niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział LV



Mężczyzna usiadł na drewnianym krześle i wiedząc, że w tej chwili może nie wydobyć z siebie nawet najprostszych słów wziął głęboki wdech. Postanawiając nie zabierać dłużej czasu oraz nie dać się ponieść swoim rozchwianym emocjom spojrzał spokojnie, na ile to było w tej chwili możliwe w stronę Shinody.
- Po prostu nie wiem gdzie ona w tej chwili jest…
- Wyjechała… - powiedział bezdźwięcznie będąc pewnym swoich słów.
- Nie – rzucił – Jej pieprzony ojciec najprawdopodobniej ją porwał.
Mike spojrzał na Benningtona jak na idiotę:
- Czekaj, czekaj… Czyli chcesz mi powiedzieć, że Emily została uprowadzona?!
- To też nie jest dla mnie łatwe – popatrzył na niego czując jak wszystko w jego wnętrzu buzuje – Kojarzysz tego kolesia, którego Emily miała dość?
- Tego od jej pracy? – Spytał chcąc poukładać sobie to co wcześniej usłyszał.
- Tak – zrobił przerwę – On był wspólnikiem jej ojca, chciał ją znaleźć. Pieprzony baran, najpierw ją zastraszał i nie dawał w różnoraki sposób spokoju, a teraz odezwały się u niego wyrzuty sumienia. Boi się pewnie konsekwencji, już nie jest ich pośrednikiem więc nie chce by go wkopała – wziął do ręki telefon i podał Shinodzie. Ten zdezorientowany przechwycił go szybko i odczytał nic nie mówiącą mu wiadomość – Pisał szybko – Bennington zaczął mu wyjaśniać – Bardzo szybko, literki nie są w wielu miejscach niedopasowane, ale z tego co wiem koleś był gdzieś na jakiejś polnej dróżce przy wyjeździe z miasta. Nadal nie wiem za jaką cholerę się tam szwendał, ale wiem, że coś było na rzeczy. Nie ma go od kilku dni, przeszukałem wszystkie zakątki w tym miejscu, dzwoniłem i nic.
- Myślisz, że jego też złapali? – Spytał po chwili – Pisze tu jeszcze, że znalazł gości od Emily.
- Albo po prostu wyjechał i umył się z zarzutów.
- Chester, to by było naciągane – rzucił bez namysłu zdenerwowany Shinoda – Ale z drugiej strony ta historyjka z porwaniem jego też jest jakaś dziwna. No, a weźmy pod uwagę to miejsce. Błagam cię, kto normalny chodzi po takich dzikich polach pod koniec dnia?
- On jest pieprznięty – rzucił po chwili i oparł się o krzesło – Emily nie ma już ponad tydzień, ja nie wiem co mam robić! To jest jakaś paranoja – wstał i złapał się za głowę – Staram się jak mogę, a jedyne co słyszę od policji to kurwa to, że jej szukają choć tak naprawdę mają to w dupie. Nikt nic nie może zrobić, ten typ uciekł, jej ojciec też… - kopnął ze złości w wystającą szafkę kuchenną i wrzasnął – To kurwa wszystko przeze mnie! Nikt nie jest winny tak jak ja! – odwrócił się w stronę przyjaciela i dodał – Gdyby nie było tej sytuacji z Marlene to bym był przy niej, nie pozwoliłbym jej wracać do tego pieprzonego domu…
- Jeśli ojciec coś planował nic nie mogłeś zrobić – wtrącił się chcąc go podnieść na duchu.
- Mike, wiem jak było. Wymknęła mi się spod kontroli, a teraz nie wiem gdzie jest. A to jest tylko dlatego, że nie mogłem jej pomóc – spojrzał za okno i wkurzony rzucił – Wszystko przez to, że Marlene przyjechała, nic więcej.
- Nie przyjechałaby gdyby nie ja, więc to tak jakby moja wina – dodał – A gdyby nie Jessica, a co się z tym wiąże Scott nie byłoby takiej sytuacji – dodał – Chester, wszystko zaczęło się psuć po wkroczeniu tego dupka. Nie widzisz tego? Przeszedł, zrobił krzywdę Emily, wziął mi Jessicę, pobił cię i mnie, potem ta rozprawa, a reszta potoczyła się dalej. To jest jakiś obłęd! – Krzyknął – Ten pierdolony dupek poprzewracał nam życie – spojrzał na niego – Przynajmniej wtedy ty i Emily zbliżyliście się do siebie.
- A ty poznałeś Lisę, więc nie jęcz, że masz źle – rzucił – Dodajmy jeszcze, że Joe się zaręczył i pojechał z Tiffany do Hiszpanii…
- Dałeś im w końcu te bilety? – Spytał po chwili zbaczając z tematu.
- A co miałem zrobić? – Spytał sfrustrowany – Wyrzucić?
Zapadła na chwilę cisza. Spojrzeli na siebie w milczeniu analizując dokładnie każdy swój ruch. Wiedzieli, że w tej chwili tkwią w takim miejscu gdzie nie mogą nic zrobić. Gdyby jeszcze mieli pojęcie na temat tego jak zacząć ich szukać, gdzie mogą być to ta sprawa byłaby sto razy łatwiejsza, jednak tak nie było.
- Chester, ja nie chcę ci nic mówić, ani nic z tych rzeczy tylko… - złapał za jego dłoń i starając się nie spojrzeć w jego oczy rzucił z bólem – Ale wiesz, że powinieneś być przygotowany na wszystko. Sam mówiłeś, że to niebezpieczny typ, dostawała pogróżki…
- Mike, proszę cię przestań – rzucił po chwili odsuwając się od niego.
