sobota, 11 października 2014

Rozdział LIV



Nie będąc do końca pewnym czy dobrze robi odwiedzając śpiącą Jessicę we własnym łóżku podrapał się po głowie i zaczął snuć coraz to bardziej rozbudowane rozwiązania tej sytuacji. W tej chwili ma na głowie dawną dziewczynę, która nie mogła za wszelką cenę wydobyć z siebie jakichkolwiek wytłumaczeń dotyczących jej potłuczonej twarzy. Nie potrafiła wytłumaczyć tych zlatujących jak deszcz łez, swojego przeszywającego i przerażonego wyrazu twarzy oraz tego dlaczego wybrała dom osoby, której kiedyś nienawidziła i chciała zrównać z ziemią.
Uchylił delikatnie drzwi i wiedząc, że w tej chwili kobieta nie będzie kontaktować usiadł na brzegu łóżka i poprawił jej blond włosy, które nachodziły na jej zmęczoną twarz. Uśmiechnął się mimowolnie wiedząc, że to i tak nie będzie przez nikogo zauważone i jak idiota wrócił wspomnieniami do poprzednich miesięcy. Zdumiony jak to wszystko się zmieniło wziął głęboki wdech i nagle przypomniał sobie, że ten widok kiedyś go nie dziwił. Zmęczona kobieta leżąca w jego pościeli, z martwym, ale nade spokojnym wzrokiem.
To było tak niewiarygodnie dawno, że nawet teraz nie mógł sobie uświadomić, że ona kiedyś znaczyła dla niego coś więcej.
Teraz w tym miejscu może spotkać Lisę, kobietę, która była z nim na dobre i na złe. Denerwowała się gdy robił coś źle, ale była dumna gdy jego sprawy toczyły się w dobrym kierunku. W tej chwili posiadał i dziewczynę i dobrą przyjaciółkę.
Odkrywając siebie wzajemnie uświadomili sobie, że mają więcej cech wspólnych niż przypuszczali, ale też znajdują się rzeczy, które tak naprawdę ich całkowicie różnią.
Nawet w patrzeniu na świat mają inne myślenie, ale to i tak nie ma znaczenia, bo działając razem można zajść naprawdę daleko.
A Mike przy Lisie czuł się jak nastolatek zapominający o własnych problemach i upijającym się pod pierwszym lepszym sklepem. A tym uzależniającym alkoholem była ona, ona sprawiała, że tracił umysł, że tracił rozumowanie i żył właśnie tą wspólną chwilą.
Spojrzał na Jessicę i nie widząc by wybudzała się ze swojego snu wstał i postanowił wziąć prysznic. Uświadamiając sobie, że kilka godzin temu umówił się z Lisą wziął telefon do ręki i krótko wyjaśnił jej zajście całej sytuacji, prosząc o przełożenie spotkania. No cóż, miał nadzieję, że Lisa nie będzie taka pusta i zrozumie jego sytuację w podanej wiadomości.
Wstał i wiedząc, że dzisiejszą noc spędzi na kanapie wyciągnął z szafki potrzebne mu ubrania i wyszedł z sypialni.

***

Gdzie się znajdował?
W pośrodku otaczającej go paranoi, która wyżerała cały jego mózg. Tkwiąc w jednym punkcie ze świadomością, że nie może nic zrobić był coraz bardziej załamany. Ale tylko na załamaniu się kończyło. Na następny dzień musi wstać, odebrać telefon od przyjaciela, zobaczyć swoją zmasakrowaną twarz w lustrze i ponownie przyjąć do świadomości, że Emily już nie ma. Ale teraz nie było jej naprawdę.
Gdzie mogła się podziewać?
Czy robiła to dla niego?
Wszystkie pytania były jak lecąca strzała, gdy docierały do jego mózgu wiedział, że nie może o nich zapomnieć i musi zmierzyć się z tym okropnym bólem. Nie było innego wyjścia.
W tej chwili siedział przed swoim domem patrząc cierpliwie w każdą gwiazdę. Jego usta nie tworzyły uśmiechu, można było uznać, że był obojętny choć tak naprawdę wszystko od środka go niszczyło.
Gdyby nie przespał się z Marlene byłby teraz przy Emily, nie pozwoliłby jej skrzywdzić. A teraz siedzi tutaj, patrzy w niebo i modli się o to by ona też na nie patrzyła.
Nic nie mógł zrobić. Ani zadzwonić, ani jej odwiedzić, ani dowiedzieć się czy jest z nią wszystko w porządku.
Tak, obwiniał się. Obwiniał się jak mało kto, bo doskonale wiedział, że jej sytuacja pogorszyła się z chwilą gdy ze sobą zerwali. A zerwali przez niego.
Popatrzył w gwiazdy i nie chcąc powracać do bolesnych wspomnień gdy kilka dobrych tygodni temu ona siedziała przy nim w tym miejscu i dotykała jego dłoni co chwilę się śmiejąc.
A w tej chwili tego najbardziej potrzebował.
Potrzebował jej głosu, potrzebował jej śmiechu.

***

Ciemność.
Wszędzie ciemność.
Ciemność w jej umyśle, ciemność w jej głowie, ciemność w pomieszczeniu. Mroczne słowo idealnie opisywało zaistniałą sytuację. Nagle do jej świadomości zaczęły przybywać pewne znaki.
Tak to były jakieś punkciki. Punkciki światła?
Przetarła oczy z nadzieją, że mrok od niej odejdzie, ale tak się niestety nie stało. Tkwiła w tym samym miejscu co przed chwilą.
Czy śniła?
Chcąc dotknąć dłonią obolałego policzka podniosła prawą dłoń. Zrobiła to ponownie, ale wiedziała, że coś jej przeszkadza. Szarpnęła ręką ponownie, ale bez skutku. Coś oplatało jej dłonie sprawiając jej coraz większy ból przy kolejnych szarpnięciach. Tak było też z nogami.
Co tu się dzieje?
Chciała krzyknąć z bezsilności, ale nie potrafiła z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Przerażenie opanowało cały jej umysł odbierając niektóre możliwości życiowe, a to w tej chwili było jej potrzebne.
Nie chciała panikować, w tej chwili potrzebne jej były wspomnienia i racjonalne myślenie. Wiedziała, że może zająć jej to bardzo dużo czasu, ale ona chyba miała go zanadto. W tej chwili nie mogła nic zrobić, tylko ogarniać wszechobecny mrok.
Nagle coś zaczęło docierać do jej głowy.
Była w domu. Analizowała listy, które dostawała od Toda. Wiedziała, że te dwa pierwsze były od niego, ale ten ostatni? Kto mógłby go podrzucić?
Pomimo przeszłości czuła do niego jakieś zaufanie. Nie zachowywał się tak by chciał ją w tej chwili zabić, aczkolwiek to mogła być pułapka, nie przeczy, że był cholernie inteligentny.
Potem poczuła ból, szarpała się z jakimś oprawcą, a gdy wszystko zaczęło tracić sens dostała czymś w głowę. Czymś tępym, tak by do końca ją otumaniło.
Czy to był jej ojciec?
To bardzo prawdopodobne. Zresztą kilkakrotnie jej groził, więc nie zdziwiłaby się gdyby to okazało się prawdą.
Postanowiła działać. Szok, jakiego w tej chwili doświadczała uczynił ją silniejszą. Czy da radę się stąd wydostać?
Podkuliła lekko nogi do połowy, tak jak było to w pełni możliwe i złapała zębami za wystający sznur. Dłonie miała związane, więc wiedziała, że aby kontynuować swoje zamiary musi je jakoś odplątać.
Szarpnęła mocniej zębami nabawiając się przy tym okropnego bólu. Czuła jak łzy zaczęły spływać po jej policzkach, ale nie przejęła się tym. Była bardziej skupiona na odplątaniu tego sznura.
Wyciągnęła lekko rękę przytrzymując dłoń między nogami i jednym szarpnięciem uwolniła się jedną ręką z uwięzi. Szybko zdjęła sznur z drugiej dłoni i z lekką nadzieją wzięła się za odplątywanie ich u nóg. Zajęło jej to trochę czasu, ponieważ nic w tej chwili nie widziała.
Nic prócz tych cholernych prześwitów światła.
Wstała lekko, ale to był jej błąd. Walnęła głośno głową o niski sufit i po raz kolejny znalazła się na zimnym betonie. Wytarła lekko łzę z policzków i poczuła jak jej skóra zaczyna parzyć.
Zwinęła się z bólu podkulając lekko nogi. Spojrzała po chwili w stronę światła i chcąc tego dotknąć przybliżyła się w ich stronę. Dotknęła dłonią mokrej ściany i w tej chwili uświadomiła sobie, że to są światła dochodzące z zewnątrz. W ścianie były pęknięcia, więc znajduje się w jakiejś komórce albo piwnicy.
Wpadła w panikę. Jej przestrzeń była zbyt mała.
Zaczęła się dusić. Czuła jak każdy oddech z wielkim trudem dociera do jej płuc.
Osunęła się na ziemię.
Czyżby fobia klaustrofobiczna odezwała się właśnie w tej chwili?
Wydobyła z siebie krzyk. Krzyczała to wszystko co miała w tej chwili na myśli. Nic jej nie odpowiedziało, a ściany odbijały jej echo robiąc w jej mózgu wielkie dudnienie.
Dotknęła po raz kolejny ściany i bojąc się, że to może być miejsce w którym spędzi swoje ostatnie dni życia poczuła jak łzy wdzierają się do jej ust. Stłumiła lekko płacz, ale nie potrafiła wziąć się w garść.
Strach opanował jej umysł i to właśnie przez niego wpadła w panikę, której nie mogła uspokoić.

