Czujesz nicość.
Nie potrafisz podnieść głowy, twoje dłonie są ociężałe, a
oczy, które przed chwilą obserwowały światło słoneczne zdają się być takie
ospałe. Nie możesz tego zatrzymać, musisz w to brnąć. Niektóre rzeczy nie są
zależne od ciebie. Nie uchronisz się od choroby, od zaplanowanej katastrofy.
Twoje życie jest pełne niespodzianek, jeśli myślisz i planujesz, po jakimś
czasie okazuje się, że twoje postanowienia i tak nie dobiegną końca.
Czasami czujemy pustkę. Zdarza się, że planujemy ją czymś
wypełnić, ale nie mamy czym. Zostajemy sami, czujemy się okropnie, bo wiemy, że
nikt nie zrozumie naszych uczuć. Jaki to jest sens słyszeć od osób, że wszystko
będzie dobrze, jeśli ten ktoś nie przeszedł tego co my? To tak jakby kazać
komuś zapomnieć o bólu kiedy jego ciało od stóp do głów pokryte jest gorącym
żarem.
Spojrzała na siedzącego obok mężczyznę. Minęły tygodnie od
jej ostatniej wypowiedzi. Nie potrafi pozbierać myśli, są porozrzucane jak
odłamki od szkła, które zostało zbite. Ona też się tak czuje. Czuje wielki ból,
każde przełknięcie śliny powoduje wielkie palenie w gardle. Widzisz cierpienie,
widzisz wielkie starania, widzisz nadzieję. Ale nie swoją.
Popatrzyła w jego oczy. Udał, że tego nie widzi, albo po
prostu nie widział. Sama nie wie. Ciemne tęczówki, takie jak jej, skrywały w
sobie podobny ból, jakiego ona doświadczała.
Czy Chester ją rozumiał?
Tego nie wiedziała. Wiedziała jednak, że się w to wszystko
zaangażował. Czy tak zachowywałby się mężczyzna, który jakiś czas temu atakował
bezbronną dziewczynę?
Może rzeczywiście to było spowodowane halucynacjami, dużo
lekarzy ciągle jej to powtarza. Ale nie była pewna, może to kolejna pułapka w
którą się ona daje wrobić?
Czuła się źle. Na tyle źle, że nagle podniosła się ze
swojego miejsca i usiadła na rogu łóżka. Wiedziała, że obecny tu mężczyzna
wodzi po niej wzrokiem. Każdy jej ruch był obserwowany, ale starała się to
odepchnąć. Po prostu wiedziała, że powrót do wcześniejszych relacji może
doszczętnie ją zabić.
Nie ufała mu w takim samym stopniu jak wcześniej. Nie była
pewna czy mężczyzna po spotkaniach z nią przeczy swojej wielkiej miłości. Nie
potrafiła wymazać dawnego wspomnienia z pamięci.
Zdjęcie przemknęło jej między oczami, a ta oparła się o
swoje ramiona. Schowała twarz w swoich dłoniach chcąc nie patrzeć na to
wszystko co ją otacza.
- Coś się stało? – Tak, obserwował ją. Wiedziała o tym
doskonale.
Nie odpowiedziała nic. Czuła rozdarcie. Z jednej strony
chciała wtulić się w mężczyznę, a z drugiej za wszelką cenę nie dopuszczała do
siebie jego dotyku. Często chciała by do niej mówił, ale też czasami wolałaby
żeby trzymał dziób na kłódkę. Pragnie tego, żeby tu przychodził, ale często
woli zostać sama i go nie widzieć.
Bała się.
Zbyt dużo skrajnych emocji spowodowało to, że kobieta nie
potrafiła po raz kolejny mu zaufać. I wiedziała, że nie zaufa mu po raz
kolejny, mimo tego co się dzieje.
Czy była wielką, bezwstydną suką? Być może, ale ta sytuacja
była dla niej jedną z najtrudniejszych w życiu.
Sama nie wiedziała czy kocha. Ciągle wracała wspomnieniami
do Toda. Dlaczego? Dlaczego on wtedy ją pocałował? Doskonale pamięta ten moment,
ale nie potrafi zrozumieć czy to desperacja spowodowała u niego to zachowanie
czy może prawdziwe uczucie.
Chyba się już nigdy nie dowie.
Jakaś cząstka w jej duszy miała nadzieję, że on żyje i że
uszedł z tego cało, ale rzeczywistość, która tak bardzo wtłaczała się do jej
głowy powodowała odepchnięcie tych nadziei. Gdyby tu jeszcze był, założyłaby
się, że odwiedziłby ją przynajmniej raz, zresztą słyszała strzał po tym jak upadła.
Czy był skierowany właśnie w jego stronę?
Minęło sporo czasu, lecz ona ani raz nie zapytała co z
osobą, która w pewnym stopniu uratowała jej życie. Boi się, żyje w tej chwili w
nieświadomości tego że on nie żyje, jeśli dostałaby potwierdzenie to nie wie co
by zrobiła. Pewnie minie dużo czasu zanim postanowi po prostu się tego zapytać.
- Podać ci coś? – Odwróciła się w jego stronę i to było
błędem. Zauważył jej ściekającą łzę, zanim się zorientowała. Otarła ją
delikatnie i zawstydzona pokiwała przecząco głową.
Fakt, potrzebuje wiele rzeczy, ale Chester nie może ich jej
tutaj w tej chwili zaoferować. I pewnie nigdy to nie będzie możliwe.
Masywna dłoń mężczyzny dotknęła jej delikatnej skóry na
ramionach. Przeszedł ją dreszcz.
„Tak, bądź tu…”
Odsunęła myśli ze swojej własnej podświadomości. To nie były
jej słowa. Chyba.
Dlaczego tak bardzo się ich wypierała?
Miała wątpliwości co do szczęśliwej przyszłości. Zresztą,
nie chce ranić Chestera, mimo tego, że poniekąd na to zasługiwał.
Postanowiła, że wyjeżdża. Daleko stąd, w stronę Nowego
Yorku, a może gdzieś dalej.
Stwierdziła, że powinna zacząć życie od nowa, a zakończyć to
wszystko tu i teraz. Doskonale też wiedziała, że Bennington nie będzie za nią
latał aż w te strony, praca zobowiązuje.
Czy robiła to umyślnie?
Nie.
To otoczenie przypominało jej o wszystkich porażkach.