- Ja tylko chcę byś się nie załamał po tym jak oni…
- Kurwa Mike, uspokój się! – wrzasnął po chwili wyprowadzając się z równowagi. Odsunął od niego dłoń i odparł – Nie mów mi takich cholernych rzeczy, bo ja jestem przekonany, że ona żyje! Ona nie może zginąć, ona nie zginęła – powiedział to wręcz przekonany łapiąc się za głowę – Ona nadal żyje, rozumiesz?!
Nie odpowiedział nic. Odwrócił swój wzrok i nie chcąc już po raz kolejny podnosić Chestera na duchu zrezygnował. Oparł się o krzesło i mimowolnie poprawił kołnierz przy swojej koszuli.
- Już kilka razy słyszałem o tym, że może już jej nie być – rzucił spokojniej – Od jej pieprzonego kolegi, od policji. Ciągle mi wmawiają, że ślad po nich zaginął, że nic najprawdopodobniej nie da się zrobić oraz to, że nie powinienem mieć jakichkolwiek nadziei na pozytywne zakończenie tej sprawy. A teraz ty, zamiast wspierać wbijasz mi nóż w plecy. O to ci chodzi?
- Chester, przepraszam…
- Po prostu nie wmawiajcie mi nieprawdy. Gdzieś w głębi duszy czuję, że ona tu jest, nie wiem gdzie, ale to czuję. Każdego dnia coraz trudniej mi z tym żyć, ale co ja mogę zrobić? Powiesić się? – spojrzał na niego – Muszę z tym walczyć, bo inaczej stracę tę ostatnią nadzieję.
Nastąpiła cisza. Mike spojrzał na swoje dłonie uświadamiając sobie, że może on zaczął się już powoli przyzwyczajać, że Emily nie ma. Nie było jej od długiego czasu, a sam wiedział, że w tej chwili ich kontakty się skończą. Że ich przyjaźń zostaje wystawiana na próbę, a tej próby nie zdadzą.
- Znajdę ją – rzucił – Znajdę ją, tych pierdolonych debili i…
- I co? Poobijasz im ryje? – Spytał po chwili – To nie są zwykli ludzie! Jeśli ty ich znajdziesz, to pewnie będą to ostatnie osoby, które będziesz widział, zaręczam ci. Nic nie zrobisz, możesz czekać i tyle. Tego typa złapali i co? Nie ma po nim śladu. A może on już nie żyje?
- Ty nie rozumiesz, że ja wariuję jak siedzę bezczynnie?!
- A ty nie rozumiesz, że jeśli zrobisz coś głupiego to już nigdy jej nie zobaczysz?! – Spojrzał na niego sfrustrowany i dodał – Zastanów się nad tym co masz zamiar zrobić. W tej chwili nie kieruj się sercem, ale też rozumem.
- A ty kierowałeś się rozumem jak Jessica zniknęła po rozprawie?
Tego się nie spodziewał. Czyżby w tej chwili wychodził na zwykłego hipokrytę?
- Sam wiesz jaka była sytuacja, ja musiałem odkryć prawdę.
- A ja muszę uratować osobę, którą kocham – rzucił po chwili – A to jest moim zdaniem ważniejsze od jakiejkolwiek prawdy.

***

Coś szarpnęło jej ramieniem. Otworzyła przestraszone oczy i nagle zauważyła strużkę światła, która przedostała się przez otwarte drzwi. Nie mogła powiedzieć, że się nie ucieszyła z powodu ujrzenia słońca, bo nie widziała go od kilku dni, ale z tym też zaczął wiązać się strach. To może w tej chwili nadchodzi jej koniec?
Chciała coś powiedzieć, ale jakimś cudem coś zatkało jej usta. I to nie była żadna namacalna rzecz, była w takim szoku, że nie potrafiła w tej chwili wydobyć z siebie nawet żadnego jęku bólu.
Odwodniona i zagłodzona wstała z podłogi i mrużącymi oczami spojrzała na oprawcę. Trzymał jej zakrwawione ramię i prowadził gdzieś w stronę jakichś ruin. Co to było?
Bała się. Cholernie się bała, za wszelką cenę nie chciała tam iść.
Wydobyła z siebie ciche „Nie” i wycieńczona upadła na grunt. Spojrzała na wypaloną trawę i spróbowała wziąć głęboki wdech. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tak rażącego światła więc za wszelką cenę nie chciała otwierać szeroko oczu.
Coś kopnęło ją w udo. Jęknęła na tyle ile to możliwe i podniosła głowę w stronę mężczyzny.
Uśmiechał się.
Uśmiechał się od ucha do ucha z jej bólu i cierpienia.
Nagle pojawiła się u niej wściekłość. Wiedziała, że nie może pokazać tego, że coś ją boli więc ścisnęła lekko zęby i pragnąc poczuć jakąś krople wody oblizała suche wargi. Nie odezwała się nic sensownym, jej usta wydobywały z siebie tylko pojedyncze sylaby, które nie układały się w całość.
- No wstajemy księżniczko – zaśmiał się i mocno złapał za jej rękę – Książę na białym koniu po ciebie przyjechał i chcemy wyprawić wam wesele – spojrzał na nią i szepnął do jej ucha – Będziesz piękną panną młodą.
Przeszła przez jakiś próg ściskając ręce i oparła się o wystający mur. Nie chciała po raz kolejny dostać za to czego praktycznie nie zrobiła więc zdobyła w sobie jeszcze tę resztkę sił i przedostała się do jakiejś salki.
Nie było w niej praktycznie nic, prócz dwóch krzeseł i jednego w połowie zamurowanego okna. Szare, gołe ściany powiększały pomieszczenie, ale i tak i tak się w nim dusiła. Musiała wyjść na powietrze, ale wiedziała, że nie może tego zrobić.
