sobota, 27 czerwca 2015

Nowy blog!

Witam :)
Wracam poinformować, że obiecywany już wcześniej blog, za którego zabierałam się naprawdę duży szmat czasu właśnie powstał.
Znajdziecie go pod tym adresem:

http://stuck-in-the-dead-end.blogspot.com/

Zapraszam do jego przeczytania :)

wtorek, 10 marca 2015

EPILOG


Stała w długiej śnieżnobiałej sukni i zdradzała swoim uśmiechem niemałe zdenerwowanie. Mimo tego, że czekała na ten dzień bardzo długo w głowie rodziło się wiele myśli, że coś może wypaść nie tak. Że złamie but, że się pomyli, że zrobi coś głupiego. Cokolwiek.
Ten dzień miał być najpiękniejszym dniem w jej całym życiu. Od dłuższego czasu emanowało od niej szczęście i wielka ekscytacja. Fakt, przechodziła to już wcześniej, ale teraz tak jakby to co się dzieje ma nowy wymiar. Otwiera jej drzwi do całkiem nowego świata.
Spotkała się z jego wzrokiem. Nieśmiało uśmiechnęła się pokazując mężczyźnie, że wszystko w porządku i delikatnie wsunęła swoją dłoń w jego. Poczuła jak jego palce głaszczą jej skórę. Przegryzła nerwowo wargę i ponownie spojrzała na ten czuły wzrok jakim obdarzał ją mężczyzna. Mimo, że stała przy takim tłumie ludzi, odsunęła inne myśli na bok. W tej chwili liczyła się tylko ta chwila, ta jedyna chwila, którą będzie wspominać do końca swojego życia.
- Czy ty Michaelu bierzesz sobie za żonę Lisę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
Podniósł lekko swoje kąciki ust i spojrzał jej głęboko w oczy. Nie wahał się ani trochę, ścisnął mocniej jej dłoń, którą trzymał od jakiejś chwili.
- Tak.
Czas stanął w miejscu. Byli tylko oni oraz ta chwila, która w ich umysłach nie miała końca. Był zdenerwowany, uwielbiała ten widok. Kochała widzieć jak mu na czymś zależy w takim stopniu, że jego oczy aż zdradzały tę powagę sytuacji. Wiedziała, że jest dla niego ważna, najważniejsza.
Po wypowiedzeniu „Tak” w stronę swojego mężczyzny odsunęła welon do tyłu. Poprawiła go ponownie czekając na ten moment, gdzie już na zawsze będzie złączona z nim nierozerwalnie.
Zdezorientowana spojrzała w drugą stronę. Najpierw na Mike’a, a później na Chestera, który grzebał coś w swojej kieszeni. Jego mina nie była najlepsza, mogłaby rzec, że zdradzała jakąś katastrofę.
Shinoda odwrócił się ponownie i ujrzał jego niewinny wyraz twarzy. „No nie, tylko nie to”.
- Sorry, musiałem zostawić te obrączki u was w domu.
„Cholera jasna!”. Zaklął w myśli i usłyszał szepty ludzi i ich stłumiony śmiech. Jedną ręką dotknął swojego czoła i bez paniki uśmiechnął się w stronę wybranki, która tak jak on miała ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Sytuacja była na tyle poważna, że w tej chwili nie mógł sobie uświadomić tego, że to zniszczy ich całą ceremonię.
- Chester… - syknął przez zęby.
- No wiesz, może da się to naprawić. Musicie tylko poczekać jakąś godzinkę.
- Myślę, że… - wtrącił się ksiądz.
- Nie, jednak mam! – krzyknął Bennington i podał mu małe czerwone pudełeczko w którym tkwiły dwie złote obrączki. Mike obdarzył przyjaciela wrogim spojrzeniem, a Chester przepraszająco usiadł obok swojej wybranki.
- Chester! – krzyknęła myśląc, że za chwilę zapadnie się pod ziemię od wszystkich wścibskich spojrzeń w ich stronę.
- Spokojnie – uśmiechnął się z wielką satysfakcją i szepnął w stronę Emily – Zrobiłem to specjalnie. Zawsze chciałem mu coś takiego odwalić. Widziałaś jego minę?!
Kobieta wręcz nie wybuchła śmiechem i z wielkim uśmiechem odpowiedziała:
- To było bardzo dziecinne…
- To mój przyjaciel – szepnął do jej ucha – Nie zrobiłbym mu czegoś czego by nie zniósł. Zresztą, przypomnieć ci co on odwalił na naszym weselu?
- Ale nie udawał, że zapomniał obrączek – machnęła delikatnie ręką – Jesteś niemożliwy.
- A ty spięta – odparł – Rozluźnij się. Wiesz jaka to będzie pamiątka ślubu? Założę się, że wygrałem tym wszystkie wesela.
- Nie – poprawiła go – Wygrała mina Mike’a.
Zaśmiał się ponownie, ale widząc na sobie wzrok innych ludzi poprzestał. Poprawił swój krawat przy koszuli. Stali ramię w ramię przy sobie. Delikatnie dotykali się swoimi dłońmi, nawet nie będąc tego świadomymi. Uśmiechnął się do niej, lecz ona tego nie zauważyła. Nadal wzrokiem uciekała w stronę ceremonii, która właśnie kończyła się pocałunkiem pary młodej. Podniosła swoje kąciki ust, widząc jak Mike złapał za dłoń już swojej żony i poprowadził ją przez długi korytarz. Była szczęśliwa z takiego przebiegu sprawy. Tak naprawdę decyzja o wspólnym życiu zajęła im jeszcze kilka lat rozmyślania, które były przerwane roczną przerwą, która między nimi zaistniała. Wszystko między nimi zostało przekreślone przez kwestię braku czasu i zaniedbania. Jednak zbyt bardzo im zależało na tym by ta znajomość przeszła bez echa.
Mike odważył się oświadczyć jej po pół roku ich powrotu. Pewny swoich uczuć wyskoczył z pierścionkiem przy kolacji wigilijnej, którą spędzili w gronie znajomych. Mike do dzisiaj śmieje się w duchu przypominając sobie minę swoich przyjaciół. Tak, to była jedna z największych niespodziewanych zwrotów akcji jaką mieli okazję ujrzeć, jednak ta największa nadal była niezmienna. Powrót Emily do Chestera, wtedy gdy cała nadzieja została praktycznie wymazana. To zdarzenie pozwoliło im uświadomić sobie, że tak naprawdę nie potrafią funkcjonować jako jednostki, tylko jako jedność. Ich uczucie pozwoliło im przełamać wszelkie bariery jakie między nimi istniały, rozerwało je na dość długi czas, otwierając im drogę do lepszego i innego życia.
Życia przy sobie, mimo tylu przeciwności losu.
Emily spojrzała na mężczyznę i niespodziewanie złapała go za jedno ramię, zmysłowo wychodząc z pełnej od ludzi świątyni.

***

Poprawiła swoją granatową sukienkę, która na tyle na ile było to możliwe opinała jej ciało. Spojrzała znad swoich włosów i ujrzała parę młodą, która tkwiła w swoich ramionach przy jednym z najwolniejszych tańców jakie do tej pory były. Widząc to położyła swoją dłoń na udzie Chestera, a ten zdezorientowany na nią spojrzał.
- Coś się stało?
- Nie – podniosła swoje kąciki ust i wskazała na przyjaciół – Pięknie razem wyglądają i tyle.
Słysząc to wsunął do ust zielone winogrono i nagle poczuł jak ktoś opiera się o jego ramię. Podskoczył lekko, lecz po chwili już wiedział co się tu kroi. Instynktownie wyjrzał zza swojego ramienia i ujrzał stojącego nam nim Brada wraz z jego ciemnowłosą dziewczyną.
- Jak się czuje nasza księżniczka? – Zaczął żartobliwie chcąc zwrócić swoją uwagę.
- W porządku – uśmiechnęła się serdecznie w jego stronę.
- Nie pozwoliłbym, żeby było inaczej – dorzucił Chester łapiąc przypadkowo za jej dłoń. Ścisnął ją mocniej i ujrzał jej z lekka zawstydzony wyraz twarzy.
- Dawno nie widziałem cię w tak dobrej formie – odparł po chwili stojący obok nich Dave – Może dlatego, że tak dawno cię nie widziałem?
Wzruszyła nieśmiało ramionami, lecz nie musiała odpowiadać, gdyż na horyzoncie pojawił się pan młody. Oparł się lekko o krzesło Emily i z pół rozgniewaniem rzucił w stronę Chestera:
- Kiedyś ci się odegram za tę scenę z obrączkami w środku kościoła. Uwierz mi stary i nie będzie tak śmieszno jak było dzisiaj – uśmiechnął się i poprawił swój ciemny krawat – Wiedziałem, że jesteś do wszystkiego zdolny, ale żeby zapodziać gdzieś nasze obrączki w drugiej kieszeni?
- Dramatyzujesz – zaśmiał się Bennington – Szkoda, że siebie nie widziałeś!
Reszta wybuchła śmiechem, a ten nie pokazując, że te słowa ani trochę go ruszyły odparł:
- Wtedy obmyślałem plan jak po moim weselu mam cię zabić. Czy utopić w jeziorze czy jednak wyrzucić cię z auta na samym środku autostrady.
- Ja przynajmniej nie rzygałem na stół mój drogi kolego – uśmiechnął się ironicznie, co wywołało jeszcze większą salwę śmiechu. Brad aż złapał się bardziej za róg mebla przypominając sobie zdarzenia ze ślubu Emily i Chestera. Omal nie wybuchając śmiechem spojrzał na resztę towarzystwa i dorzucił:
- Alkohol ci nie służy, Mike – i kolejna salwa śmiechu. Shinoda skrzyżował swoje dłonie i stanął stanowczo przed nimi:
- Mieliśmy o tym zapomnieć.
Chcąc zapomnieć o tym upokorzeniu, które wraca wraz z włączonym filmem z wesela, spojrzał na tłum ludzi, którzy jak myślał, się dobrze bawił. Uśmiechnął się delikatnie widząc jak Lisa usiadła ze swoją babcią, która do tego czasu twierdzi, że jest zrodzonym dziełem szatana, który pokazuje swoje oblicze gdy wchodzi na scenę. Ech, te starsze kobiety.
Popatrzył na jedno z miejsc, które nie zostało zapełnione. I doskonale wiedział do kogo miało należeć. Marlene. Podniósł mimowolnie swoje kąciki ust, by jak najszybciej ominąć te zdarzenia, jednak to nie miało już znaczenia. Marlene już nie istniała, jak to wszystko co się z nią wiązało. Znaleźli ją nieprzytomną w jakiejś ruderze, zupełnie zniszczoną. Mimo tego zła, które uczyniła w ostatnich miesiącach swojego życia, nadal obwinia siebie, że mógł się jakoś odezwać, próbować ją odnaleźć i pomóc. Ale ona nie dawała sobie pomóc. Kompletnie pijana wolała spędzić resztę swojego życia, by utopić swoje wszystkie smutki w butelce z alkoholem. Nie chciał tego, nikt nie chciał by tak skończyła. W końcu w przeszłości łączyła ich mała przyjaźń.
Ktoś szturchną jego ramieniem. Spojrzał na bok i tak jak się spodziewał, Joe także przybył do rozbawionego towarzystwa. Popatrzył na siedzącą kobietę uśmiechnął się szeroko i delikatnie przed nią uklęknął:
- A kto tu się chowa? – dotknął delikatnie jej brzucha powodując u kobiety szeroki uśmiech przeplatany wielkimi rumieńcami na twarzy – Zapewne Chester junior!
- Co? – spytał sztucznie oburzony Bennington – Przecież na wylot widać, że to będzie dziewczynka!
- No właśnie nie widać – odparł Joe i podniósł swój wzrok w celu odnalezienia swojej wybranki – Tiffany! – krzyknął po chwili mając ją w polu widzenia – Też sobie musimy zrobić takiego dzieciaka.
- Joe! – krzyknęła będąc zaskoczona jego sugestią i przepraszająco spojrzała na innych ludzi – Za dużo wypił…
- Wcale nie! – zaprzeczył szybko – Po prostu…
- Joe, ale ty już jesteś w ciąży – wytknął mu Brad – Tylko, że to jest odmiana spożywcza.
- Widzę, że żarty to się ciebie idealnie dzisiaj trzymają – urażony wstał z miejsca i skrzyżował swoje ramiona. Tiffany chcąc załagodzić ich słowne potyczki swoim wzrokiem oceniła siedzącą kobietę i zaczęła:
- Wiadomo już o płci?
- Dziewczynka – odparł Chester będąc do końca przekonany ze swoich racji, Spojrzał na zdezorientowaną kobietę, która dotknięta jego spostrzeżeniami rzuciła:
- Wcale nie – zaśmiała się o bardziej oparła swoje plecy o tył krzesła – Czuję, że to będzie chłopiec i basta – spojrzała na swój pokaźny brzuszek i dodała – Gdyby to była dziewczynka byłaby spokojna, a tak naprawdę dziecko jest ciągle nadpobudliwe. Jak ojciec.
- Nie jestem nadpobudliwy! – zaprzeczył po chwili.
- Wcale – uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Chester się boi, że jeśli to będzie chłopiec to za kilka lat go wygryzie z zespołu. To ta obawa – wytknął Benningtonowi Delson – Jak na razie sobie radzi, ale jak przyjdą stare lata…
-  Widzisz Chester, wydali cię – zwróciła się Emily do siedzącego obok niej mężczyzny – Nic się przede mną nie ukryje.
- Zawsze jak się nie uda z dziewczynką, masz jeszcze jedno wyjście – Bennington spojrzał na Koreańczyka zdziwionym wzrokiem i usłyszał – No co, chyba nie poprzestaniecie na jednym prawda?
- Joe… - Tiffany po raz kolejny załamała swój głos by uświadomić mężczyźnie, że ponownie plecie głupoty.
- Dobry pomysł – uśmiechnął się i spojrzał na kobietę, która kryła w sobie pewne obawy. Odczytał to z jej oczu i mocniej złapał za jej dłoń dając jej do zrozumienia, że nie powie nic głupiego by to mogło urazić jego ukochaną – Ale jak na razie czekamy na pierwsze dziecko, więc zostańmy przy tym.
Inni wiedzieli, że coś jest nie tak. Chester nigdy nie zamykał się przy tak roześmianym towarzystwie, zawsze robił sobie ze wszystkiego żarty i paplał tylko to co mu przyniesie na język. Tym razem tak nie było, zatrzymał swoje słowa w środku krtani, bo doskonale wiedział, że to co mówi jego przyjaciel nie jest takie proste jakby się to wydawało.
Emily wstała i zmysłowo przeszła między ludźmi. Oparła się delikatnie o ozdobione białą wstęgą krzesło i spojrzała na zaskoczonego Chestera.
- Źle się czujesz? – Nie mogła narzekać na to, że mężczyzna zostawia ją samą na pastwę losu. Bardzo się zaangażował i nawet zwykłe niespodziewane jej ruchy budzą u niego niepokój. Może to już była lekka obsesja?
- Nie – uśmiechnęła się po chwili – Chciałabym wyjść na dwór – Zachęciła go do tego samego swoim wzrokiem i odeszła od zgromadzenia ludzi przepraszająco na nich spoglądając. Założyła na swoje nagie ramiona czarną marynarkę zwalniając po chwili kroku i nie widząc Chestera za sobą wyszła z pomieszczenia kierując się w stronę najbliższej ławki. Usiadła n niej poprawiając swoją granatową kreację i bez namysłu spojrzała w górę. Gwiazdy, których było tysiące, uświadomiły jej, że każde ciało może przybrać kształt i pozycję jaką tylko zechce. Tak jak jej życie, ukształtowała swą przyszłość w taki, a nie inny sposób, lecz każda decyzja podjęta w jej umyśle nie jest decyzją jaką żałowała.
Ktoś otarł się o jej ramię. Doskonale wiedziała, że to jest mężczyzna, przy którym za pewnie spędzi resztę swojego życia. Poczuła jak po chwili chwycił za jej dłoń i mocno ścisnął, od pewnego czasu to było jego najciekawsze zajęcie, które zabijało wszystko co się między nimi działo. Dodawało otuchy, podtrzymywało nadzieję i przekazywało praktycznie wszystkie uczucia, którymi ją darzył.
- Widziałeś to ich przejęcie? – uśmiechnęła się po chwili nadal patrząc w świecące nad nią gwiazdy – Byli tacy zaintrygowani, cieszyli się razem z nami… - przerwała by dobrać idealne swoje myśli i złożyć je w sensowne słowa – Nie spodziewałam się, że doznam takiego uczucia.
Słysząc jej załamujący się głos przybliżył się bardziej w jej stronę i objął ją całym ramieniem. Doskonale wiedział jak bardzo jej zależało na takim przebiegu sytuacji. Będący na skraju załamania, walczący z każdym dniem i chwilą, która stanowiła kolejny krok do następnej katastrofy. Brak nadziei na szczęśliwe zakończenie dobiło ich w taki sposób, że ich życie nie było już takie kolorowe jak chcieli by było.
Na dziecko zdecydowali się półtora roku po ślubie. Zdeterminowani i gotowi, by walczyć z różnymi przeciwnościami, jednakże przegrani przy każdej bitwie jaką staczali ze sobą. Ich porażka była jedną z pewniejszych rzeczy przed jaką stali, jednak pewnego dnia nie będąc przekonani do wygranej, uświadomili sobie, że się udało. To była jedna z ich pierwszych wojen jaką stoczyli we dwójkę, wyniszczeni od środka, ale wygrani.
- Kochanie… - zaczął łapiąc po chwili za jej ramiona – Nawet nie wyobrażasz sobie jaki jestem szczęśliwy mając cię tu przy sobie.
- Wydaje mi się, że powinieneś sobie zrobić jakiś czas przerwy – rzuciła kładąc dłoń na jego kolanie – Zbyt często cię nie ma w domu, a wydaje mi się, że cię w tej chwili potrzebuję.
Uśmiechnął się szczerze i nadal trzymając ją przy sobie odparł:
- Myślę, że to nie jest taki zły pomysł – dotknął wewnętrzną stroną dłoni jej policzka, a ta poddała się jego zamiarom. Zamknęła po chwili oczy i poczuła jak mężczyzna czule składa na jej ustach delikatny pocałunek. To wystarczyło by Emily choć na chwilę się otworzyła:
- A jeśli się nie uda? – zaczęła będąc doskonale świadoma, że to nie jest odpowiedni temat na tę chwilę, lecz czuła pewną potrzebę wydostania z siebie tych piekących ją od środka myśli – Oni wszyscy się tak cieszą, że wszystko idzie w dobrą stronę, a jeśli coś finalnie pójdzie nie tak?
- Emily… - głęboko spojrzał w jej oczy utwierdzając ją tym samym w przekonaniu, że mówi głupoty – Wszystko musi pójść w dobrą stronę. Nawet nie wiesz jak pragnąłem tego dziecka. A jeszcze trzy miesiące i zobaczę je na własne oczy – delikatnie schował jej dłoń w swojej i dodał – Nie ma żadnego zagrożenia i nie chcę byś myślała, że nawet mogą jakieś być, bo nawet nie przyjmuję tego do własnej myśli.
- Chester… - oparła się delikatnie o jego klatkę piersiową – Jak się cieszę, że cię mam – uśmiechnęła się spoglądając przed siebie – Kocham cię, wiesz o tym?
- Doskonale o tym wiem – pocałował ją w sam środek jej rozgrzanego czoła – Ja ciebie też – po chwili przybliżył się do jej ucha i szepnął ledwie słyszalnie – I naszą córeczkę też.
- Ej! – zaśmiała się po chwili spotykając się z jego cwanym wzrokiem. Nie odpowiedziała już nic tylko wtuliła się jak tylko mogła w jego ramiona. Jego całe ciepło przechodziło po jej wszystkich zakamarkach na ciele. Czując jego zmysłowy dotyk zamknęła oczy i poddała się swoim beztroskim myślom.
Była w tej chwili najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jego obecność sprawiała, że nawet najgorsze koszmary przeradzały się w coś łagodnego, a noce, które straszyły ciemnością były bezpieczną drogą, przez którą mogła przejść bez żadnych komplikacji. Dopełniali się na każdym kroku. Dawali sobie wszystkie najlepsze rzeczy jakie posiadali, bez wyjątku.
I tak miało być do końca.
Do samego końca ich wspólnego życia. 