***

- Wygoniłam cię z sypialni? – Spytał cichy głos zza drzwi. Mike odwrócił się w stronę nadawcy i z lekkim uśmiechem odpowiedział:
- Nie, w porządku. Ważne, że się wyspałaś.
Uśmiechnęła się lekko i usiadła naprzeciw niego. Trzymając w ręce kubek gorącej kawy upiła jeden łyk starając się w tej chwili poukładać swoje myśli.
- Brakowało mi tego – odparła bez zastanowienia – Brakowało mi tej atmosfery, tego domu, tego łóżka…
Nie wiedząc co powiedzieć odwrócił od niej wzrok i udając, że jej słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia charakterystycznie chrząknął. Co ma w tej chwili odpowiedzieć?
Postanowił, że zmieni temat. Przez całą noc myślał tylko o tym co stało się zrozpaczonej kobiecie i nawet w tej chwili gdy na nią patrzy to pytanie tkwi na początku jego myśli.
- Jessica, powiedz mi kto ci to zrobił – zaczął wpatrując się w zaskoczony wyraz twarzy. Nie spodziewała się tak szybkiego wyjaśniania tej sprawy.
- Mike, wiem, że powinnam ci to wczoraj wyjaśnić, ale kompletnie nie byłam w stanie normalnie i bezbłędnie skleić jakiegokolwiek zdania – rzuciła i spojrzała w jego ciemne tęczówki.
- Rozumiem – usiadł ponownie naprzeciw niej i złapał za jej prawą dłoń – Ale musisz mi powiedzieć dlaczego przyjechałaś tutaj aż taki szmat drogi.
- Czuję, że jesteś jedyną osobą, która jeszcze mnie nie skreśliła.
- Ty skreśliłaś mnie.
- Nie Mike – odparła bez zastanowienia – Zostałeś mi tylko ty.
- Skąd ten siniec pod okiem i twój wczorajszy płacz? – Chciał ominąć ten temat i tylko dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi. Słyszał jak przez pierwsze minuty gdy leżała w łóżku głośno płakała, ale nie odważył się do niej podejść i zacząć uspokajać. Był zwykłym dupkiem?
Nie. Był zwykłym egoistą, bojącym się o powracające wspomnienia, ot to! Wiedział, że wtulając kobietę mogą pęknąć w nim jakieś bariery, a tego nie chciał. Chciał tego po prostu uniknąć.
- Jestem ofiarą losu. Niby mam wszystko, a nie mam niczego. Niby jestem tym kim jestem, ale nie jestem sobą. Wydawało mi się też, że mam sporo przyjaciół, ale tak naprawdę zostałam sama. Myślałam, że jestem twarda, a łamię się przy najbanalniejszych rzeczach – spojrzała na niego – To brzmi absurdalnie, ale tak jest i wiem, że to wszystko do czego dążę nie ma sensu. Bo po co mam do czegoś dążyć skoro nie mam osoby dla której bym to robiła? Chciałam być bogata, ale zawsze byłam bogata, chciałam być piękna, ale tak naprawdę nie uważam się za najbrzydszą osobę na świecie. Teraz wiem, że popełniłam spory błąd ufając osobom, które miały mnie po prostu gdzieś.
Siedział zdumiony. Ścisnął mocniej jej rękę, tak, że kobieta to poczuła. Uśmiechnęła się i zarzuciła swoje blond włosy do tyłu.
- Jessica masz mnie więc nie myśl, że każdy cię zostawił – wypalił bez zastanowienia, wiedząc, że za chwilę będzie tego żałował.
- Należą ci się przeprosiny – zaczęła – Jesteś niesamowitym mężczyzną, a ja tego niedoceniałam. Gdybym była na twoim miejscu to bym myślała jak mnie utopić gdzieś w rzece.
- Dlaczego to robiłaś?
- Wierzyłam, że Scott mnie kocha. Miał charakter. Na początku był opiekuńczy, było mi przy nim dobrze i myślałam że to ten jedyny, Cofając się w czasie gdy Chester pobił Scotta obiecywał mi, że wyjedziemy udupiając go w pierdlu. Chciał to zrobić by być w końcu wolnym. Ale to nie były jego prawdziwe intencje – zwróciła się do niego – Wiesz dlaczego tak naprawdę zgwałcił Emily?
Nie kryjąc zaskoczenia spojrzał na nią pytająco, nie czekając już dłużej na odpowiedź.
- Kobiety mu się nudziły. Traktował je przedmiotowo. Tak było i ze mną – zaśmiała się lekko zirytowana – Było najpierw tak, że czarował swoim uśmiechem, mówił jak bardzo cię kocha, całował cię, wyznawał miłość, a potem zaciągał do łóżka. Jeśli miałaś tego dość, on tego nie uznawał. Miał mnie za dziwkę, która spełni jego wszystkie zachcianki – przyznała bez wstydu – Po jakimś czasie to zaczęło być chore. Miał coraz bardziej wygórowane wymagania, nawet czasami proponował mi pieniądze za seks, a ja głupia zgadzałam się na jego warunki. Byłam taką prywatną prostytutką, która nie mogła się odezwać, bo jak raz się odezwałam to nieźle oberwałam. Emily też bił – rzuciła patrząc w jego oczy – Ale Emily nie była ślepa do takiego stopnia by pieprzyć się z nim całe dni i noce. Wiem o tym, że gwałt był pierwszym i ich ostatnim zbliżeniem.
- Dlaczego nie zaskarżyłaś na niego tylko na mnie? – Spytał zdezorientowany – Dobrze wiedziałaś, że jeśli mnie wsadzą, a jeśli on wyjdzie to koszmar zacznie się od nowa.
- Byłam ślepa jak but – rzuciła bez zastanowienia – Obiecywał, że się zmieni, a ja mu uwierzyłam. Manipulował mną i każdym słowem. A potem ta ciąża…
Spojrzał na nią.
- Załamałam się – rzuciła – Myślałam, że to jest jego, jeśliby to była prawda on by mnie zabił. Ale to okazało się twoje dziecko…
- Zabiłaś je…
- Nie wychowałabym jego…
- A ja? – Spytał zdenerwowany – Dlaczego nie pomyślałaś o mnie?
- Tak, znana gwiazda miałaby czas dla takiego bachora. Błagam cię Mike, myśl trochę logicznie. Nie było przyszłości dla nas, nie było dla mnie i Scotta, a poza tym miałam ten modelling…
- Tak, bo kurwa twoje sesje są najważniejsze – rzucił odsuwając swoją rękę – Jesteś zwykłą egoistką. Wsadziłaś mnie potem do paki i obnażyłaś przy wszystkich ludziach. Do teraz niektórzy nie wierzą w moją niewinność obrzucając mnie obelgami w stronę tego dziecka.
- Gdybym cofnęła czas…
- Ale nie cofniesz! – krzyknął – Nie cofniesz, nie naprawisz tego wszystkiego. Gdybym mógł cofnąć czas byłbym teraz najbardziej szczęśliwym człowiekiem na świecie – rzucił – Ale nie chcę tego. Może nie jestem najbardziej szczęśliwy, ale to mi wystarczy.
Uśmiechnęła się nieśmiało.                                                           
- Ja bym naprawiła cały początek naszej znajomości… - odparła – Nie robiłabym za dziwkę, nie wyjechałabym do Waszyngtonu, nie byłabym tym kim teraz jestem.
- Dlaczego twoja matka kłamała?
- Bałam się, że jeśli cię spotkam to wszystko się zmieni – przerwała – Bałam się, że wkopiesz mnie, zastraszysz lub nie wiem co jeszcze. Nadal nie wiem dlaczego mnie szukałeś.
- Martwiłem się…
- O mnie? – Spytała zaskoczona – Ja myślałam, że chcesz do końca mnie zniszczyć…
- Po co miałbym to robić? – Spytał.
- Bo ja cię chciałam zniszczyć – odparła patrząc całkowicie w dół – I prawie mi się to udało.
- Po prostu wszystko się pogmatwało, nie pasowaliśmy do siebie i każdy miał inne wymagania – odparł – Rozumiem. Znaczy, próbuję to zrozumieć – sprostował szybko i spojrzał na zdruzgotaną kobietę – Co się wtedy stało? Masz podbite oko, a wczoraj ledwo coś mówiłaś.
- Będąc w Waszyngtonie nie chciałam być sama. Znalazłam sobie chłopaka, było dobrze. Odeszłam od Scotta i myślałam, że wszystko się jakoś szczęśliwie zakończy i dam sobie radę, ale jednak byłam głupia, że tak myślałam. On po jakimś czasie okazał się zwykłym dupkiem, tak samo jak Scott, a ja chciałam uniknąć powtórki z przeszłości. W dniu kiedy chciałam z nim zerwać poprztykaliśmy się trochę – spojrzała na niego – No nawet więcej niż trochę. Nie muszę wyjaśniać skąd ten siniak. A do domu nie chciałam wracać, bo bałam się, że mnie znajdzie. Zostałeś mi ty… - W tej chwili delikatnie dotknęła jego dłoni.
- Jessica – zaczął stanowczo – Dobrze, ja ci teraz pomogę, ale nie oczekuj ode mnie czegoś więcej. Sama widzisz, że to wszystko się skończyło, a ja nie chcę do tego wracać. Cały czas chciałem do tego wrócić, ale to mnie tylko niszczyło, a teraz gdy zacząłem nowe życie nie chcę stracić tej drugiej szansy.
Te słowa przebiły jej sam środek serca. Popatrzyła na niego z zbierającymi się łzami i czując, że w każdym momencie może niesamowicie wybuchnąć z bezsilności przełknęła głośno ślinę hamując potok łez.
- Czyli nie zależało ci na mnie jak przyjechałeś do tego Waszyngtonu? – Spytała po chwili.
- Nie zrozum mnie źle, ale przecież definitywnie zakończyliśmy tamten rozdział w życiu.
- Jesteś z nią prawda? – Spytała po chwili patrząc w jego zaskoczone oczy.
- Tak i nie chcę by to po naszym spotkaniu się zmieniło – odparł po chwili nadal trzymając jej rękę w uścisku. Dlaczego to robił? Był przekonany, że odbierając jego słowa wpadnie w furię, ale tak nie było.
- Zmieniłam się Mike… - zaczęła ze zbierającymi się łzami – Zmieniłam się dla ciebie…
W tym momencie wstała z krzesła i odsunęła dłoń od zaskoczonego mężczyzny. Zapadła niezręczna cisza, jedynie szmer zakładanej bluzy ją co chwilę zagłuszał.
Co miał w tej chwili powiedzieć? Wiedział, że każde słowo pocieszające Jessicę będzie bezsensu, a sam nie mógł się przecież oszukiwać.
- Ej błagam cię – złapał za jej ramię – Ja nie chcę kłamać, a sama wiesz jak…
- Rozumiem – uśmiechnęła się lekko – Chcę się tylko sama przejść – oznajmiła zakładając na swoje nogi wysokie buty.
- Nie chcę byś…
- Przestań – przerwała mu – Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, nic więcej.
Przytaknął jej nie będąc pewnym czy dobrze robi wypuszczając ją na dwór, ale nie mógł jej przecież zostawić tu na siłę. Uśmiechnął się lekko choć wiedział, że w tej chwili kobieta na niego nie patrzy. Zamknęła drzwi zostawiając mężczyznę samego ze sobą, a ten będąc zaskoczony z całego obiegu zdarzeń usiadł na kanapie i spróbował uporządkować sobie to wszystko co właśnie teraz usłyszał.
Zrezygnowany schował twarz w swoich dłoniach nadal nie zapominając, że jedna z nich sprawia mu lekki ból.
Co ma w tej chwili robić?
Był w zupełnej kropce. To jego sumienie było tą najgorszą rzeczą jaką w tej chwili posiadał.
Teraz był już zupełnie pewny, ale nie chciał doszczętnie sobie tego wszystkiego uświadamiać.
Jessica go po prostu najzwyczajniej w świecie pokochała.