Chciała przełknąć ślinę, lecz to było niemożliwe. Gardło paliło ją od środka, a sama wiedziała że z każdą godziną traci siły.
Upadła bezwładnie na jedno z krzeseł i spojrzała w jego stronę.
- Jest ci tu źle? – Spytał po chwili – Coś ci tu nie pasuje? Miła atmosfera, masz gdzie spać, opiekujemy się tobą…
Syknęła coś w bólu. Nie chciała wdawać się w pogawędki z mężczyzną, którego wręcz nienawidziła.
Wiedziała, że każdy krok zbliża ją do destrukcji. Ale postanowiła coś gdy leżała w tej piwnicy. Nie da się ośmieszyć. Nie da się zmienić, nie da się zastraszyć, nie pozwoli by robili z niej kogoś kim nie jest. Nie chce być dla nich miła, pokaże do samego końca, że ich nienawidzi.
Mimowolnie podniosła kąciki ust gdy zauważyła jak mężczyzna się do niej zbliża.
- Czego nic nie mówisz? – Spytał łapiąc za jej policzek – Boisz się mnie?
- Jesteś zwykłym cieniasem, by się ciebie bać – rzuciła i nagle poczuła okropny ból policzka. Złapała się lekko za niego i spojrzała z pogardą na mężczyznę, który w tej chwili ją uderzył.
- Jesteś zbyt bardzo pyskata młoda damo – zaśmiał się – Musimy nauczyć cię jak powinna naprawdę zachowywać się kulturalna kobieta.
- Dajcie mi najpierw jakąś wodę – rzuciła nie mogąc już opanować pragnienia.
- Jesteś spragniona? – Spytał po chwili – Wiesz, o tym nie pomyślałem.
Odszedł od niej i postawił drugie krzesło w dalekiej odległości naprzeciw niej.
- Pogramy sobie w coś – zaśmiał się i na chwilę uchylił drzwi. Pisk z zawiasów spowodował to, że Emily złapała się lekko za uszy, w tej chwili wszystko wydawało się być jej męczarnią.
Ile godzin jej zostało?
Nagle do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Spojrzeli na zmasakrowaną kobietę i posadzili na krześle swoją ofiarę.
- Boże! – pisnęła lekko i wstała z miejsca – Tod!
- Jaki Tod? – Spytał ze śmiechem trzymając kobietę w objęciach – Znacie się tyle, a on nie zdradził ci swojego prawdziwego imienia?
Zaskoczona jego słowami osunęła się na krzesło i usłyszała:
- Emily, nie daj się im by nastawili cię przeciwko mnie! – krzyknął – Emily, błagam…
- Tod! – krzyknęła w rozpaczy. Nie potrafiła powiedzieć nic sensownego – Co oni od nas chcą?
- Nie martw się, wyciągnę cię z tego gówna – krzyknął i nagle jeden z mężczyzn głośno się zaśmiał:
- W Królewnie Śnieżce wszystko kończyło się szczęśliwie, w Kopciuszku tak samo, W Śpiącej Królewnie też. I zawsze ta sama historia. Siły dobra pokonują zło – zaśmiał się ponownie – W życiu tak nie ma, wybaczcie. Ale zdążycie się jeszcze sobą nacieszyć przez jakieś… kilka dni?
Tod spróbował wstać z krzesła i mocno szarpnął za swojego oprawcę:
- Spróbujecie jej coś kurwa zrobić! – wrzasnął głośno.
- Nic nam nie zrobisz – odparł – Już nie jesteś tym Todem, który siał spustoszenie gdy przybywał, tylko marnym Christianem, który w tej chwili jest na dnie. Przykro mi, ale zasłużyłeś na to.
- Nikt nie zasługuje na takie coś – odezwała się kobieta patrząc na niego.
- Nie pouczaj mnie złotko.
- Nie mów tak do mnie sukinsynu – wrzasnęła i nagle poczuła kolejny cios z jego strony.
- Zostaw ją!
Złapała za bolącą stronę twarzy i poczuła zlatującą krew. Oparła się o krzesło i spróbowała wziąć głęboki wdech. Tak by choć na chwilę odejść myślami od tego miejsca.
- Słyszałem, że jesteś spragniona – zaczął po chwili – Okej. Dam ci się napić – zaśmiał się lekko – Ale z jednym haczykiem – wziął do ręki wodę i małą szklankę. Położył je przed kobietą i wskazał palcem na siedzącego mężczyznę – Jedna pełna mała wypita przez ciebie szklanka równa się jedno uderzenie w twojego znajomego.
Spojrzała na niego przerażona.
Wszystko zaczęło się w niej telepać. Była bezsilna, a tak bardzo chciało się jej pić. Czuła, że w każdej chwili może stracić przytomność, świadomość. Była tego bliska.
- Żartujesz…
- Mówię całkiem poważnie.
Spojrzała na Toda, a konkretnie na jego wymowną minę i rzuciła:
- Okej – kopnęła butelkę na drugi koniec sali i rzuciła – Więc z taką umową możecie się pieprzyć.
- Popierdoliło cię?! – krzyknął Tod – Pij to do cholery!
- Teraz to ty jesteś nienormalny!
- Przecież widzę, że ledwo stoisz na nogach!
- Jak to wypiję, to ty ledwo będziesz stał!
- Mnie miej w dupie i tak wszystko spierdoliłem. Kiedyś byś wzięła to bez skrupułów, co ci teraz przeszkadza wypić tę jebaną wodę?!