No i oto proszę państwa jest koniec tej tasiemcowej opowieści! Nawet nie wiecie jak mi jest trudno porzucić tę historię, ona stała się poniekąd częścią mojego życia, którą będę jeszcze przez długi czas wspominać. 
Epilog zakończył historię doszczętnie, mimo tego, że mogą powstać jeszcze kontynuacje, nie powstaną ;) Jednak zdecydowałam się zająć kolejnym blogiem, jeszcze nie wiem kiedy zacznę nad nim pracę, mam nadzieję, że za niedługo, ale u mnie to wszystko jest możliwe. Jednak zdecydowałam się kontynuować pisanie z czego mam nadzieję jesteście zadowoleni ;)
Notka i link do następnego bloga ukażą się niebawem na tej stronie.

Dziękuję wszystkim moim czytelnikom, którzy dotrwali ze mną do samego końca. Jesteście niesamowici, wiem że rozdziały nie były takie krótkie, z początku moje pisanie było prymitywne i czasami dość denerwujące, ale wzięłam sobie wasze niektóre opinie do serca i myślę, że jest o niebo lepiej niż było na starcie ;) Szczególne podziękowania kieruję do mojej przyjaciółki, która podnosiła mnie wtedy gdy traciłam w siebie wiarę i sens na pisanie, bez niej ten blog wyglądałby inaczej. To dzięki niej też poniekąd zdecydowałam się go założyć ;) Wielkie dzięki!
Dziękuję za każde dobre słowo oraz pochwałę w moją stronę, ale także dziękuję za każdą radę, która była mi w pewnych momentach potrzebna. 
Niesamowite uczucie widzieć też tyle wyświetleń, pamiętam, że jak zakładałam bloga cieszyłam się z 300 wyświetleń, a w tym momencie mogę się poszczycić aż 33k!
Co by tu jeszcze powiedzieć?
Że nie żegnam się z wami tylko żegnam się z tą historią i mam nadzieję, że nadal będziecie chcieli czytać moją twórczość, która zrodzi się w mojej głowie.
No i co?
No i kocham was! ;)

Ślę najpiękniejsze i największe pozdrowienia! ;*


piątek, 6 marca 2015

Rozdział LX



- Jak to sprzedałaś dom? – spytał zdziwiony mężczyzna łapiąc się za głowę. Wziął głęboki wdech, by opanować swoje zszargane emocje i wściekły rzucił – Obiecałaś mi, że go zostawisz w spokoju!
- Myślisz, że skąd bym znalazła pieniądze na nowe mieszkanie? – Krzyknęła – Dałbyś mi jakieś w ogóle? Masz Nathana, rodzinę…
- Do cholery czy ty jesteś normalna?! – wrzasnął i oparł się o śnieżnobiałą ścianę – Sprzedałaś tak po prostu ten dom…
- Tę jebaną ruderę, nie dom! – poprawiła go będąc bliska płaczu.
- Dom w którym się wychowałem, tak? – Spojrzał na nią – I co myślisz, że wszystko będzie w porządku? Cieszysz się z tego? To było moje jedyne wspomnienie…
- Ian do cholery! – przerwała mu po raz kolejny i stanęła przed nim będąc bliska wybuchnięciu – Wyprowadziłeś się z niego zadowolony kilka dobrych lat temu, odwiedzałeś mnie wtedy kiedy musiałeś, dom praktycznie nic dla ciebie nie znaczył. Zresztą, sam wiesz, że dom był przepisany na mnie – rzuciła zaciskając pięści – Dom był mój, ty dostałeś co innego! Masz coś jeszcze do powiedzenia?
- Specjalnie to zrobiłaś! – odpowiedział zaciskając zęby – Ten dom znaczył dla mnie więcej niż byś sobie myślała. To był nasz dom rodzinny…
- W którym trzymałam chorą przeszłość! – wrzasnęła – Mam czasem wrażenie, że ważniejsze są po prostu dla ciebie pieniądze i rzeczy materialne niż moje dobro. Przy znajomych twierdzisz, że zrobisz dla mnie wszystko bym tylko była szczęśliwa, a gówno w tej chwili robisz! Okazujesz tylko to, że bardziej zależy ci na jebanym mieszkaniu niż na tym, że chcę ułożyć sobie w końcu życie!
- Tak? – Krzyknął – Zależy mi na twoim szczęściu, ale takie sprawy powinnaś ze mną konsultować.
- Dom jest mój – uśmiechnęła się sarkastycznie – I tak i tak miałeś tu mało do gadania.
- Nie pojedziesz nigdzie! – krzyknął – Zamknę cię gdzieś w jakiejś komórce i wtedy zobaczysz, że…
Nie dokończył. Spojrzał tylko na zbierające się w jej oczodołach łzy. Aż tak bardzo przesadził ze swoimi słowami?
- Emily… - przybliżył się do niej, a ta szybko odsunęła jego rękę.
- Przestań ingerować w moje życie – zrobiła krok do tyłu i przez zaciśnięte zęby syknęła – Zejdź mi z oczu.
- Robisz wiele złych rzeczy…
- Jedną z nich było wprowadzenie się do twojego domu.
- To może chciałaś mieszkać u Benningtona?
- Nie powinno cię to już zbytnio obchodzić.
Widząc jak odchodzi złapał mocno za jej dłoń i rzucił:
- Skrzywdził cię, choć obiecywał tego nie robić. Tacy ludzie się nie zmieniają, zrozum to! Jeśli zdradził cię raz, zrobi to po raz kolejny, jestem tego pewien
- Puszczaj – syknęła.
- To w tej chwili chcę twojego szczęścia – odparł nadal ściskając jej dłoń – A ty do niego lgniesz jak jakaś omamiona ćma do światła. Co, może powiedział ci kilka słówek, a ty głupia w to wierzysz? Po co ci to? Myślisz, że będzie wszystko…
- Powiedziałam zostaw mnie! – krzyknęła chcąc wyrwać się z jego objęć.
- Po prostu posłuchaj przez chwilę! – krzyknął – On jest zwykłym prostakiem i pieprzonym…
- Ja go kocham! – wrzasnęła czując jak łzy wdzierają się do jej oczu. Puścił ją po chwili i spojrzał na jej wściekłą twarz – Nie pozwalam ci tak o nim mówić! – wrzasnęła i odsunęła się od swojego brata.
- Nie potrafisz wyciągać jakichkolwiek wniosków – stwierdził po chwili – Jesteś tak naiwna…
- Tak wiem o tym – krzyknęła po raz ostatni – Byłam naiwna w tym, że uwierzyłam że chcesz mi pomóc, a ty tak po prostu chciałeś tylko bym została twoją własnością.
- Emily… - przybliżył się bardziej – Wiesz, że nie o to mi chodzi, po prostu…
- Po prostu co? – przerwała mu – Daj mi na razie święty spokój – oddaliła się od niego czując jak łzy wydostają się na zewnątrz. Spojrzała na swoje drżące dłonie i po raz kolejny przełknęła ślinę. Wiedząc, że Ian stoi jeszcze za nią odwróciła się po chwili i rzuciła – Powinieneś być w końcu szczęśliwy. Wyjeżdżam i żaden powrót do Chestera nie ma teraz żadnego sensu.
- Mi nie chodzi o to, że moje szczęście opiera się na tym, że go nie ma…
- Jesteś pieprzonym hipokrytą – rzuciła – Przed chwilą twierdziłeś coś innego. A dla ciebie liczy się bardziej w tym momencie twoje szczęście niż moje.
- Emily, proszę zostań! Dopowiadasz sobie!
Ale ona nie zwróciła już więcej na niego uwagi. Słysząc tylko jak Ian rzuca kilka razy oschłe „przepraszam” machnęła ręką ścierając łzy i zaszyła się w swoim pokoju, by jeszcze raz na spokojnie przemyśleć wszystko przez co praktycznie nie spała po nocach.

***

Są takie dnie i noce przy których rozpamiętujesz przeszłość i analizujesz jej skutki. Boisz się wracać do złych wspomnień, jednak bardzo często to robisz. Dlaczego? Dlaczego to robisz, jeśli masz obok siebie osoby, które kochasz i które tym samym kochają ciebie? Czy to jest lekarstwo na zbolałe serce czy jednak trucizna, która wszczepia się w twoją skórę czasem nie chcąc jej opuścić? Zostają blizny, których nigdy się nie pozbędziesz, ale możesz je ukryć.
Mężczyzna oparł się o tył miękkiej sofy i spojrzał na chodzącą obok niego kobietę. Nie zwracała w tej chwili na niego uwagi, trzymała w rękach szczotkę do zbierania kurzu i pochłonięta tym zajęciem uklękła przy jednej z szafek. Była taka niewinna i taka inna, to właśnie w tej chwili poznawał jej prawdziwe oblicze. I właśnie tego oblicza potrzebował, bo nie wyobraża sobie, że życie może się potoczyć inaczej.
Wziął do ręki szklankę z wodą i wypił połowę jej zawartości. Po chwili całkowicie znudzony zaczął się jej przyglądać. Była nieskazitelna, tak idealnie odbijała promienie słoneczne. Rozbawiony tym faktem, że słońce tworzy i na pozostałych kroplach jego odbicie przybliżył szklankę w stronę okna. Uśmiechnął się lekko i obrócił ją po raz kolejny w swoich dłoniach.
- Nudzi ci się? – Zaczęła Lisa – Możesz mi pomóc.
- Ja tu tworzę – odparł całkiem poważnie.
- Tak czerpiesz inspiracje na swoje utwory? – uśmiechnęła się – Bardzo oryginalnie.
- Zawsze byłem oryginalny – stwierdził – A te krople tak spadają ze ścian tej szklanki i nie tracą swojego uroku, rozlatują się, ale nie w całości…
- Mike świetna metafora – spojrzała na jego skupioną twarz i wtedy zdała sobie sprawę, że on nie żartuje, on naprawdę coś wyszukuje w tej szklance. Uświadamiając sobie prawdziwość jego czynów zaczęła się śmiać, w taki sposób, że Shinoda przerwał swoje wywody na temat szklanki i popatrzył w jej stronę.
- Nie rozumiesz mnie prawda? – Spytał po chwili.
- Och Mike, ciebie nawet największy filozof nie pojmie – zaśmiała się ponownie i podeszła do niego wtulając się w jego ciało. Uśmiechnął się i złapał za jej dłonie przesuwając tym bardziej do siebie kobietę.
- No cóż, wybrałaś sobie takiego, niezrozumiałego, ześwirowanego, szukającego dziury w całym mężczyznę.
- Głupiego, ale kochanego - poprawiła go i uśmiechnęła się szeroko. Po chwili pocałowała Shinodę w same usta. Dotknął jej rudych włosów i schował w nich swoje dłonie. Uwielbiał tę bliskość, dodawała mu otuchy i utwierdzała w przekonaniu, że jego jutro będzie synonimem szczęścia. Uczucie jakie w sobie skrywał było nie do pojęcia, a on wiedział, że pod tym względem zaczął dojrzewać.
- Chciałbym gdzieś z tobą wyjechać – zaproponował – Gdzieś bardzo daleko. Co ty na to?
- Już mieliśmy wspólne wakacje – zaśmiała się głośno kładąc głowę na jego klatce piersiowej – Ty i ja, samochód i upał, pustkowie i zero żywej duszy na horyzoncie. Czego chcieć więcej?
- Nas na tych wakacjach – stwierdził szybko – Wprawdzie już jest ich koniec, ale zawsze możemy powtórzyć jeszcze lepiej to co się zdarzyło kilka miesięcy temu.
- Może nie powtarzajmy – odparła zamykając swoje oczy – Spędźmy je od nowa, z nową przyszłością, z nowymi planami…
- To gdzie chcesz jechać? – Spytał czule dotykając ustami jej czoła.
- Po prostu wsadź mnie do samochodu i zrób mi niespodziankę – odparła – Ta wersja wydaje mi się być najlepsza.
- Zależy mi na twojej opinii. Chcę wiedzieć co chcesz robić – uśmiechnął się.
- Zdaję się na twoją intuicję – odparła i spojrzała w jego oczy – Zrobisz ze mną co zechcesz.
- Nie chciałabyś tego – zaśmiał się głośno nadal nie odrywając się od swojej ukochanej.
- Skąd wiesz? – Puściła do niego oczko.
- Nie flirtuj ze mną, bo moja szklanka czeka na mnie. Mówi mi „Zostaw ją, ona wytrąca cię z twojej weny, nie ufaj…”
- Szklanka kłamie – przerwała mu i pocałowała mężczyznę w szyję – Zresztą widać, że nie jest z tobą szczera – odparła patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się nieśmiało i dodał szepcząc jej do ucha:
- Ten sprzęt obok ciebie też kłamie – wskazał ukradkiem na leżącą ściereczkę z płynem – Możesz mi dzisiaj zaufać wiesz?
- Mogę ci zaufać nawet nie dziś, kotku – odparła czując coraz śmielszy dotyk z jego strony.
- To zaufaj mi na całe życie, co ty na to?
Odsunęła się od niego i poprawiła jego sterczącą czuprynę. Podniosła jeden z kącików swych ust i odparła:
- Szczerze mówiąc można by było zaryzykować.
Po tych słowach usiadła na kanapie, a Shinoda widząc jej ruchy powędrował za nią. Usiadł obok niej i wtulił w siebie rudowłosą. Zamknęła swoje oczy po krótkiej chwili i zaczęła delektować się dotykiem i zapachem mężczyzny bez którego już od pewnego czasu nie wyobrażała sobie życia.