***

Usiadł na brzegu jeziora spoglądając na nieskazitelną taflę wody. Rzucił lekko cienkim patykiem w sam środek zbiornika psując całą harmonię i spojrzał na swoje dłonie.
Nie miał w tej chwili ochoty podchodzić do ludzi, dawać im autografów, uśmiechać się. Wiedział, że w tej chwili może być obserwowany przez tłum gapiów, ale miał to daleko gdzieś. W tej chwili nie liczyło się nic, nie liczyło się że siedzi zmarnowany na trawie, że zbliża się deszcz, że Mike nawet nie zadzwonił. Nie liczyła się jego chora przeszłość. Nie myślał o sobie.
Liczyła się tylko ona, kobieta, której w tej chwili mogło już nie być.
Wpatrywał się w zarośnięte jezioro przez dłuższy czas, do momentu gdy ktoś usiadł obok niego.
- Możesz mi powiedzieć co ty odpierdalasz? – Spytał po chwili znajomy głos. Nie oderwał się ani na chwilę, nadal patrzył przed siebie.
- Możesz jakoś zawęzić swój zarzut?
- Po co poszedłeś na policję?
- Myślisz, że ot tak sobie ją znajdziemy? – Spytał zdenerwowany – Chcesz bym ci pomógł, ale spójrz, że nie mamy żadnego nawet najmniejszego śladu.
- Jeśli ona żyje, to uwierz mi, że od tego czasu jej godziny są policzone – rzucił – Jeśli dowiedzą się, że szukają ich gliny spanikują i mogą pozbyć się Emily. Jeśli ona zginie w tej chwili to wyłącznie przez ciebie – rzucił zdenerwowany, ale postarał się opanować swoje emocje – Co powiedzieli?
- Że będą jej szukać…
- Czyli jak zwykle jedno wielkie gówno – rzucił – Gliny nic nie zrobią, a ty powinieneś uzgodnić to najpierw ze mną, jestem bardziej obeznany w takich sztuczkach.
- To w takim razie masz coś? Jakiś trop? – Spytał poirytowany.
Nie usłyszał nic. Tak jak myślał, nie mieli zbyt wiele, a co za tym idzie byli coraz bardziej bezsilni. Od kilku dni nie było żadnych znaków życia ze strony Emily ani jej ojca.
- Jeśli sytuacja za kilka dni będzie taka sama jak teraz to albo Emily nie żyje, albo jej ojciec wyjechał razem z nią. Będąc tu nadal ciągle mnie szukają. Mnie albo ciebie. Jeśli Emily nie zgodzi się na jego warunki, założę się, że znajdą ciebie i będą ją tobą szantażować, tak by w końcu uległa. Ale nie sądzę by to było konieczne. Uśpią ją i po prostu wywiozą gdzieś daleko, a my nawet się nie spostrzeżemy – przyjrzał się jemu – Przykro mi, ale mi też nie jest łatwo.
- Co ty kurwa możesz wiedzieć? – Spytał poirytowany – Mówisz mi, że osoba na której mi zależy być może w tej chwili nie żyje, kilka dni temu dowiedziałem się, że została porwana, a teraz?
- Teraz jeszcze się wyniszczasz ćpając, chlając i nie śpiąc po nocach – tak, zaskoczył go.
- Jestem czysty więc możesz się zamknąć… - rzucił zdenerwowany.
- Mi nie o to chodzi bym wytykał twoje błędy, ale te używki to największe gówno na świecie – rzucił – Też kiedyś brałem więc wiem co mówię. One zamiast polepszyć sytuację…
- Doskonale wiem co robią, więc odpuść sobie kazania na ten temat – oburzony Bennington złapał za kolejny patyk i z całej siły walnął nim o powierzchnię wody.
Nastała cisza. Każdy z nich nie miał pomysłu na kontynuację rozmowy, choć w ich umysłach tliło się nieskończenie wiele pytań. Nie odważyli się zabrać głos. Głucho patrzyli się w stronę wody jakby ona miała być wybawieniem ich wszystkich problemów.
W tej chwili pomimo swojej nienawiści do siebie nie przypuszczali jak wiele ich łączy.