Patrząc na park miała obraz przepłakanej nocy, patrząc na dom widzi kolejno
gwałt, porwanie, szarpaniny, krzyki, płacz… Chester… Nawet Chester jej nie
powstrzyma.
- Nienawidzę gdy płaczesz, bo wtedy też mam ochotę płakać, a
nie mogę pokazać przy tym personelu, że jestem mięczakiem – odparł i widząc jej
mimowolny uśmiech zaśmiał się cicho – Nadal nie chcesz rozmawiać prawda?
Cisza symbolizowała odmowę. Jak zawsze.
- Wszystko będzie dobrze – zaczął dotykając jej ciemnych
włosów – Jesteś silną dziewczynką, damy radę.
„Damy radę”… Ten ciąg wyrazów zawierał w sobie tyle emocji,
że zliczenie ich i posortowanie w głowie zajęłoby jej sporo czasu. Dawał
nadzieję, trzymał w zapewnieniu, że nie jest z tym sama, przez to wiedziała, że
komuś na niej zależy, powodował wyrzuty sumienia, że jednak będzie musiała
stoczyć sama ze sobą pojedynek i wyznać mu, że podjęła już decyzję…
Zacisnęła usta, ale nie zrobiła nic. Trzymając rękę na jego
kolanie, uzmysłowiła sobie, że nawet jakby nie wiem jak chciała to nigdy nie
powróci do takich relacji jakie między nimi były.
***
- Może usiądziesz? – Zachęcił Mike kobietę.
- Jakbyś nie zauważył jestem w pracy – odfuknęła mu i
odwróciła się do niego tyłem – A ty tutaj jesteś dla mnie jak klient –
uśmiechnęła się do niego – Podać coś panu, panie Shinoda?
- A może ja pani coś podam? – Puścił oczko do rudowłosej.
- Ciekawe co – zaśmiała się.
- Dzisiaj wieczorem – ocenił jej wzrok – Kolacja w
restauracji?
- Skąpy Shinoda zmienia swoje wcielenie. Cóż to za zmiana!
- Nigdy nie byłem skąpy – podkreślił – Trzymałem pieniądze
na jakieś ważniejsze sprawy, nie jestem na przykład taki jak Chester co
wszystko by roztrwonił w pięć minut.
- No, a na przykład na co? Na restaurację?
- Na ciebie. Na dalsze życie. Na dzieci…
Odwróciła się w jego stronę:
- Nie masz dzieci – zauważyła, ale po chwili ugryzła się w
język. Może powinna w tej chwili zamilczeć. Fakt, najpierw się myśli, a potem
mówi.
- Aktualnie nie mam… - puścił do niej oczko, jakby jej
zarzut wszedł i wyszedł drugim uchem.
- Mike… - zaśmiała się nieśmiało – Wracam do pracy. Idź do
Emily.
Zaśmiał się lekko.
- Uwielbiam jak się tak rumienisz jak powiem coś dziwnego –
uśmiechnął się delikatnie w jej stronę – Jesteś wtedy taka bezbronna, przeciwieństwo
ciebie w pierwszym dniu naszego spotkania.
Odwróciła głowę i wyszła z sali. Zupełnie rozkojarzona jego
słowami przetarła dłonią twarz i zaśmiała się lekko. Co mu strzeliło do głowy,
żeby poruszać taki temat w takim miejscu? Przewróciła oczami i nagle poczuła
jak ktoś uciera się o jego ramię. Poleciała prosto do przodu i wyrzuciła stertę
papierów, które trzymała ze sobą. Zaklęła cicho pod nosem, ale po chwili widząc
sprawcę tego zamieszania głośno się zaśmiała:
- We wszystkie pielęgniarki tak wpadasz, co?
- No, tylko w te, które chcą wpadać na mnie – zaśmiał się i
podniósł pojedyncze papiery z zimnej posadzki – Mam nadzieję, że Mike tego nie
zobaczy, bo by mnie powiesił na sznurku od żelazka gdyby widział, że prawie co
cię nie zabiłem.
Zaśmiała się głośno i rzuciła:
- No cóż, jakoś to przeżyje.
- Jak wyniki? – Chester zboczył z ich wcześniejszego tematu.
- Dobre – jej powaga przeniknęła po całym mężczyźnie.
Odetchnął – Bardzo dobre. Znaczy, takie dobre jak powinny być nie są, ale
szybko do siebie dochodzi. Myślę, że za tydzień ją wypiszemy, tylko jeszcze
jest problem z jej zamknięciem. Ona naprawdę nawet nie chce z nami gadać –
wypuściła powietrze z płuc – Jak wyjdzie będziesz musiał być przygotowany na
to, że będzie musiała być zdana na łaskę psychologa.
- Już wcześniej zdałem sobie sprawę, że bez tego się nie
obędzie.
Podniosła kąciki swoich ust i nagle zauważyła jak Shinoda
stanął obok niej.
- Miałem właśnie iść do naszej pacjentki – przeszył wzrokiem
Benningtona – Jak z nią?
- No cóż, rozmowna nie jest – zauważył z rozczarowaniem –
Ale zawsze mogło być gorzej. Za tydzień może ją wypiszą.
- Jak wy to zrobicie? – Spytał po chwili zastanowienia – Nie
wróci do tego domu…
- No przecież oczywiste, że nie wróci! – zastanowił się –
Zamieszka ze mną.
- Będzie chciała? – Wtrąciła się Lisa – Tak naprawdę nie
wiesz jak…
- Będzie musiała chcieć – oznajmił krótko, jakby wiadomość i
tym, że ona zamieszka gdzieś inaczej była dla niego nie do pojęcia.
- Znając ją i waszą sytuację myślę, że może być z tym pewien
problem – Shinoda przeszył wzrokiem zaskoczonego przyjaciela – Emily jest
dorosła, nie możesz jej niczego nakazać.
- Owszem mogę – doskonale wie, że zabrzmiało to bardzo
arogancko.
- Ona nie jest twoją własnością – chciała przemówić mu Lisa.
- Własnością nie jest, ale czuję że jestem za nią
odpowiedzialny. Już raz ją prawie straciłem, nie dopuszczę po raz kolejny by
coś jej się stało. A zamieszkać i tak zamieszka, wydaje mi się, że do domu nie
ma zamiaru wracać po tym co się zdarzyło.