***

Drzwi delikatnie zaskrzypiały, już dawno prosiły o jakiekolwiek naoliwienie. Swoją masywną dłonią przymknął je delikatnie i widząc tylko otaczającą go ciemność zastanowił się jednak by nie zawrócić. Był przekonany, że nie śpi. Od jakiegoś czasu skarży się na bezsenne noce i sięga co chwilę po najrozmaitsze środki nasenne, by choć na moment zapomnieć o otaczających ją problemach. A jednym z tych problemów właśnie jest on.
Usiadł na rogu łóżka i zaświecił małą lampkę, która leżała na szafce. Spojrzał na jej plecy. Okryta beżową pościelą tkwiła w totalnym bezruchu, choć to nie zmyliło Ian’a, doskonale wiedział, że i teraz nie ma ochoty z nim rozmawiać.
- Jestem beznadziejnym bratem, prawda? – Spytał po chwili kładąc dłoń na jej plecach. Jak myślał, nie odwróciła się. Przełknął głośno ślinę i zacisnął jedną pięść ze złości, ale wiedział, że nie wszystko jeszcze stracone – Wyprowadzasz się ode mnie jutro rano, a wyjeżdżasz za trzy dni. Nie za szybko?
Znów cisza. Cisza, która doprowadzała nawet najspokojniejszego człowieka do szału. Znowu dotknął jej ramienia i nagle ku jego oczom ukazało się rozerwane opakowanie po proszkach nasennych. Dotknął mocniej jej pleców wołając jej imię. Wstał lekko przestraszony, że znowu coś się stało, ale mylił się.
- Nie wzięłam tego – odparła nadal nie odwracając się w jego stronę – Czego znowu chcesz?
- Rozmowy – odpowiedział ze skruchą w głosie – Ale normalnej rozmowy, nie na zasadzie, że ja będę mówił, a ty będziesz milczeć. Nie chcę też się kłócić. Chyba wystarczy nam tego, prawda?
- To o czym chcesz rozmawiać? – Spytała po chwili czując jak złość zaczyna się w niej zbierać.
- Przepraszam – dotknął ponownie jej pleców i przejechał nią wzdłuż jej ciała – Chciałem zrobić coś dobrego, ale nic z tego nie wyszło. Żałuję tego co powiedziałem, często nie panuję nad sobą, a ja po prostu się boję, że… - przerwał czując jak głos mu się załamuje – Jak ty trafiłaś do tego szpitala świat mi się zawalił. Myślałem, że cię stracę. Gdy dowiedziałem się, że lekarze musieli przywracać cię do życia chodziłem jak wrak człowieka. Nie mogłem być przy tobie jak on – spojrzał się na nią – znaczy jak Chester, ale doskonale wiedziałem, że potrzeba ci każdej pomocy. Ale ja chyba nie potrafię tego zrobić.
- Chcesz mi pomóc wrzeszcząc na mnie i wyzywając Chestera? – Spytała po chwili nadal wpatrując się w falujące od wiatru firany.
- Twój wyjazd też nie jest łatwy dla mnie. Rozmawiałem o tym z Annabelle, stwierdziła, że w końcu i tak będziesz musiała stąd pojechać i ułożyć sobie życie. A dom? Dom był dla mnie cenny, nie wiem za ile go sprzedałaś, ale sądzę, że wspomnienia wychodzące z tego domu są bezcenne. Zresztą ten dom tylko mnie utwierdził, że twoje wymysły na temat Nowego York’u są potwierdzone. To mnie zaskoczyło, dlatego tak zareagowałem, musisz to zrozumieć.
Odwróciła się w jego stronę i poprawiła opadające na jej twarz końcówki poczochranych włosów. Przyjrzała mu się idealnie, oceniając czy jego słowa były prawdziwe czy nie, jednak nie potrafiła znaleźć choćby garstki nieszczerości.
- Jak się dowiedziałem, że pojechałaś do tego Benningtona, dobrze, zdenerwowałem się. A wiesz dlaczego? Bo sądzę, że to nie jest mężczyzna dla ciebie. Emily, nie zrozum mnie źle, ale naprawdę akceptowałem was związek. Nie żebym miał coś do niego prócz tego, że cię skrzywdził, ale moim zdaniem nie pasujecie do siebie. Wy jesteście z tak zwanych… - przerwał by idealnie dobrać słowa do swojej myśli – innych sfer.
- To znaczy? – przerwała mu opierając się o tył łóżka – Chcesz mi powiedzieć, że taka osoba jak ja nie może związać się z bogatym, ułożonym mężczyzną? Ian…
- Nie chodzi mi o to, czy on jest bogaty czy nie. Chodzi mi o to, że jest w mediach, ciągle kręcą się obok niego te durne pijawki i wyciągają na wierzch jego sprawy. Chcesz w nich uczestniczyć?
- Już w nich uczestniczę – rzuciła bez namysłu – Ostatnio znalazłam artykuł o tym, że była Benningtona została napadnięta przez swojego ojca i ledwo uszła z życiem – spojrzała w jego oczy – Ian, przyzwyczaiłam się do tego. Zawsze będę tą „byłą” w tych szmatławcach, bez względu na to jak się potoczą nasze losy. Zbyt dużo namieszałam w jego życiu.
- Nie, to on namieszał w twoim – odparł wyszukując jej wzroku – On jest inny. Nie doroślał wystarczająco do pewnych spraw, media kręcą się obok niego i on kręci się obok nich. Taka jest siła rzeczy Emily. Będzie używał życia, bo może. Może mieć każdą, dosłownie każdą w tym zakątku miasta. Wystarczy cynk, że jest wolny, a połowa kobiet w tym mieście już zacznie węszyć.
- Denerwuje mnie to, że nie znasz człowieka, a wypowiadasz się na jego temat – odpowiedziała mu będąc pewna, że za chwilę powie coś czego będzie żałowała – On nie jest taki. Zresztą, jakby mu nie zależało to by…
- Emily, na jakim ty świecie żyjesz? Jakie są opinie na jego temat? Jesteś kolejną kobietą, którą chciał wykorzystać i wykorzystał. Jak skończyłaś? Doszczętnie rozbita, a zrobił to ktoś, kto mówił co innego. Ludzie się nie zmieniają ot tak – przerwał i dotknął jej dłoni – A ty go jeszcze kochasz. Nie lepiej zapomnieć doszczętnie o przeszłości i znaleźć sobie mężczyznę, który naprawdę będzie na ciebie zasługiwał?
- Doskonale wiesz, że do niego nie wrócę – odparła odwzajemniając jego uścisk – To wszystko i tak nie ma sensu. Bilet mam zakupiony, rezerwacja w hotelu jest, walizki w połowie spakowane…
- Naprawdę chcesz wyjechać? – Spytał po raz kolejny – Uszanuję twoją każdą decyzję…
- Cieszę się, że w końcu zrozumiałeś o co mi chodzi.
Uśmiechnął się po chwili i podniósł jej podbródek do góry:
- Moja mała siostrzyczka się usamodzielnia. Boję się, ale daję ci wolną rękę. Nie będę się czepiał twojej decyzji.
Uśmiechnęła się lekko patrząc na jego twarz. Jakoś nie mogła uwierzyć, że jego myślenie aż tak bardzo zmieniło się w przeciągu kilku godzin. Wtedy właśnie sobie uświadomiła, że być może wyjazd będzie dla niego idealnym rozwiązaniem. Będąc tu będzie ciągle myślała o Benningtonie, a to nie ułatwia mu tej sprawy.
- To jak? – spytał po chwili – Spędzisz ze mną choć trochę czasu zanim stąd wyjedziesz?
Odwzajemniła jego szeroki uśmiech i przytuliła do siebie starszego mężczyznę. Jak dzieci tkwili w swoich objęciach, szczęśliwi chwilą, ale obawiający się nadchodzącego jutra.
Drżała. Wyczuł to, ale nic nie powiedział. Stwierdził, że to od stresu, jednak doskonale wiedział, że się myli. Spojrzał tylko na jej marną twarz, pokrytą od prawej strony blizną i stwierdził, że już nigdy nie będzie widział w niej tej samej istoty co rok temu.