- Och, jakie to słodkie – zaśmiał się – Poczekajcie, wezmę chusteczki, bo się rozpłaczę ze wzruszenia – spojrzał na nich – Dwa gołąbeczki ratują się wzajemnie, chociaż i tak wiedzą, że nic ich nie uratuje.
- Pierdol się – rzucił Tod patrząc na niego – No, wal śmiało. Jeśli myślisz, że tak mnie wykończysz to jesteś w błędzie.
- Nie będę ciebie bił – odparł – Jeśli zrobisz coś co będzie mi nie odpowiadało to karę dostanie dziewczyna.
Przywiązał kobietę do krzesła i wiedząc, że nie da rady nawet ruszyć się z miejsca zrobił to samo z mężczyzną. Emily starała się nie załamywać widząc jego obszerne rany na ciele, ale nie było to aż tak łatwe. Wiedziała, że to wszystko przez nią.
- No to zostawiam was samych – rzucił im oczko – Tylko nie szalejcie tam zbytnio…
Spojrzeli na siebie w skupieniu słysząc tylko śmiech wychodzącego mężczyzny.

***

Blondynka usiadła obok zajętego mężczyzny i spojrzała w jego oczy. Przełknęła głośno ślinę i wiedząc, że to co powie jej samej złamie serce zaczęła:
- Wyprowadzam się…
- Znalazłaś już jakieś mieszkanie? – Spytał odrywając się od swojej papierkowej roboty, na której szczerze mówiąc nie mógł się skupić.
- Tak, gdzieś kilkadziesiąt kilometrów stąd – niewinnie popatrzyła na jego dłonie – Nie będziesz musiał mnie codziennie widzieć…
- Co ty mówisz? – Spytał zaskoczony – Ty myślisz, że ja się chcę ciebie pozbyć?
- Nie potrzebujesz mnie.
- Ale nie odrzucam.
- Odrzucasz – zdesperowana wstała z miejsca – Ciągle mnie odrzucasz, od czasu gdy się z nią spotykasz nie masz dla mnie czasu.
- Jessica, kocham Lisę i nic tego nie zmieni. A to, że ona czasem nie zgadza się na to, że tu jesteś to jest normalne, ja też nie chciałbym by jej były mieszkał u niej przez pewien czas.
- Nie chcesz mnie, prawda? – Spytała.
- Zawsze możesz do mnie napisać, ale wiedz że to skończony rozdział w moim życiu. Przepraszam cię, ale miałaś swoje pięć minut których nie wykorzystałaś.
- Ale ja się zmieniłam…
- Ja też – odparł po chwili – Ja właśnie też się zmieniłem i widzę teraz więcej błędów niż wcześniej.
- Jesteś podły – rzuciła i stanęła stanowczo naprzeciw niego.
- Zawsze taki byłem, szkoda, że dopiero teraz przejrzałaś na oczy – spojrzał w jej stronę i dodał – Nie chcę rozgrzebywać starych ran. Wybrałaś taką drogę, a ja taką. Zależy mi na Lisie i teraz ona zajmuje pierwsze miejsce w moim życiu. Zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym, ale musisz się pogodzić, że już między nami nic nie zaistnieje. Nawet jakbyś się starała ja już nigdy nie będę mógł zbliżyć się w taki sposób by zapomnieć o tym co było wcześniej. Bardzo chciałbym by to się potoczyło jakoś inaczej, ale jednak los tak chciał – złapał za jej dłoń i lekko się uśmiechnął – Jesteś piękną kobietą, przed tobą jeszcze całe życie. Bez problemu znajdziesz innego mężczyznę, który cię pokocha, mogę ci to przyrzec.
- Ale ja nie chcę innego Mike – ujęła jego dłoń – Ja chcę tylko ciebie.
- Trochę na to za późno…
- Nigdy nie jest za późno.
- Odrzuciłaś moją miłość, dlaczego ja nie mogę odrzucić twojej?
- Bo jesteś inny.
Zaśmiał się lekko i potrząsnął głową. To nic nie miało sensu.
- Przykro mi, ale będzie najlepiej jak się przejdę…
- Mike kocham cię – rzuciła bezwstydnie  – Sam wiesz, że jak wrócisz mnie już tu nie będzie. Muszę dzisiaj wyjechać z tego miejsca i już nigdy się nie spotkamy…
- Jessica jesteś dziwna – rzucił ze śmiechem – Dlaczego tylko mówisz, że mnie kochasz, a tego nie okazujesz? Raniłaś mnie przez wiele miesięcy, wycierpiałem wiele głównie przez ciebie. Nie mogłem sobie poradzić z myślą, że już nie jesteś moja, a teraz uświadamiasz sobie, że jestem dla ciebie ważny.
Popatrzyła na niego i złapała a jego twarz:
- Pokażę ci, że jesteś dla mnie ważny – odparła – Tylko nie odchodź, zostań przy mnie. Proszę…
Zamarł. Nie wiedział, czy to kolejna podstępna gierka z jej strony, nie mógł oddzielić tego co prawdziwe od tego co fałszywe. Tkwił w kropce. Chciał dowiedzieć się wielu rzeczy, ale wiedział, że dalej brnąc w jej czyny może sprowadzić na siebie sporą katastrofę.
- Spędź, ze mną to popołudnie jak kiedyś – rzuciła – Chcę tylko ciebie, chcę znowu twojego oddechu na mojej skórze – przybliżyła się do jego ucha i szepnęła – Zaufaj mi, Lisa nie będzie o niczym wiedzieć.