***

- Ale, że ona jest tu już kilka dni? – Spytała po cichu zrezygnowanego Shinodę – Mike!
- Ufasz mi prawda? – Spytał po chwili siedząc naprzeciw niej. Wziął jej dłoń w swoje ręce delikatnie o nią pocierając.
- Tak, ufam– nagle przerwała – Ale nie ufam jej. Cholera jasna, po co ona tu przyjechała?
- Ma problemy…
- Z tego co wiem ona wiecznie miała problemy ze sobą – wywróciła oczami – Przecież ma cały Waszyngton, całą rodzinę. Dlaczego akurat ty?
Nie odważył powiedzieć jej o swoich spostrzeżeniach, jej słowach, jej czynach i zachowaniu. Nie odważył się wytłumaczyć Lisie tak naprawdę o co w tym wszystkim chodzi ze względu na nią. Wolał ściemniać, bo wierzył, że za jakiś czas to wszystko się wyjaśni.
- Nie wiem, chciała wyjaśnić kilka spraw…
- Cholera Mike, może spać w hotelu, a nie być tutaj na twojej łasce! – odparła – Gdzie ona w ogóle teraz jest?
- Często chodzi na spacery.
- Odwaliło jej – wywróciła oczami – No mówię ci, albo jej coś na mózg padło, albo teraz zaczynamy odkrywać jej prawdziwe ja.
Złapał mocniej za jej ręce.
- To się za kilka dni skończy.
- Nie cierpię twojego sumienia Mike – rzuciła – Ani twojej naiwności. Moim zdaniem ona coś ściemnia. Najpierw bezczelnie cię pocałowała, a teraz udaje że jest wszystko okej. Mike spójrz w prawdzie w oczy. Czy ona kiedyś się dla ciebie poświęciła?
Nie odpowiedział nic. Spojrzał w otaczającą ją przestrzeń i nagle poczuł jej dłonie:
- Nie zrozum mnie źle, ale Jessica odbiera mi ciebie – spojrzała w jego oczy – Jak chcę się z tobą spotkać, to ona akurat potrzebuje w tej chwili jakiejś pomocy. A ty się dajesz. Może tego nie widzisz, ale jak ktoś z boku na to patrzy ma zupełnie inne odczucia.
- Jessica została pobita przez wcześniejszego chłopaka. Myślę, że to może być ten koleś z którym była w tym samochodzie jak pierwszy raz spotkaliśmy ją w Waszyngtonie. Jestem tego na sto procent pewny. Przyszła do mnie z płaczem i podbitym okiem, co ja miałem zrobić? Wywalić ją?
- Mogę nie odpowiadać? – Spytała zirytowana – Mike twój problem tkwi w tym, że jesteś cholernie za dobry i cholernie za bardzo naiwny. Tyle.
Usiadła obok niego i oparła się o jego klatkę piersiową.
- Brakuję mi ciebie Mike… - szepnęła nadal patrząc się naprzeciw siebie – Mam beznadziejne problemy w pracy, szef ma do mnie ciągłe pretensje…
- Dlaczego? – Spytał kładąc ramię na jej plecy.
- Uwziął się na mnie – rzuciła bez emocji – Nienawidzi mnie, a ja nienawidzę jego. Tylko, że on to bardziej ukazuje.
- Wszystko będzie dobrze – odpowiedział – Co jak co, ale jesteś ostatnią osobą, która mogłaby się poddać – uśmiechnął się – A w związku z tym, że Jessici w tej chwili nie ma możemy na chwilę zapomnieć o wszelkich problemach – zaśmiał się łapiąc za jej zarumieniony policzek.
- A jak zaraz wróci? – Spytała po chwili nieśmiało kładąc swoją dłoń na jego klatce piersiowej.
- Nie wróci, ona późno wraca do domu… - odparł nadal kusząc swym tonem coraz bardziej zdecydowaną kobietę – No nie dawaj mi się dalej prosić…
Zaśmiała cicho czując jak Mike zaczął całować jej szyję. Odsunął jej włosy do tyłu i delikatnie na nią opadł przygniatając ją lekko do materaca. Uwięziona w jego ramionach zamknęła oczy i dała się ponieść podniecającym ruchom Shinody.
- Zostaniesz dzisiaj na noc? – Spytał po chwili dotykając jej twarzy.
- A ona?
- Dlaczego ona ma być przeszkodą w naszych relacjach? – spytał po chwili – Lisa, błagam cię, zapomnij o niej…
- Ona coś odwali, Mike może będzie lepiej jak sobie odpuścimy…
- Powiedz od razu, że nie chcesz…
Zaśmiała się przerywając tym samym jego wypowiedź.
- Rozgryzłeś mnie – pocałowała go delikatnie w sam środek ust i czując jak Mike powoli rozpina jej bluzkę zatrzymała się na chwilę – A jak ona tu wejdzie?
- To będzie w lekkim szoku.
Zaśmiała się cicho i przybliżyła jego głowę w swoją stronę całując mężczyznę. Czując jak Mike dotyka ją praktycznie po wszystkich częściach ciała odsunęła głowę do tyłu pozwalając mu przejąć pałeczkę.
- Zapomnij o tym wszystkim… - zaczął coraz bardziej zdeterminowany. Musnęła lekko ustami jego policzka i poczuła jak Mike rozpina całkowicie jej bluzkę. Nie przejmując się tym ściągnęła jego koszulkę napajając się widokiem jego nagiej klatki piersiowej i mocno wtuliła się w mężczyznę mocno na niego napierając. Oparła się o jego szyję czując jak Shinoda całuje jej ramię i nagle poczuła jak całkowicie przewala jej ciało na podłogę. Zaśmiała się głośno i odsunęła się od niego.
- Możesz ostrożniej? – Zaśmiała się widząc go nad sobą.
- Zabolało cię to?
- Tyłek mnie boli… - Zaśmiała się lekko całując jego policzek.
- Zaraz będzie cię bolał od czego innego…
- Mike! – Wrzasnęła oburzona i nagle poczuła jak wtapia swoje usta w jej wargi. Zaskoczona jego ruchem przybliżyła jego szyję w swoją stronę i zamknęła oczy. Uśmiechnęła się lekko czując jak Mike kładzie dłoń na jej udzie i bez żadnego skrępowania zarzuciła swoje ramiona na jego plecy.
- Nie przeszkadzajcie sobie… - głos kobiety dotarł do nich tak szybko, że Mike zanim się zorientował siedział już obok kanapy. Zaskoczony nagłym przyjściem kobiety przegryzł ze zdenerwowaniem wargę i spojrzał na Lisę, która była tak samo zszokowana jak on.
- Myślałem, że wrócisz później… - zaczął po chwili.
- To źle myślałeś – zdenerwowana poszła w stronę schodów i rzuciła – Nie martw się, za kilka dni wyjeżdżam. Szukam nowego miejsca zamieszkania, a to trochę zajmuje.
- Ja ci nie każę teraz wyjeżdżać – odpowiedział jej, ale ona tego nie słyszała. Zniknęła za drzwiami zostawiając parę w salonie.
- Nie przyjdzie, wróci dopiero wieczorem, daj mi się rozebrać. Będzie fajnie… - rzuciła z półuśmiechem.
- Sypialnie nadal mam wolną – rzucił.
- Wal się – zaśmiała się zapinając ostatni guzik na swojej koszuli – Już dość wrażeń na dzisiaj. Może wparować do środka pokoju i symulować ból woreczka żółciowego albo mieć ataki padaczki.
Zaśmiał się głośno choć nie powinien. Złapał za jej bok i dodał:
- Jeśli coś takiego by się zdarzyło to pamiętajmy, że mamy pod dachem jednego symulanta, jednego naiwniaka i jedną pielęgniarkę.
Kiwnęła negatywnie głową i pocałowała go w sam środek głowy:
- Teraz już tylko symulanta…
Spojrzał na nią zaskoczony.
- No co? Chyba nie będziesz cały wieczór siedział w tym domu i oglądał telewizję? Zapraszam cię gdzieś na kolację do jakiejś przyjemniej knajpki… - oznajmiła po chwili.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Nie przyjmuję odmowy – pocałowała go lekko pchając tym samym jego ciało w stronę niedomkniętych drzwi.

***

Szedł samotnie po polach i lasach chcąc poukładać w swojej głowie porozrzucane myśli. Wiedząc, ze teraz każda godzina i minuta może być na wagę złota przeklął głośno czując jak jego życie także uchodzi z siebie.
Nie dawał tego po sobie poznać. Był skryty jak tylko się dało, bo wiedział, że to wszystko co myśli i czuje jest tak absurdalne, że nawet najbardziej wyrozumiała osoba by go nie zrozumiała. On sam siebie w tej chwili nie rozumiał.
Wyciągnął z kieszeni jednego papierosa i włożył go do ust by uspokoić swoje myśli i zaczął obmyślać plan jak znaleźć zaginioną kobietę.
Nie było jej już kilka dobrych dni, a te dni mogły zaważyć o jej życiu i jego losie. Stanął na samym środku polnej drogi i nagle usłyszał ryk silnika. Nie zszedł z drogi. Z półuśmiechem czekał tylko na reakcję zbliżających się ludzi.
Usłyszał najpierw dźwięk klaksonu. Zaśmiał się ironicznie nie przyjmując do wiadomości, że w tej chwili może być już z nim koniec, ale w połowie tego pragnął. Jego uczucia były tak pomieszane, że już sam nie wiedział o co w tym wszystkim może chodzić.
- Człowieku, złaź z tej drogi! – wrzasnął mściwie nieznajomy.
Tod nie odwrócił się. Stał nadal na samym środku chcąc wyładować swoją frustrację na jakimś człowieku.
- Kurwa złaź, bo zaraz będzie z ciebie jeden wielki placek! – krzyknął po raz kolejny.
- No dalej! – Wrzasnął po chwili – Mi już na niczym nie zależy!
Odwrócił się w stronę jadącego samochodu i nagle zamarł. Znał tego człowieka, a to nie świadczyło o dobrym zakończeniu tego spotkania.
Spojrzał w jego stronę i cofnął się do tyłu. Był przerażony, choć przed chwilą sam pragnął śmierci.
- Kogo my tu mamy… - zaśmiał się jego znajomy wysiadając z samochodu.
- Gdzie macie dziewczynę? – krzyknął w jego stronę nie zważając w jakim jest teraz niebezpieczeństwie.
- Chcesz do niej dołączyć? Szef na pewno będzie zadowolony, że znalazłem jej takiego przyjaciela – zaśmiał się i widząc jego przerażenie poczuł w środku nutkę zwycięstwa. I tak z góry był tym wygranym.
- Co jej zrobiliście?! – Wrzasnął po chwili.
- Oj Christianie, nigdy nie byłeś taki zdenerwowany – zaśmiał się zbliżając się w stronę mężczyzny – Widzisz jak kobieta może zmienić człowieka?
- Odpierdol się! – zrobił krok do tyłu, ale niefortunnie zahaczył o wystający kamień. Wiedząc, że w tej chwili nie da sobie sam rady wyciągnął swój telefon i jednym ruchem wybrał spis kontaktów.
- Odłóż to – rzucił mściwie.
- Kiedyś byłeś bardziej przyjazny.
- Bynajmniej nie jestem zdrajcą – rzucił mu mężczyzna i zbliżył się do niego. Tod widząc to odsunął się w tył i zaczął biec. Złapał za telefon i z wielkimi błędami zaczął pisać do Benningtona.
Nagle coś go powaliło. Ból przeszył jego całe ciało, ale starał się nie dać za wygraną. Odepchnął jego ruch i usłyszał:
- Wiesz co robimy z takimi jak ty…
- Nie dorwiecie mnie – rzucił przez zęby i poczuł jak pięść mężczyzny z całej sił uderza w jego twarz. Nie tracąc świadomości odepchnął go i spróbował wstać z ziemi, lecz to graniczyło z cudem. Nagle coś zaczęło opasać jego twarz.
Na początku nie mógł określić co to jest, ale doskonale wiedział, że skądś znał ten zapach. Był on na tyle charakterystyczny, że lekko otumanił jego myśli.
Nagle usłyszał dziwne dudnienie w uszach. Czy właśnie jego oprawca zaczął śpiewać jakieś kołysanki? Dotknął dłonią swojej głowy i nagle uświadomił sobie co go tak ogłusza.
Chloroform.
Będąc świadomym, że trafił w wielką pułapkę zaczął się wyrywać, ale jego ruchy nie były już tak dopracowane jak na początku. Odsunął kawałek materiału, ale to i tak było bez znaczenia.
Zaczął tracić obraz. Niebo zaczęło się rozmazywać, a słowa piosenki były tylko mamrotaniem i mruczeniem w jego głowie. A najgorsze było to, że nie mógł nic na to poradzić.
Usłyszał głośny śmiech i pięść na swoim brzuchu. Czuł ból, ale nie tak bardzo by go okazywać.
Wiedział, że go w tej chwili złapali i jego dni są policzone. Nawet nie dni. Godziny.
Chciał wygrać, ale to było wręcz niemożliwe. Zapach otumaniał cały jego umysł, powodował utratę świadomości i robił go sennym.
W pewnym momencie chciał otworzył oczy, ale to było i tak bez znaczenia jeśli obraz był jedną wielką ciemnością, której nie mógł za wszelką cenę ogarnąć.
A wiedział, że kiedyś będzie musiał się do niej przyzwyczaić.  