***


Miała na sobie czarne obcisłe spodnie i szary podkoszulek. Jej ubiór poniekąd odzwierciedlał jej humor. Była zdenerwowana i całkowicie dobita pożegnaniem z Shinodą oraz resztą zespołu. Tiffany też niczego nie odmówiła w tych chwilach, nawet potoku łez, których Emily także nie potrafiła zatrzymać. Cała ta sprawa mimo tego, że otwierała drzwi do nowego życia, zamykała stare.
Kobieta spędziła na pożegnaniach większość swoich wolnych chwil. Największą poświęciła Mike’owi. Tak naprawdę to dzięki niemu wypłynęła na powierzchnię i opuściła swoje dawne zmartwienia. Znajomość z nim dała jej wiele wspaniałych chwil oraz sprawiła to, że z pewnym czasem zyskała w nim przyjaciela, naprawdę dobrego przyjaciela. Mówiąc mu o swoich planach wiedziała, że przyjmie to jak wyrok. Każdy uśmiech skierowany w jego stronę był namiastką bólu jaki w sobie trzymała. Nie było to dla niej łatwe, każda myśl o bardzo długiej rozłące czyniła ją rozbitą.
Z jednej strony była podekscytowana, a z drugiej jej serce łamało się na pół. Nie tylko nóż wbity w sam środek serca może cię zabić, ale także zwykłe „dowidzenia”. Wiedziała, że będzie musiała oswoić się z tą sytuacją, że życie toczy się dalej i następne decyzje będzie podejmowała w drugim zakątku kraju. To z jednej strony budowało jej psychikę. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe życie. Życie bez wspomnień, czego chcieć więcej?
Chciała w tej chwili ominąć pewne miejsce. Wiedziała, że może nie wytrzymać tego pożegnania, ale nie miała innego wyboru, musiała wejść, powiedzieć co ma do powiedzenia i szybko się wynieść. Tak, to plan idealny.
Spojrzała jeszcze raz na ten dom. Dom w którym spędziła jedne z najpiękniejszych chwil w swoim życiu, dom, który pomimo swojej obcości stał się dla niej przytulnym zakątkiem gdzie czuła się bezpiecznie.
Rok temu stała tutaj razem z nim. Trzymał jej rękę mówiąc, że wszystko będzie dobrze, że jej życie znowu zakosztuje szczęścia, a kolejny dzień będzie coraz większym kawałkiem nadziei. Stojąc w tym miejscu czuła jego dłonie, które dotykały ją by znowu przekazać, że jest dla niego ważna i że jednak nie została sama. Wiedziała doskonale, że mu zależało. Tak jak jej.
Przetarła spływającą po policzku łzę. Trzymając w drugiej ręce walizkę szybko przeszła przez furtkę i skierowała się ku drzwiom. Sama nie wiedziała czy chce w tej chwili zobaczyć go czy nie. Nie sądziła, że będzie tak rozchwiana emocjonalnie po tych wszystkich ostatnich słowach, łzach, lamentach. Nie sądziła, że słowa mogą zarówno budować jak i niszczyć.
Jej dłonie drżały, a serce pragnęło wyskoczyć ze środka. Czuła zagubienie.
Spojrzała na zegarek. Ma jeszcze trzy godziny do odlotu, czy zdąży czy nie zależy od samego Benningtona.
Nieśmiało zadzwoniła do niego i chcąc uspokoić swoje emocje przegryzła wargę. Poczuła w środku smak krwi.
„Kurcze, dlaczego to musi być takie trudne?”
Za chwilę przecież będzie żegnać się z osobą, która zmieniła jej życie. Co może być bardziej trudniejszego od ostatniego spojrzenia w oczy osobie do której się coś czuje?
- Emily… - odparł zaskoczony jej wizytą mężczyzna.
- Ja na krótko – odparła wymuszając uśmiech – Wyjeżdżam.
- Kiedy? – Spytał zrezygnowany – Mówiłem ci byś przemyślała tę całą sytuację. Proszę, zrób to jeszcze raz.
- Mam lot za trzy godziny, to jest już pewne.
Tymi słowami zamknęła usta Benningtonowi. Trzymając go w swojej garści podeszła do niego i dotknęła jego ręki.
- Doskonale wiesz co tu przeszłam. Widziałeś potok moich porażek po których ciężko mi się było odbudować. Tkwiłeś przy mnie jak nie potrafiłam podnieść się z miejsca, jak płakałam nad swoim życiem lub unikałam wszystkiego co napotkałam na drodze. Chester, myślałam o tym – spojrzała w jego oczy najostrożniej jak tylko mogła – Ale jednak moja decyzja jest niezmienna. Chcę byś wiedział, że…
- Wbijasz mi nóż w serce – odparł i chyba pierwszy raz od ich początku znajomości odsunął się od niej tworząc obok siebie niewidzialną barierę – Doskonale wiesz co do ciebie czuję. Jeśli nie potrafię ci tego okazać jakbyś chciała, powiedz. Powiedz mi jak mam cię traktować, bo ja sądzę, że nie potrafię być już tym samym Chesterem co kiedyś.
Przełknęła głośno tkwiącą w ustach drażniącą ślinę i czując jak staje jej w gardle opuściła wzrok. Chwyciła nieśmiało za swoje drugie ramię chcąc tym samym schować się przed jego kolejnymi atakami.
- Jesteś dla mnie wszystkim – zaczął siadając na drewnianej szafce – Dosłownie wszystkim. Ale słowa w tej chwili są takie bezsensowne jak ta cała sytuacja. Myślałem, że przemyślisz to jakoś inaczej, że popatrzysz nad minusami swojego wyjazdu, ale najwidoczniej się myliłem.
- Przemyślałam to wszystko, jednak niestety nie jestem zdecydowana by tu zostać. Wiesz jak długo na to czekałam? W końcu wyrwę się z tego miejsca, z tego zakątka moich najdziwniejszych koszmarów…
- Wyrwiesz się także ode mnie – wstał i podszedł pod nią – Emily, proszę usiądź tutaj i jeszcze raz to przemyśl.
- Przemyślałam.
- Nie! – krzyknął coraz bardziej zdesperowany. Czuł tę nicość i tę niewyobrażalną siłę, która czyniła go całkowicie bezwładnym – Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? Oddałem ci wiele, jesteś jedyną kobietą, która dostała ode mnie tak dużo… - spojrzał w jej oczy – Jeszcze nigdy nie byłem z nikim tak szczery jak z tobą…
- Przestań pieprzyć – rzuciła krzyżując swoje dłonie uniemożliwiając zbliżenie się mężczyzny – Nikt mnie nigdy tak nie okłamywał jak ty.
- Słuchaj – zaczął całkiem poważnie i zastanowił się chwilę dobierając odpowiednie słowa do tej sytuacji – Wiem, że chodzi ci o Marlene. Wiem, że czujesz do mnie nienawiść, jesteś rozczarowana i nie potrafisz już inaczej patrzeć na tę sprawę. Wiem o tym, ja czułem się zupełnie tak samo wiele lat temu. Zaufałem i mnie wykorzystano – Spojrzał w jej oczy – Ale też wiem, że w życiu można wybaczyć. Moja matka miała mnie gdzieś przez tyle lat życia, a jednak starałem się jej wybaczyć. I to zrobiłem, chociaż znasz mój charakter. Wszystko jest możliwe…
- A jeśli ja nie jestem tobą, to co wtedy? – Przerwała mu wypowiedź.
- Wszystko zależy od tego czy coś jeszcze do mnie czujesz.
Podniosła swoje zmęczone powieki i ostrożnie oceniła jego pełen żalu wzrok. Nie chciała w tej chwili niczego innego jak tylko podejść i powiedzieć jej wszystko co w tej chwili znajduje się w jej rozbitym sercu, lecz to nie było takie proste jakby się wydawało. Zawiązała już całą przeszłość i wyrzuciła na dno swoich wspomnień, z Chesterem musi zrobić to samo. Ale nie wie czy będzie do końca zdolna wymazać całkowicie te wszystkie chwile.
- Przy tym pytaniu najczęściej się zamykasz – zauważył opierając się o ścianie – Gdy byłaś w szpitalu wiele razy byłem przy tobie, siedzieliśmy w sobie zupełnie wtuleni, a kilka razy nawet przy mnie zasypiałaś. Nie wspomnę już o tym, że kilkanaście dni temu prawie się pocałowaliśmy. Emily, ja chcę wiedzieć na czym stoję…
- To i tak nie ma w tej chwili znaczenia – odpowiedziała będąc pewna, że idealnie ominie ten temat szerokim łukiem – Przyszłam tu się pożegnać, a nie opowiadać o uczuciach.
- Wiesz, ze nigdy nie zaakceptuję tego, że wyjeżdżasz?
- Nie musisz tego akceptować – rzuciła czując jak każdy jego ruch wzbudza w niej coraz większe podniecenie – Wystarczy, że się z tym pogodzisz.
- Zachowujesz się jak dziecko – uśmiechnął się – To nie jest rana na kolanie, która zniknie za jakieś kilka dni, a za jakieś kilka lat będzie się można z tego śmiać. Miłość to nie zabawa w piaskownicy, choć poniekąd to z niej wynosi się najwięcej wspomnień. Jeśli teraz mówiłbym, że nie pozwalam ci jechać, bo cię kocham, a jutro stwierdziłbym, że tak naprawdę zaakceptowałem twoją decyzję, to nie byłaby miłość. To byłoby czyste przyzwyczajenie. Nie uczucie, tylko zupełnie coś pustego – odsunął się od ściany i dotknął jej dłoni – Moje serce nie jest puste. Może jest głupie, może czasem nie słucha rozumu, może często nie potrafi rozdzielić tego co dobre, a co złe, ale w jednym jesteśmy zgodni. Jeśli wyjedziesz spali się we mnie jakaś cząstka.
- Nie potrafię chyba na to odpowiedzieć – odparła całkowicie zmieszana omijając jego wzrok.
- Nie musisz – rzucił przybliżając się do niej coraz bardziej – Wiem, że nie jestem ci obojętny. Wiem, że jakaś cząstka ciebie nadal mnie kocha. I może to brzmi bardzo arogancko, ale tak naprawdę jestem przekonany gdzieś w głębi, że znaczę dla ciebie trochę więcej niż zwykły znajomy czy nawet przyjaciel.
- Było mi z tobą wspaniale, ale jak wiesz, wszystko się czasem kończy…
- Nie możesz mi tego zrobić! – odsunął się o złapał się za swoją głowę – Jeśli ty tam pojedziesz zostaniesz całkiem sama, a wiesz co to oznacza? Kiedyś już byłaś sama i co?
- Znajdę sobie kogoś – czuła jak te zdradzieckie słowa z wielką siłą przedzierają się przez jej gardło – Tobie radzę to samo.
- Nie – zaśmiał się, lecz ten śmiech bardziej przypominał histerię – Nie wierzę w to co słyszę! Czyli co? – spojrzał na przestraszoną kobietę – Dzisiaj wyjedziesz, a jutro w prasie będziemy wszyscy czytali o tym jak Chester spotyka się z jakąś laską? Wiesz co? – zaśmiał się – Kiedyś taki byłem. Byłem zwykłym rozwydrzonym bachorem z tysiącami oblicz, które co noc zmieniały swoją postać. Raz potrafiłem być uwodzicielskim aniołkiem szukającym jednorazowej przygody, a raz byłem totalnym brutalnym śmieciem, który porzucał wszystkie śliniące się na mnie dziewuchy. A wiesz dlaczego? – Odparł nadal wypatrując jej drżących ust – Bo nie potrafiłem zaufać, ponieważ ludzie nie ufali mi. Media okrajały mnie jako przestępcę, niezależnego muzyka, dla którego prawdziwą miłością jest amfetamina. Całkiem miłe, prawda? – walnął z całej siły w ścianę wyrzucając tym samym całą swoją frustrację – Jako jedyna poznałaś prawdziwego mnie. Mogłaś przez wiele czasu zastanawiać się czy to jego kolejna gierka czy kolejny test, po którym i tak wygrywa ten dupek. Też się zastanawiałem nad tym, ale nigdy nie traktowałem cię przedmiotowo. Nigdy nie byłaś dla mnie kimś na kim bym się wyżył, na kim bym odreagował cały stres. Nigdy nie naciskałem na jakiekolwiek zbliżenie, zostawiałem ci wolną rękę. Bo ty traktowałaś mnie z szacunkiem i ja również. Zaufałaś mi i ja również to zrobiłem. Widzę w tobie dobrego przyjaciela, który był wtedy gdy inni kopali pode mną dołki. I w tej chwili nie chcę go stracić. Wiem, że mógłbym pojechać za tobą, ale wiem, że wyjeżdżając stąd skreślasz też i mnie. To nie jest dla mnie łatwe, bardzo chciałbym, żebyś to zrozumiała.
- Chester, doskonale wiesz, że te wszystkie chwile, które ze sobą spędziliśmy zapadają naprawdę w pamięć i to, że wyjeżdżam nie jest trudne tylko dla ciebie…
- To dlaczego wyjeżdżasz?
- Bo chcę w końcu być kimś. Nie chcę być tą ofiarą losu nad którą lituje się połowa znanych mi osób, nie chcę być odbierana jako zwykły pechowiec. Nie mam siły ciągle wchodzić do sklepu i czuć na sobie współczujący wzrok wszystkich ekspedientek. Nawet z pracą będę miała tu ciężko. Widzisz? – Wskazała na rozcięty policzek po którym spływały leniwie łzy – Kto mnie przyjmie? Kto będzie chciał tutaj takiego obrzydliwego…
- Emily, do cholery, jesteś piękna i te blizny niczego nie zmienią! – odparł dotykając jej ręki – Wiem, że jest ci ciężko przyzwyczaić się do takiego wyglądu, ale uwierz mi, że nawet takie rzeczy mają w sobie bardzo dużo uroku. A ja tak naprawdę kocham cię mimo tego, że masz tę bliznę i te siniaki.
- Nic nie rozumiesz – odsunęła się od niego gwałtownie i przełknęła ślinę hamując tym samym wybuch swoich emocji – Nie rozumiesz tego, że ja nie potrafię już na siebie patrzeć. Budzę się rano i się boję. Boję się o swoje życie, że ktoś wkroczy w moje progi, że znowu mnie odurzy, że będzie mnie bił, kopał, przetrzymywał w małej komórce bez wody i jedzenia. Że będę musiała patrzeć na to znowu, od nowa. I ten cykl się nie zamyka. Boję się wracać sama w nocy do domu. Kiedyś uwielbiałam spacery nocą, a teraz to dla mnie zwykła męczarnia. Czuję na sobie niewidzialny wzrok, czuję jak ktoś ociera się o moje ramię, a później to i tak okazuje się, że to był wiatr. Chcesz mieszkać z totalną wariatką? Chcesz tego?! Chcesz znowu męczyć się, widzieć jak inni ci współczują, jak pocieszają cię, że wszystko będzie dobrze?!
- Ale to właśnie tę wariatkę pokochałem. Jeśli myślisz, że będę się ciebie wstydził to jesteś w totalnym błędzie.
- Nie Chester, to nie ma przyszłości – odparła wycierając kropce łez – Totalny bezsens.
- To co mówisz jest bez sensu! – krzyknął – Zrobię dla ciebie wszystko, dosłownie wszystko. I będziesz tu ze mną, nie będziesz sama! Będziesz ze mną!
- Wyjeżdżam – rzuciła ponownie – I nie zmienisz tego – Widząc jego wściekłość i zrezygnowanie zaczęła – Chester, proszę…
- Nie! – krzyknął – Nie, to jest jakiś pierdolony sen, wiesz o tym? Sen? Koszmar! Znowu przechodzę przez to samo, znowu mnie zostawiają osoby, na których mi zależy! – zwrócił się do niej – Emily, jeśli chodzi ci o miejsce zamieszkania to stanowi najmniejszy problem. Pamiętasz jak mówiłem ci, że moim marzeniem jest zamieszkać nad morzem? Teraz mogę je spełnić. Razem z tobą, ale musisz tego chcieć. Wprowadzimy się z dala od tych wszystkich problemów i wspomnień, ale tylko nie Nowy York.
- Chyba nie potrafię ci zaufać jak kiedyś, przepraszam…
- I tylko tyle?! – zaśmiał się – Emily, daj mi drugą szansę. W życiu nie raz jej potrzebowałaś by się wzbić, a teraz ja potrzebuję jej od ciebie. Bo często przegrywałem w swoim życiu, ale jeśli teraz przegram to nie wybaczę sobie do końca życia tego, że cię straciłem.
- Odchodzę, Chester, mój samolot…
- Pierdolić go – złapał za jej ramiona przybliżając się do kobiety – Rozumiesz? Pieprz samolot. Pragnę cię. Tu i w tej chwili – złapał za jej szyję nawet nie przejmując się zaskoczoną kobietą – Masz czas by zmienić zdanie…
- Ułożysz sobie życie, będziesz miał gromadkę dzieci, które będą podobne do ciebie – przełknęła głośno spływające łzy – Będziesz miał kochającą żonę…
- Będę miał to wszystko, ale jeśli ty nią zostaniesz – odparł i zdecydowanym ruchem dotknął jej górnej wargi. Czekając na jej pozytywny ruch lub nawet odepchnięcie dotknął delikatnie swoimi palcami jej dekoltu. Czuł jej bicie serca, które w przypływie chwili zaczęło być bardziej intensywne. Bicia nie ustawały, a jej oddech przyprawiał go o dreszcze.
Po chwili jednak poczuł jak zetknęła ich usta ze sobą zmysłowo naciskając na jego wilgotne wargi. Uczucie jakie między nimi w tej chwil zaistniało złamało jakiekolwiek bariery i nie przejmując się jakimikolwiek konsekwencjami dalej brnęli w pocałunku, który nie miał dla nich końca.
Jej ciało mocno opadło na jego klatkę piersiową, ale pocałunek przerwany tylko na chwilę za chwilę powrócił w coraz bardziej namiętnej postaci. Dotykał jej ud, jej brzucha i dekoltu. Ta niewinna bliskość zmieniła się z czasem w niepozorny wybuch uczuć. Trzymając ją w swoich ramionach czuł się jak młodzieniec, który po raz pierwszy całuje swoją wybrankę. To było dla niego tak ekscytujące, a zarazem podniecające, że w każdej chwili mógł wybuchnąć, ale wiedział, że następny ruch należy do niej.
Złapała się za jego ramiona i delikatnie pocałowała go jeszcze raz w sam środek ust. Potrzebowała jego i tej bliskości jaką jej oferował. Każdy jego dotyk był namiastką czegoś, za co oddałaby dosłownie wszystko. Ale ona wolała się w tej chwili przed tym wzbraniać.
- Przepraszam, że to tak wszystko się potoczyło – odparła odsuwając się lekko od zaskoczonego Benningtona.
- Nie możesz odejść… Nie po tym…
- Nie chcę byś za mną jechał – rzuciła nie przełamując się w spojrzeniu mu w oczy – Jeśli ci na mnie zależy to pozwól mi wyjechać.
- Nie – zaprzeczył – Jeśli ty mnie kochasz, to nie wyjeżdżaj.
To były ich ostatnie słowa. Złapała za swoją walizkę i pełna skrajnych emocji opuściła dom Benningtona. W tej chwili najważniejsze było zapomnieć, ale tak naprawdę nie wszystko da się wymazać z naszej pamięci.

           
***

Tkwił sam na samym środku salonu. Nie przejmowało go to, że butelki po alkoholu waliły się obok niego, a od dymu papierosowego aż go mdliło go w taki sposób, że każdy nieprzewidziany ruch mógł skierować go prosto do łazienki.
Pomyślał o miękkim dywanie, bo tak naprawdę próbował swoje myśli kierować gdzie indziej, byle nie w jej stronę. Olała go. Zakpił z siebie w myśli i głośno zaśmiał się ze swojej naiwności. Być może był zbyt słaby by okazać jej wszystkie swoje uczucia? Może nie na wszystkie kobiety to działa? Od samego początku wiedział, że Emily jest trudna do zdobycia, a jej przekonanie do siebie wiązało się z wieloma wyrzeczeniami. I to właśnie go do niej przyciągało. Ta nietykalność, ta skromność, ta niedostępność. Była tylko jego, pierwszy raz poczuł, że jest ważny dla kobiety, która miała dosłownie gdzieś jego pieniądze, liczył się tylko jego charakter. Prawdę mówiąc nigdy nie zaznawał tego uczucia w bliższych stosunkach z kobietą, zawsze wychodziło na jaw lojalność i chęć do sławy. A ona? Szara myszka, która omijała blask fleszy, kochająca po swojemu, ale kochająca prawdziwie.
Zaciągnął się po raz kolejny dymem papierosowym i mocno kaszlnął. W tej chwili wiedział, że wszystko co budował od początku ich znajomości rozsypało się jak domek z kart. Nie potrafił tego zatrzymać, mógł tylko patrzeć na to jak jego niespodziewany ruch wali wszystkie jego stosunki dookoła.
Został sam. Zupełnie sam. Dotknął butelki po winie i uśmiechnął się do niej. Jak zdesperowany wariat ocenił jej wygląd i stwierdzając jej niebanalną postać położył ją naprzeciw siebie:
- Nawet nie wiesz jaki jestem nieszczęśliwy – odparł będąc całkiem świadomy swoich słów. Wszystko wypowiadał na trzeźwo, tylko pojedyncze myśli były otumanione niewielką ilością alkoholu, jednak nie zdążył on jeszcze przejąć całkowitej kontroli nad mężczyzną – Gdybyś ty wiedziała jak się czuję, to nie wiem co byś zrobiła. Na pewno powiedziałabyś, że będzie wszystko dobrze, że wszystko się ułoży, że znajdę inną, a Emily za niedługo będę wspominać jak kolejną kobietę, która przyszła do mojego życia i sobie tak po prostu odeszła. Nie! – wrzasnął po chwili i włożył papieros do swych ust by ponownie zaciągnąć się w celu uspokojenia swoich myśli – Wy kurwa nic nie rozumiecie. Myślicie, że rozumiecie moje cierpienie, ale gówno prawda! A te wasze słowa, ze wszystko będzie dobrze? – Zaśmiał się i złapał za butelkę – Są bez sensu. Nikt mi już nie zwróci tych pierdolonych chwil gdy ją trzymałem przy sobie i gdy wiedziałem, że jestem w końcu dla kogoś ważny – odparł pełen żalu i jak gdyby nic rzucił pustą butelką o ścianę, roztrzaskując ją tym samym na tysiące kawałków. Widząc to zaśmiał się żałośnie, powoli zmieniając swój ton śmiechu na bardziej dramatyczny. Finalnie znów skończył na podłodze, wycierając łzy wielkiej porażki i wspominając najwspanialsze chwile z kobietą.
Zamknął oczy i oparł swoją głowę o zimną podłogę. Czuł jak wszystko po nim pełza, wszystkie stłumione w nim uczucia i emocje zaczęły w tej chwili wydostawać się na powierzchnię powodując utratę tej nadziei.
Nie, tu nie było już nadziei. Tu już nic nie było.
Łzy zaczęły ponownie podchodzić do jego zmęczonych oczu. Zimno zaczęło opanowywać cały jego organizm i taki był też w środku. Oziębły, bez emocji, bez wizji lepszej przyszłości.
Bez niej.

***

Trzymając w ręce swoją walizkę przeszła szybko przez wielkie schody i udała się w stronę miejsca swojego odlotu. Mając w zapasie jeszcze piętnaście minut zatrzymała się na chwilę i spojrzała na terminarz odlotów.
Nie, nic się nie zmieniło. Lot Los Angeles – Nowy York nadal aktualny. Uśmiechnęła się w duchu i zaczęła szukać miejsca gdzie będzie mogła usiąść i spokojnie przemyśleć to co się dzisiaj zdarzyło. Nie chciała tego robić, jednak gotowały się w niej niesamowite wyrzuty sumienia. Nie zrobiła wszystkiego co powinna zrobić, nie dała mu swojego nowego numeru telefonu. Stwierdziła, że tak będzie bezpieczniej. Nie przekazała mu informacji gdzie dokładnie się zatrzyma, być może nie chciała by o tym wiedział. Chciała jak najlepiej zapomnieć o przeszłości, kończąc wszystko w tym miejscu.
Stwierdziła po chwili, że jej zachowanie jest nade dziecinne. Pocałować mężczyznę w momencie gdy on wylewa z siebie największe żale rozpaczy. A później? Odejść ze zwykłym nic nie znaczącym „przepraszam”. Tak naprawdę wszystko ma swoje granice, a ona je przekroczyła.
Dała mu nadzieję, pokazała, że nie jest jej obojętny, a później wyszła jak gdyby nigdy nic zostawiając go zupełnie samego.
Powinna do niego zadzwonić. Napisać, że to co zrobiła było bardzo głupie, ale tak naprawdę wyśmiałby ją. Przecież była doskonale świadoma tego co czyni i jak to się skończy.
Zaklęła ponownie w duchu ściskając swoje dłonie.
Tak, kochała go. Kochała go jak tylko potrafiła, lecz zaufanie, które w tym czasie zanikło zaciągnęło szalę w drugą stronę. Zamiast dobrze ułożonego życia będzie w tej chwili zaczynać wszystko od nowa.
Jak nowo narodzone dziecko. Poznaje świat, próbuje się w nim odnaleźć, zaczyna tworzyć coraz to nowe wspomnienia i uczy się funkcjonować po swojemu.
Lecz to nie było takie proste. Jej myśli ciągle krążyły wokół jednego.
Tak bardzo by chciała zakosztować jeszcze raz jego ust i znowu poczuć jego bliskość. Była w tej chwili pusta, pozbawiona jakichkolwiek emocji, bez sensu na swoje życie.
Była nikim.
Nagle zerwała się z miejsca słysząc komunikat i jeszcze raz spojrzała na terminarz.
„Tak, nowe życie otwiera się przed tobą. Bez przeszłości, z nowymi wyzwaniami. Tam gdzie nikt cię nie znajdzie”.
Uśmiechnęła się na siłę, lecz nagle jej uśmiech zastąpił wzrok przerażenia. Idąc w tłumie nagle stanęła przed bramkami i jak gdyby nigdy nic odsunęła się na bok.
Nie spodziewała się wybuchu emocji właśnie w tym momencie. Ścisnęła dłonie i zaczęła hamować swój płacz. Chester, żal, wściekłość i rozczarowanie. Jego rozpacz. Pocałunek. Prośby. Zmysłowy dotyk. Te słowa.
Wszystko splatało się ze sobą w taki sposób, że ból jaki tkwił w jej sercu zaczął się ujawniać dopiero teraz.
- Przepraszam coś się stało? – Spytał jeden z przechodniów widząc zrozpaczoną kobietę. Spojrzała na niego zaskoczona uświadamiając sobie, że jej ręce trzęsą się jak oszalałe.
- Przed chwilą wbiłam nóż w serce mężczyźnie, któremu na mnie zależy. Widziałam jego łzy, jego rozpacz i brak nadziei – uśmiechnęła się lekko pełna desperacji – Czyli dokładnie to czego ja doświadczyłam kilka miesięcy temu. Czuję się jak zwykła zdzira. Zostawiłam tutaj wszystkich bez których nie wyobrażam sobie życia, a jadę tam układać życie na nowo – ocknęła się po chwili widząc jak mężczyzna z niedowierzaniem przygląda się jej wywodom  – Widzi pan, wszystko jest w porządku.
Uśmiechnął się nieśmiało i podał jej rękę:
- Martin – uśmiechnął się – Tak się składa, że lecę sam i chętnie dotrzymam komuś towarzystwa. Jeśli tylko pani zechce.
Odwzajemniła jego uścisk i przez chwilę zapomniała o tym wszystkim co ją otacza. Jego błękitne oczy odbijały światło księżyca, a on widząc jej pozytywną reakcję uśmiechnął się ukazując swoje głębokie dołeczki.
„Tak, to właśnie teraz zaczynasz nowe życie. Nie spieprz tego”.
- Wie pan – uśmiechnęła się nieśmiało – Z natury jestem mało gadatliwa. Jeśli panu nie będzie przeszkadzać…
- Przed chwilą pani pokazała jaka z pani gaduła – uśmiechnął się ponownie zawstydzając tym samym brunetkę i dodał – No więc jak?
Spojrzała na tablicę. Elektroniczne litery zmieniały się co chwilę, ale jej przyszły lot właśnie miał się zaraz odbyć. Niezdecydowana złapała za telefon, ale zrezygnowała z informowania kogokolwiek o tym locie, więc wyłączyła go całkowicie. Czując na sobie ciągle wzrok wysokiego bruneta, odwróciła się w jego stronę i razem z nim skierowała się w stronę samolotu, który miał zaprowadzić ją do zupełnie innego życia.