Spotkał się w milczeniem. Nie spodziewał się tego, miał po
prostu rację. Wiedział o tym doskonale, ale wiedział też że trochę racji leży
po stronie Mike’a i Lisy.
- Wiecie co? – przerwał długie milczenie – Może najlepiej
będzie jak do niej wrócę.
Odsunął się od nich i powędrował w stronę znanych mu drzwi.
***
Biegła.
Biegła ile sił w nogach. Omijając kręte leśne uliczki miała
w głowie tylko jedno: „Podnoś nogi tak wysoko by się nie przewrócić”.
Przed czym tak naprawdę uciekała?
Czuła w żyłach płynącą adrenalinę, pobudziła ona wszystkie
jej kawałki ciała i sprawiła, że mózg przestał myśleć racjonalnie. Nie chciała
się w taki sposób poddać, przecież tylko najsłabsi nie próbują czegoś zmienić.
Nagle jej stopa ugrzęzła w jednym z korzeni wielkiego
drzewa, a ona runęła jak długa przed siebie. Krzyknęła cicho i czując ból w
okolicach kolana mocno się skrzywiła.
„Błagam, nie teraz…”
Jej myśli biły od niej tak głośno, że bała się, że ktoś je
usłyszy. Czuła się niepewnie, nie mogła wstać i iść dalej, ale wiedziała, że
musi.
Wyciągnęła kończynę z korzenia i oceniła jej stan. Nie było
tak źle. Była przecięta w kilku miejscach, ale to nie groziło tym, że nie da
rady się ruszyć. Odetchnęła z ulgą i wstała z miejsca, ale coś zaczęło nie
dawać jej spokoju.
Spojrzała w górę.
Jarzębina? Tutaj?
Było lato, słońce spiekało jej spoconą skórę, a ona sama
łapała szybciej zadyszki niż kiedykolwiek. Skrzywiła się, ale złapała za nią. W
pewnym momencie usłyszała jak ktoś nadepnął na jakąś gałąź.
Gwałtownie się odwróciła przez przypadek zrywając owoc z
drzewa. Zaczęło coś po niej spływać. Coś podobnego do krwi.
Uniosła głowę do góry i krzyknęła.
Kilkanaście trupów rozwieszonych nad jej głową kolebało się
siłą lekkiego wiatru. Raz w lewo, raz w prawą, bez zmian. Twarze nie mówiły
nic, połowa z nich była wypalona, ale doskonale wiedziała, że są jej znajome.
Ian, Anabelle, Chester, Lisa, Mike, Joe, Tiffany…
Krzyknęła po raz kolejny i odsunęła się w bok.
- Nic ci to nie da, że krzyczysz – odezwał się znajomy głos.
- Tod! – krzyknęła zaskoczona i gwałtownie ruszyła w jego
stronę.
- Nie podchodź – zagroził jej krzykiem. Zdziwiona jego tonem
wypowiedzi przestraszyła się, ale zrobiła to co jej kazał. Coś było w nim nietypowego.
- Przeżyłeś…
- Wcale nie – zaśmiał się drapiąc się po swojej zarośniętym
podbródku – Jestem twoim złudzeniem.
- Nie rozumiem.
- No cóż Emily, widzisz pewne rzeczy, których nie powinnaś
widzieć. Myślisz o rzeczach, o których nie powinnaś myśleć – Spojrzał w jej
oczy – Czy to nie jest dla ciebie męczące?
Nie odpowiedziała, stała jak wryta. Nie spodziewając się od
niego takiej wypowiedzi skrzyżowała ręce by utrzymać równowagę i zachęciła go
by mówił dalej.
- Twoje lęki są bezpodstawne. Boisz się śmierci, ale chcesz
umrzeć. Boisz się myśleć co będzie dalej, ale myślisz. Boisz się patrzeć mu w
oczy, ale patrzysz. Boisz się, że życie cię odrzuci, ale ty odrzucasz je… -
przerwał by oprzeć się o drzewo – Jaki tu jest sens?
- Po co wytykasz mi błędy? – jej głos zabrzmiał w jego
głowie. Tak, widziała to, że ukoiła wszystkie jego zmysły.
- By ci uświadomić, że powinnaś kierować się sercem.
- Serce zawodzi – rzuciła – Często zawodzi.
- Rozum też.
- Ale rozum jest pewniejszy.
- Rozum jest dla ludzi, którzy boją się zdania innych ludzi.
- A ty czym się kierujesz? – spytała.
- Już niczym – zaśmiał się – Nie żyję. Zabiła mnie kulka w
łeb od twojego wiernego członka rodziny. Albo nie od niego. Sam nie wiem.
Zresztą…
- Ale ty żyjesz.
- W twojej podświadomości – rzucił – Tak naprawdę mnie tu
nie ma. Wybacz mi, ale znowu masz schizy.
Zła na niego odsunęła się w przeciwną stronę i usłyszała:
- Nie jesteś szczęśliwa – zaskoczył ją – Nic nie sprawia ci
radości.
- Być może – nie chcąc zdradzić swojego drgającego głosu nie
odwróciła się w jego stronę.
- Ja jestem szczęśliwy – uśmiechnął się – W życiu nigdy nie
byłem, zawsze pomiatały mną osoby trzecie. Będąc gdzie indziej jestem wolny.
- Co masz na myśli?
- Chcę byś była przy mnie.
- Tod… - odparła nieśmiało.
- Tak, wiem. Kochasz Benningtona.
Zamarła. Nienawidziła go właśnie za taką bezpośredniość.
- Nie wiem tylko dlaczego się przed tym wzbraniasz – rzucił
po chwili – Nie usłyszałem pozytywnej odpowiedzi z twojej strony.
- Bo może takowej nie ma.
- Nie ściemniaj -
zaśmiał się – Nie potrafisz kłamać. Zresztą i tak znam wszystkie twoje uczucia.
- Niby jak? – Odwróciła się w jego stronę.
- Magia – zaśmiał się głośno i dopiero wtedy zobaczyła jak z
jego ust zaczęła wypływać ciepła substancja.
Krew.
Widok był tak przerażający, że zakryła usta dłonią by nie
krzyknąć i odsunęła się w tył.
- Boisz się mnie?
Nie odpowiedziała. Unikała tylko jego wzroku.