To zostawiam was z kolejnym rozdziałem. Już tylko kilka postów do zakończenia tego bloga, z jednej strony się cieszę, a z drugiej trudno będzie mi się odzwyczaić od tej historii :)
No cóż, kolejny już w drodze, więc myślę że skończę tego bloga już w tym roku.
Mam taką nadzieję :)


piątek, 3 października 2014

Rozdział LIII



Mike spojrzał na zegarek w swoim telefonie. Będąc już kompletnie spóźnionym machnął ręką i szybko pognał w stronę domu Benningtona. Stanął przed drzwiami jego domu i nie czekając na łaskawe pozwolenie na otwarcie drzwi szarpnął mocno klamką, która o dziwo, nie była zamknięta. Zrobił duży krok w kierunku salonu, ale nie zobaczył tam nikogo. Postanowił szukać go dalej. Krzyknął jego imię, ale nie spotkał się z żadną odpowiedzią. Udał się do sypialni i tym razem też go nie spotkał, ale zobaczył coś co go zaniepokoiło.
Przybliżył się w stronę jego szafki nocnej i widząc na nim resztki rozsypanego proszku otworzył go szerzej. To co zobaczył było dla niego ciosem w samo serce.
Najpierw przestał myśleć, później zaczęły się w nim zbierać wyrzuty sumienia, złość, wściekłość i zarazem wrażliwość.
Żadne uczucie nie było ze sobą spójne.
Postanowił nie dać za wygraną. Ścisnął pięści i zabrał pozostałe opakowania do kieszeni, tak by nic tutaj nie zostało.
Teraz pytanie było jedno – Gdzie jest Chester?
Zawołał go jeszcze raz, bardziej mściwie i poszedł w stronę łazienki.
Tam go zobaczył. Zupełnie mało kontaktujący siedział obok wanny i bez emocji wpatrywał się w jego brązowe tęczówki.
Mike stanął przed nim i zamiast kazać mu wstać wrzasnął:
- Popierdoliło cię?! – spojrzał na niego w zbierającą się nienawiścią i szybko dodał – Jesteś zwykłym gówniarzem! Jeśli ty tak sobie z tym wszystkim pogrywasz to ja nie mam zamiaru tutaj nawet przychodzić!
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? – Rzucił niezrozumiale, ale Shinoda wiedział z czym ma do czynienia.
- Nie udawaj kretyna Chester, jesteśmy dorośli – zarzucił mu po chwili i podszedł do niego bardziej – Gdzie masz ten alkohol?
- O czym ty mówisz?! – Wrzasnął coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę.
- To wszystko wyżera ci mózg! Jezu – parsknął zaciskając dłonie – Jesteś pijany! Cholera jasna, Chester zacznij zachowywać się jak człowiek a nie jak pieprzony dzieciak!
- Nie pouczaj mnie! – wybełkotał i wstał z miejsca.
- Nie potrafisz sobie z tym poradzić! – Krzyknął i oparł się o stojącą umywalkę – Zacząłeś ćpać? Bardzo inteligentne. Żebyśmy tylko następnej uroczystości nie odbyli przy twojej trumnie!
Bennington nie ukrył, że te słowa go nie ruszyły. Podszedł do niego i zagroził mu palcem:
- Słuchaj, nie mam zamiaru się ciebie słuchać. Robię z życiem to co robię i ty nie masz nic do tego! – Wybełkotał po raz kolejny i rzucił wskazując palcem na drzwi – Możesz się wynosić.
- Jesteś bezczelny – rzucił przez zęby – I co? Myślisz, że Emily wróci do ciebie wtedy jak będziesz się tak niszczył? Że wpadnie ci w ramiona jak dowie się, że bierzesz, że pijesz i nie wiem co jeszcze? Myślisz, że ona jest taka głupia?
- Mike wyjdź! – Krzyknął.
- I co tym uzyskasz? – Spytał po chwili – Jesteś głupi jak but i nie mam zamiaru patrzeć na to jak się dołujesz!
- Nie potrzebuję cię.
Słysząc te słowa od przyjaciela zdenerwował się i chwycił mocno za jego ramię. Szczerze mówiąc teraz jakiekolwiek prostowanie swoich słów było bez znaczenia, do niego i tak nie docierały żadne informacje.
- Słuchaj – syknął – Nie potrzebujesz mnie, okej. Ale do cholery jasnej Emily potrzebuje ciebie, a ty jej. Zacznij coś kurwa naprawiać, a nie się dołujesz i jęczysz nad swoim losem, że wszystko już stracone. Jeśli nie ruszysz swojego tyłka to zaręczam ci, że ona stad wyjedzie. Była u mnie. Powiedziała, że nie może z tym wszystkim wytrzymać i się wyprowadza!
- Kłamiesz – rzucił chcąc strącić jego natarczywe ramię ze swojej ręki.
- Nie – odparł krótko – Ona odchodzi, a to jest twoja wina! Do jasnej cholery, Chester tracimy ją wyłącznie przez ciebie! Zrozum to i rusz tą tłustą dupę by ją tu zatrzymać!
- Wyjdź nie chcę cię widzieć – szarpnął za jego rękę.
- Gówno mnie to obchodzi – rzucił – Masz wyrzucić to gówno i zacząć normalnie żyć!
- Nie będziesz mi mówił co mam robić!
- A pieprzyć Marlene było fajnie, co nie?
Dla Chestera było to za wiele. Zdenerwowany jego słowami pchnął go prosto na umywalkę. On tracąc równowagę złapał się za koniec jego rąk, ale bezskutecznie. Pchnął nim po raz kolejny tak, że poślizgnął się po mokrej podłodze i walnął głową o ścianę.
Ból przeszył jego całe ciało. Na chwile sparaliżował jego ruchy i myślenie. Nie mogąc ułożyć sobie tego co przed chwilą się stało złapał się za głowę i czując okropny ból lekko syknął.
Po chwili jednak spojrzał w górę. Zauważył przed sobą Benningtona, jego pięści były zamknięte, a sam patrzył na niego mściwie.
- Tym chcesz załatwić sprawę? – Spytał po chwili patrząc w jego oczy – Rób co chcesz, ale i tak nie pozwolę na to by ona stąd wyjechała. Za dużo dla mnie znaczy…
- Jesteś obrzydliwy – rzucił bez wahania – Teraz już jestem pewien, że ona znaczy dla ciebie coś więcej.
- Słucham? – Spytał głośno zaskoczony – Alkohol cię otumanił, sam nie wiesz co mówisz!
- Pewnie przez te kilka dni siedziała u ciebie. I co robiliście?
- Uspokój się! – Wrzasnął i z wielkim bólem wstał z podłogi. Spojrzał w jego oczy przepełnione nienawiścią i rzucił – Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz, na razie radź sobie sam.
Słysząc jego słowa parsknął cicho i poprowadził go do drzwi swoim wzrokiem. Nie wiedząc co w tej chwili rzucić by jeszcze bardziej go do siebie zrazić zrezygnował i postawił na milczenie. Usiadł na nagiej podłodze i spojrzał na swoje dłonie, które po pewnym czasie zaczęły mu się rozmazywać.

***

Brunet przeszedł przez starą furtkę i jednym ruchem wskoczył na schody prowadzące do domu swojej znajomej. Stanął przed drzwiami i zapukał raz, tak by kobieta doszczętnie usłyszała ten dźwięk.
Nic nie odpowiadało.
Zdezorientowany zapukał jeszcze raz, ale i tym razem zero odzewu. Nie wiedząc co ma o tym myśleć usiadł na jednym ze schodków i postanowił poczekać tutaj w spokoju na zjawienie się Emily.
W końcu i tak i tak musiała tutaj powrócić.