***

To było jak dziwny i bardzo realny sen. Wszystko wokół niego wirowało i nie chciało się zatrzymać. Ręka zraniona rozbitym szkłem po butelce krwawiła w równomierny sposób, ale bardziej paraliżował go ból, który znajdował się w jego środku. To było gorsze niż przejechanie biczami kilka razy po gołej skórze. Nie mógł zatrzymać tego bólu, musiał w nim przebrnąć przez naprawdę długi czas.
Spojrzał na dłoń, która tkwiła zakrwawiona już przez pewien czas i nie mając ochoty tego opatrzyć ponownie usiadł na kanapie kierując swój wzrok w stronę otwartego okno. Jego cała siła już dawno go opuściła, jego marzeniem był długi sen, w którym odpocząłby od teraźniejszości.
Chciał krzyczeć, ale głos, który uwiązł w jego gardle nie pozwolił na ten czyn.
Teraz już nie mógł zrobić nic. Tylko od nowa zacząć nowe życie. Zakpił z siebie, że moment, którego nawet nie pamięta zaważył na tym, że Emily wyjechała.
Był świadom tego, że to jest jego wina.
Znowu rozpieprzył swój związek.
Po raz kolejny kogoś stracił.
Uświadomił sobie, że od samego początku swego życia co jakiś czas tracił bardzo dużo osób, na których mu zależało. To była jego wina? Może nie we wszystkich przypadkach, ale w większości. Nie potrafił okazać tego człowieka, którego sobie ukształtowali inni.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Nie wstał. Leżał tak przez długi czas, wiedząc, że to i tak Mike lub któryś z reszty chłopaków. Dowiedzieli się i przyszli go pocieszyć. Jakież to było wspaniałomyślne.
Ale tak naprawdę w tej chwili potrzebował kogoś, kto by mógł tylko z nim posiedzieć. Zwykła obecność drugiego człowieka budowała w nim nadzieję na lepsze jutro, ponieważ wiedział, że nie zacznie dnia całkiem samotny. Cieszył się, że istniały jeszcze osoby, które mimo tego wszystkiego przy nim były.
Pukanie zabrzmiało w jego uszach po raz kolejny. Zwlókł się z kanapy oglądając z wierzchu całe pomieszczenie i zaśmiał się lekko widząc ten bałagan. Aż taki był zdesperowany by potłuc połowę butelek, które tkwiły w tym domu?
Dźwięk ucichł , a on pełen nadziei, że nie będzie musiał się tłumaczyć z aktualnego rozbicia uśmiechnął się w duchu. Jednak jego sumienie mówiło by podejść i po prostu podziękować za wizytę.
Dotknął z wielkim bólem klamki i z delikatnie otworzył drzwi, mimo tego, że nie odzywały się już jakiś czas.
- Mike, wiem, że to ty – odparł – Ty zawsze pukasz zamiast dzwonić. Nie wiem dlaczego… - nagle stanął jak wryty. Zaskoczony tym widokiem oparł się o ścianę próbując jeszcze raz przeanalizować ilość alkoholu w jego organizmie. Nie, nie był pijany, ale…
- Możesz mnie wygonić – zaczęła po chwili wpatrując się uważnie w jego bladą twarz – Możesz krzyczeć, mówić, że cię wykorzystałam. Nie zdziwiłabym się jakbyś stwierdził, że nie chcesz mnie już widzieć. Nie oczekuję tego, żebyś w tej chwili rzucił mi się w ramiona i powiedział, że nic się nie stało – starła łzę z lewego policzka ostrożnie patrząc mu w oczy – Zraniłam cię tak samo jak ty zraniłeś kiedyś mnie, ale ty po tym wszystkim próbowałeś być przy mnie. Ja chyba nie potrafię tak szybko wybaczyć i powiedzieć, że jutro będzie wszystko w kolorach tęczy – przestała na chwilę by pomyśleć nad dalszym potokiem słów i przemyśleć swoje postępowanie – Jestem zwykłą hipokrytką wracając tu ponownie. Znowu chcę namieszać, od naszego początku znajomości nie robię nic innego jak tylko mieszam. Ile ze mną przeszedłeś, nie poddałeś się, patrzyłeś na porażki, na odrzucenia, a jednak zostałeś – uśmiechnęła się delikatnie czując jak łzy wlewają się do jej ust – Ja naprawdę żałuję tego…
- Cii – spojrzał na jej spływające smugi na policzkach i będąc w strachu, że to jednak halucynacje dotknął jej ręki – Nie mów już nic.
- Nie – zaprzeczyła szybko podnosząc swój głos – Nawet nie wiesz co czuję. Nigdy nie byłam aż tak rozbita. Mogę być albo tam, albo tu, ale znowu się coś pieprzy. To wszystko przez to, że… - dotknęła mocniej jego dłoni nie będąc nawet tego świadoma.
- Nie, Emily… - uśmiechnął się delikatnie czując jak jego emocje w tej chwili mogą wybuchnąć w niewyobrażalny sposób – Nie musisz się tłumaczyć, rozumiem… - ogarnął jej włosy z czoła i czule szepnął – Chodź tu do mnie.
Czując jak nadal słone łzy zacisnęła usta i mocno przylgnęła do jego ciała. Schowała swoje ramiona w jego i zamknęła oczy. Teraz liczyło się to, że była przy nim i czuła jego ciepło. Nie odrzucił jej. Poczuła jak jedną ręką dotknął jej wilgotnych włosów. Jej ciało pachniało tymi samymi perfumami co kiedyś i to spowodowało powrót wspomnień.
Zamknął oczy i przyciągnął ją do siebie bardziej, bojąc się o to, że za chwilę ponownie odejdzie zostawiając go kompletnie samego.
- Chester, ja wiem, że zachowuję się jak kompletna kretynka, ale ja czasami nie potrafię… - zatrzymała się i skrępowana oparła głowę na jego ramieniu – Ja nawet tego nie potrafię wytłumaczyć…
- Emily, spokojnie – otarł swoją dłonią jej pleców. Jej ciało niesamowicie drżało, czuł te drgawki i łzy które spływały po jego koszuli – Nic się nie dzieje, jestem tu. Nie musisz się już tym przejmować.
- Chester, ja nadal nie przestałam cię kochać mimo tego co się zdarzyło. Nadal mi na tobie zależy i nie przeżyłabym z myślą, że jakaś inna kobieta może wkroczyć do twojego życia i…- czuła jak łzy ją zaślepiają. Oparta o jego ramię wyciągnęła rękę by zsunąć ze swojej twarzy wielkie krople, ale nadaremno.
- Wiem o tym… - uśmiechnął się odsuwając od siebie kobietę. Złapał instynktownie za jej szyję i delikatnie do siebie przybliżył. Jej łzy wdzierały się do jego ust, czuł ich słonawy smak, ale to nie było w tej chwili najważniejsze. Czuł ją. Trzymał ją całą w objęciach nie przejmując się konsekwencjami. Nic w tej chwili nie było tak ważne jak ta chwila. Był tylko on, ona i jej słowa, które utwierdziły go w przekonaniu, że tak naprawdę znaczy coś dla niej więcej.
- Twój samolot… - zaczął po chwili uświadamiając sobie, że to że tu jest jeszcze nie oznacza, że będzie tu do końca.
- Proszę, nie pozwól mi żałować tej decyzji – odpowiedziała mu ponownie przysuwając się wargami do jego ust. Nie zdążył nic odpowiedzieć, chwycił za jej ramiona i zdecydowanym krokiem wprowadził jej ciało do środka pomieszczenia. Nie odrywając choć na chwilę pocałunku oparł ją do ściany i swoimi masywnymi dłońmi opatulił jej szyję. Uśmiechnęła się delikatnie i leniwie zaprzestała jego ruch. Oparła głowę o jego czoło i czując jego przyspieszony oddech odszukała jego dłoni. Złapała za nią i dotknęła nią swojego dekoltu. Zaskoczony mężczyzna czując coraz bardziej zdecydowane ruchy postanowił złapać za jej biodra i przysunąć bardziej do śnieżnobiałej ściany. Jego serce zdawało się zaraz wyskoczyć, chwila nieuwagi, a spowodowałoby to eksplozję tego wszystkiego co w sobie trzymał od tak długiego czasu.
Emily nie dotykając ziemi opięła go swoimi nogami w pasie i na tyle na ile to było możliwe podniosła jego głowę by ponownie złożyć kolejny pocałunek. Czując jak namiętnie na niego napiera dotknął drugą dłonią jej uda kierując się ku górze. Lubiła to, wiedział o tym.
Jej dłonie zakosztowały jego klatki piersiowej. Odpięła jeden guzik jego koszuli i podniecona jego ruchami delikatnie się uśmiechnęła. Patrząc w jego oczy widziała to czego nie mogła dostrzec przez bardzo długi czas. Widziała w nim kogoś innego, kogoś wygranego.
- Nie zostawiaj już mnie – odparł trzymając jej cały ciężar ciała. Nie przejmował się już tym, że jego ręka nadal krwawi i ciężko jest mu ją utrzymać, nie przejmował się już niczym – Jeśli ty wyjedziesz, a ja znowu zostanę sam przez to, że…
- Chazz – zamknęła mu usta uspokajając mężczyznę – Nigdzie nie jadę. Nie w tej chwili. Jestem tu…
- Nie przeżyję rozłąki z tobą. Jesteś moim sensem życia. Sensem następnego dnia, czymś wspaniałym. Brzmi to bardzo głupio, ale…
- Nie – uśmiechnęła się obejmując jego twarz – Nikt mi nigdy tak nie powiedział, wiesz? – przejechała palcem po jego policzku zatrzymując się na jego ustach. Przybliżyła się po chwili  w jego stronę i oparła swoją głowę na jego ramieniu – Chazz, nie zostawię cię, jeśli ty nie zostawisz już więcej mnie. To dla mnie trudne w tej chwili skreślić to co między nami było, zbyt bardzo się z tobą zżyłam.
- Obiecuję, że zawsze będę – odparł mocno wtulając kobietę – W tej chwili jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, ba! Gdybym mógł zjadłbym tonę zgniłych ziemniaków by ci to okazać.
Zaśmiała się lekko słysząc jego słowa.
- Kocham cię i nigdy nie przestanę kochać – odparł – Nie chcę cię już nigdy stracić. Chcę byś była ze mną do samego końca…
- Chazz, spokojnie – uśmiechnęła się spokojnie widząc jego panikę w oczach – Wszystko jest w porządku. Ja nie wiem, jak…
- Może nie mam pierścionka, może nie mam w tej chwili romantycznej kolacji, czerwonych świec, kwiatów, eleganckiego garnituru, którego tak bardzo nienawidzę. Wynagrodzę ci to, obiecuję. Proszę… – uśmiechnął się i czule ogarnął jej potargane włosy – Wyjdź za mnie. Wyjdź za tego sukinsyna, który oddałby za ciebie życie.
Poczuła, że traci kontrolę nad swoim ciałem. Oparła się całym ciałem o ścianę i mocniej złapała za jego dłonie.
- Chazz… - czuła jak jej słowa utknęły gdzieś w samym środku. Uśmiechnęła się delikatnie i nieśmiało dotknęła jego policzka.
- Jeśli potrzebujesz czasu, dobrze, zrozumiem to. Ale musisz wiedzieć, że już nie chcę cię nigdy stracić. Chcę byś była dla mnie kimś więcej, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
„Wdech, wydech. Jak się oddycha?”
Ogarnęła opadające kosmyki znad swoich oczu i jak tylko potrafiła z całej siły przylgnęła do mężczyzny. Jej ciało było takie bezwładne, że każdy ruch Benningtona mógł zaważyć o jej upadku. Czuła jak wszystkie emocje w tej chwili z niej uchodzą.
Powiedział to. Wypłynął z tymi słowami na głęboką wodę wiedząc, że może go odrzucić. Kurcze, aż tak bardzo był zdesperowany?
Lecz Chester nigdy nie był mężczyzną który kierował się zasadami. Był kimś innym, kimś lepszym. Uwielbiał ryzyko, mimo tego, że często na nim tracił. Potrafił zaskakiwać i być kompletnie innym człowiekiem. Zmieniał się pod wpływem przypadku.
Nie odpowiedziała mu. Zsunęła się delikatnie na podłogę i pchnęła jego ciałem na stojącą obok kanapę. Nie czekając ani chwili dłużej, spojrzała na Benningtona i usiadła na nim by ponownie złożyć na jego ciele burzę pocałunków. Każdy jej dotyk był przemyślany, idealnie wymierzony. Wszystkie jej ruchy były pokazywane z taką czułością jakiej nigdy nie zaznał.
Czas stanął w miejscu. Wszystko co dookoła niego było zaczęło wirować. Spojrzał zahipnotyzowany na swoją rękę i nagle usłyszał:
- Chester! – odsunęła się od niego i złapała ją w swoje dłonie – Twoja ręka… Co się stało?
- Nic – uśmiechnął się – To nic takiego…
- Musimy to opatrzyć – odparła schodząc z nadal nic nie kontaktującego Chestera. Zauważyła to. Przejmującym wzrokiem uklękła przed nim i złapała za jego brodę – Boże, Chester, słabo ci?
- Nie – odparł ponownie i zwinnie złapał za jej ramiona – Po prostu nie mogę uwierzyć, że to nie jest fikcja.
Uśmiechnęła się lekko i rzuciła:
- Nie Chester, to nie fikcja. Obiecuję ci, że to co się tu dzieje to nie jest fikcja – poczuła jak podniósł się lekko z kanapy. Po chwili znowu złączył ich usta w namiętnym pocałunku, w który tak naprawdę nie mógł uwierzyć.

***

Jej ciało wgniecione w miękki materac zajmowało połowę dużej powietrzni. W połowie przykryta cienkim kocem patrzyła nieobecnym wzrokiem w sufit. Pamięta jak pierwszy raz tutaj przyszła. Całkiem niepozornie przemknęła przez długi zaciemniony korytarz i dotarła dokładnie w to miejsce pokazując mężczyźnie, że tak naprawdę jej na nim zależy. Wróciła wspomnieniami do tamtej nocy, gdy pierwszy raz zasnęła przy jego boku. Wtedy czuła się jak nowonarodzona, tak jak teraz.
Tkwiła tu przy nim mimo tego, że jeszcze kilka godzin temu wchodziła do samolotu, który miał ją zaprowadzić do Nowego York’u. Wybiegła z niego w ostatniej chwili, całkowicie zdruzgotana i załamana. Nie potrafiła wytłumaczyć tak nagłej zmiany decyzji, jedynie wybiegła ze startującej już prawie maszyny i szybkim krokiem odeszła z tego miejsca całkowicie skreślając na tę chwilę jakikolwiek wyjazd.
Czy dobrze zrobiła?
Odpowiedź na to pytanie odnajdzie dopiero za jakiś czas, jednak wierzy, że jej decyzja nie będzie miała katastrofalnych skutków. Chester dzisiaj pokazał, że wiąże z nią dalszą przyszłość. A zaufanie? Ma nadzieję, że z czasem ono wzrośnie. Chce w tej chwili odrzucić wszystkie złe chwile i skupić się na teraźniejszości. Nie można przecież całe życie rozmyślać nad tym co było i rozgrzebywać starych ran.
Uśmiechnęła się delikatnie czując jak mężczyzna dotyka swoimi wilgotnymi wargami jej nagiej piersi. Wygięła swoją głowę do tyłu delektując się jego przemyślanymi ruchami. On nie zaprzestawał swoich ruchów, wręcz przeciwnie. Po chwili przeniósł swoje usta w drugą stronę czyniąc to samo co wcześniej. Westchnęła cicho, tak że jej szept był ledwo słyszalny i ponownie poczuła jak jego ręce odsuwają kawałek materiału, który zasłaniał jej dolną partię ciała. Ułożyła się wygodnie wiedząc, że za chwilę będzie mogła spodziewać się czegoś lepszego. Nie czekając ani chwili dłużej dotknęła dłonią jego policzka zmuszając go do tego by na nią spojrzał.
- Chester, boję się… - zaczęła po chwili czując jak wiatr ociera się o jej nagie ciało.
- Nie masz czego – odpowiedział jej przybliżając się w jej stronę. Opadł delikatnie na jej ciało i czule przejechał zewnętrzną stroną dłoni po jej skórze na twarzy – W tej chwili działamy jako jedność, prawda? Jeśli będziesz miała problemy, możesz być pewna, że damy sobie radę. Nie z takich problemów wychodziliśmy.
- Tak, ale jak my to zrobimy? – Spytała i zrezygnowana opadła na swoją poduszkę – Nie zostawisz tego domu, tak? Znowu tkwię w tym samym miejscu co kiedyś…
- Powiedziałem ci, że zrobię dla ciebie wszystko – odnalazł ponownie jej wzrok i dodał – A wszystko to znaczy też, że możemy nawet i coś z tym zrobić. Nie ma rzeczy niemożliwych.
- Twoja praca – westchnęła głośno – Chester, może to jest bez sensu co tu się dzieje?
- Ej – zwrócił jej uwagę – Czy ty zaczynasz wątpić w to, że zostałaś?
- Po prostu media będą znowu nas okrajały, nie będziemy mieć takiego dobrego życia jak sobie myślimy. Zresztą spójrz na mnie. Boję się, że do siebie nie pasujemy.
- Co ty mówisz?!– zaśmiał się choć wiedział, że nie powinien.
- Spójrz na moje ciało… - odparła zawstydzona – Boję się też, że za jakiś czas ty stwierdzisz, że zasługujesz na kogoś innego. Że przestanę…
- Jesteś mądra, jak cholera, ale czasem tak mówisz tak, że wątpię w twoją inteligencję – zaśmiał się i widząc jej zmieszanie sprostował – Boisz się, że przestaniesz się mi podobać przez te wszystkie zdarzenia? Uwierz mi, gdybyś mi się nie podobała to bym się teraz nie bał, że przez nieuwagę mogę dojść zanim do czegokolwiek by tu doszło – widząc jej uśmiech odwzajemnił go i kontynuował – A tak już całkiem poważnie. Jesteś dla mnie piękna i nikt oraz nic tego nie zmieni.
Odwróciła leniwie wzrok w drugą stronę i spojrzała na godzinę. Widząc jak dochodzi druga w nocy podniosła swoje kąciki ust, znowu nie czuła zmęczenia. Nagle poczuła jak ktoś przesuwa jej twarz ku górze.
- Zrozumiałaś? – Poważny oczekiwał od niej odpowiedzi. Ona kiwnęła niepewnie głową i zarzuciła dłonie na jego plecy.
- Kocham cię – nie wiedząc jak zareaguje na te słowa nieśmiało spojrzała w jego oczy. Były takie duże i takie lśniące, jakby dopiero przed chwilą wylewał z nich hektolitry łez – Tylko nie tłucz na drugi raz wszystkich butelek, jakie znajdą się w tym domu, dobrze?
Zaśmiał się głośno i wpoił się po chwili w jej szyję. Mocno złapał ustami za jej skórę doprowadzając kobietę do ponownej rozkoszy. Uwielbiał to robić, uwielbiał podniecać ją posługując się tylko swoimi ustami, a czynił to naprawdę dobrze.
Jego usta kierowały się ku dołowi. Ominęły jej piersi oraz brzuch. Złapał nimi ponownie za wewnętrzną stronę ud powodując u niej ponowne pojawienie się uśmiechu.
Czy była zadowolona?
Oczywiście, że tak. Mimo strachu, wiedziała, że nie wszystko można uznać za stracone. Od bardzo długiego czasu omijała strach tworząc wokół siebie niewidzialną nić przez którą nie przepuszczała praktycznie nikogo. A teraz chce z tym walczyć. Chce dać sobie szansę, sobie i jemu.
Pisnęła głośno nie oczekując takiego ruchu z jego strony. Ścisnęła mocno dłonie starając się, by jej emocje jak najdoskonalej wypłynęły z jej wnętrza.
Nagle usłyszał jej głośny śmiech. Zaczął on przechodzić w różne fazy, aż poprzestał na tym bardziej histerycznym.
Spojrzał na nią zdezorientowany oczekując ewentualnej odpowiedzi.
- Ian się wkurwi jak się dowie, że jesteśmy razem – kolejna salwa śmiechu. Uśmiechnął się do niej wiedząc jak to może się skończyć i usłyszał – Ale jeszcze bardziej się wkurwi jak się dowie, że sprzedałam ten dom i nie pojechałam.
- Oj tam – machnął ręką wpatrując się w jej roześmiane oczy – W najgorszym wypadku nie będzie się do ciebie przyznawał.
Zaśmiała się ponownie i przylgnęła całym ciałem do niego. Czując jego ponowną bliskość spojrzała mu głęboko w oczy. Nie liczyło się w tej chwili nic innego, prócz tego, że znowu jest jego.
I tylko jego.



Przepraszam, że tak długo czekaliście z ostatnim rozdziałem, ale jak zauważyliście, jest to najdłuższy rozdział na blogu jaki kiedykolwiek powstał. Spędziłam nad nim sporo czasu, naprawdę, bo tak naprawdę była tego jeszcze jedna wersja, ale mi się nie spodobała i musiałam usunąć jakieś 7 stron (To taka typowa ja).
Mam nadzieję, że zakończenie was usatysfakcjonowało :)
No więc, jeszcze się nie żegnam do końca z blogiem, za dwa-trzy dni powinien pojawić się jeszcze epilog.

Odezwijcie się coś! ;)
 

środa, 11 lutego 2015

Rozdział LIX



Szybkim ruchem wszedł w progi wielkiego korytarza i nie patrząc na idących obok ludzi przedostał się na sam koniec pomieszczenia. Uśmiechnął się w duchu i gdy miał już otworzyć drzwi usłyszał jak ktoś wzywa go, wykrzykując jego imię.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na zaskoczoną twarz Lisy.
- Co ty tu robisz?
Zdezorientowany oparł się jedną ręką o ścianę i ze śmiechem rzucił:
- Lisa, masz sklerozę?
- Nie mam – odparła poważnie – Emily wyszła wczoraj popołudniu.
- Słucham? – Spytał zaskoczony – Dlaczego ja o tym nic nie wiem?
- Jej brat miał do Ciebie zadzwonić…
- Szlag! – wrzasnął i poczuł jak brakuje mu oddechu. Dlaczego nie przewidział tego, że będzie chciał zgarnąć siostrę wtedy kiedy zniknie mu całkowicie z oczu? Idealne zagranie, tylko głupek by na to nie wpadł.
- Nie dostałeś żadnej wiadomości?
- Słuchaj – zaczął wiedząc, że za chwilę wybuchnie – Moje stosunki z Ian’em pogorszyły się w taki sposób, że gdyby miał okazję wydrapałby mi oczy. I szczerze mówiąc mu się nie dziwię – westchnął głośno i stanął prosto – On mi ją zabierze! Cholera jasna, on nie dopuści do tego by Emily do mnie powróciła!
- Chester! – złapała za jego ramiona chcąc doprowadzić go do porządku – Emily jest dorosła, wybierze to co będzie jej zdaniem najbardziej rozsądne.
- Przecież wiesz co się z nią dzieje! – wrzasnął – Gdzie on do kurwy był gdzie stracili swoich rodziców, gdzie był jak ten jebany Scott ją wykorzystał, gdzie był nawet teraz? Święty braciszek się znalazł! – sfrustrowany odsunął się od niej, lecz ona zatrzymała go ponownie – Nie mówię, że ja jestem idealny tylko…
- Jedź do nich – przerwała mu.
- Myślisz, że mnie wpuszczą? – spytał śmiejąc się pod nosem. To wszystko było takie pokręcone i beznadziejne, że z bezsilności chciał krzyczeć, płakać i zarazem się śmiać.
- Spróbuj – uśmiechnęła się.
- Wszystko już stracone – odparł opierając się ciałem o śnieżnobiałą ścianę – Ona tam albo zostanie, albo wyjedzie. Ja już jestem nikim.
- Emily dalej się kocha – podniosła jego podbródek, że gdyby nie wiedział, że ona i jego przyjaciel są parą, posądziłby ją o flirt – Jestem kobietą i kobiety tak jak mężczyźni, działają podobnie. Widzę to w niej – złapała po chwili za jego kołnierz, tak że Bennington jęknął z bólu – A teraz do cholery rusz dupę zanim naprawdę się załamiesz!

***

Siedziała w salonie z jakąś książką. Niby obejrzała okładkę, która mówiła, że książka będzie interesująca, ale w tej chwili stara się zmordować czterdziestą stronę.
- Kotku, potrzebujesz czegoś? – Brat wyrwał ją z transu, a ta słysząc jego zaczepkę pokręciła przeczącą głową.
Jedynie czego potrzebuje to świętego spokoju, nic więcej.
Wstała z kanapy i ruszyła w stronę schodów.
- Znowu uciekasz – zauważył Ian – Wtedy kiedy chcę z tobą porozmawiać ty uciekasz. Boisz się? – Spytał niepewnie.
- Nie – odparła cicho – Chcę zostać sama.
- Emily, ale porozmawiajmy…
- Ian, proszę – spojrzała na niego błagalnie – Nie dzisiaj.
- Zwariujesz przez tę ciszę!
- Już to zrobiłam – wydłużyła swoje usta w sarkastycznym uśmiechu i nie patrząc nadal na mężczyznę zniknęła mu z oczu. Kierowała się prosto, wzdłuż długiego korytarza. Spojrzała na ściany, były one ozdobione przeróżnymi fotografiami z ich życia. Ian z Annabelle na plaży, Nathan trzymający kolorową piłkę, znowu Ian z Annabelle, Nathan, Ian, Nathan, Annabelle…
Nagle coś spadło jej na nogę. Jęknęła cicho i spojrzała na swoje stopy.
Faktycznie, trzymała przed chwilą tę książkę, a ona po prostu wyślizgnęła się z jej rąk.
Czy aż tak bardzo ucieka myślami w przeszłość?
Przeszłości już nie ma.
Zaczyna się nowe jutro, jutro, które przyniesie więcej owoców i sprawi, że kobieta będzie tętnić życiem.
Westchnęła zrezygnowana i usiadła na łóżku, które przygotowali jej właściciele tego domu. Położyła się na miękkim materacu i zamknęła oczy.
Czy jest sens dalej ciągnąć znajomość z Benningtonem? Był przy niej cały czas, choć to nie było jego obowiązkiem. Patrząc na niego doznawała takiego samego uczucia jak przy początku ich znajomości. Intrygował ją, ale trzymała się na dystans. Tak jak teraz. A teraz wie, że będzie musiała do niego pójść i oznajmić, że propozycja sprzedania tego domu już jest w przeróżnej prasie informacyjnej.
Czy właśnie tego chciała?
Zaufała, pokochała, a w tej chwili od tego wszystkiego odchodzi.
Przewróciła się na drugi bok i czując lekki ból w okolicy policzka cicho syknęła z bólu. Mając przed sobą wielkie lustro spojrzała na swoje odbicie, którego wręcz nienawidziła. Tłuste włosy, poobijana skóra, wielka blizna na policzku, z którą najprawdopodobniej będzie musiała się oswoić do końca swojego życia.
Stara się nie zwracać uwagi na takie błahostki, wygląd w tym wszystkim nie jest najważniejszy, lecz pragnie wrócić do takiej postaci, jaką była przed porwaniem.
Zamknęła oczy. Dała się wsłuchać w głuchą ciszę, którą przerywały tylko delikatnie śpiewy ptaków za zamkniętym oknem.

***

Poprawił kołnierz swojej koszuli i stanął przed wielkim domem. Nie chciał być nieuprzejmy właśnie w tej chwili, ale wszystko co trzymał w sobie mogło mieć za chwile tragiczne konsekwencje.
To dziwne, jak człowiek z którym się praktycznie dogadywałeś może być dla ciebie taki obcy. Wiedział, że to zagranie miało na celu zemstę za to co zrobił miesiące temu. Doskonale był tego świadomy, że odzyskanie kobiety będzie trudniejsze niż się spodziewał.
- Cześć – rzucił szorstko widząc kto stoi za drzwiami. Ian oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce. Wiedział doskonale, że może się go tu dzisiaj spodziewać.
- Cześć – odpowiedział takim samym tonem jak on – Emily jest u ciebie prawda?
- Jakie to ma znaczenie? – Spytał.
- Ma – rzucił wściekły – Chcę się z nią zobaczyć.
- Ona nie chce ciebie widzieć – uśmiechnął się lekko.
- Jesteś tego pewien? – Spytał nabierając do ust haust świeżego powietrza – Ian, proszę cię, nie zachowuj się jak dziecko. Nie będziemy jak kretyni rywalizować o osobę, która i tak jest bliska dla nas obu. Rozumiem, że to twoja siostra i chcesz, żeby było z nią jak najlepiej, ale trzymając ją na odległość ode mnie nie sprawisz, że będzie czuła się dobrze. I tak i tak, kiedyś dojdzie do spotkania, im szybciej tym…
- Słuchaj – przerwał mu – Emily jest zmęczona, nie ma ochoty w tej chwili widzieć ciebie, ani niczego co jest związane z tobą.
- Nie wierzę ci – odparł zaciskając pięści – Ona na pewno tak nie stwierdziła.
- Już dosyć przez ciebie wycierpiała.
- A co ty możesz kurwa o tym wiedzieć? – krzyknął bezsilny – Ty też nie jesteś idealny!
- Nikt nie jest.
Bennington odwrócił głowę by poukładać swoje myśli. Czekał aż jego nerwy uciekną, a on zostanie sam.
- Emily sama wybierze ścieżkę, którą chce iść – wskazał na niego palcem – A ty nie będziesz jej rozkazywał jak ma robić!
- Coś jeszcze? – Spytał całkiem znudzony – Wiesz, nie mam zbyt dużo czasu.
- Wpuść mnie choć na chwilę.
- Po co prosisz, jak doskonale wiesz, że i tak tego nie zrobię? – przymknął lekko drzwi i rzucił – Masz jeszcze jakieś życzenie?
- Tak – odparł zrezygnowany – Chciałem jej powiedzieć, że za trzy dni organizujemy małe spotkanie u mnie w domu i zależy mi by Emily na nim była – spojrzał na niego i rzucił – Proszę, przynajmniej to jej przekaż. Jak nie będzie chciała pójść to nie przyjdzie. Tylko obiecaj, że jej to przekażesz.
- Wiesz, że nie mogę…
- To w takim razie sam jej to za wszystko powiem. Nie wiem jak…
- Dobra – przerwał mu ręką – O której to ma być?
- Osiemnasta?
- Dzięki – rzucił i zamknął drzwi cały poirytowany. Skierował się w stronę salonu i spojrzał na swoją żonę. Zaskoczona była tak samo jak on w momencie otworzenia tych drzwi. Przyjrzał się jej uważnie.
- Bennington?
Przytaknął głową i usiadł na krześle.
- Dlaczego go nie wpuściłeś? – Zaczęła – Przecież doskonale wiesz, że to co robisz jest absurdalne!
- Nie mów mi jak mam postępować z siostrą – nie przejmując się niczym wstał chcąc uniknąć zbędnej rozmowy.
- Ian! – wrzasnęła łapiąc go za dłoń – Co ty wyprawiasz?!
Spojrzał w jej duże oczy i odsunął jej rękę. Był wściekły, wściekły za brak wsparcia, za niezrozumienie jego uczuć i za niezrozumienie strachu, który co chwilę przy nim był i nie chciał za wszelką cenę go opuścić.
- Czego on chciał? – Spytała po chwili.
- Szczerze mówiąc chyba niczego – odparł po krótkim zastanowieniu i skierował się w stronę salonu. Wziął małego chłopca na ręce i usłyszał tylko głośne westchnięcie.
Życie byłoby zbyt idealne, gdyby każdy nasz sukces nie miał żadnych konsekwencji.

