostać sama? – Spytała nie przejmując się jego zaskoczeniem.
- Emily ja chcę tylko…
- Proszę. Chcę pobyć sama. Możecie to dla mnie zrobić?
Zastygli w milczeniu. Bennington wymienił złośliwe spojrzeniem z Ian’em i zrobili to o co prosiła ich Emily. Tego się nie spodziewał, nie sądził, że kobieta będzie miała w planie jakikolwiek wyjazd.
Wyszedł na korytarz i spojrzał w jego głąb. Zahipnotyzowany przeszedł kilka metrów patrząc przed siebie i zacisnął pięści.
- Chester! – krzyknął do niego znajomy głos.
Nie zwrócił na niego uwagi. Szedł dalej, najdalej od tego wszystkiego, od całej sytuacji. Był zły, że przez swoją głupotę stracił ją już na zawsze.
„Ułożę sobie życie”.
Miał ochotę krzyczeć. To tam chce ułożyć swoje życie, to tam chce zaplanować swoje kolejne lata życia. Nie tu, nie w tym miejscu, nie przy nim.
- Chester do cholery! – ktoś szarpnął jego ramieniem – Wołam cię i wołam! Nie słyszysz mnie?
- Mike, muszę zostać sam.
- Muszę ci coś dać, to pilne.
Wyciągnął niewielką kopertę i wręczył ją swojemu przyjacielowi.
- Co to jest? – wywrócił oczami – Mike, to nie jest pilne.
- Słyszałem, że jest.
- Od kogo tak słyszałeś? – spytał bezsilny.
- Od Marlene.
Cholera jasna, jeszcze ona. Spojrzał wrogo na kopertę, ale usłyszał po chwili wyjaśnienie:
- Była u mnie, kazała mi to przekazać. Podobno to jest bardzo ważne i bardzo jej zależy byś to przeczytał.
- Niesamowite z jej strony, coś jeszcze?
- Chazz, nie wyżywaj się na mnie – zdenerwowany spojrzał na niego – Ja nie jestem nic winien, ja tylko miałem przekazać.
- Tak wiem – spuścił wzrok – Przepraszam.
- Wszystko w porządku? – Spytał już odchodzącego Bennintrona.
- Nic nie jest w porządku.
- Chester! – krzyknął widząc jak otwiera kolejne drzwi.
- Nie wchodź do Emily, zachciało jej się nagle chwili spokoju.
Zaskoczony jego zachowaniem stanął jak wryty, ale nie powiedział nic więcej.
Spojrzał tylko na zdenerwowanego Benningtona, który w tej chwili zniknął mu z oczu. Co czuł?
Był przede wszystkim zaskoczony. Nie mógł sobie uświadomić, że za parę tygodni może stracić osobę, której poświęcił praktycznie wszystko. Czuł zażenowanie, nie potrafił nie być zły za taki przebieg tej sytuacji. Co jej strzeliło do głowy?
Usiadł przed szpitalem i zaciągnął się świeżym powietrzem. Wdech i wydech. Nie zapomniał jeszcze jak się oddycha. Dobrze.
Zamknął oczy, ale tylko na jakąś chwilę. Poczuł, że coś nadal tkwi w jego dłoni.
Zwinął podarowaną mu kopertę i widząc stojący obok kosz jednym ruchem rzucił papierem w jego stronę. Wszystko się w nim gotowało, a świadomość tego, że Marlene próbuje znowu wzniecić jakieś podchody nie napajała go entuzjazmem.
„To bardzo ważne”.
Zastanowił się przez chwilę i wstał z drewnianej ławki. Może powinien to jednak przeczytać?
Wygrzebał z kosza zgnieciony papier i rozdarł kopertę. Nie zwracając uwagi na wzrok przechodzących obok ludzi usiadł ponownie z listem.
Przeczytać go?
No cóż, rozwinął jego zawartość i postanowił zaryzykować.