- Jessica, przestań…
Ale kobieta złapała mocno za jego dłoń i bez skrępowania założyła ją na swoje biodro. Zaskoczony jej zagraniem lekko odepchnął rękę, ale to było i tak bez znaczenia, bo kobieta przygniotła go swoim ciałem do ściany. Czuł się osaczony. W jego głowie zaczęło mknąć miliard myśli, ale wiedział, że w tej chwili nie zdoła ich poukładać. Mózg przerwał swoją pracę, a serce zaczęło bić jak szalone.
Dotknęła lekko jego bluzki i włożyła dłonie pod jego bluzkę.
- Przestań… - powtórzył po raz kolejny.
- Wiem, że tego chcesz – szepnęła nagle – Chcesz choć na chwilę powrotu do przeszłości, wiem, że jakaś cząstka ciebie nadal mnie kocha. Mike, zobacz… - złapała za jego dłoń i włożyła ją pod swoją bluzkę – Moje serce tak bije dla ciebie…
Nim zaprotestował poczuł na swoich ustach jej pocałunek. Mocno przygniotła go do ściany i z całych sił napierała na zaskoczonego mężczyznę.
Odsunął się od niej. Zaskoczony zrobił krok w przód i będąc zażenowanym jej zachowaniem lekko się zaśmiał:
- Jessica, zrozum do cholery, że to koniec. Żadne twoje gierki już na mnie nie zadziałają. Jestem szczęśliwy i nie chcę byś to wszystko niszczyła, bo przejrzałaś na oczy. Przykro mi, ale…
Nie zwracając na to uwagi pchnęła nim na kanapę i usiadła na jego klatce piersiowej. Spojrzała w oczy przerażonego mężczyzny i szepnęła:
- Tylko jeden raz Mike, tak jak było dawniej…
- Mówiłaś, że się zmieniłaś – zauważył po chwili – A nadal robisz za dziwkę. Wytłumacz to.
Zaskoczona jego stwierdzeniem wstała z kanapy i z lekkim uśmiechem rzuciła:
- Słucham?
- Myślisz, że przez łóżko załatwisz wszystkie problemy – zaczął – Tak jak było wcześniej. Miałaś jakiś problem to wolałaś się komuś oddać by zapomnieć o tym otaczającym cię gównie. Tak jak teraz.
Zaśmiała się głośno i nie wiedząc co odpowiedzieć zdenerwowanemu mężczyźnie rzuciła:
- Jesteś zwykłym chamem – odwróciła się w drugą stronę – Jak mogłeś?! Ty sukinsynu!
- Ktoś to w końcu musiał zrobić – odparł z grobową miną i wstał z kanapy poprawiając lekko swoją koszulę – Po prostu jasno dałem ci do zrozumienia, że to koniec, a ty dalej knujesz jakieś intrygi. Przepraszam Jessica, ale nie tym razem.
- To wytłumacz mi po jaką cholerę po mnie przyjeżdżałeś do tego pieprzonego Waszyngtonu!
- Martwiłem się i tyle!
- Jakbym była obojętna to byś się nie martwił.
- O Emily też bym się martwił, a Emily nie kocham. Jak ciebie.
Z wściekłością spojrzała w jego twarz i rzuciła:
- Nienawidzę cię – nie wiedząc jak zranić swojego towarzysza wrzasnęła głośno po raz kolejny te słowa jak infantylna czternastolatka i trzasnęła mocno drzwiami.

***

- Jak się czujesz? – Spytał po chwili mężczyzna patrząc na półprzytomną kobietę. Oczy zdradzały to jak nienawidzi praktycznie wszystkich, którzy są w tym pomieszczeniu, ale zdradzały też jej bezsilność.
- Czuję, że to mój koniec – zaśmiała się lekko.
- Nie możesz się tak czuć, rozumiesz? – Krzyknął.
- Nie jadłam od wielu dni, nie piłam od tak bardzo długiego czasu, nie spałam, zaczynam widzieć jakieś dziwne rzeczy – odparła bez emocji – Wygrali.
- Jeszcze nic nie wygrali – oznajmił – Nie możesz pozwolić na to by mieli satysfakcję.
- A co zrobisz? – Spytała po chwili – Zbijesz ich? Może powiesz jacy są niesprawiedliwi? Albo nawrzeszczysz na nich? – zwróciła się do niego podnosząc swoją zmasakrowaną twarz – Nic nie zrobisz i ty doskonale o tym wiesz.
- Planuję od kilku dni ucieczkę z tego miejsca.
- I jak ci idzie? – spytała z lekką ironią.
- Musze mieć jeszcze trochę czasu – zwrócił się ku niej – Ale nie wiem czy ty dasz radę.
- O mnie się nie martw i tak już nie chcę żyć – Emily zamknęła na chwilę oczy. Chcąc zapomnieć o tym co ją w tej chwili otacza dała ponieść się dźwiękowi świergoczących koników polnych, które grasowały w wielkich trawach. Noc była spokojna, nawet bardzo. Każdy jej szelest przyprawiał ich o dreszcze choć tak naprawdę to jej mogli się najmniej obawiać. Bali się, że to może być ich ostatnia rzecz jaką zobaczą w swoim życiu.
- Masz wiele osób, które cię potrzebują – odparł – A ja? Ja kogo mogę mieć? – spytał zrozpaczony – Miałem kiedyś narzeczoną, ale jakieś pierdolony sukinsyn chciał się nią zabawić. Szukaliśmy jej przez tydzień i w końcu ją znaleźliśmy – rzucił – Na jakiś mokradłach. Rodziców nie miałem i nawet nie wiem czy nadal żyją. Matka chciała mnie usunąć, ale po jakimś czasie uznała, że może mnie gdzieś porzucić i tak oto przez całe życie chodziłem do domu dziecka – spojrzał na nią i sprostował – Nie no, nie przez całe życie. W wieku trzynastu lat uciekłem z tego gówna, bo nie mogłem znieść tych wszystkich rozwydrzonych mord, które mnie nienawidziły. Wtedy zaopiekował się mną twój ojciec i to ja byłem zawsze przy nim. Dawał mi jedzenie, miejsce do spania, a ja mu w zamian załatwiałem wiele spraw.