***

Przebudzony z transu Bennington wstał z zimnej podłogi i zataczając swoimi nogami nierówne kółka na podłodze odchylił się do tyłu. Wyprostował się leniwie i spojrzał na godzinę. Było już późno, zbyt późno by zacząć coś robić sensownego.
Skacowany spojrzał na pozostawione butelki, które tkwiły za parawanem i uśmiechnął się w duchu, że przynajmniej w ten sposób może zrobić sobie przyjemność.
Nie, stop.
Tu nie chodziło o przyjemność. Tu chodziło o ucieczkę od smutków, która zarazem dawała mu błogie ukojenie. Wiedząc, że upada coraz niżej usiadł na rogu wanny i odszukał swój telefon. Nie będąc zdziwionym, że i tym razem nie zastał żadnej wiadomości w skrzynce odbiorczej wstał i jeszcze lekko się chwiejąc przekroczył próg swojej sypialni i z wielkim hukiem upadł na nie pościelone łóżko. Wiedząc już z góry, że następny dzień zacznie z takim samym planem dnia jak dzisiaj, przykrył się kocem i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
Wiedząc, że teraz jego myśli będą krążyły wokół Emily niemo krzyknął z rozpaczy i poczuł jak jego serce zostaje zgniatane przez wszystkie jego wnętrzności. Czuł się jakby był skuty przez natarczywego myśliwego, ból spotykał go z każdej strony i mimo wielkich chęci nie mógł się go pozbyć.
Jej uśmiech, jej głos, jej słowa, jej dotyk…
Nie!
Krzyknął ponownie i sięgnął do stojącej obok szafki by choć na chwilę zapomnieć o panującym bólu. Zahaczył swoją ręką o wystający kant lekko się raniąc, ale ból był tak wtopiony w tło jego całego cierpienia, że nawet tego nie poczuł. Otworzył ją jednym ruchem i nie zauważając tego co by go zaciekawiło wywalił mebel po raz kolejny penetrując ją od góry do dołu. Czyżby na tyle zwariował, że wszystko co posiadał zużył do tego czasu?
Będąc na sto procent pewny, że to jakiś żart wstał z łóżka i otworzył kolejną szufladę, lecz tak jak we wcześniejszej nic nie znalazł.
Będąc na siebie zły rzucił się na łóżko i zakrył głowę śnieżnobiałą poduszką. Czyli zostaje w tej chwili sam z własnymi myślami.
Znowu napotkał na jej obraz, ale to i tak było bez znaczenia, bo wiedział, że ona nigdy w życiu już nie powróci w takim stanie jak wcześniej. Wiedział, że zrujnował wszystko i nie uda mu się tego naprawić.
A może jednak…?
Usiadł lekko i nagle przypomniał sobie słowa Shinody. Skrzywił się lekko, ale po chwili grymas z jego twarzy zniknął, a pojawiło się coś innego. To coś miało postać nadziei, która była rozchwiana jak drzewo w wietrzny dzień.
Raz opuszczała mężczyznę na pewien czas, ale po chwili ponownie przybywała tworząc w jego umyśle dziwną euforię zwycięstwa. A tego się bał, że da sobie nadzieję i ponownie się rozczaruje, bo tak przeważnie zawsze kończył.
Czy powinien zaryzykować i nadal walczyć o tę miłość wiedząc, że każde przybyłe odrzucenie z jej strony sprawi mu kolejny cios w serce?
Zakrył się kocem i wciąż myśląc o niej  powoli zamknął oczy i dał ponownie się ponieść wizjom o tym, że być może nie wszystko jeszcze stracone.

***

Rozmyślony spojrzał w sufit i podciągnął pod siebie ciepłą kołdrę. Czując jak delikatnie przykrywa jego nagie ciało uśmiechnął się w duchu i wiedząc, że powinien w tej chwili rozważyć poczynania swojego przyjaciela znów wrócił myślami do dzisiejszej kłótni.
Może potraktował go zbyt ostro?
W końcu to Chester. Znał go doskonale, nawet czasem za dobrze. Odbijała mu szajba gdy coś na czym mu tak bardzo zależało zaczęło się rujnować właśnie z jego powodu. I tak też było teraz. Stracił tę swoją muzę, chęć do życia, a co za tym idzie chęć do normalnego funkcjonowania. Nie będąc pewnym czy dobrze postąpił zganił się w myśli i nagle stwierdził, że w tamtej chwili jednak zachował się jak nic nie rozumiejący egoistyczny dupek.
Ale on też był egoistą.
Obiecał mu, że się nie załamie, a pomimo tego złamał obietnice raniąc go swoimi słowami i czynami. Wiedział, że tak nie powinno być.
Nagle poczuł zimny powiew na swoim ramieniu. Wzdrygnął się wybudzając się z długiego transu i spojrzał na uchylone okno. Dlaczego zapomniał je zamknąć?
Po chwili czyjeś ramię delikatnie otarło się o jego klatkę piersiową. Nie odrywając wzroku od zaciemnionej ściany głośno westchnął i usłyszał:
- Coś się stało?
Spojrzał na jej rude włosy przez pryzmat docierającego światła księżyca i pogładził ją po policzku.
- Nie, śpij…
- Podskoczyłeś… - zaczęła zaspana.
- Śniło mi się coś złego, nic takiego, naprawdę – skłamał tylko dlatego by nie sugerować kobiecie, że przestraszył się zwykłego powiewu wiatru. Przecież by go wyśmiała.
Nagle poczuł jak kobieta położyła głowę na jego torsie. Uśmiechnął się przybliżając ją do siebie tym samym zatapiając swoje dłonie w jej długich włosach.
- Kłamiesz… - zaśmiała się zaspana – Nie spałeś, bo gdybyś spał teraz byłbyś senny – wtuliła się w zaskoczonego mężczyznę i ciągnęła dalej – O czym tak myślisz?
- Dlaczego ty mnie tak znasz? – Zaśmiał się lekko.
- Dlaczego kłamiesz? – spytała po chwili.
Wywrócił leniwie oczami i zaczął:
- Wszystko mnie niszczy, tylko dlatego, że nie mogę kontrolować życia osób na których mi zależy lub zależało – spojrzał ponownie w górę i wiedząc, że ten argument nic nie powie Lisie dokończył – Chester sobie nie radzi, woli ślęczeć przy butelkach z alkoholem, a dla Emily jedynym wyjściem z sytuacji jest wyjazd z tego miasta. Dodam jeszcze, że Jessica rzuca się na mnie jak opętana sugerując mi coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć.
- To z Emily i Chesterem jestem w stanie zrozumieć, ale po co zadręczasz się osobą, która przez tyle czasu miała cię gdzieś? – Spytała po chwili – Mike, ja cię trochę rozumiem, ale nie można ciągnąć tego w nieskończoność. Albo jesteś tu i żyjesz tym światem, albo jej światem. Te dwa nie istnieją razem, nie potrafią istnieć. Proszę Mike, zrozum to. Jesteś już dorosłym mężczyzną, przeżyłeś wiele, a ja nadal nie mogę wbić ci tego wszystkiego do twojego łba.
- Sam się nie mogę zrozumieć.
- Widzisz? – Spytała retorycznie – To po co zadręczać się tym co i tak nie jest wytłumaczalne? Powinieneś to zostawić i zostać przy Chesterze dając mu do zrozumienia, że jednak ma kogoś po stracie Emily.
- A ona?
- Nie zmusisz jej by tu została na siłę – zatrzymała się i dodała – Szczerze mówiąc wyjeżdżając z tego miasta zaczyna wszystko od nowa. Jeśli to wszystko między nimi się wypaliło to nie ma sensu dawać sobie szans, bo prędzej czy później zobaczą, że coś jest nie tak.
- Ale problem tkwi nadal w tym, że oni nie mogą bez siebie żyć – odparł zaciągając się chłodnym powietrzem – Gdyby on miał ją w tyłku nie upijałby się do nieprzytomności, a ona nie płakałaby mi na ramieniu gdy zaczyna wspominać to wszystko co między nimi było. Nie mogą znaleźć tego punktu zahaczenia w swoich rozmowach. Co ja mówię, nie wiem czy ich konwersacje można nazwać rozmową.
- Jeśli się naprawdę kochają to do siebie wrócą – odparła – Jeśli Emily go kocha, to myślę, że po jakimś czasie zrozumie to, że to jednak była nic znacząca noc w jego życiu. W tej sprawie nic nie zrobisz. Możesz ich ze sobą stykać co chwilę, ale jaki to ma sens? Nie ma żadnego sensu – spojrzała w jego oczy i dodała – A Jessicę to ty zostaw już w spokoju, dobrze?
Wywrócił oczami i widząc jej błagający wyraz twarzy przybliżył się do niej całując ją w sam środek czoła.
- Idź już spać, błagam cię. Jesteś zmęczony po całym dniu… - zaczęła zaspana kładąc się obok jego szyi. Zarzuciła swoją rękę na jego klatkę piersiową mocno go do siebie wtulając. Nie słysząc nic z jego strony zamknęła oczy i nagle poczuła jak Mike kładzie swoją nogę na jej łydce. Jak na złość zaczął nią wiercić w każdą stronę, sama nie wie czy specjalnie czy nie. Z początku to ignorowała, ale po jakimś czasie nie pozwoliło jej to dać spokoju.
- Mike, weź tę nogę – zaczęła po chwili nadal nie otwierając zmęczonych powiek.
- To nie jest noga – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Mike, znam twoje możliwości seksualne, więc weź tę dolną kończynę w swoją stronę i daj mi w końcu zasnąć - wymamrotała i lekko pchnęła ją swoją stopą w drugą stronę, słysząc za sobą lekki śmiech mężczyzny. Zirytowana jego zachowaniem odwróciła się w drugą stronę i nagle poczuła jak ponownie przybliża ją do siebie.
- No dobra, chodź tu do mnie – uśmiechnął się z troską i wtulił się w kobietę, dając jej tym samym do zrozumienia jak bardzo jej w tej chwili potrzebuje.

***

Zapukał mocno do drzwi, tak by właściciel mógł usłyszeć dźwięk aż z drugiego piętra i stanął zdenerwowany na podeście. Minęło kilka dni, po tej dziwnej i niepotrzebnej kłótni. Pamięta wszystko. Jak nim potrząsnął, jak coś do niego mamrotał, jak Mike wrzeszczał i kazał mu się zebrać w sobie.
Dlaczego wtedy zachował się jak dzieciak?
Z tkwiącymi wewnątrz wyrzutami sumienia poprawił kawałek koszuli i nagle zobaczył przed sobą postać swojego przyjaciela. Uśmiechnął się do niego, ale na twarzy Shinody nie malowało się to samo co u niego. Bardziej był zaskoczony i zdenerwowany.
- Pomyliłeś drzwi, nie jestem dilerem – odparł, wiedząc, że ten ruch zaboli samego mężczyznę. Tak jak myślał, tak się stało. Bennington nie okazując tego tak naprawdę, że jego słowa trafiły w niego tak bardzo jak żadne inne oparł się i zaczął:
- Dobrze wiem gdzie jestem, nie musisz ironizować – przetarł nerwowo czoło i spojrzał na niego – Chciałbym to wyjaśnić. Wiem, że jestem w twoich oczach nikim, zresztą ja w swoich też jestem jak totalna beznadziejność. Ale ja nie potrafię sobie bez niej poradzić…
- Chester, jeśli chcesz ją odzyskać to staraj się bardziej, ona chce się przeprowadzić. Zresztą, nie mogę jej teraz znaleźć, nie odbiera telefonów ani nie ma jej w domu. Może już kombinuje nowe miejsce zamieszkania? – popatrzył na jego wygasłe tęczówki i zaprosił go ruchem ręki do środka – Wiesz, że nie popieram tego jak się zachowujesz, ty też byś tego nie tolerował gdybyś był na moim miejscu, a ja bym się tak zachowywał. Chester, po co ty do tego wracasz? Życie ci nie miłe?
- Życie bez niej, to nie życie.
- Nadal życie! – potrząsnął nim lekko kładąc ręce na jego barkach – Błagam cię, nie poddawaj się tak łatwo. Ona cię nadal kocha kretynie! – widząc jak jego oczy się zaświeciły dodał – Była tu, sam o tym wiesz. Jeśli odpuścisz i nie zawalczysz dalej to z góry jesteś skreślony. Boże, do czego to doszło – krzyknął łagodnie – Mike udziela rad Chesterowi jak ma postępować z kobietami! To nie jest normalne!
- Ty masz w tej chwili bardziej ułożone życie towarzyskie od mojego…
- I co z tego? – Spytał ze śmiechem – Po prostu zawsze ty mówiłeś mi jak mam postępować. Gdzie ten Chester, który wie jak oczarować kobietę? Gdzie ten dupek, który swoimi tekstami wyłapywał pół klubu lasek? Gdzie on się podział?
- Spotkał kobietę, która na to niestety nie leci – odwrócił wzrok.
- To sobie nieźle wybrałeś stary – odparł z półuśmiechem. Usiadł na kanapie i spojrzał w jego nic nie mówiący wyraz twarzy.
- Chester, przepraszam – odparł siadając obok niego – Powiedziałem zbyt wiele głupich słów, ale nie panowałem nad sobą. Zresztą to nie prawda – odparł i spojrzał na niego – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Tylko nie ruszaj tego gówna. Nienawidzę chodzić na pogrzeby, a w tej chwili ty igrasz na granicy życia i śmierci. Nie przeraża cię to?
- Kwestia przyzwyczajenia – odparł bezmyślnie i splótł swoje dłonie – Ja też chce cię przeprosić – spojrzał na niego – Wiem, że poniosły mnie nerwy…
- Mam pielęgniarkę w domu, spokojnie – zaśmiał się lekko i dodał – Nie rób mi nigdy takiego czegoś.
Spojrzeli na siebie w krótkim milczeniu oceniając swoje skupienie.
- Idź do niej, teraz – rozkazał mu nagle – W tej chwili! Kupisz jej jakieś kwiatki, cokolwiek! Przecież ją znasz, wiesz co na nią działa, wiesz czego pragnie. Może to być z początku trudne, ale musisz pokonać tę barierę. Ja jej sam nie zatrzymam.
- Ona mi nie wybaczy.
- A może jednak zrozumie, że masz w dupie Marlene? A zbaczając z tematu – zwrócił się do niego – Możesz mi powiedzieć o co chodzi z nią i z waszym rzekomym związkiem?
- Nie rozumiem – popatrzył zdezorientowany.
- Emily usłyszała od niej, że jesteście razem. Chester, ja wiem że to nieprawda, ale powiedz mi o co tu chodzi.
- Sam nie wiem – odparł zaskoczony – Ona znowu knuje. Nie rozumiem tej kobiety.
- Kobiet nie da się zrozumieć – podsumował – Ja bym ci radził trzymać się od niej z daleka, jeśli chcesz naprawić przeszłość. A wiem, że chcesz.
- W jaki sposób?
- Traf w jej czuły punkt – odpowiedział – Nie wiem co nim jest, ale znajdź coś co zrobi, że zmięknie jej serce i w końcu to zrozumie. Zawsze lepsze to niż siedzenie na tyłku i użalanie się całymi dniami w swoim łóżku.
- Czyli mam do niej pójść?
- A masz wyjście?
Przerzucił swój wzrok na swoje stopy i wiedząc, że w tej chwili Shinoda ma rację nie dodał już nic. Nadzieja tak szybko przychodziła, ale równie szybko odchodziła daleko. A coraz częściej ją tracił.