Nagle jedno z ciał spadło kilka metrów przed nią. Czaszka
roztrzaskała się o wystający kamień łamiąc wszystkie sterczące zęby. Kości
wykrzywiły się w niewyobrażalny sposób, a szyja została przebita przez
wystającą kość.
Nathan.
- Przecięta tętnica… - zaczął bez emocji – Nic takiego.
- Zamknij się! – krzyknęła już w tej chwili nie hamując
żadnych łez – Co mu zrobiliście?!
- To nie ja – wzruszył ramionami dalej wpatrując się w nią
krwistymi oczami.
Nagle ktoś szarpnął za jej ramię. Przywalił jej ciało do
samej ziemi i w tej chwili poczuła przecinającą skórę w okolicy obojczyka.
Wrzasnęła z bólu, ale resztkami sił przewróciła się na
plecy.
Spojrzała na przerażającą mimikę sprawcy i zaczęła
wrzeszczeć. Nóż delikatnie, lecz dosadnie muskał jej jasną skórę ukazując co
chwilę jej krwiste wnętrze.
Jej ojciec zamachnął się nożem, a ta wiedząc, że to
uderzenie będzie jej ostatnim obrazem odsunęła głowę w prawą stronę. Przez oczy
przeleciał jej obraz przeszywającego powietrze ostrza, które trafiło w
zakrwawiony przez nią grunt.
- Zostaw mnie! – krzyknęła – Proszę.
- Powiedziałem ci, jesteś moja albo nikogo…
Wyrwała się mocno z jego objęć, a ten przeraził się widząc
jej zamiary. Nóż wypadł z jego ręki, a jej spryt wziął górę. Dotknęła lepkiej
rączki i grożąc mu ostrzem wstała z ziemi.
Ciała zaczęły spadać. Wszystkie znajome twarze teraz leżały
pod jej nogami.
To sprawiło jej największy ból. Był on bardziej dotkliwy niż
ten który sprawiły jej rany na jej ciele. Krzyknęła z płaczem widząc jak głowa
Iana obija się o wystający konar, albo jak noga Shinody przerywa się w pół z
powodu zbyt mocnego uderzenia.
Nagle poczuła, że coś przygniata ją do samej ziemi. Ból był
tak niesamowicie duży, że zacisnęła zęby i spojrzała na sprawcę.
Chester.
Poczuła jak łzy zaczęły jej spływać po pokaleczonych
policzkach. Widząc jego zdeformowaną twarz dostała ataku paniki. Chciała się
wydostać spod ciężaru jego ciała, wiedziała, że straciła nóż i że zaraz może
skończyć jak on.
Przesunęła jego głowę w lewą stronę i nagle z jego oczodołu
wypadło jedno oko. Krzyknęła ponownie.
Adrenalina wzięła górę. Zacisnęła zęby i za wszelką cenę
chciała wygrzebać się spod jego prawie gnijącego ciała.
Nagle coś wbiło się w jej szyję. Paraliż przeszedł po jej
całym ciele, nie potrafiła nic powiedzieć, a z jej ust zaczęła wydobywać się
krew. Dławiła się nią, ale resztkami sił chciała prosić go o życie.
- Jesteś taką samą dziwką jak twoja matka! – wrzasnął pełen
wściekłości.
Widząc jak nóż zawiesił się w powietrzu krzyknęła po raz
kolejny.
- Ona pewnie też tak krzyczała jak staczała się w ten jebany
rów. Jesteś taka sama jak ona!
Opadła na ciało Benningtona i krzyknęła z płaczem po raz
kolejny. Kolejny cios, kolejny przypływ bólu.
Po raz kolejny czuje to samo.
Wróciła do przeszłości, która miała już nie nadejść.
Widziała jego twarz, czuła jego oddech i napawała się jego zawistnym wzrokiem.
Wszystko przed czym się wzbraniała przez te tygodnie znowu przeleciało jej
między oczami wywierając na niej coraz większe piętno.
Chciała jeszcze błagać o życie, ale to nie miało znaczenia.
Nóż trafił w brzuch mężczyzny i rozciął całe wnętrzności, a
ona widząc to wydobyła z siebie niesamowity krzyk.
- Nie! – gardło zaczęło ją piec, ale nic nie mogła zrobić.
Łzy co chwilę spadały na jej przesiąknięte krwią ubrania.
Uderzył po raz kolejny rozcinając jej prawą nogę.
Ból przeszył jej całą kończynę, wiedziała, że utkwiła w
pułapce, a ojciec będzie się chciał napawać jej powolną śmiercią.
- Zostaw mnie! – wrzasnęła po raz kolejny czując, że
przenosi się do innego pomieszczenia. Obraz zakrwawionego lasu przeistoczył się
w wielką ciemność. Zaczęła drżeć ze strachu i ponownie krzyknęła, nie wiedząc
gdzie w tej chwili się znajduje.
Poderwała się w miejsca i zaczęła wołać o pomoc. Jest w
niebie. Przegrała.
Nagle poczuła, że ktoś przez ostatnie kilka chwil ją
obejmował. To był ojciec?
- Spokojnie… – Potarł za jej potargane włosy i schował jej
ciało w swoich ramionach – To był tylko zły sen, koszmar, rozumiesz?
Zaczęła się dusić. Każdy jej oddech powodował wielki
problem, zaczęła za wszelką cenę łapać powietrze do ust.
- Jestem tutaj, nic ci nie grozi – znajomy głos po raz
kolejny ukoił jej wszystkie zmysły. Po chwili spojrzała w stronę mężczyzny.
- Nic się nie stało – Chester uspokajał ją po raz kolejny
ścierając z jej policzków płynące łzy – Nie wiem co się stało, ale to jest
tylko fikcja, pieprzona nic nie znacząca fikcja – Przybliżył ją po raz kolejny
do siebie czując jak cała drży. Teraz to on się przestraszył.
- Ty żyjesz – zaczęła
niepewnie dławiąc się łzami – Nic ci się nie stało…
Uśmiechnął się delikatnie słysząc jej głos mimo tego, że
wiedział że nie powinien tego robić, ale po chwili odpowiedział jej:
- Żyję, nic mi nie jest. I ty też jesteś cała, to był tylko
głupi sen.
Tak, to tylko głupi i cholernie rzeczywisty sen. Nic więcej.