- Nie chciałeś się uwolnić? – Spytała przerywając mu jego wypowiedź.
- Chciałem raz, ale ten kto się od niego wyrwie nie dożyje następnego dnia.
- A ty nadal żyjesz, bo coś dla niego znaczysz.
- Gówno prawda! – krzyknął – Ten typ nikogo nie kocha, a ciebie chciał tylko wykorzystać. Przypomniał sobie o tobie, zabił twoich rodziców i zaczął szukać…
- Jak to ich zabił? – Spytała zaskoczona – Oni zginęli w wypadku!
- Oj Deuce… - zaczął – Jaka ty jesteś naiwna. Rozumiem, wypadki chodzą po ludziach, ale nigdy cię nie zastanawiało to wszystko?
Nie wiedziała co ma myśleć. Jej ojciec zabił jej rodziców.
- On kochał moją matkę!
- I to był ten błąd. Wtedy miał jechać sam twój ojciec, ale twoja matka się rozmyśliła i wsiadła z nim do tego cholernego samochodu. Nie mógł sobie wybaczyć, że stracił taką szansę, nawet nie pojawił się na pogrzebie.
- Ale jak on ich zabił? Przecież to był wypadek samochodowy?
- Ktoś im podjechał specjalnie pod koła. Twoi rodzice stoczyli się w rów, dachowali, a to że nie byli dobrze zabezpieczeni sprawiło to, że nie było już nic po nich zbierać. Przykro mi…
- Po cholerę było mu to wszystko?!
- Byłaś jego i tylko jego. Walczył o ciebie, ale twoja matka nie wybrała jego, mimo tego że on chciał  się jej oświadczyć. Przez wiele lat planował jak się do was zbliżyć. Obserwował cię na placach zabaw, raz nawet do ciebie podszedł, ale pewnie na tym się skończyło. A teraz gdy zaczęłaś stawiać mu niesamowity opór chce pokazać ci, że to on jest panem, a ty jego ofiarą. Tak było zawsze więc nie masz się co dziwić. Tylko błagam – zwrócił się do niej – Nie poddawaj się w tej chwili. Masz osoby, które cię kochają i masz do kogo wracać. Założę się, że połowa z nich by się załamała gdyby dowiedziała się o twojej śmierci.
- Ale ja jej chcę – odparła z lekkim uśmiechem – Ja już nie mam siły i nadziei, że wszystko będzie w porządku.
- Wyciągnę cię stąd i będzie dobrze.
- Do kogo wrócę? Może do mojego domu w którym nie czuję się bezpiecznie?
- Do Benningtona.
- Ja już dla niego nic nie znaczę…
- Nienawidzę typa, ale grubo się mylisz – spojrzał na nią i ze wściekłością dodał – On cię ze mną szukał. Tylko mnie złapali, a on został sam. Jest głupi jak but, ale znaczysz dla niego o wiele więcej niż myślisz.
- Sam wiesz jaka była historia…
- Ale nie wiesz jaka była historia po tym – przerwał jej – Zrobisz jak uważasz, ale będziesz do cholery żyła!
- Po co to robisz co? – Spytała po chwili – Kilka miesięcy temu też chciałeś mnie zabić.
- Nie chciałem ci nic złego robić.
- Pamiętam jak kiedyś chciałeś mnie uderzyć.
- I to był mój błąd.
- Jesteś niezdecydowany!
- Nie nazwałbym tak tego.
- A jak?! – Jej oczy wręcz skierowały się na twarz zmasakrowanego mężczyzny i bez jakichkolwiek emocji usłyszała:
- To nie jest ważne.
- Dla mnie jest – uspokojona złapała się lekko za lewy bok. Tod widząc jej grymas na twarzy lekko się podniósł, na tyle na ile pozwalały mu liny i spytał:
- Wszystko w porządku?
- Nie – uśmiechnęła się – Ale ja się tym nie martwię.
- Powinnaś…
- Chcę jak najszybciej umrzeć, bo już dłużej nie tutaj wytrzymam, uwierz mi. Pierwszy raz modlę się o śmierć.

***

Głośny śmiech przeszedł po całym pomieszczeniu. Jeszcze kilka godzin temu nie było słychać tutaj żadnej żywej istoty, a teraz te cztery ściany brzmią jednym wielkim hukiem.
Dorosły mężczyzna spojrzał na podłogę i nie mogąc opanować swojego szczęścia krzyknął:
- Nie no kurwa, jak wyście to zrobili? – spytał – Nie mieliście żadnych świadków ani nic?
- Nie sądziliśmy, że typ będzie chodził po parku w tak późnych porach wieczornych. No fakt – spojrzał na swojego szefa dumnie – Dostał trochę po ryju, ale oprócz tego ma się dobrze. Mogłem mu złamać nos, ale gówno mnie to w tej chwili obchodzi.
- Macie ode mnie premię – rzucił z uśmiechem i nagle usłyszał:
- A co robimy z dziewczyną?
- Za dwa dni wyjeżdżamy. Nie zabiję jej, ale trzeba pozbyć się tego typa tutaj i Christiana. Tę sprawę załatwimy jutro, dzisiaj nie biorę się za brudną robotę.
- Ona coś będzie o tym wiedzieć?
- Odurzymy ją lekko, to nie groźne.
- Ona jest wycieńczona!