***

Trzymając w rękach kwiaty, które kilka chwil wcześniej zakupił w kwiaciarni stanął naprzeciw jej płotu i czując okropny ból w pobliżu serca wiedział, że w tej chwili zaczyna tchórzyć. Dlaczego tak bardzo bał się tego spotkania?
Wiedząc, że to i tak nic nie zmieni zaciągnął się zimnym powietrzem i niepewnie postawił stopę na jej podwórzu.
No cóż, ma przynajmniej nadzieję że nie wyjdzie z niego szybciej niż wszedł.
Stanął przed drzwiami i zapukał do drzwi raz, a dobrze. Oparł się zdenerwowany o boczną ścianę powtarzając w głowę regułkę, którą ułożył w drodze do jej mieszkania. Wejdzie, powie jej że żałuje, że nie potrafi bez niej żyć…
Ale czy to podziała jeśli nie potrafił jej tego naprawdę okazać?
- Teraz sobie o niej przypomniałeś? – Spytał tajemniczy głos zza krzaka obok chodnika. Znał go. Znał ten męski, niski głos.
Odwrócił się w stronę nadawcy i zobaczył wysokiego mężczyznę, który był ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Przypatrzył mu się uważnie i wiedząc, że skądś kojarzy tego mężczyznę zaczął:
- Nie rozumiem – skrzywił się lekko i spojrzał kątem oka na nie otwierające się drzwi – Kim jesteś?
Uśmiechnął się lekko i stanął naprzeciw niego krzyżując swoje dłonie. Ocenił uważnie Benningtona i rzucił:
- Znasz mnie, raz już mieliśmy okazję się spotkać.
Czyli dał mu wskazówkę. Przypatrzył się bardziej i odnajdując odrobinę wspomnień spytał:
- Nie spotkałem cię czasami z Emily gdy szliśmy tym parkiem? – Wpatrzył się w jego oczy i uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu widzi tak mroczny kolor tęczówek. Przerażał go.
- Brawo panie Benningtonie – zaśmiał się ironicznie – Tak, to było wtedy gdy byłeś tak kochanym chłopakiem, który odda życie za swoją ukochaną – zaśmiał się – Scena jak z Titanica, ale z taką różnicą że obydwoje jesteście na dnie…
- Słuchaj – przybliżył się do niego kładąc bukiet na schodach – Nie wiem co ty tutaj robisz, ale wiedz, że hamuję się by ci porządnie nie przywalić.
- Wal śmiało – zaśmiał się – Tylko wiedz, że nie zadziera się z osobami lepszymi od siebie cwaniaku – Tod spojrzał na jego twarz i będąc pewnym, że jego pięść zaraz znajdzie się na jego twarzy rzucił – No czekam…
Widząc jak nieznajomy próbuje go sprowokować zacisnął pięści, ale nie odpowiedział na tę zaczepkę.
- Gdzie jest Emily? – Spytał po chwili – I dlaczego chodzisz po jej posesji?!
- Emily nie ma – odparł ze wściekłością.
- Wyjechała?
- Można tak rzec – odpowiedział i patrząc w jego zgasłe tęczówki dodał – Albo wyjechała sama, albo z kimś…
- Nie rozumiem…
- Czy ty w ogóle coś rozumiesz? – Spytał sfrustrowany – Jak ona mogła się związać z takim głąbem?! Emily nie ma i nie wiem czy będzie. Pogódź się z tym – zwrócił się do niego i spytał po chwili spokojniej – Nie dostawałeś żadnych pogróżek, listów? Nikt cię nie nachodził?
- Nie, chyba nie… - odparł zdezorientowany.
- Powiedz prawdę, bo to nie chodzi o to bym cię prześladował, tu chodzi o coś bardziej wartego…
- Nic nie dostałem – rzucił bez emocji.
- Nikt cię nie nachodził?
- Nie! – krzyknął po chwili – Gdzie jest Emily?!
- Nie wiem…
- Jeśli jej coś zrobiłeś to…
- Ej, ej, ej – zwrócił uwagę na jego wystającą pięść – Nie reaguj tak impulsywnie. Spokojnie, nic jej nie zrobiłem. Ale to nie zmienia faktu, że ktoś jej nic nie zrobił.
Stanął jak wryty. Nie wiedząc o co może tak naprawdę mu chodzić spojrzał na jego twarz i spróbował spokojnie zabrać głos.
- Gdzie do cholery jest Emily?! – wiedząc, że jego postanowienie diabli wzięli złapał za się głowę i usłyszał:
- Albo sama stąd poszła, albo ktoś ją do tego zmusił – odparł – Gdybyś bardziej angażował się w jej sprawy wiedziałbyś, że w jej życiu pojawił się jej ojciec.
- Gdybyś nie wiedział, to wiem o jej ojcu, ale co to ma do rzeczy?
- Groził jej – rzucił zdenerwowany – Groził jej, ale ona miała to przez kilka tygodni w dupie. Bardziej bała się tego, że on groził jej, że zrobi coś tobie! A teraz sam nie wiem czy ona poszła do niego, bo nie chce by ci coś zrobił, czy uciekła, czy nawet może została zmuszona tam iść. Nawet teraz nie wiem czy leży gdzieś nieżywa w rowie, nie pływa w rzece czy się nie zabiła! Nic nie wiem!
Wszystko zaczęło się mieszać. Słowa, które wypowiedział znajomy Emily wywołały u niego burzę uczuć. Czy przyszedł za późno? Nie mogąc sobie uświadomić tego wszystkiego panicznie złapał za swoje dłonie i próbując choć na chwilę uspokoić swoje myśli spytał:
- Kim ty jesteś?
- Wspólnikiem jej ojca, ale spokojnie – widząc jak jego wzrok przeszywa jego całego dodał – Byłym wspólnikiem. A teraz wiem, że Emily ma kłopoty i to spore.
- Zostaw ją w spokoju – rzucił – Słyszałem wiele na twój temat, po cholerę się pchasz w to co już zepsułeś? Dręczyłeś ją!
- Może trochę… - przytaknął po chwili.
- Jeśli zbliżysz się do niej ponownie to pożałujesz – rzucił mściwie – To wszystko przez ciebie! Teraz nie wiemy gdzie ona jest i co z nią jest!
- Sytuacja byłaby ta sama, tylko ten cymbał wybrał mnie i ja miałem przekazywać informacje!
- Nie rób z siebie wielkiego bohatera, bo wcale nim nie jesteś – rzucił z nadzieją, że opanuje swoje emocje – Ile razy uspokajałem Emily na swoim ramieniu gdy groziłeś jej, dostawała te listy i byłeś po prostu zwykłym pierdolonym kretynem? Wiesz co? Nie liczę już tego, więc nie zbliżaj się do niej!
- A ja nie liczę ile razy płakała na moim ramieniu po tym jak dowiedziała się że ją zdradzałeś. Egoistyczny dupek – podsumował jego osobę z lekkim uśmiechem wewnątrz. Wiedział, że w tej chwili to on ma przewagę i to sporą.
Słysząc jego zarzut parsknął śmiechem choć tak naprawdę wewnątrz czuł co innego.
- Ty sukinsynie, udawałeś jej wielkiego przyjaciela? – czując jak jego emocje powoli wybuchają zbliżył się do niego i dodał – To przez ciebie jej tutaj nie ma, to przez ciebie ona tak cierpiała i cierpi dalej!
- No tak, a ty jesteś święty jak pierdoliłeś się z tą lalą za jej plecami – rzucił i nagle poczuł jak dostaje pięścią w twarz. Jego uderzenie osunęło go na ziemię i na chwilę tracąc kontakt ze światem spojrzał na niego z góry.
- Spróbuj się kurwa do niej zbliżyć! – krzyknął mściwie i nagle poczuł okropny ucisk w brzuchu. Pięść Toda trafiła poniżej jego klatki piersiowej i spowodowała zgięcie się w pół Benningtona. Złapał się za brzuch, ale nie stracił tej determinacji i wściekłości na to, że ktoś wytyka mu ponownie jego błędy.
Zamachnął się ponownie, ale tym razem Tod złapał w locie jego dłoń wykręcając ją do takiego stopnia, że Bennington lekko się obrócił. Zacisnął zęby i z całej siły uwolnił się z uścisku nadal dążąc do tego by przywalić obecnemu tu mężczyźnie.
Nie zrobił tego, ale jego towarzysz już tak. Kopnął go mocno przewalając go na zimny grunt i czując wielką satysfakcję z wygranej rzucił:
- Nie radzę ci ze mną zadzierać cwaniaku – zaśmiał się lekko wycierając z krew, która leciała z jego nosa.
Bennington czując wielką nienawiść spojrzał w górę i czując jak jego ciało jest całe obolałe postanowił zrezygnować z dalszej walki i po prostu się poddał.
- Masz klucze do jej domu? – Spytał po chwili.
- Drzwi są zamknięte? – spytał Bennington na chwilę zapominając o wielkim przeszywającym go bólu - Możemy wykluczyć włamanie, kto inteligentny zamyka ponownie drzwi swojej ofiary?
- Pomyśl czasem – wskazał na jego głowę – Gdybyś był włamywaczem, złapaliby cię nim byś się obejrzał. Mało wiesz o życiu – spojrzał na jego zdezorientowany wyraz twarzy i rzucił – Zrobili to specjalnie, by to zatuszować. Albo po prostu Emily się wyniosła lub złapali ją gdzieś w połowie drogi.
- Tak czy owak musimy dostać się do środka – zaproponował Chester – Może tam coś znajdziemy.
- Zaczynasz mówić z sensem – przytaknął mu i nie zważając na jego stan przybliżył się z stronę drzwi. Chciał obalić je swoim ciałem, lecz to było niemożliwe. Widząc jak zbliża się do niego Bennington poczuł jeszcze większą determinację.
- Może spróbujemy we dwóch? – Zaproponował.
- Pierdolić drzwi – rzucił wścieknięty ignorując jego propozycję i złapał za duży kamień, który rzucił całą siłą w okno.
- Pojebało cię? – Spytał z krzykiem – Ty jesteś nienormalny!
- Nie gadaj tylko wchodź tam za mną – odparł i szybkim ruchem, próbując się zbytnio nie pokaleczyć wszedł przez okno do salonu. Rozejrzał się po nim i nagle poczuł jak Bennington staje z nim w ramię w ramię. Byli praktycznie tego samego wzrostu, wyróżniała ich tylko budowa ciała.
Nawet na siebie nie zerkając weszli w głąb jej pomieszczenia szukając jakichkolwiek poszlak. Nic zobaczyli nic. Oglądnęli jej porozrzucaną korespondencję, ale nadal nie mieli tego punktu zaczepienia. Czy to zagranie było bez sensu?
Nagle Bennington widząc jak mężczyzna zatrzymał się przy krzesłach podszedł pod niego i z uwagą przyglądał się jego zachowaniu. Miał w tej chwili listy, które kiedyś sam dostarczał. Wszystkie prócz jednego.
- Jesteś z siebie zadowolony? – Spytał przez zęby i czując swoją wielką śliwkę pod okiem usłyszał:
- Pomożesz mi.
- Słucham?
- Pomożesz mi ją znaleźć – Tod spojrzał na niego błagającym wzrokiem, który zaskoczył nawet samego mężczyznę – Jesteś ich piękną przynętą.
- Mam robić za przynętę? – Spytał po chwili zszokowany.
- Jak ją kochasz to się kurwa dla niej poświęć, bo będzie za późno jak znajdziemy ją nieżywą gdzieś w lesie! – odpowiedział – Ja mniej więcej wiem gdzie szukać, a ty mi w tym pomożesz. Sam nie dam rady, a w dwójkę jest raźniej – spojrzał na niego i sprostował – Ale koleś, uwierz mi, nienawidzę cię i nic tego nie zmieni. Nie nastawiaj się na nic lepszego. Robię to tylko dla niej.
- Mi też nie zależy na dobrych stosunkach z tobą – rzucił złośliwie – A jeśli chodzi o nią to się zgadzam.
Popatrzył na niego znacząco i usłyszał pytanie.
- Po co to robisz? Przez taki szmat czasu zastraszałeś ją i jej groziłeś, za co mam ochotę ci teraz przypieprzyć po raz kolejny, a teraz chcesz jej szukać. Czy nie o to ci chodziło?
- Jej śmierć nie była i nadal nie jest spełnieniem moich najskrytszych marzeń – uśmiechnął się ironicznie – A ty po co ją szukasz skoro lubisz pieprzyć się z napotkanymi laskami? Nie lepiej jest przelecieć kilka w klubie niż jedną i tę samą? Przecież to nudne!
Parsknął wkurzony i popatrzył na jego wyraz twarzy, który diametralnie się zmienił. Spojrzał na jego przerażoną twarz i wiedząc, że nie powinien pytać uległ:
- Co to? – Pokazał na jedną wielką plamę na podłodze. Tod nie odrywając od niej wzroku oparł się o krzesło i rzucił:
- Jej krew…

***


Syknął lekko z bólu i szybko odkręcił wodę. Podłożył pod chłodny strumień prawą rękę by stłumić wielki ból. Spojrzał na nią, przeklinając stojący obok garnek z gorącą wodą.
Dlaczego był takim pechowcem?
Zdenerwowany swoim stanem zakręcił lekko wodę wyciągając z niej oparzoną dłoń i nadal czując lekkie pieczenie zacisnął zęby, ale spróbował zapomnieć o bólu chociaż na chwilę.
Nagle usłyszał dzwonek do drzwi.
Będąc pewnym, że to Lisa szybko pobiegł w stronę drzwi ostrożnie je otwierając. Złapał się za dłoń i z uśmiechem spojrzał za drzwi.
Nagle zamarł.
Wszystko stało się takie dziwne, emocje, które trzymał w sobie wzięły górę dlatego też nie mógł nic powiedzieć. Stał jak wryty wpatrując się w jej posturę ciała i poobijaną twarz. Nie czuł nic, nie czuł nawet tego, że jego ręka odmawiała mu w tej chwili posłuszeństwa.
Liczyło się tylko to, że widzi ją w takim stanie.
Przełknął nerwowo ślinę i nadal nie wierząc w to nadal wpatrywał się w nią jak w jakiś Boży obrazek.
- Jessica? – Zdezorientowany jej zbierającymi się łzami stanął jak wryty. Chciał podbiec, zrobić coś by zahamować jej płacz, ale to było i tak bez znaczenia. Po chwili kobieta podeszła pod niego i z całej siły wtuliła się w zaskoczonego mężczyznę, rozmazując swój tusz na jego kremowej koszulce.



Trochę się porobiło, trochę się wyjaśniło itd, itd.
Mam nadzieję że tym razem was nie zanudziłam.
No cóż, zapraszam do komentowania, nie olewajcie mnie, błagam :) Zostawcie jakąkolwiek opinię, serio. Chcę wiedzieć ile was tu jest.
Pozdrawiam! ;)

PS. A i dzięki za tyle wyświetleń, kiedyś patrzyłam na jednego bloga który miał 20k wyświetleń i mu zazdrościłam, a teraz sama nie mam gorzej.
To naprawdę miłe :)