Po chwili Chester podniósł jej kołdrę i całkowicie zakrył
kobietę. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, a on jeszcze tu siedział. Dwie
godziny temu z powodu zmęczenia po prostu padł jak mucha i zasnął obok na
krześle. Gdyby nie krzyki Emily, obudziłby się dopiero rano. Nie ma tego złego,
że został.
Kobieta przylgnęła do niego bardziej opierając się o jego
klatkę piersiową. Czując jak Chester łapie za jej lewy bok by ją bardziej
przysunąć, złapała za jego dłoń i mocno uścisnęła.
- Tod nie żyje – zaczęła po chwili dławiąc się łzami –
Zabiła go kulka w łeb od mojego ojca, wtedy jak się ode mnie oddalił. On jest
martwy, prawda?
Zaskoczony jej wypowiedzią zastanowił się trochę, lecz to
jej wystarczyło. Milczenie wyrażało więcej słów niż by się spodziewał.
Ponownie wybuchła płaczem wiedząc, że to miała rację. W tej
chwili prawda bolała bardziej niż kłamstwo. Zresztą, prawda praktycznie zawsze
rani.
Dotknął jej policzka i delikatnie wtulił ją do siebie, a ta
dotknęła głową jego długiej szyi. Czuł jak jej łzy spływają po jego skórze, ale
nic nie mógł zrobić. Wiedział, że kiedyś i tak by się o tym dowiedziała, więc
nie czuł zbyt dużych wyrzutów sumienia za swoje milczenie. Być może chciał tego
by jej emocje, które zbierały się od kilku tygodni po prostu tak z siebie
wyleciały?
Było to w tej chwili bardzo egoistyczne, ale pragnął jej, a jej
dotyk tylko pogłębiał to uczucie. Bał się, że w tej chwili po prostu nie wie co
robi i szuka pocieszenia u jakiejkolwiek osoby, a on nie chciał być kimś obcym.
Wszystko ucichło. Jej ciało zaczęło być bezwładne, ale
doskonale wiedział, że nie zasnęła. Nie potrafiłaby po raz kolejny pójść tam,
skąd przed chwilą wróciła przerażona.
To było silniejsze od niego. Popatrzył na jej zwinięte ciało
i zgarnął z jej twarzy opadające włosy. Widząc jak bezsilna leży na jego
ramieniu, przysunął się bardziej i pocałował delikatnie ją w sam środek czoła.
Nie zrobiła nic. Bez żadnej reakcji zamknęła swoje oczy,
czuła się w tej chwili choć trochę bezpieczniej.
Był tutaj, dotykał jej, nie zostawił.
Mimo tego, że jej umysł się przed tym wzbraniał, ona ciągle
czuła jego czułe muśnięcie ustami na swojej skórze.
***
- Nathan! – wrzasnęła Annabelle widząc jak malec biega po
całej sali – Ciocia jest pewnie zmęczona, a ty tak biegasz!
- To dziecko – zaśmiał się Chester – Musi się wyszaleć.
Przewróciła oczami z lekkim uśmiechem i usiadła obok
pacjentki.
- Słyszałam, że wychodzisz za cztery-pięć dni.
- Nie chcą już jej trzymać, zresztą Emily też nie ma ochoty
tutaj więcej siedzieć.
- Wyobrażam sobie jakie to musi być męczące – stwierdziła i
nagle złapała swoje dziecko w ramiona – Widzisz kochanie jaka ciocia jest
grzeczna? A ty? Biegasz, a reszta personelu się skarży.
- Chyba nie jest aż tak źle – zaśmiał się Bennington.
- Nie? Ile ja się wstydu najadłam kilka dni temu, jak Nathan
odłączył wszystkie kable od jakiejś baby i wrzucił je do kosza. Boże,
pielęgniarki do dzisiaj wodzą za mną i za nim wzrokiem.
Chester zaśmiał się i przybliżył się do chłopca:
- Rozrabiasz jak ja w twoim wieku. Przybij ze mną
piąsteczkę.
Rozbawiony malec spojrzał na niego i z całej siły walnął
dłonią o jego. Emily obserwowała ich zachowanie w całkowitym milczeniu. Widząc
różnicę między dłonią Nathana, a Chestera uśmiechnęła się lekko. Kurcze, jakie
to było niesamowite.
Wtem do sali wszedł Ian. No cóż, Bennington zmienił
delikatnie swoje nastawienie i wyprostował się jakby otrzymał przed chwilą
jakąś komendę.
- Jak się czujesz? – Spytał się kobiety całując ją w czoło,
dokładnie w to samo miejsce jak Chester kilka dni temu. Usiadł obok żony i
widząc pozytywne kiwnięcie głową uśmiechnął się do niej serdecznie – Zostaliśmy
dzisiaj zaproszeni na jakąś kolację z firmy. Wiesz jak mi się na nią nie chce
iść? Jakbym mógł zatrudnić dublerów do takich spraw, nie zastanawiałbym się
nawet nad kosztem.
- Och, nie przesadzaj. Niektórzy ludzie są naprawdę w
porządku – odparła poprawiając jego kołnierz przy koszuli. Skrzywił się trochę,
ale ciągnął:
- Za kilka dni wychodzisz – przyjrzał się jej uważnie i
dokończył – Gdzie zamierzasz zamieszkać? W domu?
- Dom odpada – wtrącił się mu Bennington. Ian przeszył do
wzrokiem od góry do dołu. Czyżby się przesłyszał?
- Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Bo wracając tam wpadnie w jeszcze gorszą depresję.
- Ona nie ma depresji – zauważył zgryźliwie.
- Jesteś tego pewien? – skrzyżował swoje ręce i stanął
naprzeciw niego – Spędzam z nią więcej czasu niż ty i powiem ci, że wiem więcej
o jej stanie zdrowia. Zresztą nawet głupi by zauważył, że jest coś nie tak.
- To ma być zarzut? Cóż, ja mam pracę i nie mogę jak ty
przełożyć sobie roboty.
- Nie miało to brzmieć jak zarzut – oznajmił szczerze –
Jedynie wiem co może czuć Emily, zresztą martwię się o nią.
- Dobrze, że dopiero teraz – zadrwił z niego i wstał z
miejsca.
- Ian! – wtrąciła się jego żona, ale na darmo. Wzięła
Nathana na kolana, a ten nie wiedząc co się dzieje nagle ucichł.
- To może mi powiesz gdzie będzie mieszkać? – Spytał po
chwili Chestera.
- Mój dom jest zawsze dla niej otwarty.