„Tak naprawdę jestem już Ci wdzięczna za to, że otwarłeś ten list. Mogłeś go wyrzucić i o nim zapomnieć, tak samo jak chcesz zapomnieć o mnie. Zresztą nie dziwię Ci się, zrobiłam w Twoim życiu zbyt dużo zamieszania byś jeszcze chciał mieć ze mną coś wspólnego.
Nie piszę tego po to bym oczyściła się ze wszystkich zarzutów. Ten list nie służy temu, w ogóle sądzę, że do końca życia nie zdążysz mi całkowicie wybaczyć tych wszystkich win.
Obdarłeś mnie z moich ubrań. I tu nie chodzi o sens fizyczny. Przez wiele lat, w których byliśmy blisko siebie (czyli w takich, w których  przeszkadzało nam tylko szerzące się zło) było mi z tobą naprawdę dobrze. Byłeś dla mnie jedyną podporą, która z każdym problemem się umacniała. Bo Ty, jako jedyny przyjąłeś mnie pod swój „śmieszny” domek, w którym szczury jadły częściej niż My. Byłam wtedy początkującą marną pisarką, a właśnie przez mój zawód poznałam i Was. Znam cię od stóp do głów, skrywasz w sobie poniekąd człowieka, którym nigdy nie chciałeś być. Gdzie się podział Chester, który chce być wolny, niezależny? Nadal twierdzę, że to wszystko Cię zmieniło.
Teraz gdy już wiesz, że znaczysz dla mnie więcej niż tylko zwykły kumpel przy, którym można wypić piwo (Jak już kiedyś mówiłam, tak, zapisałam się ponownie na tę jebaną terapię). Zresztą, sądzę, że wiesz o czym mówię.
Mogłam to przekazać Mike’owi, Joe’mu, Robertowi… Komukolwiek. Ale w głębi duszy czułam, że powinieneś wiedzieć o tym pierwszy.
Wyjeżdżam.
Znaczy się – już wyjechałam. Pewnie jestem już tam gdzieś na górze, może przelatuję gdzieś nad twoją głową. Nie ważne. Nie zobaczysz mnie już nigdy więcej. Ty ani nikt z Waszej ekipy.
Za dużo narozrabiałam, nie odbuduję tego wszystkiego, a myśl o tym jak traktujesz Emily dobija mnie jeszcze bardziej. Zawsze to ja chciałam być nią i czuć Twoją miłość jak ona czuje. Ale życie od zawsze mnie nie lubiło, a to że tobie się poszczęściło to zwykły przypadek.
Czasem tak jest, ktoś odbije się od dna, a ktoś po prostu nie ma na to siły.
Reszta się dowie tego od Ciebie, proszę, zrób to zaraz, od razu po przeczytaniu tego listu. Nie, Mike nic nie wie mimo tego, że dałam mu tę kartkę, pewnie sądzi, że to kolejne nieudolne przeprosiny z mojej strony.
Nie tym razem.
Chcę tylko tego byś o mnie nigdy nie zapomniał. Nie zapomnij o tej Marlene, która tkwiła przy tobie jak leżałeś całkiem pijany na środku dywanu albo o tej która wyśmiewała się z tobą z całego otaczającego nas gówna. Proszę.
Życzę Ci dobrego życia. I wiem, że się tego po mnie nie spodziewasz, ale mam nadzieję, że się między tobą i Emily jakoś ułoży. Wszystko zniszczyliśmy, ale wydaje mi się, że jest jeszcze coś do odratowania. Zresztą, teraz wiem o tym doskonale, że Ty nie wytrzymasz bez niej żadnego kolejnego dnia.
Życzę jej powrotu do normalności.
Ale tylko dlatego, że Cię kocham.

Marlene

PS. Nie podaję ci żadnego numeru telefonu, miejsca zamieszkania, miejsca mojej nowej pracy itp. Nie chcę byś mnie szukał. Nie zbudujemy już razem przyszłości, ponieważ to co robisz mnie niesamowicie rani. Wybacz.”

***

Tkwili w niezręcznej ciszy przez dłuższy czas. Chester chciał ją przełamać, powiedzieć coś co dręczyło go od tak długiego czasu, ale po prostu nie potrafił. Wiedział, że poruszanie tego tematu przy Emily nie ma po prostu sensu.
Widział jej prawie zapadnięte powieki. Była zmęczona, cały dzień spędziła na prawie ostatnich badaniach przed wyjściem z tego szpitala.
Był z niej poniekąd dumny, że radzi sobie z tym w taki sposób. Już dawno nie widział jej bezsilnych ruchów. Nie powie, że mu tego brakowało, jednak uwielbiał patrzeć jak Emily z dnia na dzień czuje się coraz lepiej i zachowuje się jak normalny żyjący człowiek.
Wstał ze swojego stołka, widząc że godzina dwudziesta pierwsza będzie najwyższym czasem by się z nią pożegnać:
- Chyba się będziemy musieli pożegnać na dłużej – zaskoczona jego wypowiedzią otworzyła swoje oczy – Jutro mam ważne spotkanie, wytwórnia chce z nami poważnie porozmawiać w sprawie płyty, którą powinniśmy już mieć prawie skończoną, a ona nawet nie jest w połowie tworzenia. Wiesz o czym mówię. A pojutrze być może z Mike’iem będę musiał pojechać jeszcze dalej by załatwić jeszcze kilka innych spraw.
Uśmiechnął się do niej serdecznie i delikatnie pocałował w policzek.
- Więc spotkamy się za jakieś trzy dni, przepraszam – zgarnął z jej czoła opadające kosmyki włosów i dodał – Śpij dobrze.
Wiedział, że jest zbyt zmęczona by odpowiedzieć. Rzucił jej po raz kolejny uśmiech i otworzył drzwi od sali.
- Chester – zaczęła szybko tak by jeszcze miał szansę zawrócić – Zostań ze mną do czasu w którym usnę, proszę.
Odwrócił się w jej stronę i widząc jej siedzącą sylwetkę poczuł po raz pierwszy coś w rodzaju nadziei. Bez protestów usiadł ponownie na krześle i złapał za jej dłoń. Była taka bezwładna i delikatna, jak spadający motyl. Nieskazitelna pod każdym względem.
- Nie – zaprzeczyła cicho i przesunęła się na lewą stronę swojego łóżka.
Chester wyczuł aluzję. Czując coraz szybsze bicie serca usiadł obok niej, a ona sama z siebie wsunęła swoje ciało w jego ramiona.
Był zaskoczony, na tyle zaskoczony, że miał ochotę się śmiać. Miał ochotę wybuchnąć tym wszystkim co w sobie skrywał od tak długiego czasu.
Dotknął jej policzka i zaczął pocierać swoimi palcami o jej dłoń. Była taka krucha, że jakiekolwiek zachęcenie do wstania z tego łóżka skończyłoby się dla niej tragicznie.
- Boję się – zaczęła ledwie słyszalnym szeptem. Położyła swoją głowę obok jego twarzy i czując jego kilkudniowy zarost już w tej chwili wiedziała, że robi to czego potem będzie żałowała. Lecz to było silniejsze od niej.
- Nie masz czego – uśmiechnął się lekko – Jestem tutaj.
- Ale nie byłeś w całym moim życiu.
- Nie wyjeżdżaj – zaczął ten temat mimo swoich wewnętrznych protestów.
- Muszę.
- Wcale nie musisz.
- Boję się życia tutaj. Muszę – odparła przymykając swoje oczy.
- Pomogę ci – złapał delikatnie za jej ramię – Nie będziesz sama.
Nie odpowiedziała nic. Zamilkła już doszczętnie analizując to wszystko co zrobiła.
Zresztą wiedziała, że kierowanie się teraz swoim sercem później będzie miało jeszcze gorsze konsekwencje.


Ja chyba nigdy nie skończę tego bloga.
Dobra, teraz już na serio się biorę za kończenie, zostały już tylko 3 wpisy, myślę że wyrobię się z tym do końca lutego.
Zresztą, niczego nie obiecuję. 

Zdradzę, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów na tym blogu i po raz pierwszy jestem z czegoś tu zadowolona :) (Ogólnie sukces, bo mi się tutaj nic nigdy nie podoba).

Ejeje! Zostawcie coś po sobie :) 

4 komentarze:

  1. Kobieto. Masz niesamowity talent - rozdział praktycznie dzieje się jedynie w szpitalu. A interesujących wątków jest tyle, ile u mnie w trzech rozdziałach.
    A właśnie, u mnie nowy rozdział...
    Ulix zamknij się z tymi pieprzonymi reklamami. ;-;
    Już Ci to mówiłam, ale pięknie opisujesz uczucia, wewnętrzne przemyślenia postaci itp. Czasami mam wrażenie, że nadawałabyś się do pisania piosenek. Zajmujesz się może tym?
    Mówisz, że jeszcze tylko trzy wpisy. No to mam pytanie, masz może plany na nowe opowiadanie? Powiedz, że tak...
    Życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plany na nowe opowiadanie są, nie powiem, że nie :) Myślę, że jak wszystko pójdzie po mojej myśli to coś nowego powstanie.
      A co piosenek:
      O nie, nie xd To nie ma działka, do tego trzeba mieć naprawdę talent :D Ja zostaje na razie przy moich opowiadaniach :)

      Usuń
  2. To było piękne ... ejjjjjjjj tylko 3 rozdziały/? Wcale się nie pogniewam jak będzie ich 5-10 :D bo to opowiadanie tak wciąga.:) No ale pocieszające jest to, że masz pomysł na coś nowego ;D
    A co do rozdziału to był : wzruszający a zarazem trzymał w napięciu. Np. ta sytuacja z mieszkaniem .... cudo *=* ale i tak mam wielkaaaa nadzieję, że da się namówić na mieszkanie z Chazeem. On tyle dla niej robi... a ona nie do końca to docenia; ( chociaż mam wrażenie, że po tym gdy Chester powiedział, że chyba pożegnają się na dłużej, zdała sobie sprawę jak go potrzebuje :) Wiem, bez sensu ten komentarz ... : d
    Proszęęęęęę nie karz nam długo czekać na nowy rozdział, bo jestem bardzo ciekawa, jak potoczą sie dalsze sprawy :)
    Wenyyy>>>

    OdpowiedzUsuń
  3. Sen Emily który opisałaś, strasznie przypominał mi kilka scen z książki Stephen King ''Doktor Sen'' A jestem wielką jego fanką, i sporo jego książek przeczytałam. No i bardzo mi się ten sen podobał, bo był w podobnym stylu pisany ;)
    Oj kurczę, list Marlene wzbudził we mnie emocje.. kurcze łezka się w oku zakręciła, był bardzo mocny i taki prawdziwy, nie pusty.. wow. Przez chwile jednak miałam nadzieje, że może wrobiła go w to że spali ze sobą i wyzna mu prawdę że może do niczego nie doszło, i wtedy Emily by do niego wróciła no ale .. byłoby to zbyt proste.
    I muszę stwierdzić, że ten rozdział na prawdę jest chyba jednym z mocniejszych na tym blogu. Od początku miał ręce i nogi, nic na siłę, wszystko pisane tak lekko? Super <3/Kuroichi

    OdpowiedzUsuń