- Ej – zaczął wkurzony – Zaczynasz tchórzyć?
- Nie, tylko ona już ledwo co się na mnie patrzy.
- Niech wie, że buntem nic nie zdziała – odparł zdenerwowany – Zresztą to ja tutaj ustalam warunki, a wy się tylko dostosowujecie.
Dwóch mężczyzn spojrzało na siebie znacząco. Nie chcąc rozpętać kolejnej niepotrzebnej dyskusji spuścili lekko wzrok na podłogę, a jeden z nich spytał:
- To co z nim robimy?
- Zabawimy się troszeczkę – uśmiechnął się pokazując tym samym swoje wszystkie przednie zęby, które przeżółkły już od stosowania różnych używek – Weźcie go zanieście do nich. Zobaczymy jaka będzie reakcja.
Kiwnęli pozytywnie głowami i złapali leżącego mężczyznę za ramiona. Jego masywne, aczkolwiek nie tak ciężkie ciało przeczołgało się po ruinach wielkiej rudery okaleczając lekko niektóre części skóry na stopach. Po chwili wielkie stalowe drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a wszyscy trzej, a raczej czterej mężczyźni weszli do niewielkiego pomieszczenia.
Rzucili ciało ofiary na podłogę rozbijając lekko jego głowę o wystający kamień i spojrzeli na zszokowaną dziewczynę:
- Chester?! – Krzyknęła niedowierzając samej sobie. Nie! To halucynacje, już wcześniej je miała. Zamknęła oczy i będąc pewna, że to są wytwory jej chorej wyobraźni krzyknęła – Zabijcie mnie, błagam. Chcę byście mnie zabili.
- Co on tu do jasnej cholery robi? – Krzyknął Tod. Czyli to nie sen, nie zwidy. On tutaj leży naprawdę.
- Chciał was odwiedzić – odpowiedział po chwili – Czy to takie dziwne?
- Po co go w to pakujecie? – Spytał po chwili mężczyzna – On nie ma nic wspólnego z tą sprawą! – rzucił Tod chcąc wydostać się z pułapki.
- Przestań, przecież wiemy kto nadesłał na nas glinom. A jemu też należy się nagroda za to co zrobił.
- Puśćcie go! – Wrzasnęła po chwili – Do cholery jasnej puśćcie go! On nie jest nic winny!
- Zamknij się – Jej ojciec z wręcz ujawniającą się wściekłością na twarzy wrzasnął do niej i stanął naprzeciw jej krzesła – Jesteś. Na. Dnie. – Idealnie wypowiedział każde z tych słów i uśmiechnął się w jej stronę – No chodź, przytul się do mnie.
- Spierdalaj – wrzasnęła i z całej siły walnęła go w policzek. Zaskoczony jej reakcją spojrzał na nią wściekle i z całych sił uderzył Emily w sam środek brzucha powodując tym samym to, że kobieta wraz z całym krzesłem wywróciła się do tyłu. Złapała się za bolącą część ciała i ukradkiem spojrzała na leżącego Benningtona. Nie uświadamiając sobie, że to ona go tu sprowadziła zaczęła nerwowo przegryzać wargę by zapomnieć o tym całym bólu.
- Szefie – zaczął niepewnie widząc posturę kobiety – Ty ją zabiłeś.
- Nie jej nie zrobiłem – zaczął zdenerwowany i złapał za jej ramię – Jest tylko trochę poturbowana nic więcej. Zresztą, sama zasłużyła na takie coś więc nie powinna mieć do nikogo żadnych pretensji.
- Wypuśćcie go, błagam – Jej głos w tej chwili się załamał. Zaczęła skrzeczeć, nie mówić. Nie potrafiła wydobyć z siebie więcej emocji, brak wody w organizmie uniemożliwił jej jakikolwiek płacz. Mogła tylko błagać, nic więcej.
- Ale on nie wyjdzie stąd żywy złotko – odparł łapiąc za jej zakrwawiony policzek – Oni we dwójkę już nie żyją.
- Ja chcę zginąć – odparła bez emocji – Zabij mnie do cholery! Czy to jest takie trudne?!
- Nie chcę byś zginęła.
- A właśnie to robisz – odparła – Robisz wszystko by mnie tu nie było. Fizycznie jeszcze jestem, a psychicznie już mnie nie ma. Zniszczyłeś mnie, zniszczyłeś całą moją osobowość i teraz chcesz mi ich odebrać. Jakbym była nikim! Dlaczego jestem dla ciebie tylko nic nie znaczącą osobą, mimo tego, że jestem twoją córką?
- Nic nie zrobią na mnie twoje wrażliwe przemówienia – zaśmiał się i odplątał jej sznur – Chcesz wolności, proszę. Możesz stąd uciec, ale bądź pewna że wraz z przekroczeniem tego muru ci dwaj panowie dostaną kulkę w łeb.
- Dlaczego to robisz?
- Bo wiem, że tego nie zrobisz – zaśmiał się po raz kolejny – Potem nie będziesz mi mogła zarzucić, że zostałaś przymuszona do wyjazdu ze mną.
- Nigdzie z tobą nie jadę.
- To ucieknij.
- Ty sukinsynu – Tod wrzasnął jak tylko mógł – Nieźle to sobie zaplanowałeś! Przecież wiesz, że ona nie ucieknie bez Benningtona!
- Albo bez ciebie – uśmiechnął się – Kochana Emily nie może połapać się w swoich uczuciach, co?
Spojrzała na niego jak na kretyna i spróbowała lekko wstać. Udało się jej. Lekko postawiła nogę w przód i oparła się jedną ręką o ścianę. Nie chcąc tracić przytomności wzięła głęboki wdech i zaczęła wmawiać sobie, że głód i pragnienie to jedynie jej złudzenie.