Zaśmiał się głośno i rzucił:
- Nie zgadzam się.
- Przypominam ci, że ty nie stawiasz tu warunków.
- A ja ci chcę przypomnieć, że Emily nie jest taka głupia by
po raz kolejny tobie zaufać.
Wywrócił oczy z zażenowania i lekko się zaśmiał. Boże, czy w
tej chwili musi pokazywać swoją nieskazitelność przed swoją siostrą?
- Przypominam ci, że ty też w pewnych sprawach nie
zachowywałeś się idealnie – wytknął mu. „Oko za oko, ząb za ząb”. Emily
przyglądała się ich potyczkom wiedząc, że ich stosunki w najbliższym czasie się
nie polepszą, wręcz przeciwnie. Wygląda na to, że będzie trudno im się od nowa
ze sobą oswoić. Ian przez cały czas sądzi Benningtona za jego zachowanie w
stosunku co do kobiety, nawet wini go za taki przebieg sprawy z jej ojcem.
Przecież gdyby był, nic by się nie stało.
- Nikt nie jest idealny – zauważył – Tylko ja jej nie
zawiodłem.
- Jesteś tego pewien? – Spytał się po chwili, ale machnął
ręką – Dobra, nie mam zamiaru wkraczać w jakieś bezsensowne dyskusje.
- I słusznie – odparł całkiem poważnie – Ja i Annabelle
myśleliśmy o tym przez pewien czas i Emily – zwrócił się do niej – proponujemy
ci mieszkanie u siebie. Nie będziesz sama, Annabelle będzie ciągle w domu, masz
Nathana, zresztą warunki u nas są bardzo dobre.
Ścisnął swoje dłonie i zirytowany głośno westchnął. Dlaczego
nie pomyślał o tym, że Ian będzie za wszelką cenę chciał zatrzymać siostrę przy
sobie?
- Zgadzasz się prawda? – Wręcz na nią naciskał.
- Emily zamieszka u mnie – odparł pewnie patrząc na kobietę.
Albo teraz albo nigdy – Wiem, że to co zrobiłem było zwykłym głupstwem, ale
wiem jak jest teraz. Gdyby mi nie zależało nie byłbym tutaj w tym miejscu i bym
się o nią nie martwił.
- Bohater się znalazł – zaśmiał się.
- Ian! – wrzasnęła Annabelle – To szpital, przestańcie
zachowywać się jak dzieci!
- Ten półgłówek nie będzie mi…
- Półgłówek? – Chester wręcz nie wybuchnął – Wiesz co w
dupie mam to co…
- Wyjeżdżam z tego miasta.
Emily wiedziała jak rozładować aż tak bardzo napiętnowaną
sytuację. Popatrzeli się na nią z uśmiechem.
- Emily, przestań sobie żartować.
- Sprzedaje dom. Sprzedaje ten pieprzony dom, sprzedaję tę
parcelę i wyjeżdżam. Może Nowy York?
- Ty żartujesz – wtrącił się jej brat.
- Znajdę tam pracę, ułożę sobie życie i zapomnę o tym
koszmarnym miejscu raz na zawsze.
- Nie możesz zostać sama – zauważył Chester – Nie mogę na to
pozwolić.
- Podjęłam już decyzję.
- A ja? – Zaczął Ian – Wyjedziesz sobie tak po prostu w
nieznane tereny i co ja będę czuł?
- Ja sobie jakoś poradziłam jak zostawiłeś mnie dla
Annabelle.
Punkt dla Benningtona. Wiedział, że nie powinien, ale lekko
się uśmiechnął widząc jak go to zabolało. Duża pewność go zgubiła, nie wiedział
w tej chwili co powiedzieć.
- Wiesz jak było…
- Mogę zostać sama? – Spytała nie przejmując się jego
zaskoczeniem.
- Emily ja chcę tylko…
- Proszę. Chcę pobyć sama. Możecie to dla mnie zrobić?
Zastygli w milczeniu. Bennington wymienił złośliwe
spojrzeniem z Ian’em i zrobili to o co prosiła ich Emily. Tego się nie
spodziewał, nie sądził, że kobieta będzie miała w planie jakikolwiek wyjazd.
Wyszedł na korytarz i spojrzał w jego głąb. Zahipnotyzowany
przeszedł kilka metrów patrząc przed siebie i zacisnął pięści.
- Chester! – krzyknął do niego znajomy głos.
Nie zwrócił na niego uwagi. Szedł dalej, najdalej od tego
wszystkiego, od całej sytuacji. Był zły, że przez swoją głupotę stracił ją już
na zawsze.
„Ułożę sobie życie”.
Miał ochotę krzyczeć. To tam chce ułożyć swoje życie, to tam
chce zaplanować swoje kolejne lata życia. Nie tu, nie w tym miejscu, nie przy
nim.
- Chester do cholery! – ktoś szarpnął jego ramieniem – Wołam
cię i wołam! Nie słyszysz mnie?
- Mike, muszę zostać sam.
- Muszę ci coś dać, to pilne.
Wyciągnął niewielką kopertę i wręczył ją swojemu
przyjacielowi.
- Co to jest? – wywrócił oczami – Mike, to nie jest pilne.
- Słyszałem, że jest.
- Od kogo tak słyszałeś? – spytał bezsilny.
- Od Marlene.
Cholera jasna, jeszcze ona. Spojrzał wrogo na kopertę, ale
usłyszał po chwili wyjaśnienie:
- Była u mnie, kazała mi to przekazać. Podobno to jest
bardzo ważne i bardzo jej zależy byś to przeczytał.
- Niesamowite z jej strony, coś jeszcze?
- Chazz, nie wyżywaj się na mnie – zdenerwowany spojrzał na
niego – Ja nie jestem nic winien, ja tylko miałem przekazać.
- Tak wiem – spuścił wzrok – Przepraszam.
- Wszystko w porządku? – Spytał już odchodzącego
Bennintrona.
- Nic nie jest w porządku.
- Chester! – krzyknął widząc jak otwiera kolejne drzwi.
- Nie wchodź do Emily, zachciało jej się nagle chwili
spokoju.
Zaskoczony jego zachowaniem stanął jak wryty, ale nie
powiedział nic więcej.
Spojrzał tylko na zdenerwowanego Benningtona, który w tej
chwili zniknął mu z oczu. Co czuł?
Był przede wszystkim zaskoczony. Nie mógł sobie uświadomić,
że za parę tygodni może stracić osobę, której poświęcił praktycznie wszystko.
Czuł zażenowanie, nie potrafił nie być zły za taki przebieg tej sytuacji. Co
jej strzeliło do głowy?
Usiadł przed szpitalem i zaciągnął się świeżym powietrzem.
Wdech i wydech. Nie zapomniał jeszcze jak się oddycha. Dobrze.
Zamknął oczy, ale tylko na jakąś chwilę. Poczuł, że coś
nadal tkwi w jego dłoni.
Zwinął podarowaną mu kopertę i widząc stojący obok kosz
jednym ruchem rzucił papierem w jego stronę. Wszystko się w nim gotowało, a
świadomość tego, że Marlene próbuje znowu wzniecić jakieś podchody nie napajała
go entuzjazmem.
„To bardzo ważne”.
Zastanowił się przez chwilę i wstał z drewnianej ławki. Może
powinien to jednak przeczytać?
Wygrzebał z kosza zgnieciony papier i rozdarł kopertę. Nie
zwracając uwagi na wzrok przechodzących obok ludzi usiadł ponownie z listem.
Przeczytać go?
No cóż, rozwinął jego zawartość i postanowił zaryzykować.
„Tak naprawdę jestem
już Ci wdzięczna za to, że otwarłeś ten list. Mogłeś go wyrzucić i o nim
zapomnieć, tak samo jak chcesz zapomnieć o mnie. Zresztą nie dziwię Ci się,
zrobiłam w Twoim życiu zbyt dużo zamieszania byś jeszcze chciał mieć ze mną coś
wspólnego.
Nie piszę tego po to
bym oczyściła się ze wszystkich zarzutów. Ten list nie służy temu, w ogóle
sądzę, że do końca życia nie zdążysz mi całkowicie wybaczyć tych wszystkich
win.
Obdarłeś mnie z moich
ubrań. I tu nie chodzi o sens fizyczny. Przez wiele lat, w których byliśmy
blisko siebie (czyli w takich, w których przeszkadzało nam tylko szerzące się zło) było
mi z tobą naprawdę dobrze. Byłeś dla mnie jedyną podporą, która z każdym
problemem się umacniała. Bo Ty, jako jedyny przyjąłeś mnie pod swój „śmieszny”
domek, w którym szczury jadły częściej niż My. Byłam wtedy początkującą marną
pisarką, a właśnie przez mój zawód poznałam i Was. Znam cię od stóp do głów,
skrywasz w sobie poniekąd człowieka, którym nigdy nie chciałeś być. Gdzie się
podział Chester, który chce być wolny, niezależny? Nadal twierdzę, że to
wszystko Cię zmieniło.
Teraz gdy już wiesz,
że znaczysz dla mnie więcej niż tylko zwykły kumpel przy, którym można wypić piwo
(Jak już kiedyś mówiłam, tak, zapisałam się ponownie na tę jebaną terapię).
Zresztą, sądzę, że wiesz o czym mówię.
Mogłam to przekazać
Mike’owi, Joe’mu, Robertowi… Komukolwiek. Ale w głębi duszy czułam, że
powinieneś wiedzieć o tym pierwszy.
Wyjeżdżam.
Znaczy się – już
wyjechałam. Pewnie jestem już tam gdzieś na górze, może przelatuję gdzieś nad
twoją głową. Nie ważne. Nie zobaczysz mnie już nigdy więcej. Ty ani nikt z Waszej
ekipy.
Za dużo narozrabiałam,
nie odbuduję tego wszystkiego, a myśl o tym jak traktujesz Emily dobija mnie
jeszcze bardziej. Zawsze to ja chciałam być nią i czuć Twoją miłość jak ona
czuje. Ale życie od zawsze mnie nie lubiło, a to że tobie się poszczęściło to
zwykły przypadek.
Czasem tak jest, ktoś
odbije się od dna, a ktoś po prostu nie ma na to siły.
Reszta się dowie tego
od Ciebie, proszę, zrób to zaraz, od razu po przeczytaniu tego listu. Nie, Mike
nic nie wie mimo tego, że dałam mu tę kartkę, pewnie sądzi, że to kolejne
nieudolne przeprosiny z mojej strony.
Nie tym razem.
Chcę tylko tego byś o
mnie nigdy nie zapomniał. Nie zapomnij o tej Marlene, która tkwiła przy tobie
jak leżałeś całkiem pijany na środku dywanu albo o tej która wyśmiewała się z
tobą z całego otaczającego nas gówna. Proszę.
Życzę Ci dobrego
życia. I wiem, że się tego po mnie nie spodziewasz, ale mam nadzieję, że się
między tobą i Emily jakoś ułoży. Wszystko zniszczyliśmy, ale wydaje mi się, że
jest jeszcze coś do odratowania. Zresztą, teraz wiem o tym doskonale, że Ty nie
wytrzymasz bez niej żadnego kolejnego dnia.
Życzę jej powrotu do
normalności.
Ale tylko dlatego, że
Cię kocham.
Marlene
PS. Nie podaję ci
żadnego numeru telefonu, miejsca zamieszkania, miejsca mojej nowej pracy itp.
Nie chcę byś mnie szukał. Nie zbudujemy już razem przyszłości, ponieważ to co
robisz mnie niesamowicie rani. Wybacz.”
***
Tkwili w niezręcznej ciszy przez dłuższy czas. Chester
chciał ją przełamać, powiedzieć coś co dręczyło go od tak długiego czasu, ale
po prostu nie potrafił. Wiedział, że poruszanie tego tematu przy Emily nie ma
po prostu sensu.
Widział jej prawie zapadnięte powieki. Była zmęczona, cały dzień
spędziła na prawie ostatnich badaniach przed wyjściem z tego szpitala.
Był z niej poniekąd dumny, że radzi sobie z tym w taki
sposób. Już dawno nie widział jej bezsilnych ruchów. Nie powie, że mu tego
brakowało, jednak uwielbiał patrzeć jak Emily z dnia na dzień czuje się coraz
lepiej i zachowuje się jak normalny żyjący człowiek.
Wstał ze swojego stołka, widząc że godzina dwudziesta
pierwsza będzie najwyższym czasem by się z nią pożegnać:
- Chyba się będziemy musieli pożegnać na dłużej – zaskoczona
jego wypowiedzią otworzyła swoje oczy – Jutro mam ważne spotkanie, wytwórnia
chce z nami poważnie porozmawiać w sprawie płyty, którą powinniśmy już mieć
prawie skończoną, a ona nawet nie jest w połowie tworzenia. Wiesz o czym mówię.
A pojutrze być może z Mike’iem będę musiał pojechać jeszcze dalej by załatwić
jeszcze kilka innych spraw.
Uśmiechnął się do niej serdecznie i delikatnie pocałował w
policzek.
- Więc spotkamy się za jakieś trzy dni, przepraszam –
zgarnął z jej czoła opadające kosmyki włosów i dodał – Śpij dobrze.
Wiedział, że jest zbyt zmęczona by odpowiedzieć. Rzucił jej
po raz kolejny uśmiech i otworzył drzwi od sali.
- Chester – zaczęła szybko tak by jeszcze miał szansę
zawrócić – Zostań ze mną do czasu w którym usnę, proszę.
Odwrócił się w jej stronę i widząc jej siedzącą sylwetkę
poczuł po raz pierwszy coś w rodzaju nadziei. Bez protestów usiadł ponownie na
krześle i złapał za jej dłoń. Była taka bezwładna i delikatna, jak spadający
motyl. Nieskazitelna pod każdym względem.
- Nie – zaprzeczyła cicho i przesunęła się na lewą stronę
swojego łóżka.
Chester wyczuł aluzję. Czując coraz szybsze bicie serca
usiadł obok niej, a ona sama z siebie wsunęła swoje ciało w jego ramiona.
Był zaskoczony, na tyle zaskoczony, że miał ochotę się
śmiać. Miał ochotę wybuchnąć tym wszystkim co w sobie skrywał od tak długiego
czasu.
Dotknął jej policzka i zaczął pocierać swoimi palcami o jej
dłoń. Była taka krucha, że jakiekolwiek zachęcenie do wstania z tego łóżka
skończyłoby się dla niej tragicznie.
- Boję się – zaczęła ledwie słyszalnym szeptem. Położyła
swoją głowę obok jego twarzy i czując jego kilkudniowy zarost już w tej chwili
wiedziała, że robi to czego potem będzie żałowała. Lecz to było silniejsze od
niej.
- Nie masz czego – uśmiechnął się lekko – Jestem tutaj.
- Ale nie byłeś w całym moim życiu.
- Nie wyjeżdżaj – zaczął ten temat mimo swoich wewnętrznych
protestów.
- Muszę.
- Wcale nie musisz.
- Boję się życia tutaj. Muszę – odparła przymykając swoje
oczy.
- Pomogę ci – złapał delikatnie za jej ramię – Nie będziesz
sama.
Nie odpowiedziała nic. Zamilkła już doszczętnie analizując
to wszystko co zrobiła.
Zresztą wiedziała, że kierowanie się teraz swoim sercem
później będzie miało jeszcze gorsze konsekwencje.
Ja chyba nigdy nie skończę tego bloga.
Dobra, teraz już na serio się biorę za kończenie, zostały już tylko 3 wpisy, myślę że wyrobię się z tym do końca lutego.
Zresztą, niczego nie obiecuję.
Zdradzę, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów na tym blogu i po raz pierwszy jestem z czegoś tu zadowolona :) (Ogólnie sukces, bo mi się tutaj nic nigdy nie podoba).
Ejeje! Zostawcie coś po sobie :)
Kobieto. Masz niesamowity talent - rozdział praktycznie dzieje się jedynie w szpitalu. A interesujących wątków jest tyle, ile u mnie w trzech rozdziałach.
OdpowiedzUsuńA właśnie, u mnie nowy rozdział...
Ulix zamknij się z tymi pieprzonymi reklamami. ;-;
Już Ci to mówiłam, ale pięknie opisujesz uczucia, wewnętrzne przemyślenia postaci itp. Czasami mam wrażenie, że nadawałabyś się do pisania piosenek. Zajmujesz się może tym?
Mówisz, że jeszcze tylko trzy wpisy. No to mam pytanie, masz może plany na nowe opowiadanie? Powiedz, że tak...
Życzę weny i pozdrawiam.
Plany na nowe opowiadanie są, nie powiem, że nie :) Myślę, że jak wszystko pójdzie po mojej myśli to coś nowego powstanie.
UsuńA co piosenek:
O nie, nie xd To nie ma działka, do tego trzeba mieć naprawdę talent :D Ja zostaje na razie przy moich opowiadaniach :)
To było piękne ... ejjjjjjjj tylko 3 rozdziały/? Wcale się nie pogniewam jak będzie ich 5-10 :D bo to opowiadanie tak wciąga.:) No ale pocieszające jest to, że masz pomysł na coś nowego ;D
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to był : wzruszający a zarazem trzymał w napięciu. Np. ta sytuacja z mieszkaniem .... cudo *=* ale i tak mam wielkaaaa nadzieję, że da się namówić na mieszkanie z Chazeem. On tyle dla niej robi... a ona nie do końca to docenia; ( chociaż mam wrażenie, że po tym gdy Chester powiedział, że chyba pożegnają się na dłużej, zdała sobie sprawę jak go potrzebuje :) Wiem, bez sensu ten komentarz ... : d
Proszęęęęęę nie karz nam długo czekać na nowy rozdział, bo jestem bardzo ciekawa, jak potoczą sie dalsze sprawy :)
Wenyyy>>>
Sen Emily który opisałaś, strasznie przypominał mi kilka scen z książki Stephen King ''Doktor Sen'' A jestem wielką jego fanką, i sporo jego książek przeczytałam. No i bardzo mi się ten sen podobał, bo był w podobnym stylu pisany ;)
OdpowiedzUsuńOj kurczę, list Marlene wzbudził we mnie emocje.. kurcze łezka się w oku zakręciła, był bardzo mocny i taki prawdziwy, nie pusty.. wow. Przez chwile jednak miałam nadzieje, że może wrobiła go w to że spali ze sobą i wyzna mu prawdę że może do niczego nie doszło, i wtedy Emily by do niego wróciła no ale .. byłoby to zbyt proste.
I muszę stwierdzić, że ten rozdział na prawdę jest chyba jednym z mocniejszych na tym blogu. Od początku miał ręce i nogi, nic na siłę, wszystko pisane tak lekko? Super <3/Kuroichi