***

Tkwił na łóżku, a jego oczy wpatrywały się w śnieżnobiały sufit. Zaczął coś cicho nucić pod nosem, melodyjkę, która od bardzo dawna chodziła mu po głowie.
Nagle poczuł jak ktoś swoim ciężarem siada obok niego. Wgniótł delikatnie siedzenie, ale nie pozwolił Benningtonowi na jakiekolwiek wyrzuty z tego powodu.
- I co teraz będzie?
- Jak to co? – Zaśmiał się Bennington, wiedząc, że temat do śmiechu idealny raczej nie jest – Co będzie to będzie. Będę trzymał wszystkich w klatce, tylko dlatego, że nie chcę zostać sam? Wybacz, nie jestem Ian’em.
- A tak się lubiliście – zaśmiał się.
- Nigdy nie darzyłem go wielką sympatią – odparł szczerze – Nie przeszkadzał mi w niczym więc nie wiem dlaczego miałbym mieć coś do niego. Zresztą, to brat Emily…
Shinoda wziął do ust łyk piwa i podał w połowie pełną puszkę Chesterowi. Ten wstał i jednym ciurkiem wypił pozostałą zawartość.
- Ważne, że ci się z Lisą układa – odparł rzucając puszkę w kąt obok szafy – W końcu ci się udało spotkać kogoś kogo bym lubił. Gratuluję.
Shinoda spojrzał na niego zaskoczony i zaczął:
- Margaret lubiłeś!
- Tę wytapetowaną zdzirę? – zaśmiał się i widząc jego mściwy wzrok na sobie szybko sprostował – Jestem twoim przyjacielem więc albo mówię prawdę, albo po prostu nie mówię nic. Po prostu wiem, że moje gadanie nic nie da, zresztą ja też nie chciałbym żebyś aż tak wpieprzał się w moje życie – przerwał, by oprzeć się o tył łóżka – A z Margeret wiesz jak było i wiesz jak się rozstaliście.
- Mimo tego…
- Mike przestań! – krzyknął – Puszczała się na prawo i lewo i jeszcze ciągnęła za to kasę. Jessica zresztą lepsza nie była. Mike, do cholery przestań bronić osób, które cię skrzywdziły! Myślisz, że przez to będziesz świętym? Nie na tym życie polega – zwrócił się do niego – Ludzie mówią, że powinno się żyć na zasadzie „nie czyń innym tego, czego nie chcesz, by czynili tobie”, ale to jest zwykła ściema. Po prostuj traktuj ludzi, tak jak oni traktują ciebie. Proste?
Zamilkł. Skrzyżował swoje dłonie i głośno westchnął. Nastała chwila ciszy. Bennington wstał i rozprostował swoje kości. Otworzył okno na oścież i oparł się o parapet.
- Mike, bo w życiu to trzeba być stanowczym. Jeśli dajesz sobą pomiatać, to inni myślą, że jesteś słaby i to wykorzystają. Ty z wiekiem chyba się tego nigdy nie przekonasz. Masz za miękkie serce Mike. Cholernie dobre serce, ale cholernie miękkie.
- Ej! – zwrócił mu uwagę – Nie jestem mięczakiem, okej?
- Nie twierdzę, że nim jesteś – zaśmiał się – Gdybyś nim był, nie siedziałbym teraz z tobą, nie gadałbym o tych rzeczach, nawet nie wiem czy byś wytrwał do takiego stopnia kariery. Tylko chodzi mi o to, że do ludzi jesteś bardzo sentymentalny i masz wielkie wyrzuty sumienia jak powiesz coś co ich zrani.
- A ty ich nie masz?
- Owszem, mam – stwierdził – Ale nie do osób, które zrobiły świństwo mi. Zresztą, ty myślisz, że ja mam jakieś wyrzuty sumienia co do Scotta, jak dostał wtedy po mordzie?
Zaśmiał się, a Bennington widząc to lekko się rozluźnił.
- Jemu się należało.
- Jessice też się należało wiele rzeczy.
- Jessicę kochałem.
- No właśnie! – klasnął w dłonie – Ko-cha-łeś! – powiedział z naciskiem na ostatnią sylabę – Więc jeśli chcesz mieć szczęśliwe życie z Lisą to trzymaj się od tej zdziry z daleka.
Shinoda słysząc to oparł się plecami o szafę i zaczął się zastanawiać nad sensem jego słów.
- A Lisa to skarb, jeśli nie zabiła ciebie wtedy jak twoja była z wami zamieszkała – odparł wskazując na niego – Jesteś zwykłym, nic nie myślącym tępakiem Mike. Kochasz Lisę, a pomocy różowej barbie nie odmówiłeś!
- Przestań – machnął ręką.
- Jakie przestań? – odparł – Mike, rozgranicz to co możesz a co nie.
- Mam ja ci prawić kazania? – Rzucił po chwili – Trochę by się tego znalazło.
- Nie znasz natury ludzkiej Mike – zaśmiał się – Człowiek potrafi dawać rady, ale nie potrafi ich zastosować w swoim życiu.
- Czyli w takim razie jesteś zwykłym hipokrytą.
- Zawsze nim byłem – wyszczerzył się i rzucił – Dobra, koniec tego.
- Nie – przerwał mu sięgając po kolejną puszkę z piwem.
Bennington spojrzał na niego ukradkiem.
- Znaczy, chciałbym się ciebie czegoś poradzić, zresztą zawsze twierdziłeś, że robię głupoty…
- Mów – zachęcił go i oparł się o parapet.
- Chodzi o to, że chciałbym coś zrobić, ale boję się konsekwencji. W sensie, jestem dorosłym mężczyzną, powinienem się już tak trochę ustatkować. Wiesz o co chodzi. A to co mam w głowie od pewnego czasu nie wiem czy…
- Mike – zwrócił się do niego wyczuwając aluzję – Lisę znasz o roku, a jesteście razem kilka miesięcy. Nie za szybko?
- A jeśli czuję, że to ta jedyna?
Spojrzał na niego i wiedząc, że nie kłamie odparł:
- Jessice też chciałeś się oświadczyć, ale się nie udało. Może poczekaj jeszcze trochę? – wyjrzał za okno i rzucił – No wiesz, ja nie jestem tutaj by ci rozkazywać, ale nie chcę byś został odepchnięty albo co gorsza wykorzystany. Lisa cię kocha – przerwał by się zastanowić nad dobraniem idealnych słów – i ty kochasz ją, ale wstrzymaj się chwilę.
- Wiesz doskonale co czuję – odrzekł – Doskonale wiesz. Gdybyś miał okazję oświadczyłbyś się Emily. I nawet jestem tego pewien, że chodziły ci po głowie takie myśli. Gdyby nie ta głupota, ona siedziałaby tu z pierścionkiem zaręczynowym na palcu – usiadł z całej siły na stojącym obok fotelu i dodał przepraszająco uświadamiając sobie co powiedział – Dobra, nie powinienem mówić co by było gdyby…
- Rozumiem – odwrócił się w jego stronę nie urażony – To i tak nie ma zbytniego znaczenia.
- Chodzi mi o to, że sam czułeś w sobie, że to ta jedyna, że to z nią chcesz spędzić resztę życia.
- Dobra – przytaknął mu – Zrób jak uważasz. Twój przyjaciel Chester nie potrafi dawać rad miłosnych, wybacz.
- Umiesz – uśmiechnął się – Tylko w tej chwili ty ich bardziej potrzebujesz.
- Ja nie potrzebuję rad miłosnych – rzucił kierując się w stronę kuchni – Ja potrzebuję drugiej szansy, której się pewnie już nigdy nie doczekam.
- Wiesz co? – krzyknął Mike ze śmiechem – Chester, zrobisz coś dla mnie?
- Och – westchnął z lekkim uśmiechem – Jakie masz życzenie mój drogi przyjacielu?
- Najebmy się do nieprzytomności – odparł – Dawno już nie miałem w ustach dobrego alkoholu.
I nie tylko tego chciał. Tęsknił przede wszystkim za tymi dniami gdzie go nic nie obchodziło i gdzie mógł rzucić wszystko bez żadnych konsekwencji. Chciał choć na chwilę powrotu tego wszystkiego, na krótką chwilę.
Tylko na krótką chwilę.

***

Annabelle już od dłuższego czasu tkwiła w kuchni i wprawdzie nie miała nikomu za złe, że nikt jej nie pomoże, ale czuła zmęczenie. Pragnęła by w tej chwili pójść i położyć się spać zapominając o tkwiącym bałaganie nie tylko w tym pomieszczeniu, ale także w jej życiu. Nie widziała w Emily rywalki, wręcz przeciwnie. Uważała ją w tej chwili za kogoś innego, odmienionego, za kogoś kto potrzebuje nawet tej najmniejszej pomocy. Ale ona nic nie mogła zrobić, była tylko jedną nieznaczącą osobą w jej życiu, osobą, która odebrała jej brata wtedy gdy ona go najbardziej potrzebowała.
Odsunęła przeszłość na bok, nie chciała dobijać bardziej dziewczyny, zresztą nie zasłużyła na to w tej chwili.
- Kochanie, wychodzę – Ian nachylił się by złożyć pocałunek na jej czole i pochwycił za czarną teczkę.
- Jest za dziesięć siódma! – zwróciła mu uwagę – Gdzie idziesz?
- Wezwanie służbowe. Nie martw się, jak wrócę to ci to wynagrodzę – uśmiechnął się szeroko i po chwili drzwi trzasnęły, a ona uświadomiła sobie, że w tej chwili została sama z własnymi myślami.
Nathan spał w małym pokoju, a Emily jak zwykle się zamknęła u siebie.
Nic nowego.
Czekając długo na ten moment uśmiechnęła się szczerze do szklanego naczynia i widząc swój podstępny uśmiech wytarła dłonie o suchą ścierkę. Zdjęła swój fartuch i rzuciła go na pobliskie krzesło, z nadzieją że nie upadnie na podłogę. Zresztą jakie to miało w tej chwili znaczenie?
Weszła do swojej sypialni i szybkim ruchem otwarła swoją garderobę. Ścigając się sama ze sobą w przeglądaniu przeróżnych kreacji złapała za czarną zwiewną sukienkę. Skrzywiła się lekko uznając, że będzie za mroczna i znowu zanurkowała w stercie rozwieszonych ubrań wyciągając kolejną sukienkę. Delikatny beż, nie obcisła, nie wyzywająca. Boże, pół wieku w niej nigdzie nie wychodziła. Dostała ją od Ian’a tydzień po ślubie, ale założyła ją tylko kilka razy.
Rzuciła ją na łóżko i wydobyła jeszcze jedną z czeluści wielkiej szafy. Nie za krótka granatowa sukienka z przeszytą koronką obok dekoltu. Idealna.
Złapała za te dwie ostatnie i szybko wkroczyła do pokoju Emily.
- Coś się stało? – Spytała nieśmiało prawie nieprzytomna kobieta. Otarła swoje zaspane oczy i przeklęła siebie w duchu, że znowu usnęła.
- Nic – uśmiechnęła się i położyła sukienki na jej łóżku – Jak dobrze, że mamy podobną figurę, tak byłby problem.
- Nie rozumiem – przykryła ręką usta by nie pokazać swojego ziewnięcia.
- Wstawaj i zbieraj się – uśmiechnęła się do niej życzliwie. Och, gdyby Ian wiedział, że słyszała doskonale ich rozmowę – Musisz jakoś wyglądać przy tym Benningtonie.

***

- Uwielbiam takie spotkania – rzekł z wielką pewnością Brad. Spojrzał na pozytywną minę Benniningtona, czując o co może chodzić i rzucił – Zaprosiłeś ją, to przyjdzie. Jestem tego pewien.
- Nie zrobiłem tego osobiście, a zaufałem temu dupkowi – przewrócił oczami – Spotkanie było z myślą o niej, wymyśliłem to na poczekaniu jak gadałem z nim pod tymi cholernymi drzwiami. Doskonale wiem, że w tej chwili potrzebny jest jej kontakt z rzeczywistością, a Ian zamiast ruszyć jej tyłek, pozwala jej na coraz większe zdołowanie!
- Spokojnie – uspokoił go kładąc rękę na jego ramieniu – Przecież wszyscy wiemy, że będzie dobrze. Nie może być inaczej.
W tej chwili podeszła do niego wysoka brunetka i objęła go w pasie.
- Bądź dobrej myśli – dodał i razem z kobietą udali się na zewnątrz pomieszczenia. Tak, Brad i jego nowa wybranka serca. Uśmiechnął się delikatnie, choć w głębi duszy rzygał tą całą miłością wokół. Można to pomylić z zawiścią, z zazdrością, ale prawda była zupełnie inna. Jego bolało wszystko wewnątrz, bo wiedział, że mógł mieć wszystko, a wszystko spieprzył. To było jak dotknięcie domku z kart. Niby jeden niespodziewany ruch, a wieża zawala się w całości i często potrzeba czasu by ją naprawić.
- O Emily! – ktoś krzyknął z oddala, a tym kimś okazał się być Joe – Boże, jakaś ty marniutka, kobieto! Przyznaj się, kiedy ostatni raz coś jadłaś?
Uśmiechnęła się nieśmiało i ledwie słyszalnie rzuciła:
- Och, chyba nie wyglądam aż tak źle – spojrzała w głąb pomieszczenia. Było wiele znajomych, ale kilka nowych osób doszło. Nie znała ich, ale wiedziała, że obecni tu ludzie doprowadzą do jakiejś pierwszej rozmowy. W tej chwili przeszła jej myśl, że kompletnie nie pasuje do tego pomieszczenia. Jest ono wypełnione optymizmem, a ona w duchu się taka nie czuła. Bała się, że przez swój stan może to wszystko zniszczyć.
- Źle? – zaśmiał się – Emily wyglądasz niesamowicie! Naucz mnie tak wyglądać, Tiffany narzeka, że często chodzę jak patałach!
- Bo tak chodzisz – uśmiechnęła się i uściskała swoją przyjaciółkę – Boże Emily, nawet nie wiesz jak tęskniliśmy.
Nagle zrobił się gwar. Nie czuła się w tej chwili swojo, ogólnie nienawidziła być w wielkim centrum uwagi, ale od pewnego razu życie nie pozwala jej się schować w cieniu. Witała się ze wszystkimi, ściskając, wymieniając uścisk dłoni, uśmiechając się.
Odsunęła się od nich i z uśmiechem jakiego jej brakowało przez te kilka tygodni spojrzała na stojącego obok Benningtona. Czuła, że sukienka staje się ciasna, a powietrze nie chce opuścić jej płuc. Ścisnęła swoje dłonie, ale nie na długo.
Podeszła do niego i wtuliła się w mężczyznę, który od samego początku wtargnięcia tutaj, wpatrywał się w nią jak w jakiś święty obrazek.
- Myślałem, że nie przyjdziesz – odparł mocno przyciągając ją do siebie.
- Przepraszam, że tak późno, ale dowiedziałam się o tym jakieś czterdzieści minut temu – rzuciła – Wiem, że Ian zachował się nie w porządku, ale nie miej mu tego za złe. Po prostu…
- Nie mów o tym – odparł dotykając jej ciemnych włosów.
„Boże jej zapach doprowadza mnie do szału!”
Przytaknęła i delikatnie odsunęła się od Chestera.
- Pięknie wyglądasz – odparł widząc jej skromną, granatową sukienkę. Nie miała zbyt dużego makijażu, tylko podkreślone rzęsy i delikatny podkład. Ale i tak dla niego wyglądała olśniewająco.
- Dziękuję – zawstydziła się lekko, jakby po raz pierwszy usłyszała ten komplement od tej osoby. Bennington widząc jej wahania złapał ją za dłoń i rzucił:
- Wiesz, nie będziesz, żałować, że tu jesteś. W tym towarzystwie nawet oglądanie transmisji z rozgrywek golfa nie jest takie nudne.

***

- Za ludzi, którzy bezwstydnie piją mleko prosto z butelki! – krzyknął Mike podnosząc do góry swój kieliszek z winem.
- Ej! – Lisa szturchnęła go w taki sposób, że pojedyncze krople alkoholu upadły na panele – Ja tu wyczuwam jakąś aluzję, ty…!
- Uwielbiam pić mleko prostu z butelki, a teraz po prostu wypiję za swoje zdrowie – zaśmiał się i położył rękę na jej udzie – Och, Lisa. Doskonale wiem, że uwielbiasz jak stawiam puste butelki do lodówki.
- Nie odzywaj się do mnie – rzuciła mu, ale po chwili położyła swoją dłoń na jego i zaczęła rozkoszować się smakiem dobrego wina.
- Słuchajcie! – krzyknął Joe – Chcieliśmy wam już coś oznajmić.
Zapadła przez chwilę grobowa cisza, którą jak zwykle musiał przerwać niekontrolowany śmiech Dave’a. Wszyscy spojrzeli na niego spode łba, a ten ruchem ręki oznajmił, że już spróbuje się opanować i nie zrobi nic z Brada włosami.
- Ustaliliśmy już datę ślubu – uśmiechnął się łapiąc swoją wybrankę za rękę. Spojrzał na nią ukradkiem i dodał – Za rok, 23 lipiec. Piękna data prawda?
- Czekaj muszę sprawdzić czy mam wtedy wolny czas by przyjść – rzucił Brad – Mam napięty grafik, a ty Joe nie jesteś uwzględniony w jakichkolwiek sprawach…
- Bardzo śmieszne – rzucił pół rozgniewany Joe, i to jego wypowiedź wywołała większą salwę śmiechu niż ta poprzednia.
- Tak czy owak – przerwała Tiffany – myśleliśmy nad jakimś naprawdę bajecznym weselem. Wybrzeża Miami! Letni klimat, drinki z parasolką i wszystko to o czym marzyliśmy przez całe życie.
- Albo ślub przy samej plaży, czujecie ten upał?
- Pierwsze wesele w którym będę uczestniczył w skąpych kąpielówkach – oznajmił Dave – Podoba mi się.
- Kupimy ci jakieś fajne – Tiffany puściła do niego oczko.
- Nie potrzeba – oznajmił – Już w poprzednim roku na urodziny dostałem takie fajne z konikami pony.
- I już mamy pierwszą atrakcję na waszym ślubie! – zaśmiał się Brad – Będę ci robił tyle zdjęć, że do końca życia będziesz się wstydził przed swoimi dziećmi, że tam byłeś!
- A panna młoda? – Spytał Chester – W sukni w tym piachu?
- Topless! – zaśmiał się Dave.
- Chciałbyś – wystawiła mu język i spojrzała na Roberta, który od pewnego czasu wpatrywał się na nią.
- Będzie wasz to sporo kosztować – zauważył Robert po krótkiej chwili namysłu.
- Cena nie gra roli – oznajmił Joe – Zresztą chcę wspominać ten dzień jak najlepiej.
- Mamy jeszcze jedną sprawę – oznajmiła i spojrzała na siedzącą obok Emily, która w tej chwili w ciszy popijała swój sok – Emily, chcemy byś została naszym świadkiem na ślubie.
Wszyscy spojrzeli na kobietę i widząc jej lekkie zmieszanie przeplatane z wielkim zaskoczeniem co chwilę analizowali jej każdy ruch.
- Ja? – Wręcz krzyknęła.
- Nie, proszę o to Ducha Świętego – zaśmiała się – Zgódź się. Zawsze chciałam byś towarzyszyła mi blisko w najpiękniejszym dniu mojego życia.
- Jasne… - uśmiechnęła się nieśmiało jeszcze nie dowierzając jej słowom – Tiffany, jasne, że nim zostanę – przerwała i odłożyła szklankę na stolik – Dziękuję za…
- Nie ma sprawy! – przerwała jej nagle rozbawiona – Zresztą, kto mógłby być lepszym świadkiem niż ty?
Chester rzucił do Emily oczko, a ta widząc to kątem oka odwróciła się tak by nie zdradzić swojego zakłopotania.
- Możemy teraz wypić za przyszłą parę młodą! – krzyknął Shinoda.
- Ty alkoholiku – zaśmiała się Lisa patrząc na mężczyznę. Ten uniósł dwie brwi sygnalizując jej, że te słowa nie mają dla niego większego znaczenia.
Wtedy Bennington podniósł się z miejsca, wiedząc, że ten ruch może być bardzo ryzykowny. Serce biło mu jak oszalałe, ale nie zwracając uwagi na gapiących się ludzi podał rękę Emily i z serdecznym uśmiechem rzucił:
- Idę się przewietrzyć – ujął jej dłoń i spojrzał na zaskoczoną kobietę – Pójdziesz ze mną?
Kiwnęła głową, wiedząc, że to będzie ta chwila gdzie na osobności porozmawia z Benningtonem i wyjaśni mu kilka bardzo ważnych spraw.
Ominęła malutki stolik i poprawiła swoją sukienkę. Zgrabnie przeszła przez próg czując coraz większe oznaki tchórzostwa.
„Zawróć, nie, nie mogę tego zrobić, przecież…”
- Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że cię tu wyciągnąłem – odparł siadając na ławce zrobionej z dębowego drewna.
- Nie, skądże – odparła jakby nieobecna. Zauważył to. Dotknął nieśmiało jej ręki, a ta czując te ruchy poczuła kolejne ukłucie w sercu.
- Rozluźnij się – uśmiechnął się delikatnie – Jesteś taka spięta, wiem, że może to nienajlepszy moment by prawić takie głupie kazania, ale jesteś wśród swoich.
Przytaknęła lekko czując jak krew w jej żyłach zaczyna wrzeć. Zdenerwowana, spragniona, zagubiona. Taka była.
- Wyciągnąłem cię tu tak naprawdę by oznajmić ci parę rzeczy – zaczął – Jeśli myślisz, że mi na tobie nie zależy to jesteś w wielkim błędzie – przerwał by na nią spojrzeć. Siedziała nieruchomo i wpatrywała się w daleką przestrzeń. – Wiem, że jest ci ciężko od nowa ułożyć sobie życie, straciłaś pracę, twoja psychika nie jest taka jak kiedyś, ale masz mnie. Przebrnę przez to razem z tobą, obiecuję – schował jej dłoń w swojej – Ale nie wyjeżdżaj.
- Prawie sprzedałam już dom – oznajmiła zaskakując tym samym Benningtona – Wczoraj dzwonił do mnie jakiś facet, który jest zainteresowany. Chester, ja już nie wycofam swej decyzji.
- Robisz to wbrew sobie prawda? – Spytał.
- Robię to dla siebie – rzuciła.
- Chcesz stąd wyjechać? – Spojrzał w jej oczy – Chcesz zakończyć znajomość ze mną i z innymi?
Odwróciła delikatnie głowę i zacisnęła usta.
- Nie chcesz tego.
- Ale chcę żyć normalnie – odparła praktycznie krzycząc – Nienawidzę tego domu, tych uliczek po, których wlókł mnie ten tępy kretyn, tych drzew, tego centrum miasta – uspokoiła się lekko i ścisnęła mocniej dłoń Chestera nawet o tym nie wiedząc – Chcę zapomnieć, a ten wyjazd mi w tym pomoże.
- Ale będziesz tam zupełnie sama – odparł – Emily, nie chcę byś wyjeżdżała. Jeśli przeszkadza ci to miejsce to zrobimy coś innego. Pamiętasz jak ci mówiłem, że moim marzeniem jest mieszkanie nad morzem? Możemy zamieszkać tam, pieprzę pracę i te inne mało ważne sprawy. Chcę tylko tego byś mnie nie zostawiała.
- Chazz… - rzuciła będąc bliska wybuchnięciu.
- Zostań – przybliżył się bardziej – Zrobię dla ciebie wszystko. Dosłownie wszystko. Chcesz stąd wyjechać? Dobrze, wyjedziemy razem. Ale razem, nie samotnie.
- Ja nie… - przerwała czując jak łzy napływają jej do oczu – Ja nie potrafię. Boję się, że już nic nie będzie takie samo.
- Bo nie będzie. Będzie lepiej – zastanowił się przez chwilę czy wracać do tego tematu, ale zaryzykował – Wiem, że nie potrafisz mi zaufać. Że zraniłem ciebie w taki sposób o którym nawet nie śniłem. Ale nic mnie z nią nie łączyło i nie łączy. Byłem wtedy pijany, totalnie upity jak świnia i… - przerwał – Daj mi drugą szansę. Pragnę tylko tego byś spróbowała po raz drugi mi zaufać.
- To już nie chodzi o tę sprawę… - przerwała mu niepewnie – Po prostu boję się.
- Mnie?
- Życia.
- To jak ze strachem przed ciemnością. Zawsze się tego bałem, a gdy kilka razy oswoiłem się z tym widokiem, to ciemność okazała się być przyjemna i miła – podniósł delikatnie jej podbródek – Jeśli ty będziesz używała życia coraz częściej nie będzie ono dla ciebie czymś okropnym. Musisz tylko chcieć.
Spojrzała w jego oczy. Serce. Serce chciało wyskoczyć i walnąć jej prosto w twarz.
„Odsuń się, zranisz go ty egoistko!”.
Zmieniła temat:
- Co się stało z Todem?
- Zginął – odparł po chwili – Zginął z rąk ojca. Byłem na jego pogrzebie – oczy Emily się wręcz zaświeciły – Musiałem mu po raz ostatni podziękować za to co zrobił dla ciebie w ostatnich chwilach życia. Chciał ci pomóc.
- Wiem – dotknęła jego dłoni – Dziękuję.
- Było mało ludzi – odparł – Bardzo mało. Czułem się tam samotnie jak ostatni kretyn, ale… Ale nie żałuję.
Uśmiechnęła się i poczuła jak Chester dotknął jej boku przybliżając ją bardziej do siebie. Byli coraz bliżej. Czuł jej oddech i to, że się denerwuje.
- Emily, może nie zawsze byłem taki jaki chciałaś bym był, ale się starałem – jego druga ręka zsunęła się z dłoni i dotknęła uda. Lubiła to, wręcz uwielbiała, zawsze o tym wiedział – Kocham cię.
Nastała niepokojąca cisza. Tkwiła obok niego, w jego ramionach i wręcz sama nie wiedziała czego chce.
Nie! Doskonale wiedziała czego chce.
Chce jego.
- Emily… - zaczął po chwili – Czy ty coś jeszcze do mnie czujesz?
I tym zagraniem trafił w same sedno całej sprawy. Zamknął ją we własnych myślach, sprawił, że nie potrafiła nic powiedzieć.
- Jeśli nie… - odparł choć tak naprawdę nie wiedział jak zakończyć tę wypowiedź. Jeśli nie to co? Zatrzyma ją siłą? Będzie od nowa chciał ją zdobyć? Będzie musiał przyzwyczaić się do porażki?
- Chazz… - zrobiła chwilę przerwy spoglądając na jego twarz – Nie potrafię chyba tak wprost na to odpowiedzieć. Po prostu wiem, że to nie ma sensu, że… - urwała. Widziała jego ciemne i tkwiące w bólu oczy – Ułożysz sobie teraz życie z kimś innym, ja wyjeżdżam by…
- Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? – Odparł coraz bardziej zdesperowany – Pragnę cię. Cholernie cię pragnę, gdybym mógł cofnąłbym czas... Ale wiesz, że to nie możliwe.
Dotknął jej policzka. Delikatnie, bez pośpiechu przybliżył się w jej stronę:
- Wariuję bez ciebie – uśmiechnął się – Jesteś moim narkotykiem, tylko, że o wiele lepszym. Uzależniłaś mnie od siebie, a teraz chcesz mnie zostawić.
Nie odpowiedziała. Poczuła jak Chester oparł ich czoła i doskonale w tej chwili wiedziała, że będzie chciał przejąć inicjatywę.
Ukryła swój zdenerwowany oddech i zamknęła oczy. W pewnym momencie poczuła jak mężczyzna przybliża się bardziej. Dotknął delikatnie swoimi wargami jej ust i nagle usłyszeli.
- Ej chodźcie! Chester, zrobiłem twój ulubiony boczek!
Emily gwałtownie się odsunęła. Jakby ktoś niespodziewanie wbił szpilkę w jej ciało. Spojrzała na Benningtona i poprawiła jego kołnierz przy koszuli. Uśmiechnęła się nieśmiało i złapała za jego dłoń.
- Ile można was wołać?! – krzyknął po raz kolejny Joe – Wszyscy na was czekają…
Zaśmiała się lekko i razem z Benningtonem udali się w stronę domku.
- No wreszcie. Myśleliśmy, że zaginęliście i…
- Obiecuję ci stary – zaczął widząc jak Emily wchodzi do pomieszczenia – Wsadzę ci kiedyś ten długi kij w dupę i sam zrobię z ciebie ten cholerny boczek.
- Przeszkodziłem w czymś…?
Nie odpowiedział. Zły na siebie wszedł do swojego domu mając nadzieję, że jednak Emily posłucha jego próśb.

***

- Proszę przodem – uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny.
- Ładna okolica – oznajmił widząc praktycznie samą otaczającą go naturę. Drzewa kołysały się w lekkim wietrze, a wiele ptaków przelatywało nad jego głową.
- Spodoba się tu panu – spojrzała na zegarek i dodała – Jest bardzo tu przyjemnie, mili ludzie,  spokój, cisza…
- To by właśnie mnie interesowało. Wie pani – zwrócił się do niej – Jako pisarz muszę mieć chwilę wytchnienia i spokoju by tworzyć.
Uśmiechnęła się i spojrzała na niego. Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna okazywał coraz większe zachwycenie tym miejscem. Nie sądziła, że tak szybko uda się jej znaleźć kogoś kto by był zainteresowany kupnem tej rudery, no ale cóż. Są jeszcze na tym świecie szaleńcy.
- A mogę spytać dlaczego pani sprzedaje ten dom? – Zaciekawił się – Nie podoba się pani, coś się stało…?
- Wyjeżdżam stąd – oznajmiła – Dom jest naprawdę przytulny i naprawdę trudno mi się z nim rozstać, ale wie pan. Czasami trzeba coś porzucić, aby coś zyskać – uśmiechnęła się w duchu, że to wszystko przychodzi jej z taką łatwością.
- Och! – niebieskie oczy wręcz zaświeciły się na widok tej małej uliczki, która prowadzi do pobliskiego parku – Moje dzieci będą wniebowzięte.
- Ma pan dzieci? – uśmiechnęła się – To będą bardziej zachwycone podwórzem obok domu.
- Idealnie! – odparł i ruszył za kobietą w stronę furtki – Bardzo podoba mi się ten płot! – spojrzała na niego zaskoczona. Przecież żaden normalny człowiek nie stwierdziłby, że coś jest w nim pięknego. Albo po prostu ona przestała już czerpać jakiekolwiek zadowolenie z życia.
Ale bardziej zdziwiło ją to co zobaczyła na ścieżce swojego domu.
Tulipany. Wszędzie żółte tulipany, rozsypane na ścieżce, na schodach, przed drzwiami.
- Tu był ogródek? – Spytał zdezorientowany.
- Nie… - odparła zaskoczona tak samo jak on – Ja naprawdę przepraszam, nie wiem skąd to się to wzięło. Jak wyjeżdżałam tego nie było…
Weszła na swoją posesję z planem posprzątania tego bałaganu. Złapała za jednego kwiatka i wiedząc, że to zajmie jej sporo czasu spojrzała na mężczyznę. Zakłopotany przyglądał się całemu zamieszaniu.
- Może ja…
- Nie, skądże! – Odparła chcąc jak najlepiej zachęcić mężczyznę do wejścia do środka – Ktoś bardzo dowcipny to zrobił, ale to nie oznacza, że nie może pan zwiedzić domu. Niech pan wejdzie.
Szli po rozrzuconych roślinach, rozdeptując kolejne płatki. Złapała za klucze od domu i szybkim ruchem otworzyła drzwi.
To co zobaczyła ją jeszcze bardziej zaskoczyło.
Wszystko wewnątrz odbijało żółty kolor. Te same kwiaty były teraz wszędzie – na podłodze, na parapecie, w dzbanach, w zlewie, w koszu. Żółty kolor wylewał się z jej przeróżnych szafek, a widząc serce zaczęło jej szybciej bić. Pierwszy raz spotykała się z czymś takim.
Zakryła dłonią swoje usta i widząc zmieszanie swojego gościa odparła:
- Niech pan się tym nie przejmuje, ja…
- Spokojnie – rzucił – Rozejrzę się tu tylko chwilę.
Będąc choć w duchu spokojna, że nie zrezygnował tak po prostu udała się w głąb pomieszczenia, w stronę salonu. Dosłownie wszystko było pokryte kwiatami.
- Co za szaleniec to zrobił?! – krzyknęła w myśli i nagle jej oczom ukazał się mały, wyróżniający się kwiat. Był to też tulipan, od reszty różniło go to, że jego kolor był w krwistej czerwieni. A na nim kartka.
Nie patrząc na swojego gościa podeszła do stolika i szybko ją wyciągnęła.

„W tej chwili są dwie rzeczy, których najbardziej pragnę – Ciebie i drugiej szansy.
Ch.”

Uśmiechnęła się nieśmiało. Ścisnęła mocniej kartkę i przegryzła wargę.
To właśnie wtedy sobie uświadomiła, że Bennington tak łatwo nie odpuści.
- Coś się stało? – Spytał kobiety obcy mężczyzna. Dopiero wtedy sobie uświadomiła że stała tu od kilku dobrych chwil w totalnym bezruchu.
- Nie… - pokręciła głową – Nie, wszystko w porządku – rzuciła i zaprowadziła mężczyznę na górę nie będąc już do końca pewna idei swojego wyjazdu.