- Wybieraj – zaczął temat po raz kolejny będąc pewnym swojej wygranej.
Ona jednak nie zwróciła uwagi na jego słowa. Najszybciej jak potrafiła uklękła przed Benningtonem i za wszelką cenę chciała go jakoś obudzić. Wiedziała, że nie stało mu się nic wielkiego, a jego świadomość została zaburzona przez jakieś uderzenie, ale chciała po raz ostatni usłyszeć jego słowa. Chciała spojrzeć w jego oczy, bo wiedziała, że za kilka dni one mogą się już nie otworzyć. Potrząsnęła lekko jego głową i lekko złapała za policzki.
- Błagam cię – zaczęła – Obudź się…
Zapominając o tym wszystkim co było kiedyś wpadła w panikę. Przecież to jest jej wina, że on tu leży. To ona wciągnęła go w swoje sprawy. Gdyby nie ona, Chester nie leżałby nieprzytomny w tej ruderze. Nie potrafiła sobie teraz w tej chwili tego wybaczyć.
- Proszę, Chazz… - potrząsnęła nim po raz kolejny, ale nic się nie odezwało.
Spojrzała na gapiący się tłum. Widząc, jej załamanie nie przejęli się nic, ojciec aż triumfował w zachwycie, gdyż dostał to co chciał. Kobieta lekko odwróciła się w ich stronę i krzyknęła:
- Jesteście zadowoleni?! – podpierając się o kamienną posadzkę lekko przesunęła palce ku swojej szyi by stłumić ból i ponownie zaczęła – Jesteście zwykłą bandą sukinsynów! Zwykłą pierdoloną bandą…
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż ból jaki przeszył jej ciało odebrał jej najważniejsze funkcje życiowe. „Jest dobrze, dasz radę”. Mając w głowie tylko te słowa upadła na ciało mężczyzny i złapała się jego ręki. Czuła jego oddech, ale nie potrafiła już więcej zacząć stawiać na swoim.
Poczuła nagle jak jego ręka dotyka jej pleców. Wzdrygnęła się lekko i podniosła się z miejsca na tyle ile to możliwe. Spojrzała w jego oczy. Czyli jednak się obudził, czyli jednak patrzy na niego. Nic mu się nie stało.
Nie potrafił nic powiedzieć. Otumaniony spojrzał na nią i nie uświadamiając sobie tego, że przed nim siedzi ta sama dziewczyna co kiedyś zamknął na chwilę oczy.
Nagle ktoś oderwał ją od odzyskującego przytomność mężczyzny. Nie mając siły wyrwać się z jego uścisku upadła po raz kolejny na grunt i zaczęła po cichu błagać by to wszystko szybko się skończyło.
- Ty za to jesteś zwykłą suką – zaśmiał się jeden z mężczyzn i uniósł jej ciało kierując ją do innego pomieszczenia.
- Zostawcie ją! – Wrzasnął zdezorientowany Tod. Przerażony tym co widzi zaczął wyrywać się, lecz nic nie pozwoliło mu na pomoc – Gdzie ją prowadzicie?!
- Nie twoja gówniana sprawa – rzucił i po chwili drzwi zamknęły się z wielkim trzaskiem.
Brunet złapał mocno za jej włosy i wprowadził ją do jeszcze mniejszego pokoju. Było w nim tylko jedno okno, tak małe, że nawet próba ucieczki stąd była niemożliwa. Zaśmiał się i rzucił:
- Nienawidzę takich pyskatych panien jak ty. A ty zaczynasz mnie już denerwować – rzucił jej ciałem i ścianę, a sam usiadł na jednym z krzeseł – Powiedz mi dlaczego ty nie możesz się zamknąć? Było tutaj wiele osób przed tobą, a ty jako jedyna odważyłaś się tak zachowywać? Naprawdę jesteś taka popierdolona?
Spojrzała na niego z nienawiścią. Czując jak strużka krwi spływa po jej skroni złapała się za głowę i zamknęła oczy cicho sycząc.
„Dlaczego ten ból musi być taki uciążliwy?”.
- Gdy dzieci nie są grzeczne dostają karę. Ty też powinnaś ją dostać – zaśmiał się i lekko złapał za jej poszarpaną bluzkę – No już. Rozbieraj się.



Jestem! Połowa z was myślała, że już pewnie umarłam, że zakończyłam pisać bloga, bo mi się tak podoba lub stąd wyparowałam. 
Nie.
Po prostu muszę was przeprosić za tak baaardzo długą nieobecność, która była spowodowana sprawami osobistymi, a także brakiem weny (czytając ten rozdział chyba wiemy o co chodzi). Nie owijając w bawełnę w moim życiu od tego czasu pojawiło się wiele osób, które znaczą dla mnie coś więcej niż kiedyś znaczyły, poukładało się wiele spraw, a także wiele się zjebało. Cóż, tego wyjaśniać nie muszę.
A rozdział?
Ten rozdział uważam za najgorszy twór na tym blogu xD Miało wyjść dobrze, a wyszła klapa. Uwierzcie mi, tak go nienawidzę, że nawet mi się go sprawdzać nie chciało więc za jakiekolwiek błędy przepraszam :D
Tak wiem, powinnam tu przyjść, dać wam coś fajnego, coś co by się dało czytać, a tak ja zaniedbałam tę sprawę. Następnym razem będzie lepiej, obiecuję.
I mam nadzieję, że ten następny raz nie nastąpi za więcej niż miesiąc. Postaram się streścić z dodawaniem ostatnich rozdziałów w tym blogu.
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam :)