niedziela, 22 grudnia 2013

OneShot: Breaking a part of my heart to find release



Człowiekiem łatwo się urodzić, lecz zostać człowiekiem do samego końca jest bardzo trudno.

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym co robicie na tym świecie? Czy jesteście do czegoś stworzeni? Czy wasze narodziny są potrzebne wielu innym osobom, bez których nie potrafisz żyć? Czy to wszystko jest nasz wymysł?
Nie zostałeś stworzony przepadkiem. Każda decyzja o skonstruowaniu każdego twojego kawałka ciała została bardzo dogłębnie przeanalizowana. To jaki jesteś wynika tylko z twojego wnętrza umysłu, który przez całe twoje życie analizuje błędy, które popełniłeś.
Każdy został do czegoś powołany. Ale czy zawsze znajdujesz się we właściwym miejscu, we właściwym czasie?

***

Lekkie światło padało przez szklany otwór do wielkiego pomieszczenia. Szafki na półkach z fotografiami ślubnymi idealnie komponowały swoje kolory odbijając zawarte w nim szczęście. Nieopodal stało naśmiecone biurko przeróżnymi kartkami papieru – począwszy od tekstów piosenek, a kończąc na niezrozumiałych szkicach. Lecz najbardziej w oczy rzucał się wielki materiał zarzucony na dwa bezwładne ciała. Zakrywał ich każdy element tego co tak naprawdę znają w każdym kawałku. Nagle pościel zmieniła swoje położenie, wędrując w inną stronę łóżka. Biel przenikała po ciele kobiety czując na sobie jej delikatny dotyk. Odsunęła się w bok i ponownie chwyciła ją zasłaniając się po samą szyję. Jednak nie zaznała po tym spokoju, bo w tej chwili coś twardego przykryło jej szyję.
- Jak Ci się spało? – Spytał mężczyzna całując delikatnie jej kawałek szyi.
- Idealnie – Zaśmiała się nadal tkwiąc w tej samej pozycji – A tobie?
- Moje sny zawszę są niesamowite gdy zasypiam przy takiej kobiecie jaką jesteś ty – W tej chwili zbliżył się bardziej i spojrzał jej prosto w oczy. Brązowe ślepia idealnie odbijały światło dochodzące z głębi pokoju. Uśmiechnęła się w duchu patrząc na bruneta i nagle poczuła na swoim policzku jego usta. Zaśmiała się głośno. Mężczyzna odsunął swoje ciało i podniósł się w taki sposób że w tej chwili tkwił nad kobietą.
- Nie podoba Ci się? – Spytał uwodzicielsko. Oparł się swoją masywną ręką o materac wielkiego łóżka po czym usłyszał odpowiedź.
- Skądże – Uśmiechnęła się ponownie. Tak, to w tym uśmiechu zakochał się Mike. Wysyłał on tyle radości i ciepła co gorąca gwiazda w słoneczny dzień lata. Napajały jego wnętrze czymś doskonałym. Ona napełniła go całkowicie miłością, on oddał jej wszystko co posiadał. Idealnie się rozumieli. Trzymając w ramionach niewiele mniejszą od siebie kobietę jego wszystkie zakątki ciała przepełniały się niepojętym szczęściem o którym tak bardzo marzył – Kontynuuj – Dodała szczerze rozradowana kobieta. Widząc że Shinoda nie zrobił żadnego ruchu w ciągu kilku sekund chwyciła mocno za jego szyję i przysunęła do siebie, tak że chłopak lekko upadł na jej ciało. Ona nie czekając ani chwili dłużej przysunęła swoje wargi do jego ust i całkowicie je tam zatopiła. On nie odpychając pocałunku, nadał mu delikatności, a zarazem namiętności. Podniósł swoją dłoń i delikatnie dotknął jej tyłu szyi kreśląc na niej różne najrozmaitsze kształty. Ciarki przeszły po ciele Anny gdy mężczyzna przysunął się bardziej i usiadł na niej okrakiem. Nagle jego usta zawróciły w zupełnie inną stronę. Przesunęły się ku dołowi, rozpoczynając na szyi a kończąc na odkrytym dekolcie. Wtedy Mike podniósł się i spojrzał na twarz żony. Przysunął się bardziej, tak że dotknął wargami jej płatka ucha i powiedział cicho:
- Dzisiejsza noc była wspaniała…
Ta odepchnęła go i lekko usadowiła jego ciało po lewej stronie łóżka.
- Nie mam nic przeciwko by ją tu i teraz powtórzyć. – Jej uwodzicielski ton wywołał dreszcze na całym jego ciele. Nie czekając ani chwili dłużej przysunął do siebie Annę i zaczął kontynuować to co wcześniej rozpoczął. Jego usta szybko wierciły się pomiędzy jej twarzą, a górną częścią ciała doprowadzając kobietę do lekkiej rozkoszy. Postanowiła nie być gorsza. Delikatnie przejechała dłońmi po jego ciepłym i umięśnionym ciele. Nagle brunetka poczuła  obecność jego ręki. Spojrzała w dół i zobaczyła jak mężczyzna delikatnie odsuwa ramiączko od jej zwiewnej koszuli nocnej. Gdy opadło idealnie, Mike odsunął do dołu bluzkę odkrywając częściowo to czego nie widział inny mężczyzna prócz niego. Ponownie zbliżył swoją twarz do niej rozpoczynając tym samym przejście łaskotek po jej ciele. Nagle coś usłyszeli. Anna lekko odepchnęła męża po czym się do niego uśmiechnęła. Posłała mu błagające spojrzenie i zakryła ponownie ramię bluzką w krwistym kolorze.
- Nawet nie pozwoli mi się nacieszyć żoną w święta – Po tych słowach wstał i założył na siebie zielone spodenki, które leżały obok łóżka. Żona widząc jego zrezygnowaną, aczkolwiek uśmiechniętą minę posłała mu ostatnie spojrzenie po czym oczami poprowadziła jego ciało w kierunku drzwi.
 
***

Mężczyzna przeszedł wolno przez rozłożone schody. Kreślił idealne ruchy swoim ciałem, w ten sposób by nie upuścić tego co opinało jego szyje.
- Nie możesz się już doczekać świętego Mikołaja, co? – Spytała Anna odbierając swój skarb z rąk męża. Dziecko przerzuciło swoje malutkie rączki i delikatnie opadło na kobietę. Koszula w kratę idealnie komponowała się z pomarańczową jak zachód słońca bluzką.
- Co na śniadanie? – Spytał po czym usiadł na krześle. Przeszył wzrokiem salon. Stojąca choinka odbijała ze swoich bombek błysk światła padającego na drzewo. Długie igiełki trwale trzymały pomiędzy swoimi ramionami przeróżne ozdoby świąteczne. Na jej samym czubku stała wielka niebieska gwiazda, którą kupili razem kilka lat temu w pierwszym roku ich małżeństwa.
- Tosty – Kobieta podeszła i położyła na stole talerz pełen jedzenia. Odłożyła syna na malutkim krzesełku i poszła zrobić mu śniadanie.
- Wiesz że dzisiaj zbiera się u nas cała ekipa? – Spytała głośno Mike’a stojąc przy blacie kuchennym. Uporczywie zmagała się z otworzeniem malutkiego słoiczka, który tak naprawdę był jedzeniem dla ich pociechy – Cały dom ludzi…
- Wszyscy przyjdą? – Spytał mężczyzna.
- Prawie – Tu się na chwilę zatrzymała, spojrzała na niego i zaczęła wyliczać – Chester z Talindą, Dave z Linsey…
- Cała chata ludzi – Przerwał jej podsumowując to co zdążyła powiedzieć – A dzieci?
- A dzieci raczej nie będzie – uśmiechnęła się – Zresztą może i to nawet lepiej.
- I mówi to osoba, która się nie może od nich odgonić i sama jedno posiada – Oznajmił ze śmiechem wpatrując się w jej chodzące ręce.
- Nie byłabym tego pewna czy chcą widzieć jak ty razem z innymi znowu walicie się po całym salonie – Odpowiedziała mu równie szybko, po czym dodała – Jeszcze wpadnie Joe, sam. A Roberta nie będzie.
- Nie chce mu się ruszyć tyłka – Kęs potrawy idealnie zbił mu się w zęby.
- Słyszałam że chodzi o dziewczynę – Puściła oczko do mężczyzny i odwróciła głowę by kontynuować to co wcześniej zaczęła. Mike w tym samym czasie przybliżył się do Otisa i swoim nosem zahaczył o jego. Uśmiechnął się do niego i w tym samym momencie poczuł na swojej twarzy jego malutkie rączki. Dziecięca radość wydobywająca się z jego niewinnego i czułego uśmieszku popłynęła przez wiele korytarzy w ciele mężczyzny. Chwycił swoimi dłońmi jego cieplutkie rączki i nagle poczuł zapach dziecięcej papki.
- Tatuś będzie dzisiaj karmił czy mamusia? – Spytał dziecinnie Otisa, który i tak pewnie nic nie rozumiał.
- Mogę ja – Uśmiechnęła się i złapała za jego małą łyżkę lecz w tym momencie po jej ręce przeszedł znany dotyk. Lekkie łaskotki przebrnęły po jej całej skórze na dłoni, które spowodowały przechylenie głowy. Podniosła ją do góry by spojrzeć na sprawcę tego zdarzenia.
- Ja go nakarmię – Oznajmił z uśmiechem i odebrał Annie przedmiot. Kobieta odsunęła się i usiadła na krześle. Spojrzała znad swoich brązowych, a niemal czarnych oczu na troskliwego mężczyznę. Klęcząc nad drobniutką istotą trzymał swoimi masywnymi rękami za jego malutki stolik.
- Może pozwól mu dzisiaj zjeść samemu? – Spytała.
Mike spojrzał na nią i sugerując jej że to nie jest dobry pomysł po chwili uległ jej namowom. Dał łyżkę synowi. Z początku przechodziła ona z dłoni do dłoni lecz po wielokrotnym wpatrywaniu się w dziwny plastikowy przedmiot zatopił go w pomarańczowym kremie. Nie trafiając w potrawę, próbował jeszcze kilka razy do skutku. Lecz niecierpliwy chłopiec popatrzył na ojca. Rozbawiony jak niby nigdy nic z obecności mężczyzny ujął łyżeczkę mocniej i z całej siły walnął nią o zawartość miski. Mike odskoczył od chłopca i słysząc głośny śmiech żony zaczął zbierać z siebie jego resztki.
- Wiesz że Mikołaj nie przychodzi do niegrzecznych dzieci, prawda? – Spytał z uśmiechem na ustach.
- Nie strasz dziecka! – Po tych słowach podeszła do mężczyzny i chwyciła za jego koszulkę nie zważając na to że dziecko zamiast jeść bawi się jedzeniem. Oceniła jego posturę i kokieteryjnie oznajmiła – Ładnie Ci w pomarańczowym.
- Będzie mi jeszcze ładniej jak ściągnę tą bluzkę – Odpowiedział jej tym samym.
- Czyżby? – Ze śmiechem na twarzy spojrzała w jego świecące oczy.
- Nie wierzysz w moją męskość? – Spytał urażony.
- W męskość? – Spytała i po chwili prychnęła śmiechem – W jaką męskość?
- Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi – Oznajmił – Wiem to.
- Bo mi się tu jeszcze obrazisz – Jej ciepłe usta znalazły miejsce na jego policzku. Odsunęła się i klęknęła przed stolikiem – Nawet dziecka nakarmić nie potrafisz.
- Nie powiem kto mi kazał dać mu tą łyżkę – Powiedział ścierając z siebie cały brud.
Nie mając już więcej argumentów na swoją obronę przejęła ręcznik po mężu i zaczęła wycierać Otisa. Stojący naprzeciwko nich mężczyzna popatrzył na z góry, uświadamiając sobie jaki skarb tak naprawdę ma przy sobie.

***

Kilka lat wcześniej:

- Słuchaj. Nie umówi się ze mną! – Krzyknął mężczyzna do swojego przyjaciela.
- Z takim tchórzem na pewno – Chester spojrzał na niego i pchając jego masywne ciało pod framugę drzwi dodał – Albo tam pójdziesz, albo dostaniesz tak po tyłku że…
- Dobra nie kończ – Przerwał mu. Zdenerwowanie ujawniło się dopiero wtedy gdy ujrzał kobietę wychodzącą z pomieszczenia – Jestem debilem, ale będę jeszcze większym jak do niej nie podejdę – Podsumował i wydobył się z rąk blondyna. Zrobił kilka masywnych kroków, a gdy dzieliło ich tak naprawdę kilka kroków przystanął. Popatrzył na ubiór swój i dziewczyny i ocenił w swojej wyimaginowanej skali czy da radę.
- Emm… Cześć – Zaczął rozmowę brunet. Lekko kreślił swoimi dłońmi zakola na swojej rozbujanej czuprynie rozwiewając pojedyncze kosmyki w przeróżne strony. Kobieta obróciła się w stronę rozmówcy i oceniła osobę która do niej zagadała. Zdziwiona całym zajściem tej sytuacji powiedziała zdziwiona:
- Cześć – Po tych słowach próbowała za wszelką cenę zdefiniować czyny mężczyzny.
- Wiesz, pomyślałem że skoro taka samotna dziewczyna przechadza się po takim miejscu, które uznajmy, nie jest bezpieczne to może… może chciałabyś się gdzieś przejść? – Czuł jak słowa dławią go, podchodzą do gardła i z zawziętością opadają na swoje miejsce. Łapał wielokrotnie oddech lecz pewne czynniki nie chwytały go tak jak trzeba i do jego płuc dochodził tylko niewielki procent tego co tak naprawdę powinno.
- Nie jestem sama – Oznajmiła z lekkim uśmiechem.
- Tak? – zrezygnowana mina mężczyzny spowodowała nerwowe poruszanie dłońmi – Wiesz to przepraszam jeśli…
- Nie masz za co – Powiedziała patrząc w jego zgasłe tęczówki – Moja koleżanka na mnie czeka, tam w tym klubie – W tej chwili wskazała ręką. Mike podniósł swoją głowę bardziej i mając już lekką nadzieje obudził się z lekkiego osłupienia.
- Czyli nie będę wam przeszkadzał – Powiedział.
- Czekaj! – Zatrzymała go – Pobiegnę do niej i powiem o tym że zrywam się wcześniej.
Nie dodając już nic oderwała się od podłoża, które było zadeptane przez jej szmaciane buty. Mike poprowadził wzrokiem po jej sylwetce. Długa granatowa tunika, przykryta dżinsową kurtką rozwiewała się na wszystkie strony idealnie wirując między cząsteczkami powietrza. Tego powietrza, którego w tej chwili potrzebował Shinoda. Nie dopuszczając do siebie myśli że zrobił ten pierwszy krok, który uważa się za najtrudniejszy i najważniejszy spojrzał w niebo i po cichu spytał się wyobrażonego obrazu swojej podświadomości czy tak naprawdę nadal swoi przy przyjacielu i wyobraża sobie tą sytuację, czy już w niej tkwi. Tak czy owak: Shinoda nie należał do osób pokroju Benningtona. Daleko mu było do doskonałości w wyborze kobiet, jeśli jakąś spotykał miał przed oczami negatywne wersje spotkania, nie to co on. Jeśli Shinodzie na komuś zależało, bał się że w każdej chwili może to zaprzepaścić jednym nieprzemyślanym ruchem.
- Więc gdzie chcesz mnie zabrać? – Radosny głos kobiety przeszył jego głowę, wywierając wielką dziurę osłupienia. Białe zęby wystające z naturalnych wąskich ust mieniły się w świetle dochodzących promieni słonecznych, które przeplatały się ze znikomym księżycem na niebie.
- Może pobliski park? – Zaproponował. Pozytywna odpowiedź z jej strony, równomiernie przeniosła ich ciała. Robiąc idealnie kroki, które grały równomiernie wywołując bezszelestne dudnienie w kamienną dróżkę było słyszalne tylko dla zdenerwowanego mężczyzny. Zatrzymał się, powodując to samo u niej i stwierdził zdziwiony:
- Nie boisz się mnie? – Kobieta popatrzyła na niego w szoku – Obcy mężczyzna proponuje ci pójście do powiedzmy sobie szczerze, nie obleganego przez ludzi miejsca i to całkiem w wieczornej porze.
Nie wiedząc jak zareagować popatrzyła na jego wielkie i brązowe oczy. Uniosła swoją dłoń i delikatnie złapała za jego. Gładka i zimna jak puchowy śnieg ręka wdrążyła się między palcami mężczyzny.
- Anna – Uśmiechnęła się i nagle usłyszała jego odpowiedź.
- Michael.
- No widzisz. Czyli teraz się znamy – Stwierdziła pewnie – Więc idziemy?
Słysząc jej zdecydowany ton spojrzał jeszcze raz na nią i poprowadził w stronę wielkiej, czarnej bramy z napisem „Yellow Park”.

***

Kilka godzin później:

- Myślisz że ta czerwona sukienka będzie idealna? – Spytała kobieta leżącego Mike’a. Brunet przekręcił się na drugi koniec łóżka i popatrzył na znaną mu sylwetkę.
- Idealna – powiedział z uśmiechem kładąc się powrotem na łóżku.
- Nawet na mnie nie spojrzałeś – Rzuciła nadal przeglądając się w ogromnym lustrze, który stał w zachodniej części sypialni.
- Spojrzałem! – Sprostował nadal wpatrując się w białą kartkę papieru. Rozłożył nogi, na wprost, które kierowały się ku stojącej istocie.
- Nie, nawet nie popatrzyłeś! – Rzuciła po raz drugi patrząc na niego z przejęciem – Miałeś zostawić to, nawet jak masz czas wolny dla rodziny to i tak bierzesz się za pracę.
- Bo nie mamy potem czasu – Odpowiedział jej szybko nie ruszony – Zresztą to tylko kilkanaście poświęconych minut, dzisiaj i tak się zdążę wami nacieszyć.
- Kim nacieszyć? Mike przystopuj trochę, bo naprawdę mi to nie jest na rękę! – Wręcz krzyknęła i z impetem wyrwała mu te papiery. Stos idealnie ułożonych kartek powędrował na drugi kraniec pokoju rozsypując się po kątach. Gdy zauważył że biała smuga przedmiotu przeleciała przed jego oczami podniósł swój głos:
- Ale w czym ty robisz problem? – Spytał wstając się z rozgrzanego łóżka – Przecież to tylko kilka minut, a doskonale wiesz że w następnym roku musimy z tym ruszyć. Wszyscy zaczną się u nas zbierać za jakąś godzinę, więc jeszcze mam czas.
- Ale Mike, tu nie chodzi o to żebyś zdążył się ubrać. Może Otis ma ochotę pobawić się z ojcem, albo żona po prostu z tobą pobyć? Spędzamy z sobą tyle co nic, zawsze jeździsz gdzieś z chłopakami albo całymi dniami siedzisz w studio. Doceniam to – rzuciła nagle stronę ukochanego – ale pomyśl też o mnie. O nas.
Nie wiedząc co odpowiedzieć podniósł się z łóżka i zostawiając lekkie wgniecenie po sylwetce swojego ciała podszedł do Anny i objął ją w pasie. Odrzuciła jego wzrok i nadal wpatrywała się w swoje odbicie.
- To mnie nie unikaj – Oznajmił mężczyzna gdy zauważył lekceważenie swojej osoby.
- Robie dokładnie to co ty robisz od pewnego czasu – Nie przejmując się jego obecnością na biodrach schyliła się by ująć w ręce bezwładnie leżącą czarną sukienkę.
- Załóż tą czarną – Zaproponował widząc jej obojętność.
- Od kiedy jesteś takim znawcą mody? – Spytała podnosząc swoje brwi.
- Po prostu mam wizualny obraz ciebie w tej kreacji – Dodał z lekkim śmiechem i oparł swoją głowę na jej ramieniu. Zarost Shinody spowodował łaskotki u kobiety.
- Odsuń się, drapiesz mnie – Zaśmiała się nadal stojąc do niego tyłem.
- Ja już cię nie rozumiem. Mówisz że spędzamy mało czasu ze sobą, a jak chcę się zbliżyć to mnie odrzucasz – powiedział siadając na łóżku. Anna widząc zmianę położenia swojego męża po wielu myślach postanowiła się odwrócić w jego stronę i oznajmić to co powinna już dawno:
- Mike, tu nie chodzi o to że ty przyjdziesz raz na jakiś czas, powiesz coś ciepłego, spędzisz ze mną noc i to wszystko załatwia. Jesteś gościem w domu. Nie widuje cię tak często jak kiedyś, ciągle jesteś zajęty, zmęczony nie masz dla mnie czasu. A ja czasami mam ochotę pobyć z tobą jak normalne małżeństwo, bo chyba pamiętasz jeszcze kim jestem, prawda? – Spytała siadając obok niego. Dwa ramiona stykały się idealnie ze sobą, chociaż jedno było nieco krótsze.
- Robię to dla was – Podsumował wpatrując się w lustro naprzeciwko siebie.
- Czasami sobie myślę że nie potrzebuje tego wszystkiego – Smutek w jej oczach tworzył niewidzialne smugi na jej twarzy – Wolałabym jakbyśmy sprzedali to wszystko i po prostu zamieszkali daleko od tego wszystkiego. Może wtedy nie byłabym na drugim miejscu – Stwierdzając swoje beznadziejne położenie wstała i złapała za czarną sukienkę – Masz rację, ubiorę to czarną. Dzięki.
Drzwi zamknęły szybko, rozrzucając smugi kurzu na jego rogach. Mahoniowe drzwi świeciły pustką. Przeglądnął pomieszczenie od gry do dołu. Czuł się dziwnie. Jakby te wszystkie emocje, które skrywał w sobie przedostawały się na zewnątrz tworząc jedną wielką chmurę spływających wyrzutów sumienia. Oplatały jego dłonie, twarz. Chwyciły w końcu za nogi, gdzie lekko, lecz dosadnie zrobiły ten pierwszy krok. Uniósł się z wielkiego przedmiotu i przeszedł przez wycięty otwór. Przycisnął klamkę i wszedł do pokoju Otisa. Tak jak myślał – nieobecny.
Usiadł przy nim i pogładził lekko jego malutką twarzyczkę. Obumarłe ciało w postaci wielkiego snu wywołało u Mike’a uśmiech. Spojrzał na jego oklapnięte oczy i zaśmiał się w duchu – ciekawe czy charakter też odziedziczy po ojcu? Nie, sądząc po jego ciągłych humorkach to będzie cała mama.
- Obiecaj że coś z tym zrobisz – Z transu wyrwał go czarny cień stojącej za nim kobiety. Jej oczy kierowały się spokojnie w stronę otumanionego mężczyzny. Złapał za jej rękę i chwycił w pasie. Nie tracąc czasu przybliżył ją do siebie, a kobieta wiedząc co ma na celu jego zachowanie usiadła na jego kolanach.
- Ja się naprawdę nie chce kłócić.
- Mikey, ja też – powiedziała po chwili – ale pokaż to że rodzina jest dla Ciebie najważniejsza.
- Jesteście dla mnie najważniejsi, ale nie mogę Ci w pełni obiecać tego wszystkiego, mam pracę. Sama o tym wiesz. Ale postaram się to ograniczyć przynajmniej w domu – Jego słowa tak naprawdę nie były przesiąknięte pewnością, ale Anna w nie uwierzyła.
- Zabierzmy się gdzieś – podsumowała obejmując Shinodę, który spojrzał na nią pytająco – Tak razem. Nie ważne gdzie. Może Szwecja? Norwegia?
- Co cię tak wzięło na kraje Skandynawskie?
- Słyszałam że jest tam cudownie – Odparła – Więc jak?
- Pomyślimy nad tych jutro, dobrze? – Po tych słowach poczuł na swoim ciele pocałunek kobiety, która najwidoczniej była zadowolona z jego odpowiedzi.

***

- Domu Ci nie rozwalimy, obiecuje – Farrel wszedł do domu Shinody i ściągnął z siebie płaszcz.
- Nie obiecuj rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić – Zganiła go żona i zwróciła się do Anny – Pomóc Ci?
- Jak byś mogła… - Powiedziała uprzejmie i schowała się za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
- Nie będzie nas wszystkich w tym roku – Podsumował Mike kręcąc szklanką w swoich rękach.
- Trochę szkoda, lecz i tak nas sporo. Ruszyłeś coś z nową płytą?
- Proszę, nie mów o pracy przy Annie bo ona mi tego nie wybaczy – Powiedział cicho do przyjaciela – Próbowałem…
- Ha! Żona Ci nie pozwala pantoflarzu! – Zaśmiał się w stronę Shinody.
- Weź się przymknij rudzielcu – Zrobił to samo. Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi. Przypuszczając, kto może się za nimi znajdować Mike zwlekał ze swoim pójściem, nie na marne.
- Cześć wszystkim! – Krzyknął Joe wraz z Chesterem. Kobieta towarzysząca Benningtonowi zaśmiała się lekko i zdjąwszy swoje wysokie buty spytała Mike’a – Tyle nas będzie?
- Najwidoczniej – Odpowiedział jej i wiedząc o kolejne pytanie uprzedził ją – W kuchni.
Talinda uśmiechnęła się i wskoczyła boso do pomieszczenia. Jej długie i okazałe nogi idealnie komponowały się z przyciasną granatową sukienką, która dosięgała do połowy ud.
- Ładnie tu – Oznajmił po chwili Chester gwiżdżąc na zawartość pokoju.
- Co na kolacje? – Spytał Koreańczyk, który sprawiał wrażenie oderwanego od świata.
- Dave zgadnij co Ci kupiłem! – Krzyknął Chester, nie zważając na Joe’ego.
- Nawet się nie domyślam… - Zaśmiał się.
- Gitarę! – Krzyknął – Ale jakby co o tym nie wiesz.
- Postarałeś się w tym roku, dzięki – Uśmiechnął się mimowolnie. Każdy przecież dostawał co roku te same prezenty.
- Tylko błagam was – Weszła nagle do pokoju Anna. Przeszyła swoim błagalnym wzrokiem osoby siedzące na dużej kanapie – Nie zróbcie takiego chlewu jak rok temu u Chestera.
- Nie zabalowaliśmy tak u niego – Przerwał jej Mike.
- Tak? – Wtrącił się wzburzony Bennington – Brad rzucał jedzeniem w Joe’go, Dave powyciągał wszystkie instrumenty, Robert leżał przewalony w kącie, nie mówiąc już o tobie wiszącym na mojej pięknej lampie… - Zaśmiał się upijając łyk postawionego soku – Dzisiaj też tak będzie – Podniósł swoje brwi mężczyzna w stronę przyjaciela.
- Wywalę was wszystkich na zbity ryj…
- Nie wywalisz.
- Wiem – Stwierdził po kilkusekundowym zastanowieniu.
- No widzisz. Masz za dobre serce Mike… - Powiedział ze śmiechem.
- Mike was nie wywali, ale ja to zrobię – zaśmiała się brunetka i podeszła do męża – I tak wiem że się upijecie…
- A właśnie. Chester gdzie wino? – Zaciekawił się Dave.
- Jakie wino? – Zadziwiony zarzutami mówcy zrobił dziwną minę i spojrzał na jego zrezygnowaną twarz.
- No to które miałeś kupić…
- Nie miałem kupować żadnego wina! – Kłócił się.
- Tobie to coś powiedzieć! Dobra pojadę po nie – Postanowił Mike wstając z krzesła – Sklepy będą jeszcze otwarte?
- Myślę że tak, ale wiesz co? Odpokutuje, ja pojadę. – Zaproponował Bennington.
- Samochód mam postawiony przed bramą to pójdzie szybciej – Brakuje jeszcze czegoś? – Zwrócił się w tej chwili do Anny.
- Nie, nie sądzę – Odparła i wstała z krzesła, a Shinoda z impetem otworzył drzwi zostawiając za sobą tłum gości.

***


Mężczyzna stał przed półką sklepową przez pewną chwilę. Rozglądał się po dokładnie temu co znajduje się na drewnianych stolikach, nie mogąc dokonać właściwego wyboru. Wziął w ręce pierwszą lepszą butelkę, przyjrzał się bardziej i odstawił na jej wcześniejsze miejsce. Nagle coś usłyszał. Coś zawibrowało w jego kieszeni i postanowił sprawdzić co jest tego powodem.
- Mike! Wesołych Świąt! – Krzyknął do słuchawki Robert.
- Wesołych – Odpowiedział mu tym samym.
- Jak tam się bawicie beze mnie?
- Na razie się nie bawimy, bo Chester ma sklerozę – Oznajmił z uśmiechem – Spędzam wspaniały czas zabawiając szafki w hipermarkecie. Super zabawa
- Niesamowite święta – Odparł do niego – Tak czy owak, nie przeszkadzam już dalej.
- A ty jak się bawisz?
- Chcesz wiedzieć?
- Tak – Odpowiedział szybko.
- I tak Ci nie powiem – Oznajmił ze śmiechem - Chyba że potem.
- Trzymam Cię za słowo.
- Tak czy owak. Kończę. Życz wszystkim wesołych świąt bo raczej nie będę później miał czasu – Powiedział i po chwili się rozłączył.
„ Amant z niego” – pomyślał i ujął w dłoń kolejną butelkę. Spojrzał na nią i nagle zniknęła z jego oczu. Zdezorientowany ciemnością jaka zaczęła go otaczać chwytał za stojące przedmioty, które po jakimś czasie zaczęły spadać. Przeszedł niemo po roztłuczonej substancji wiedząc że będzie musiał za to zapłacić. Nie słyszał nic oprócz zszokowanego tłumu ludzi, którzy czasem wpadali na jego nogi.
- Co się dzieje? – Spytała pierwsza osoba, Shinoda rozpoznał że głos należy do kobiety.
Nagle coś się zatrzymało. Serce stanęło i nie wiedząc co zrobić z czarnymi smugami powietrza spojrzał w górę. Poczuł na sobie obecność jakiejś osoby. Kucnął i nie widząc tak naprawdę twarzy tej istoty objął ją ramieniem.
Strzał.
Jeden po drugim.
Przeszywał pomieszczenie długim szerokim łukiem.
Spanikowany tłum chwytał wszystkiego co napotkało się na ich drodze. Drewniane kanty mebli, stojące na nich przedmioty, inne osoby.
Podłoga zapłonęła strachem po którym lekko stawiał kroki. Noga jedna za drugą, cicho lecz dosadnie przechodził z miejsca na miejsce. Nadeptywał na wiele przedmiotów. Ograniczone pole widzenia sprawiało kłopoty lecz po chwili światło powróciło. Lampa mrugnęła kilka razy po czym wróciła do normalności oświecając zmasakrowane miejsce.
- Jeśli ktoś się ruszy, nie żyje – Zagroził pierwszy. Shinoda nie widząc tak naprawdę sylwetki mówcy schował się za półką. Nie wiedząc jaki krok poczynić spojrzał w bok wychylając swoją roztrzęsioną głowę. Oczy przeszył strach, wewnętrzne uczucia się wymieszały. Stanowiły jedną wielką breję bezsilności.
- Nie wyjdziecie stąd dopóki nie załatwimy sprawy. Jeden ruch, a odstrzelę komuś łeb! – krzyknął drugi łapiąc za wrzeszczącą kobietę. Brunetka, która najprawdopodobniej wcześniej chwytała swoimi dłońmi ciała Shinody teraz tkwiła w innych, mniej bezpiecznych objęciach. Przestraszone oczy, usta pełne niewypowiedzianych słów zostały przymknięte przez masywną dłoń oprawcy.
- Ja chcę stąd wyjść, proszę puśćcie mnie! Błagam! – Wrzeszczała do jednego lecz nadaremno. Zakryta twarz wykręciła jej bezwładnie szyję, a niewidzialne usta szepnęły w jej uszy:
- Słuchaj mała, odezwiesz się jeszcze raz, jeszcze raz jak wrzaśniesz to jestem zdolny zniszczyć Ci tą śliczną twarz.
- Ja mam rodzinę! Dzieci! Czekają na mnie w domu! – Wrzeszczała nadal nieprzyjęta, lecz to były jej ostatnie wypowiedziane słowa w tym momencie. Ręka wyższego przestępcy przeleciała ciężko, tworząc łuk nad jej twarzą. Zahaczyła o czoło kobiety, która z impetem upadła na podłogę. Twarz, która wcześniej wyrażała w sobie strach i przerażenie zmieniła się w wielką oazę spokoju. Życie z istoty leżącej nieopodal półki z artykułami alkoholowymi nie uleciało, lecz czerwona substancja tak. Krew zlatywała z jej czoła, a roztrzaskana głowa wzbudziła u wielu osób przerażenie. Mike to wszystko obserwował, lecz nie został zauważony. Zszokowany obrazek, który przed chwilą malował się w jego głowie analizował swoje beznadziejne podłoże na którym w tej chwili stąpał. Zlatywał w dół, nie mógł się wydostać. Nie! Musi się wydostać, za wszelką cenę!
- Jeszcze ktoś? – Spytał z chrypą w głosie wrzeszcząc na leżące obok osoby. Nic już nie usłyszał. Żadnej odpowiedzi. Nagle coś się poruszyło w Shinodzie. Impuls tego co zobaczył przerodził się w głupią wizję w jego umyśle. Słyszy dziecko. Płaczące dziecko. Tulące się do matki, lgnęło do niej jakby tak naprawdę było świadome tego się tutaj dzieje. Matka uspokajała syna lecz nadaremnie. Usłyszała tylko kroki pod sobą.
- Nie proszę! Proszę… - Głos się jej załamał gdy oprawcy wyciągnęli dziecko spod jej ramienia. Główka kilkuletniego chłopca została zakryta ciężkim ramieniem sprawcy.
- Proszę, zostawcie go! Nie róbcie mu nic! Oddajcie mi syna! – Wrzeszczała lecz nikt jej nie słuchał – Weźcie mnie! Jego zostawcie, wypuście Kevina! Proszę… - Z płaczem rzuciła się w stronę wysokiego mężczyzny lecz poczuła tylko przenikający ból w stronie swojej klatki piersiowej. Jej ciało bezwładnie przeleciało na półkę, a Shinoda widząc to zamarł. Ona przypominała mu Annę. Jej rysy twarzy, paniczne zachowanie. Podobny głos.
Miał ochotę wstać, miał ochotę pobiec, pomóc lecz gdy postawił krok opamiętał się. I tak nic nie zdziała, a musi się stąd wydostać za wszelką cenę.
Postanowił wykorzystać sytuację i przejść na północną stronę sklepu. Wiedział że tam może znaleźć wyjście. Na samym końcu ścieliła się wielka szyba, którą stłuc nie było trudno. Rzuci w nią jakimś przedmiotem i ucieknie.
Taki jest jego plan.
Mając w głowie zarys działań postanowił wykonać jedno z nich. Podniósł się i udał w stronę następnej półki z artykułami chemicznymi. Ominął rozrzucone produkty oraz ludzi którzy leżeli bezwładnie. Mężczyźni swoimi ciałami zasłaniali drgające żony, a matki dzieci. Tuliły je mówiąc że to za niedługo się skończy, że to tylko mały przypadek, że tatuś przyjedzie i zabierze ich daleko. Że spędzą razem te święta, przyjdzie święty Mikołaj posypie ich prezentami.
Lecz tak nie było.
Rzeczywistość była straszniejsza niż by się wydawało.

***

- Mike zaginął w akcji – podsumował Dave łapiąc za ciasteczko, które leżało na porcelanowej misie.
- Zaraz pewnie się pojawi – Zaśmiał się Chester – Zawsze gdzieś znika, w klubie ze striptizem na przykład…
- Chester! – Zdziwiona Anna krzyknęła na muzyka.
- No przecież żartuje – Uśmiech z jego twarzy nadal trzymał się trwale. Spojrzał na swoją żonę, która w tym samym czasie upijała łyk swojego soku.
- Gdybyś ich posłuchał z kupnem tego wina to siedzielibyśmy tu teraz razem – Wytknęła mu Talinda.
- Nic takiego nie słyszałem – Zaprotestował lecz Joe przerwał mu:
- Mówiliśmy Ci – wtedy zwrócił się do siedzącej obok kobiety – Anna, masz jeszcze trochę tych ciastek?
- Zjedliście wszystkie – Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
- Ale jak to? Jak to nie ma ciastek?! – Zbulwersował się Hahn. Oczy rozszerzyły się w niewyobrażalny sposób i ponownie spojrzał na przyjaciela.
- Nie dramatyzuj człowieku. Tylko o żarciu myślisz. Popatrz na choinkę – Zaproponował Chester.
- No popatrzyłem i co? – Spytał nie do końca rozumiejąc jego zamiary.
- To się tak patrz do końca, będzie spokój.
- Powinnam do niego zadzwonić… - Przerwała im zdezorientowana Anna.
- To dorosły mężczyzna poradzi sobie – Pognała ją Linsey. Popatrzyła na kobietę i dała jej znak żeby dała sobie spokój.
- Może masz rację… - Podsumowała.
- Bo mam – Zaśmiała się lekko - Zawdzięcz to wszystko Chesterowi – Po tych słowach zwróciła się do mężczyzny, lecz ten był zajęty zabawianiem Otisa na swoim kolanie.

***

Krok za krokiem. Długa szarfa sparaliżowanego umysłu leciała za mężczyzną wywołując przeróżne wizje zakończenia tego wybryku. Tak, jest. Udało się. Nie przejmował wzrokiem wielu ludzi, nie przejmował się prośbami żeby usiadł. Nie ruszało go to, pragnął być znowu w domu, by wydostać się z tego miejsca zasianego ziarnami horroru.
Schował się szczelnie pomiędzy półkami. Spojrzał przed siebie, do wyjścia dzieliło go kilka kroków. Złapał za leżącą cegłę, która podpierała zdrewnianą półkę i podziękował w duchu za takie szczęście. Plan był prosty – rzuci nim w szybę, ona się rozbije, a oni nie będą mogli nic mu zrobić. Gdy stąd się wydostanie skręci w lewą uliczkę i wtedy będzie bezpieczny. Miał w tej chwili przewagę. Reszta oprawców została z tyłu sklepu, on sam spoglądał w dal pomieszczenia.
Ale mylił się.
- Proszę, pomóż mi – Usłyszał głos kobiety. Odwrócił się i spojrzał w blade usta dziewczyny. Przygnieciona jakąś półką błagała o pomoc, nie miała siły wydostać się z przytłaczających ją mebli. Mike ją zignorował. Przecież za chwilę będzie w domu, przy Annie, przy Otisie. Wydostanie się z tego budynku, ale musi się szybko decydować. Zrobił pierwszy krok i zamarł.
- Oni mnie zabiją… Proszę… - Kobieta błagała ze łzami w oczach. Rozdarty mężczyzna położył przedmiot i podszedł do niej. Wyciągnął do niej ręce i wyjął belkę, która wyzwoliła jej nogę. Zrobił gest sygnalizujący wyciszenie i skierował swój zdenerwowany wzrok w głąb pomieszczenia. Ma mało czasu, wie że za chwilę to miejsce będzie oblegane i szanse na spokojną i bezszelestną ucieczkę zginą w zapomnieniu. Kobieta po jakiejś chwili uwolniła się z przygniatających ją przedmiotów i popatrzyła na sprawcę tego czynu.
- Nie mam ochoty gadać na temat mojej sławy – powiedział cicho – Muszę się stąd wydostać. Poradzisz sobie?
Kobieta nic nie powiedziała tylko oparła się o pudła z proszkami do prania i zaczęła głośno płakać. Mężczyzna widząc to podszedł do niej i zakrył swoją ciemną kurtką jej usta, uniemożliwiając jej wydanie żadnego dźwięku.
- Musisz być cicho, rozumiesz? Nie płacz – Wtedy objął ją ramieniem i otarł łzy – Wydostaniemy się stąd tylko musisz mi pomóc. Opanuj się. Opanuj nerwy! Nic nie jest stracone, rozumiesz? – Shinoda próbował za wszelką cenę uspokoić istotę tkwiącą pod jej ręką.
- Zepsułam Ci plany. Przypuszczam że chciałeś tym rzucić – Podsumowała z czerwonymi oczami.
- Nadal jest to możliwe.
- Nie! Spójrz – Powiedziała cicho. Wtedy do uszu Shinody wpadła harmoniczna rozmowa dwóch mężczyzn. Stali dokładnie za nimi.
- Moglibyśmy spróbować – Głowił się Mike.
- Zdemaskują nas. Usłyszą rozbicie szyby, przyjdą i nie zdążymy uciec. Musimy wymyślić coś innego.
Nagle ich rozmowę przerwał jeden z napastników. Spojrzał na nich i skierował swój pistolet raz na głowę Shinody, raz na blondynkę. Zagroził im ruchem broni, że każdy ich ruch jest obserwowany, jednak po jakiejś chwili zrezygnował. Odwrócił się i spojrzał w głąb pomieszczenia i poczuł na sobie okropny ból. Ramiona chwytały jego szyi, wbijając niezbyt długie paznokcie. Zdziwiony takim przebiegiem sprawy próbował się bronić. Nic z tego. Stracił równowagę, przewalił się na stojące obok półki, a wykręcona ręka przesyłała niesamowite cierpienie. Uderzona głowa nie kontaktowała, ciężki przedmiot zagłuszył napastnika, a Mike mając przewagę chwycił za jego broń. Kobieta, która przed chwilą została wyzwolona z półek siedziała w szoku. Nie wiedząc co robić spanikowana patrzyła na rzucającego się Shinodę, drgającymi rękoma chwyciła za tekturowe pudło i spojrzała w głąb.
- Co ty robisz? – krzyknęła.
- Nie mamy czasu! – Zwrócił się do niej nerwowo i chwycił za jej dłoń. Pociągnął jej ciało i szybkim ruchem biegł przed siebie. Trzymając w jednej ręce broń sprawcy tego zamieszania, a w drugiej dłoń kobiety przeskakiwał po wszystkich przedmiotach. Mając w głowie coraz czarniejsze scenariusze stanął za półką.
- Co ty robisz? Zabiją nas! – Cicho wrzasnęła.
- Wolisz siedzieć tam i czekać na cud? Wejdziemy za zaplecze i się stąd wydostaniemy – Wtedy przystanął i kucnął zachęcając ją do takiego samego czynu – Znajdą mnie, widzieli jak go zaatakowałem. Jeśli chcesz tu przeczekać to zostań, ale wydaje mi się że mój plan może wypalić.
- Nie, zostanę z tobą – Obydwoje schylili się pod szafką, do upragnionych drzwi dzielił ich tylko kawałek drogi – A co jeśli nam się nie uda?
- Zaufaj mi – Powiedział cicho i podniósł się z podłogi. Rozglądnął się we wszystkie strony i nie zauważając niczego szczególnego przyspieszył kroku. Po chwili znalazł się przed wielkimi metalowymi drzwiami, które być może stanowiły dla nich jedyny ratunek. Przycisnął nerwowo klamkę, wiedząc że jakiekolwiek zwlekanie może skończyć się tragicznie. Kobieta widząc nie powodzenie nowo poznanej osoby spojrzała w dal. Oni już ich namierzyli. Jeden z nich popatrzył i wskazał na stojącą parę.
- Otwórz to! – Krzyknęła widząc przybliżających się mężczyzn.
- Cholera, zacięło się! – Nerwowo szarpał za klamkę ale nadaremnie. Spoglądnął w prawą stronę i widząc przestępców już prawie przy sobie nie rezygnował. Wierzył w swój plan, wierzył że mu się uda.
Kobieta wiedząc że każda sekunda zbliża ich do złapania przez zamaskowanych mężczyzn, a w ewentualności śmierci kucnęła i zaczęła szukać pomocy. Nagle ku jej oczom ukazało się kilka małych przedmiotów złożonych w pęczek. Klucze! Odepchnęła mężczyznę i nerwowo sprawdzała każdy po kolei.
- Pospiesz się! – Wrzasnął na nią i za wszelką cenę złapał za jej dłoń. Próbując nadaremnie jej pomóc usłyszał strzał. Jeden za drugim, goniące się śmiercionośne kule przeszywały miejsce w którym się znajdowali. Skulił się i nagle zobaczył ścielące się przed nim pomieszczenie.
- Jest! – Nagle krzyknęła i otwarła drzwi. Otwór będący aktualnie ich wybawianiem wciągnął ich mimowolnie. Kobieta weszła pociągając za sobą mężczyznę, czując że drzwi w tym samym momencie są oblegane przez pociski.
- Trzeba to zamknąć! – Krzyknęła.
- Gdzie są klucze? – Spytał zdenerwowany.
Blondynka przypominając sobie że z nerwów zostały po drugiej stronie spanikowała.
- Jak to zostały?! Słuchaj – Wtedy położył swoje dłonie na jej ramionach – Damy radę tylko pomóż mi ich odepchnąć.
Kobieta rozumiejąc jego rozkazy złapała za jakieś pudła i podstawiła pod drzwi. Shinoda widząc co ma na myśli zaczął robić to samo. Podnosili co cięższe kartony z żywnością tylko po to by zabezpieczyć się przed niebezpieczeństwem. Nagle usłyszeli szarpanie w drzwi.
- To nie wytrzyma! – Krzyknął i złapał za jej dłoń dokładnie tak jak to miało miejsce kilka chwil temu Skazał na rozścielające się przed nim schodki i oznajmił– Schodzimy tymi schodami, nie wiem do czego one prowadzą, ale musimy coś wymyślić – W tym momencie razem z dziewczyną udali się w dół zostawiając za sobą wszystko oprócz strachu i paniki. Zszedł przez drewniane schody w głąb pomieszczenia, tylko lekkie światło dobiegające do części ich drogi docierało w całości. Nagle coś w nim tchnęło. Drzwi. Wielkie drzwi wołały o pomstę, by je otworzyć, by przekroczyć ich próg. Podbiegł do nich i zaczął szarpać we wszystkie strony. Blondynka podeszła tak samo i próbowała sposoby na ich otworzenie. Szarpali je we dwoje, lecz one ani drgnęły.
- Tutaj też jest potrzebny kluczyk.
- Zostawiłaś go! – Wrzasnął – Jak mogłaś go zostawić?!
- Boże, przepraszam. Sam jesteś zdenerwowany, to nie moja wina! – Krzyknęła w jego stronę i skuliła się obok niego.
- Dobrze, już dobrze – Próbował się uspokoić, lecz słysząc swój podniesiony głos i nierównomierny oddech było to wręcz niemożliwe. Stał tak przez chwilę uświadamiając sobie że pogorszył całą sytuację. Tkwił w pułapce. Jest skazany na przypadek. Był na siebie zły. Mógł tam siedzieć i przeczekać, choć to i tak było bardzo ryzykowne, w każdej chwili mógł skończyć jak ta kobieta.
- Nie mamy wyjścia – Schylił się do niej – Jesteś skazana na moją obecność. Musimy się teraz schować – Zaproponował i skierował się w prawy korytarz. Nie wiedząc tak naprawdę co go czeka na jego końcu stawiał coraz szybsze kroki.
- Gdzie idziemy? – Spytała z dala.
- Sam nie wiem. Może tam coś znajdziemy.
Widząc zaangażowanie w ucieczkę pobiegła za nim. Sądząc że ciężka kurtka tylko jej zawadza, ściągnęła ją i włożyła do jednego z kartonów, tak by nie wzbudzać podejrzeń że tu była. Po jakimś czasie chodzenia po korytarzach pudeł, Mike dał sobie spokój i usiadł za jednym z nich. Całkowicie schowany, westchnął głośno. Zdezorientowana kobieta zrobiła to samo, siedząc ramię w ramię z jej wybawcą i spytała:
- Nie szukamy wyjścia?
- W podziemiach? To raczej nie możliwe. Musimy przeczekać. Aż to wszystko się uspokoi. Może nie będą nas szukać – Powiedział pełni nadziei. Czuł że każde zdanie wywołuje u niego niewidzialny płacz, lecz ktoś tutaj musiał racjonalnie podejmować decyzje.
- Dziękuje że mnie wtedy uwolniłeś – Zaczęła spokojnie spoglądając mu w twarz. Dopiero wtedy zauważyła na niej prawie wszystkie detale.
- Nie ma sprawy… - Odpowiedział jej nie ruszony. Tak naprawdę czuł do siebie żal, nie do niej.
- Mogłeś już być w domu.
- Albo mieć wyrzuty sumienia że zostałaś tam sama – Odrzekł wpatrując się w pół mroku w jej zielone oczy – Nawet nie wiem jak masz na imię.
- Rose – Odpowiedziała mu równie szybko – A ty?
- Michael – Zrobił to samo wpatrując się w jej szybki oddech – Się porobiło – Widziała że próbował załagodzić sytuację. - Dlaczego akurat wybrałem ten jebany sklep? – Krzyknął bezgłośnie. Każda myśl zbliżająca się ku jego sytuacji wywoływała wielkie wyrzuty sumienia.
- Los nas pokarał – Oznajmiła próbując go uspokoić – Ja też jestem na siebie zła. Być w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Czego chcieć więcej?
- W domu czeka na mnie rodzina… - Oznajmił ze smutkiem w oczach – Żona, syn, przyjaciele… Miałem siedzieć z nimi, patrzeć jak się upijają, jak śmieją się z niczego. Miałem patrzeć na radość mojego syna gdy dostaje prezent – W tym momencie głos mu się załamał. Nie wiedząc co robić schował twarz w dłoniach próbując się chociaż minimalnie uspokoić.
- Masz dzieci? – Spytała zaciekawiona. Jej pytanie bardziej miało na celu wyrwanie Mike’a z osłupienia.
- Tak, a ty? – Zrobił to samo z ciekawości.
- Będę miała – Uśmiechnęła się mimowolnie.
- To znaczy? – Zdezorientowany mężczyzna spojrzał na kobietę i po chwili zrozumiał przesłanie – Naprawdę? Gratulacje!
- Dopiero miesiąc – Patrzyła tylko w jeden wybrany przez siebie punkt. Mając nadzieje na szczęśliwe zakończenie tej niezbyt przyjemnej przygody nie zauważyła że łzy za wszelką cenę nie chcą wydostać się z jej oczodołów – Chcę stąd wyjść za wszelką cenę – Wtedy zwróciła się do mężczyzny – Obiecaj mi że to się skończy. Że wyjdziemy cało.
- Przecież wiesz że za chwilę to się skończy – Powiedział do niej z lekkim uśmiechem i nagle coś zabrzmiało w jego głowie. Huk rozprzestrzenił się w jego głowie, a strach napełnił w mgnieniu oka. Postanowił wstać, zobaczyć co lub kto jest powodem tego dźwięku lecz popełnił wielki błąd.
- Jeden ruch a nie żyjesz. I co? Nie powiodła się ucieczka? – Spytał z rozbawieniem. Masywna sylwetka mężczyzny znajdowała nad Mike’iem, który stał obok roztrzęsionej kobiety. Shinoda lekko wyciągnął pistolet z drugiej kieszeni i skierował go w stronę oprawcy.
- Radzę Ci to odłożyć bo odstrzelę jej łeb! – Krzyknął przybliżając się do kobiety. Złapał za jej głowę i oparł o swoją klatkę piersiową. Roztrzęsiona kobieta wyrywała się, ale po chwili i tak straciła czucie w swoich rękach. 
- Puść to! – Krzyknęła lecz pistolet wbił się w jej puls.
- Tylko spróbujesz zrobić gwałtowny ruch. Zginiesz razem z nią… - Zagroził.
- Mike! Zostaw to! – Wrzeszczała spanikowana. Mężczyzna nie słuchał jej. Tkwił w swoich przemyśleniach, oceniał wady i zalety swojego wybryku.
- Sam tego chciałeś, cwaniaku! – Krzyknął do Mike’a i nagle dźwięk przeszył jego umysł. Kobieta słysząc strzał krzyknęła lekko uwalniając się z rąk nieznanego jej mężczyzny. Upadła na podłogę tłukąc przy tym swoje lewe ramię. Zwolnione tempo w jej umyśle wywołało mdłości, głowa zaczęła wirować. Spojrzała do góry i usłyszała przenikający krzyk. Rozwalone kartony chłodno przyjęły zakrwawione ciało mężczyzny. Martwa istota leżała dokładnie obok niej. Czerwona substancja leniwie spływała z jego boku, zwijał się jak wąż.
- Zabiłem człowieka… - Powiedział bezdźwięcznie mężczyzna. Popatrzył na ciało i klęknął przy nim – Zabiłem go…
- Michael, proszę uspokój się – Wstała z brakiem sił, jeszcze nie dochodząc do siebie. Podeszła do niego i położyła dłonie na jego ramieniu próbując uspokoić roztrzęsionego mężczyznę.
- Nie! – Krzyknął odsuwając się od niej. Przerażenie w jego oczach wywołało dziwne wizję. Tak jakby to wszystko teraz skończyło się na tym odcinku drogi – Jak mogłem to zrobić…
- Gdybyś tego nie zrobił my byśmy tu leżeli, nie rozumiesz tego? – Zrobiła to samo próbując doprowadzić go do porządku. Była bezsilna – Musimy uciekać. Ale proszę, odstaw to na później. Nie chcę byś rozpaczał teraz nad życiem osoby, która chciała byś je stracił.
Mike jednak nie zwracając na jej komentarze podszedł pod jego ciało i odsłonił twarz. Ku jego oczom sprawcą był mężczyzna w mniej więcej jego wieku, nie potrafił idealnie tego określić. Spojrzał w dół. Rozszarpana rana przez śmiercionośną kulę spowodowała wielki krwotok z jego piersi.
- Proszę, uciekajmy. Jeszcze nie wszystko stracone – Błagała go odciągając od przestępcy. Otumaniony siłą szoku odszedł od niego. Wyrzuty sumienia wysuwały się tak widocznie, że kobieta próbując go ocucić walnęła go lekko w twarz. Po tym incydencie Shinoda spojrzał na bezsilną kobietę i próbując wrócić do normalności jak gdyby nigdy nic wszedł po schodach
- Co ty chcesz zrobić? – spytała zszokowana.
- Wydostaniemy się stąd! – Krzyknął zachęcając ją do wejścia na schodek.
- Jak ty chcesz to zrobić? Wpakujemy się w pułapkę! Ich jest tam więcej! Mają broń…
- Oni myślą że ten koleś nas załatwił, nie będą chcieli tu wracać. Musimy wziąć kluczyk. Wtedy się wydostaniemy.
- To nam się nie uda – Podsumowała – Wcześniej nie było tam nikogo, ale założę się że teraz pilnują każdego zakątku sklepu. Zobaczą Cię…
- Po prostu zaufaj mi po raz drugi – Rzekł po czym szybko pobiegł w stronę zabarykadowanych drzwi.

***

- Dzwonię do niego! – Zdesperowana Anna kręciła się po pokoju szukając jakiejkolwiek pomocy.
- Nie! Zaraz przyjedzie! Chcesz wyjść na zdesperowaną mężatkę? – Spytała ją Talinda.
- Ponadto są duże kolejki… - Powiedział do niej Dave.
Wtedy do pomieszczenia wszedł Chester, który przed chwilą wyszedł na dwór. Zdenerwowany mężczyzna usiadł na krześle i nie wiedząc co powiedzieć w szoku wpatrywał się w choinkę.
- Chester, coś się stało? –przejęta żona usiadła obok niego.
- Do jakiego sklepu Mike pojechał? – Spytał z drżącym głosem.
- Nie wiem – Oznajmiła Anna - Nie mówił gdzie jedzie.
- Gdzie często jeździ? – Zapytał ponownie – Powiedz mi, proszę.
- Jest taki sklep na Middle Street. Chester, proszę powiedz mi co się dzieje! – Stanęła przed nim i zamarła.
- Przed chwilą dowiedziałem się że w jakimś sklepie jest strzelanina. I Mike może być w jednym z nich – Powiedział, a Anna lekko usunęła się na krzesło czując, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

***

- Jak ty chcesz zrobić? – Spytała nie wiedząc tak naprawdę czego ma się spodziewać. Emocje dały się we znaki. Stała niezdecydowana, wiedziała że coś może pójść nie tak. Pomyślała że jak i tak złapią ten kluczyk to i tak nie zdążą uciec.
- Muszę wyjść na zewnątrz i zabrać klucz.
- A jeśli go tam nie ma? Ryzykujesz zbyt wiele.
- Muszę to sprawdzić.
- Mogą Cię zabić! – Wrzasnęła – Nie idź tam.
- To jest nasza jedyna szansa. Nasz los jest marny. Najpierw pobiłem gościa, a później zabiłem jednego z ich bandy. Myślisz że darują mi te występki? – Spytał zdesperowany. Jego brązowe oczy, które odbijały światło dochodzącej lampki zabłysnęły lekką nadzieją. – Ponadto jesteś przy mnie i będziesz tak samo sądzona jak ja.
- Uważaj na siebie – Powiedziała cicho i niepewnie stanęła za drzwiami. Mike tak naprawdę nie wiedząc od czego zacząć, co się z nim stanie i jakie mogą być tego konsekwencje otworzył lekko drzwi. Odsuwając przy tym zastawione pudła potknął się o jedno, lecz szybko zyskał równowagę. „Tak Mike, pokaż na co Cię stać. Uda Ci się. Wyjdziesz stąd.” Powtarzając te słowa w duchu przekroczył szybko próg i swoimi rękoma szukał klucza. Nie mogąc przypomnieć sobie gdzie znajdował się otwór wyszedł lekko zza drzwi i próbował odnaleźć wzrokiem. Nagle coś się ruszyło. Spojrzał przed siebie i usłyszał strzały.
- Mike! – Krzyknęła przestraszona kobieta.
Mężczyzna nie poddając się wyszedł na zewnątrz wiedząc że to jest bardzo ryzykowne. Schylając się przed rzucanymi pociskami w końcu go zauważył. Wyciągnął dłoń i zabrał najszybciej jak potrafił klucz znajdujący się po lewej stronie drzwi i schował się za nimi.
- Masz klucz? – Spytał zdenerwowana.
- Mamy mało czasu – krzyknął i rzucił go w stronę kobiety. To był chyba największy błąd bo kobieta nie złapała go w locie. Powędrował pod pudła, niewidoczny dla oczu chował się przed nimi. Schyliła się i próbując go wydostać przewracała wszystko co napotkała na drodze.
- Gdzie to jest? Musimy uciekać! – Krzyknął pomagając jej w zdobyciu przedmiotu. Zdenerwowana spojrzała w tył i słysząc ciszę przestraszyła się. Nie tego się spodziewała. Przerażona kobieta nie traciła sił. Odsuwała pudła, rzucając je w kąt. Po chwili kluczyk trafił w ręki Shinody, a on szybkim ruchem wstał z podłogi. Za późno.
- Szybciej! – Krzyknął w stronę Rose, która wyprzedziła mężczyznę. Przejęła klucz z jego dłoni i szybkim ruchem włożyła do zamka.
Dwóch facetów zdążyło przejść przez rozłożone pudła.
- Wiemy że tu jesteście – Krzyknął jeden z nich kierując się z bronią w ręku w stronę pary.
- Otwieraj to! – Zdenerwowany Shinoda naciskał na kobietę.
- Nie mogę trafić! – Drgające dłonie za wszelką cenę próbowały idealnie ulokować klucz w otworze. Mężczyźni stanęli przed nimi. Rozłożone dłonie kierowały broń w ich stronę. Nagle drzwi się otworzyły. Kobieta krzyknęła w stronę Mike’a i przekroczyła próg. Usłyszała strzał.
Jeden za drugim.
Odbił się od drzwi i sprowadził jednego z nich na ziemię.
Masywne ciało mężczyzny odbiło się od pudła i runęło na ziemię. Trzymając za swoją kurtkę upadł kartony, a z jego boku wylała się krew. Przebity na wylot przez jedną z kul opadł bezwładnie na posadzkę.
Krzyknęła.
Nie wiedząc co robić złapała się drzwi i wołała jego imię.
Zero odzewu.
Brak odpowiedzi.
- Mike! – Krzyknęła po raz drugi – Uciekaj!
Nie widząc jego sylwetki, postanowiła się nie poddać i przekroczyła drzwi. Przeszła przez zimny śnieg. Jest na zewnątrz. Udało jej się. Musi uciekać. Wie że jest blisko końca tego koszmaru tej niepewności.
Nagle stanęła. Przebiegła przez wysokie zaspy w stronę wejścia i schowała się za drzewem Zamarła. Musi po niego wracać. On tam z nimi został, on został z tymi oprawcami. Trzymali się przecież razem. On ją uratował, on ją przecież uratował! Postanowiła udać się wprost wydobywających się świateł. Ruszyła pewnym krokiem przed siebie i z płaczem dotarła na miejsce. Tłum ludzi spojrzał na nią jak na wariatkę, jak na istotę nie pochodzącą z tego świata. Stanęła jak wryta. Zszokowana nie dopuszczała do siebie żadnych słów, widziała tylko jakiś mężczyzn, którzy pomogli jej usiąść. Rose oddychała głośno i nierównomiernie. Każdy oddech wydobywał z siebie dużą chmurę białego dymu. Postanowiła czekać. Wierzyła że za chwilę ujrzy jego sylwetkę wychodzącą z tego rogu.

***

- Proszę mnie wpuścić! – Rozhisteryzowana kobieta złapała za jednego z funkcjonariuszy. Ręce kurczowo trzymały się jego kurtki, a ta nie wiedząc co robić wpadła w histerię.
- Robimy co w naszej mocy – odpowiedział jej wyswobadzając się z jej uścisku. Nagle poczuła na swoim ciele dłonie jednego z nich.
- Jemu nic nie będzie, zrozum to! – Chester próbował uspokoić kobietę lecz ta nie dawała za wygraną.
- Mike! Proszę, Mike… - Bezsilna upadła na śnieg i zakryła łzy swoimi dłońmi. Czuła pustkę, śmiertelny strach o osobę, którą kochała.
Nagle coś się ruszyło. Chester szturchnął kobietę, a ta spojrzała w stronę zamieszania. Przybliżyła się bardziej i mając nadzieje że się myli przyspieszyła kroku.
- Anna! – Krzyknął ponownie i objął ją w pasie. Wyrywała się, szarpała. Nadaremnie – Proszę uspokój się.
- Nie, zostaw mnie! Odejdź! – Głos z jej krtani rozprzestrzenił się po całej ulicy. Tłum spojrzał na nią i zaciekawiony jej zachowaniem przybliżył się nieco by zobaczyć co się stało.
- Nie możesz, rozumiesz! – Po tych słowach zamarł. To nie było tylko złudną myślą. To było prawdą.
- Mike! Kochanie… - Krzyknęła i przybliżyła się do jego ciała. Leżał nieruchomo na noszach, wokół niego było sporo śniegu. Czarna, rozpięta kurtka była przesiąknięta krwią, a usta nie dawały żadnego znaku życia – Powiedz coś! Proszę, odezwij się.
Kobieta straciła panowanie nad sobą i zaczęła potrząsać jego bezwładnym ciałem. Łudziła się że za chwilę się obudzi.
- Do cholery, ratujcie go! – Krzyknął zszokowany mężczyzna odsuwając od przyjaciela rozhisteryzowaną Annę. Przybliżył ją do siebie. Na początku opierała się temu wszystkiemu, rwała do męża, lecz po jakimś czasie zrezygnowała widząc jak zostaje wnoszony do jakiegoś pomieszczenia.
- Ja tam muszę pójść! – Krzyknęła w jego stronę i upadła na kolana. Spojrzała w niebo, łzy cisnęły jej się do oczu lecz nie mogła ich wydostać. Uczucia rozlały się po zimnym podłożu, a jej niewypowiedziane słowa rozpaliły jak pochodnia. Wstała i ze wszystkich sił udała pod łoże swojego męża. Omijała wielkie zaspy śniegu, kilkakrotnie się na nich przewracając. Nie zważała na to. Krzyczała ze strachu i bezsilności, jej ręce telepały się już nie z powodu zimna. Spojrzała na otaczających go mężczyzn i rzuciła się w ich stronę. Zauważyła jego otwartą zakrwawioną pierś. Otwarta rana przysporzyła jeszcze wiele łez, a widząc reanimacje lekarzy stała bezsilnie wpatrując się w ich poczynania. Nie pamięta ile czasu minęło, w jaki sposób Chester stanął przy niej obejmując ją ramieniem. Nie pamięta już ile łez wylała. Po chwili mężczyźni odeszli od ciała. Spojrzeli na Annę, rozpoznając że jest to żona i wysłali dziwne spojrzenie, którego nigdy nie zaznała. Spojrzała na nich z ulatniającymi uczuciami i zauważyła czarny worek.
- Nie! Nie! – Krzyknęła i weszła do pomieszczenia obejmując męża.
- Tak mi przykro – Powiedział jeden z nich rozścielając na nim czarną narzutę.
- To nie jest prawda! Mike! Ty żyjesz! Nie strasz mnie, ja wiem że poszedłeś tylko spać… - Łzy zaczęły kapać po jej policzkach, a dłonie wbiły się lekko w jego twarz – Kochanie, proszę, odezwij się! To ja! – Wrzasnęła po raz kolejny. Po chwili mimowolnie na jej twarzy pojawił się czuły uśmiech oblany łzami – Mikey, to ja. Obudź się kochanie…
Wszystko zaczęło wirować, wszystkie myśli splątały się. Słona woda kapała na jego nie reagującą twarz. Anna przybliżyła się do niego i pocałowała jego usta. Spojrzała na jego zamknięte oczy. Nie dopuszczając do siebie myśli że to koniec, próbowała przywrócić go do życia. Ze wszystkich sił potrząsała ciałem, otarła jego ranę, całowała po szyi, ustach, policzkach. Nic z tego.
Do kobiety podszedł Chester. Zszokowany sytuacją spojrzał na przyjaciela, na jego zamknięte oczy. Uklęknął i ujął jego dłoń.
- Tak Cię przepraszam. Mike, wybacz mi! – Po tych słowach rozpłakał się. Głośny ryk mężczyzny zbliżył twarz do jego martwego ciała. Nie widząc już nic poza zamazanym światem zatopił się w swoich łzach, strącał je co chwilę na ziemię.
- Ty nie zginąłeś, Mike. Odpowiedz mi! Powiedz coś, ja wiem że ty zaraz wrócisz. Rzucisz Chesterowi śmieszną anegdotę, pocałujesz mnie, powiesz ze mnie kochasz. Ja to wiem… - Kobieta nadal nie uświadamiając sobie tego co się stało położyła się obok jego ciała – Nie odchodź. Potrzebuje Cię! Otis Cię potrzebuje… - Słowa dusiły ją w gardle, próbowała odepchnąć myśli lecz ostatnie słowa lekarzy sprowadziły ją częściowo na ziemię.
- Proszę, niech pani wstanie. Musimy wynieść ciało – wypowiedź mężczyzny spowodowała lekkie omdlenie, oparła się o kąt pomieszczenia i zaczęła głośno krzyczeć. Poczuła nagle obecność kogoś jej bardzo znanego. Cierpiał tak samo jak ona, płakał tak jak ona.
- Chester, on żyje… To jest zły sen. Powiedz mi że to nieprawda… – Zaczęła zachrypniętym głosem. Smugi czarnego tuszu zaczęły spływać po jej policzkach, lecz Anna nie zważała na swój wygląd.
Chester nic nie odpowiedział. Przyglądał się tylko kobiecie która wpatrywała się na niego pytająco, tak jakby chciała usłyszeć właśnie tą jedyną odpowiedź. Nagle coś krzyknęło. Kobieta rozdarła swoją krtań na całe pomieszczenie. Nie mogąc opanować emocji walnęła w podłogę. Miała przed sobą śmiejącego męża. Spoglądał na nią swoimi pięknymi brązowymi oczami, trzymał jej dłoń. Złożył na jej policzku pocałunek.
Krzyknęła po raz kolejny.
Te rzeczy już nie wrócą.
To koniec.
Koniec.
Mike nie żyje.

***

Kilka godzin później:

Mężczyzna wszedł do pomieszczenia zatrzaskując za sobą drewniane drzwi. Przekroczył długi dywan i nie ściągając butów zahipnotyzowany udał się pod swoją sypialnie. Stawiał krok, lecz czuł że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Złapał za klamkę i ku jemu oczom ukazała się ciemna sypialnia. W domu nie było nikogo innego. Talinda została u Anny, a on musiał zostać sam.
Usiadł na łóżku i spojrzał w głąb pomieszczenia.
Nagle coś w niego wstąpiło.
Otworzył pierwszą szafkę. Wyjął swoje notatki. Przeglądał je, co chwilę wyrzucając białe kartki papieru aż natrafił na tą jedną.
Na jedno zdjęcie.
Upadł na podłogę.
Zimne podłożone chwyciło za jego ulatniające się łzy i wchłonęła zszarpane uczucia.
Wił się jak wąż. Chwytał rękoma wszystkich przedmiotów znajdujących się na podłodze.
Wstał i pobiegł do szafki. Złapał za jedną z nich i wyrzucił ją w dal pomieszczenia. Półka upadła z hukiem na jeden z obrazów, który z wielką siłą upadł na podłogę. Bennington nie przejmował się tym. Robił to dalej. Strącał to wszystko jednym ruchem. Szklane naczynia, jego fotografie, kartki papieru, rozłożone kwiaty. Wszystko co na potkało się na jego drodze rozsypywało się na podłodze.
- To jest moja wina! To przeze mnie zginąłeś! – Wrzasnął i upadł na podłogę. Cienkie ostrza szkieł wbiły mu się w ręce, które zaczęły intensywnie krwawił.
- Mike… Proszę. Nie zostawiaj mnie. Nie odchodź – Rozpłakał się jak małe dziecko. Leżał skulony nie przyjmując do siebie myśli że już nie ujrzy tego uśmiechu. Że nie dozna jego wspaniałych rad, że nikt w życiu go tak doskonale nie wysłucha.
- Nie chciałem… Spike, tak bardzo nie chciałem… - Nie znalazł żadnego ukojenia w łzach. Telepiące ciało cierpiało, postanowił sobie w tym pomóc. Wstał i nie myśląc racjonalnie otwarł swoje biurko. Tak jak myślał. Leżało zakryte pod stertą jakimś papierów.
- Wybacz mi, proszę… - Krzyknął po raz kolejny i szybkim ruchem wbił strzykawkę w swoje ramię. Ból przeniknął po jego ciele, lecz po jakimś czasie upadł na podłogę i poczuł ukojenie. Obiecał mu że tego nigdy nie zrobi. Obiecał mu, obiecał sobie. Sam do końca nie wie dlaczego zostawił to na wszelki wypadek. Wie że Talinda zerwałaby z nim gdyby dowiedziała się że trzyma takie rzeczy ale nie przejmował się.
Bennington spojrzał w górę. Nie myśląc już tak jak wcześniej czerwonymi oczami rozglądał się po pomieszczeniu a uporczywe demony tworzyły na suficie obraz jego najbliższego przyjaciela
Krzyknął po raz ostatni.
Potem zasnął, oblewając się łzami.

***

Kilka dni później:


Brązowe podłużne pudło ścieliło się w jej czerwonych oczach. Spojrzała na otwarte wieko w którym leżało bezwładne ciało mężczyzny. Ubrany był tak samo jak w dniu kiedy stanęli przed ołtarzem. Ona w pięknej sukni ślubnej, on w garniturze. Wtedy powiedzieli sobie „Tak”. Wtedy obiecywał jej że zostanie z nią do końca. Wszystko zostało takie samo, lecz suknia Anny zmieniła kolor na przeciwny, a przed ołtarzem stał on sam.
Kobieta spojrzała zdezorientowana na tłum ludzi. Stali i wypuszczali co jedną łzę. Nagle jej wzrok zatrzymał się na wózku.
Malutki chłopiec tak naprawdę nie wiedzący co się stało machał rączkami. Otis był kopią jej męża. Widziała go w jego oczach w jego malutkich wypełnionych ustach. Nie uświadamiając sobie że płacze nad jego ciałem klęknęła po raz ostatni.
- Nie zapomnij o nas… - Powiedziała cicho trzymając rękę na trumnie – Ja o tobie na pewno nie zapomnę – Ryk jej płaczu spowodował poruszenie się tłumu. Ktoś chciał podejść, pomóc lecz po chwili Anna zrobiła to sama. Podeszła pod wózek i spotkała się ze wzrokiem jakiejś kobiety. Spojrzała w jej zielone oczy, pełne zszokowania.
- Pani mąż uratował mi życie… - Zaczęła cicho. Nie dając szansy na płacz stanęła obok kobiety – Dziękuje. Gdyby nie on nie stałabym w tym miejscu. Robiłam co w mojej mocy… Nie udało się – Głos jej się załamał.
- Zabiłaś go… - Powiedziała bezdźwięcznie do blondynki. Kobieta spojrzała znad swoich oczu i usłyszała kolejny zarzut – Zabiłaś go! Jak mogłaś?! Cieszysz się z tego? Jesteś zadowolona!? – Anna rzuciła się w stronę zszokowanej kobiety, która stała jak wryta. Do kobiety podeszło dwóch mężczyzn i za wszelką cenę odciągali ją od Rose.
- Przepraszam… - Powiedziała cicho, lecz stojący obok Chester przytulił Annę i powiedział do kobiety.
- Proszę, zostaw nas samych… - Jego błagający ton przeszył umysł blondynki, która mimowolnie odsuwała się od miejsca. Spojrzała tylko ostatni raz na rozpłakaną kobietę, której odebrała mężczyznę jej życia.

***

Brązowe ślepia idealnie wpatrywały się w rozbawioną kobietę. Jego dłonie łapały za jej zimne ręce, by je idealnie ogrzać. Złapał za jej zziębniętą główkę i pocałował delikatnie w czoło. Kobieta nie opierając się temu przybliżyła się bardziej do niego próbując zatrzymać go dla siebie.
- Zimno Ci? – Spytał rozbawiony Mike siadając na kanapie.
- Bardziej jestem zdenerwowana – Zaśmiała się.
Zdezorientowany mężczyzna ujął jej rękę i przybliżył się do rozdygotanej kobiety. Wsunął swoją rękę pod jej bluzkę i zaczął ogrzewać ją swoimi ramionami. Delikatnie przejechał po jej twarzy i wpił swoje usta w jej wargi. Anna położyła się na nim i cicho odparła:
- Mike musze Ci coś powiedzieć…
Zdezorientowany jej zachowaniem odepchnął ją lekko i usiadł obok niej.
- Wiem że to trudne, ale w końcu nam się udało – Zaśmiała się przybliżając do mężczyzny. Ten nie wiedząc co uczynić spojrzał w jej radosne, aczkolwiek zdenerwowane oczy i usłyszał odpowiedź:
- Będziesz ojcem… - Uśmiechnęła się mimowolnie – Tak Mike, jestem w ciąży…

Szybki oddech kobiety spowodował lekki wrzask w jej sypialni. Spojrzała w lewą stronę i z szybkim ruchem zaczęła kreślić dłonią dobrze jej znane miejsce:
- Mike…? – Spytała niepewnie kładąc się obok niewidzialnej postaci.
Nic nie usłyszała, nic nie poczuła. Tylko przenikającą pustkę.
- Kochanie… - Szepnęła w niewidzialną postać – Śpisz?
Kobieta nie uświadamiająca sobie nadal, że jego tu nie ma, że to przepadło położyła się na jego poduszce. Wybuchła głośnym płaczem. Nie wiedząc co robić chwyciła jego miejsce swoimi dłońmi, przysuwając całą kołdrę.
Gdyby tu był by ją pocieszył, przytulił. Powiedziałby że będzie dobrze, pocałował, złapał za jej twarz i przysunął do siebie. Wtuliłby kobietę, objął ramieniem i szepnął jak bardzo ją kocha.
Anna spojrzała w ciemną otchłań.
Tak bardzo pragnie usłyszeć jego głos, spojrzeć w jego oczy. Chcę śmiać się przy nim, zabawiać Otisa. Budzić się przy nim.
To przeminęło.
Została sama.

***

Kilka miesięcy później:

- Wiesz że u mnie wszystko dobrze – Zaczął Chester – Ale tak naprawdę mi Ciebie brakuje. Twojego głupiego gadania, nierozgarnięcia. Całego Ciebie. Ciężko nam. – Tu zrobił przerwę – Linkin Park nie ma już sensu bez Ciebie. Ty byłeś jego sercem, które właśnie przeminęło – Głos utknął mu w gardle. Nie miał już siły kontynuować swojego monologu.  
- Zresztą chyba nie jest tam Ci tak źle – Powiedział cicho – Znacznie lepiej niż tu. Ale miałeś rodzinę… Z Anną nie widziałem się od 4 miesięcy. Sprzedała to wszystko i wyjechała. Było jej ciężko, ale zrozum ją.
Przerwał. Spojrzał na jego grób i powstrzymał łzy:
- Wiem że to było przeze mnie. Każdego dnia zmagam się z myślą że tak naprawdę to ja cię zabiłem. Nie nikt inny, tylko ja. Zabiłem swojego najlepszego przyjaciela! – Krzyknął i położył się na zimnym marmurze. Nagle coś wpadło w jego ręce. Przegnieciona pod zniczem kartka zsunęła się i trafiła do rąk Benningtona.
Otworzył ją lekko i zaczął czytać to co się w niej znajduje:

Bezczelnie to tak pisać na zwykłej kartce papieru, nie jesteś warty takich przeprosin. Ja nie jestem warta życia, ale nie mogę się poddać. Wiem że gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Nie pisałabym swoimi zdrowymi rękoma długopisem by nakreślić kilka nieznacznych zdań. Wiem że Cię zniszczyłam. Nie znałam Ciebie dokładnie, lecz to wystarczyło bym nie mogła o Tobie zapomnieć. Codziennie myślę o tym zdarzeniu, o tym jak dwukrotnie ocaliłeś mi życie. Nie mogę spać ze świadomością, że ja nie mogłam uratować twojego.

Miałeś rodzinę! Syna i żonę, która obwinia mnie za twoją śmierć.

Nie dziwię się jej.                                                

Urodzę za niedługo dziecko. Chłopczyk. I wiesz co? Postanowiłam go nazwać twoim imieniem, bo tak naprawdę uratowałeś także jego.

Nigdy o Tobie nie zapomnę.

Dziękuje za życie.

I dziękuje za to że do samego końca zostałeś tym kim byłeś. Człowiekiem.



Rose




Tak to koniec mojego pierwszego One-Shota. Tak wiem, że jesteście na mnie źli.
Z góry przepraszam za literówki, nie logiczne zdania, źle odmienione czasowniki, historię. I bardzo przepraszam za długość, lecz jak już to pisałam nie mogłam przestać. To jest taki impuls, gdzie chcesz skończyć ale wiesz że nie możesz.
Czemu takie zakończenie, a nie inne?
Być może to ma wielkie podłoże rodzinne. Każde opowiadanie, każdy rozdział zawiera minimalną cząstkę mojego życia. Uczucia, sytuacje, problemy i pragnienia. Nic nie jest przypadkowe. Jestem dość specyficzną osobą bo zawszę swoje uczucia przekładam albo na papier albo na komputer. 
Za niedługo, albo nawet i już święta.
Dlatego chciałabym życzyć wszystkim Wesołych Świąt, Szczęśliwego Nowego Roku i udanego Sylwestra.
Chciałabym też wszystkim podziękować, że czytają to wszystko co sobie ubzduram w tej durnej główce.
Proszę też o szczere opinie. Zniosę wszystko, dosłownie :)

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział XXXIII



- Wiesz że Cię kocham, prawda? – Spytała kobieta leżąc na bezwładnie nagim ciele mężczyzny. Podniósł swoją rękę i ulokował ją pod kołdrą swojej ukochanej. Przejechał nią kilka razy po jej rozgrzanym ciele i powiedział:
- Wiem…
- Jesteś wspaniały – Zaczęła blondynka wpatrując mu się w oczy. Wysłała mu czułe, czyli jak na nią niemożliwe spojrzenie – Jak to się wszystko skończy to wyjedziemy gdzieś razem. Zamieszkamy daleko stąd. Na zawsze…
Mężczyzna wsłuchując się jak kobieta snuje swoje marzenia odepchnął dłoń. Kobieta widząc jego zachowanie powiedziała:
- Przecież nie myślisz że Cię wsadzą.
- Nie wsadzą jak się postarasz. Jakbym się do któregoś z nich zbliżył już od razu dochodzenia, policja. – Powiedział do niej stanowczo. Zdenerwowany usiadł na rogu łóżka i zakrył się cienkim kocem.
- Powiedziałam Ci że chciałam się z nim umówić! Odpisał mi że nie chce, więc co mam teraz robić?
- On nie chce? – Prychnął – Jebany naiwniak. Poleci za tobą na koniec świata. Więc nie pieprz mi że nie chciał się spotkać – Powiedział do Jessici nie odwracając swojej głowy. W tej chwili w jego dłoni znajdował się jeden papieros, który przed chwilą dotknął gorącego ognia.
- Czyli to moja wina? – Wzburzyła się blondynka. Popatrzyła na mężczyznę i wytrąciła z jego ręki przedmiot, który przeturlał się po drewnianej podłodze. Biały materiał wydobywał z siebie mały dym, a rozżarzony koniec powoli zaczął wypalać bluzkę na której częściowo leżał.
- To nie tak – Odpowiedział jej.
- A jak? – Kobieta wstała nie zważając na to że na sobie nie ma zupełnie nic oprócz zwiewnych spodenek – Ciągle masz do mnie pretensje że nie spotkałam się z tym kretynem. Może to moja wina, co?
- A moja?
- Do jasnej cholery, Scott! – Krzyknęła. Stanowczość i zdenerwowanie w jej głosie przybrało zupełnie inne światło jej charakteru niż kilka tygodni temu. – Czy ja kazałam Ci pieprzyć tą dziwkę? – Spytała, lecz nic nie usłyszała – Zerwałam z nim i mogliśmy robić co tylko chcemy a ty oczywiście musiałeś zrobić swoje! – Po tych słowach wstała i zarzuciła na siebie lekko różowy szlafrok.
- Należało jej się – Powiedział wkurzony lecz spotkał się z jej przejrzystym spojrzeniem. Długie linie jadu wydobywające się z jej ślepi przeszyło mężczyznę, który nie wiedział co odpowiedzieć.
- Jak już ją wtedy zgwałciłeś, to mogłeś ją przy okazji zabić. Nie byłoby z nią teraz takiego problemu – Oznajmiła i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami, nie zważając na wołającego ją Scotta.

***

- Nie myśl już o tym – Powiedział do niej mężczyzna. Leżąca istota na jego ramieniu nerwowo patrzyła na otaczającą ją ciemność. Nie określone wielkością cząsteczki powietrza zbliżały się do niej, z powrotem odlatując. Nie wiedząc co powiedzieć, trwała przez chwilę w milczeniu. Poczuła na swoim ramieniu jego ciepły oddech po czym oznajmiła:
- Nie myślę…
Widząc brak szczerości w jej drżącym głosie przysunął ją bardziej do siebie. Dotknął swoją twarzą jej długich kasztanowych włosów i w tym momencie jego nozdrza doznały jej zapachu.
- Zamartwiasz się tym nadal. Ciągle o nim myślisz… - Zaczął lecz przerwany głos zamknął jego struny głosowe.
- A co mam robić? Tak myślę, sam o tym wiesz – Odparła do leżącego mężczyzny – Zresztą myślę, ale sama nie wiem o czym mam myśleć. Nie zrozumiałe rozmyślenia psychicznie chorej kobiety, która ponownie przyszła spać do mężczyzny, który zaoferował jej pomoc po tym zdarzeniu. Jakby nie miała swojego domu, jakby nie miała swojego życia… - powiedziała beztrosko nadal tkwiąc w tej samej pozycji co wcześniej.
- Nie masz powodu się tym zamartwiać…
- Tak, nie mam powodu? – Rozbujana jak huśtawka krtań bujała jej słowa zmieniając co chwilę jej rozpiętość. Raz były wysokie, zdenerwowane tym że mogą w każdej chwili upaść, a raz niskie gdy już uświadamiała sobie że jest na samym dnie. Przy samym podłożu. Dotyka problemów, które jak mrówki przychodziły i rozpraszały się po suchej jak umysł ziemi. Nie chcąc ich zbierać odsuwała się od nich, lecz brak siły powodował wskakiwanie insektów do jej głowy. Próbowała je odeprzeć wodą, lecz łzy tylko je przyciągały. Zamiast je utopić, zatapiała się sama w tych rozmyślaniach. Lecz jeden wielki owad, niezrozumiałe jak dla ludzi zwierzę łapczywie chodziło po jej ciele próbując ulżyć jej w bólu spowodowanym przez ukłucia małych robaczków. Trzymający ją w ramionach próbował odepchnąć jej myśli.
- Nie dam sobie rady – Podsumowała bezdźwięcznie.
- Dasz. Jesteś silna – Pocieszał ją – A zresztą, to tylko jedna rozprawa. Wyobraź sobie tą ulgę gdy ten bydlak będzie siedział za kratami…
- Ty go nie znasz! – Głos jej się w tej chwili załamał – Będzie szukał uniewinnienia. Będzie uważał że nie jest wmieszany w tą sprawę. Wyjdzie na to że ja jestem temu winna. – Tu się zatrzymała – Bo naprawdę być może jestem…
- Uspokój się – Powiedział najłagodniej jak tylko potrafił. Chciał jej pomóc, lecz nie wie jak. Jest świadomy tego że nie potrafi do samego końca zapewnić jej tego spokoju, lecz nie może odrzucić tej podświadomości. – Zrobię wszystko byś była bezpieczna – Powiedział cicho, obejmując ją mocniej.
- Nie uchronisz mnie przed nim…
- Bynajmniej spróbuje – Powiedział. Kobieta próbując spojrzeć na jego oczy podniosła się lekko i ponownie położyła na jego ramieniu. Nie wiedząc co odpowiedzieć ponownie wpatrywała się w nagie ściany otulone brakiem światła. Nagle coś poczuła. Lekki, czuły pocałunek w tył jej głowy przeszedł się po całym jej ciele, wywierając u niej ciarki. Ukłute w same sedno serce, spowodowało wstanie kobiety i spojrzenie w jego oczy.
- Wiesz że nie zostawię Cię samej prawda? – Spytał.
- Wiem – Powiedziała zbliżając się do Benningtona – Tego jestem na sto procent pewna - Po tych słowach lekko musnęła usta mężczyzny. Odsunęła swoją głowę i popatrzyła na jego wyraz twarzy. Lekko podniesione usta wypuściły cichy śmiech po czym przechwyciły delikatny pocałunek, sprawiając u kobiety wrażenie że tak naprawdę ma jeszcze dla kogo żyć.

***
Chłodny powiew powietrza pogładził stopy Chestera. Leniwie przetarł oczy i popatrzył na kołdrę, która całościowo zakrywała leżącą obok kobietę. Uśmiechnął się w duchu i popatrzył na zegarek. Jest jeszcze rano żeby coś zrobić więc postanowił jeszcze przez kilka chwil poleżeć, a w ewentualności pozwolić sobie na następne zaśnięcie. Jednak nie potrafił. Lekko wstał i spojrzał w jej spokojną i beztroską twarz. Jak anioł leżała otulona po samą szyje grubym kocem. Popatrzył na jej opadłe usta i postanowił położyć się bliżej niej, tylko tak by ona tego nie odczuła. Zabrał lekko swoją część pościeli i próbując przykryć się przynajmniej częściowo, spowodował poruszenie się kobiety. Z początku myślał że ona nadal śpi lecz po pewnym czasie otworzyła oczy i zasłoniła je rękoma.
- Nie chciałem Cię budzić, ale przywłaszczyłaś sobie kawałek mojej pościeli – Zaśmiał się i popatrzył na Emily.
- Czemu ty tak wcześnie wstajesz? – Spytała po chwili patrząc przez nieprzytomne jeszcze oczy.
- Nie zapominaj że dzisiaj mam próbę – Odświeżył jej pamięć, po czym idealnie ulokował swoją głowę na poduszce.
- A co ja dzisiaj będę robić? – Spytała – Myślałam że razem gdzieś wyjdziemy czy coś… - Powiedziała do niego oddając mu należący do niego kawałek miejsca.
- Wiesz że przecież mamy ten cały koncert za niedługo. Nie mamy czasu, a oni jeszcze kłócą się ze wszystkim jak dzieci – Wtedy spojrzał na nią i spytał zaskoczony – Chciałaś ze mną gdzieś wyjść?
- A co w tym złego? – Zrobiła to samo wpatrując się w jego twarz – Zresztą jak dzisiaj nie masz czasu to możemy pójść kiedyś indziej…
- Wy kobiety macie wymagania – Podsumował z uśmiechem na ustach.
- Jeśli nie chcesz ze mną nigdzie wychodzić to… - Nie zdążyła już nic powiedzieć, bo mężczyzna zamknął jej usta krótkim delikatnym pocałunkiem.
- Uprzedziłaś mnie, cwaniaku – Zaśmiał się i wyszedł z łóżka.
- A ty gdzie? – Spytała podnosząc się do góry. Popatrzyła na jego półnagie ciało. Żadnych zahamowań, żadnego wstydu. Nie przejmowali się tym że mieli na sobie tylko kawałek ubrań, można by powiedzieć że nie zwracali na to uwagi. Lecz tak nie było.
- Idę stąd bo nie mogę z tobą wytrzymać, psujesz moje wszystkie plany! – W tej chwili sztucznie wkurzony Chester otworzył drzwi.
- Palant! – Zaśmiała się i rzuciła w niego poduszką, która o dziwo nie trafiła w niego tylko w zamknięte już drzwi.

***

- Ale jak to odrzucamy tą piosenkę? – Spytał wkurzony Robert – Połamałem pałki na niej, a wy teraz mówicie że po prostu ją pozostawiamy ją w tyle?
- Mógłbyś się na chwilę uspokoić? – Spytał Brad patrząc na niego wściekłym wzrokiem. – Może pan Shinoda coś zarzuci?
- A może pan Shinoda chciał ułożyć listę lecz banda baranów przyszła i oczywiście musiała ją kilkakrotnie pozmieniać – Zasugerował mu podchodząc do lodówki. Wyciągnął jakiś jogurt sprzed kilku tygodniu po czym zatopił się w jego smaku. Popatrzył na mężczyzn majstrujących przy białej karcie i spojrzał w okno. Nic, biało, pustka. To trzy słowa które wydobyły się teraz z jego umysłu. Tylko to miał w głowie.
- Uwaga! Robimy głosowanie! – krzyknął Dave i zwrócił się do osoby obok – Chester, co chcesz zaśpiewać?
- Wlazł kotek na płotek – Oznajmił bez humoru. Shinoda widząc zmiany w jego tonie przesłał mu znaczące spojrzenie, bowiem wiedział o co może mu chodzić. Zatrzymał się ujmując w ustach łyżkę, która po chwili upadła do małego pojemniczka i zaczął mówić:
- Może zagramy jakąś płytę?
- Wiesz Mike. Jak zagramy jakąś płytę to już sobie wyobrażam te tłumy fanów że nie potrafimy nic oryginalnego wymyślić – Powiedział Joe – I tak zawsze jest tak że im coś nie pasuje.
- Myślisz że mnie coś to obchodzi? – Zapytał Mike – Nie chcą słuchać to niech nie słuchają. Nie mam nic przeciwko.
- Ostro… - Podsumował Chester.
- Słuchaj – Powiedział do niego – Nie możemy się przecież poddać w swoich postanowieniach lub czynach, gdyż to się opłaca. Wyszliśmy na prostą gdy zaczęliśmy się starać o każdy cal tego co kochamy. To że ktoś nam chce w tym przeszkodzić, swoim sugerowaniem i czynami nie może odbić się na tym do czego dążyliśmy – Chester rozumiejąc jego aluzje w tych słowach uśmiechnął się lekko – Nikt nie może nam przecież zabronić tego co robimy, ludzie!
- Tak! Shinoda na prezydenta! – Krzyknął Joe i rzucił się do kartki – Gramy „A place For My Head”.
Nie zważając na głupkowate spojrzenia reszty chłopaków mężczyzna podszedł do okna. Zaobserwował bezszelestne drzewa uginające się pod warstwą śniegu, ławki zasypane białym puchem, ludzi, którzy przechodzili zimnymi ścieżkami. Nagle coś się w nim obudziło. Serce zatrzymało, a rozum, który jeszcze przed chwilą działał sprawnie wyłączył w mgnieniu oka. Odszedł od okna i zaczął szybko szukać swojej kurtki w stercie tych rupieci.
- Co ty wyczyniasz człowieku? – Spytał Brad patrząc na to jak Mike wywala wszystkie instrumenty w poszukiwaniu ciepłego materiału. Znajdując ją, nie powiedział nic tylko szybko wybiegł trzaskając drzwiami. Schodki mieniły mu się w oczach, bowiem nie miał czasu czekać na przybycie windy. Przeskakując co drugi stopień miał nadzieje że się nie przywidział. Wyszedł na zewnątrz i spojrzał w dal. Nic. Zupełnie nic tylko wydeptane ślady przechodzących tu ludzi. Spoglądnął na lewą stronę i zamarł. Czarna czapka przykrywała idealnie rozprostowane rude włosy, które co noc otulały jego zmysły. Nie zważając na śliskie podłoże po którym stąpał szybko pobiegł przez siebie. Widząc jej sylwetkę popatrzył na nią i zagrodził drogę.
- Lisa! – Krzyknął zatrzymując rudą istotę. Kobieta spojrzała na niego jak na wariata i oceniła poprawność poczynania tego mężczyzny.
- Przepraszam, chyba mnie pan z kimś pomylił – odparła do niego nieznajoma. Popatrzyła na jego rozczarowany wyraz twarzy i po chwili nie wiedząc co uczynić zapytała – Pomóc w czymś?
- Nie, nie trzeba… - Powiedział zrezygnowany po czym usiadł na zaśnieżonej ławce. Jego nadzieja na odnalezienie pięknej istoty z jej snów spadła na łeb na szyje. Nie da rady znowu jej ujrzeć. Nie zobaczy jej już nigdy. Nie ma szansy…

***

- Dziękuje że mogłam do Ciebie przyjechać – Powiedziała brunetka do swojego brata. Ściągnęła swój płaszcz i idealnie zawiesiła na wiszących obok wieszakach.
- Wiesz, wprawdzie mam teraz malowanie… - Zaczął, ale po chwili Emily zamknęła jego usta swoim stwierdzeniem.
- Czyli przeszkadzam. To wiesz co mogę pójść gdzieś…
- O nie, nie, nie! – Powiedział i poprowadził ją do ozdobionego już salonu – Masz pędzelek i do roboty kochanie – Zaśmiał się wręczając jej do ręki przedmiot. Popatrzyła na niego jak na głupka i rzuciła:
- Naprawdę? Nigdy nie malowałam ścian!
- A co to za różnica? Ściana jest podobna do kartki papieru. Więc do roboty! – Powiedział do niej wciskając jej czapeczkę zrobioną z gazety.
- Ty chyba sobie żartujesz! – Odparła ze śmiechem i wkroczyła na schody prowadzące na pierwsze piętro – Jest Annabelle?
- Nie. Wyszła się spotkać z Suzanne – Po tych słowach dziewczyna zamarła. Pokerowa twarz nic nie zdradzała, lecz Ian uświadomił sobie to co w tej chwili zrobił. Nie drążąc już więcej tego samego tematu, Emily jak gdyby nigdy nic z udawanym uśmiechem ponagliła mężczyznę:
- To gdzie masz ten pokój? – Po tych słowach mężczyzna zaprowadził ręką swoją siostrę w stronę pomieszczenia. Otworzyła szybko mahoniowe drzwi i ku jej oczom ukazał się Nathan. Upaprany w całej farbie uśmiechał się od ucha do ucha. Emily zrobiła to samo i podniosła małego chłopczyka, co spowodowało zostawienie śladów na jej ubraniach.
- Mama nie będzie zadowolona – Podsumowała poczynania Ian’a.
- Nie mam ochoty blokować się z tym co najbardziej lubiłem robić jak byłem młody.
- Na przykład moje farby na gwiazdę? – zaśmiała się przypominając sobie zamiłowanie swojego brata do lepkich i brudzących rzeczy.
- Zawsze miałem w sobie duszę artysty – Powiedział dumnie przybliżając do siebie wiadro z farbą. – No to wio! – Zaśmiał się i zaczął kreślić na ścianie długie plamy. Żółta farba w kolorze płatków dojrzałego słonecznika idealnie wsiąkała w zabrudzoną powierzchnie ściany. Emily spojrzała na skupienie swojego brata i postanowiła go naśladować. Zamoczyła swój pędzel w farbie i nakreśliła plamę.
- Wiesz to nawet nie wydaje się być takie trudne – powiedziała lecz po chwili poczuła coś na swojej twarzy. Długa smuga żółtej mazi spłynęła po jej policzkach, co wywołało u Ian’a gromki śmiech. Nie mógł się uspokoić z ciamajdowatego zachowania siostry, lecz po chwili podszedł i starł nie zasuniętą farbę z jej buzi.
- Musisz jeszcze popracować nad detalami – Zaśmiał się ponownie i popatrzył w jej brązowe tęczówki. Śmiały się. Były roześmiane, jak nigdy wcześniej. Skaczące szczęście w jej oczach było niespotykanym zjawiskiem u kobiety, więc to można uznać za niesamowity sukces. To on potrafił rozbawić ją do łez, to on potrafił pocieszyć. Pomimo tego że nie wiązały ich szczególne więzi krwi rozumieli się doskonale. Jak wzorowe rodzeństwo.
- Staram się, a ty mi kazania prawisz! – Emily zanurzyła po raz drugi pędzel w jasnej cieczy i spróbowała ponownie.
- Teraz mamy szansę swobodnie porozmawiać – Powiedział i nagle zatrzymał się. Popatrzył na kobietę i zadał pytanie – Co tak naprawdę zmieniło się po moim wyjeździe.
Emily nie wiedząc co odpowiedzieć tkwiła w ciszy, bo właśnie w tej chwili układała w swojej głowie zdarzenia o których może powiedzieć bratu. Tak naprawdę on o niczym nie wie. Nie wie że była w szpitalu, nie wie że chciała popełnić samobójstwo, nie wie że jej były chłopak ją wykorzystał, nie wie że ma popsutą psychikę, nie wie że za niedługo zbliża się rozprawa sądowa w której musi uczestniczyć.
- Nic – Podsumowała to wszystko – Przecież ci mówiłam.
- Nie wydaje mi się że wszystko. Widzę to po tobie – Wtedy spojrzał na nią i usłyszał odpowiedź:
- Przyrzekam Ci że nic innego się nie stało – Sumienie przeszyło jej ciało, wywołując u niej bolesne ukłucie w środku. Kłamie, kłamie jak z nut. Okłamuje swojego brata.
- Dobrze. Wierzę Ci – Odpowiedział i wrócił do swojej roboty. Te słowa spowodowały nasilające się łzy. Napływały one tak szybko że sama nie wiedziała co ma uczynić.
- Gdzie masz łazienkę? – Zaryzykowała i nagle usłyszała odpowiedź. Szybko wyszła z pomieszczenia i udała się prosto do wielkich drzwi. Otworzyła je i usiadła na podłodze wyłożonej płytami. Starała się teraz o niczym innym nie myśleć tylko o hamowaniu napływających łez. Podniosła głowę do góry i wzięła głęboki oddech. Jest zwykłą kretynką. Może to nie jest pierwszy raz gdy go okłamuje, ale wcześniej przecież chodziło o błahe rzeczy. Nie o takie, które i tak zapewne się za niedługo wydadzą. Jak się o tyn dowie nie będzie chciał jej znać. Pogładziła swoją ręką policzek i nie czując żadnej cieczy przeglądnęła się w lustrze. Musi wyjść, musi się uspokoić. Dramatyzuje. Jest pieprzoną idiotką zmyślającą sytuację, które później przekazuje najbliższym.
- Uspokój się do jasnej cholery! – Nawrzeszczała na siebie w duchu i po chwili wyszła z pomieszczenia. Serce biło jej w takim stopniu że czuła że za chwile może wypaść z jej klatki piersiowej. Cicho otworzyła drzwi i popatrzyła na pracującego brata. Tak, pracowitość to jego drugie imię. Razem z żoną mają dużo pieniędzy, no może nie aż tak dużo ale wystarczyło by przecież na zatrudnienie malarza, ale on pewnie uparł się że zrobi to sam. Zawsze go podziwiała. Jego charakter, ciepły ton. Potrafił rozmawiać z ludźmi jak nikt inny. Przyciągał do siebie każdą żywą istotę niczym magnez. Nie to co ona.
- Długo Cię nie było – Powiedział, ale nie chciał słyszeć jej usprawiedliwienia. Złapała za pędzel farby i spojrzała na małego Nathana. Chłopczyk kreślił malutkim pędzelkiem przeróżne wzory na rozłożonych gazetach.
- Co takiego ciekawego malujesz? – Spytała troskliwie. Nie zwracając zbytniej uwagi na słowa kobiety, nie przerywał dalej swojego rysowania. Widząc nieobecny wzrok dziecka wstała i popatrzyła na ręce Ian'a.
- Jak Ci się żyje z Annabelle? – Spytała Emily wracając do swojej wcześniejszej czynności.
- Wspaniale – Jedno słowo potrafiło dokładnie opisać ich sytuację w domu – Świetnie siebie rozumiemy. I może nie darzysz ją zbytnią sympatią…
- Wcale nie! – Zaprzeczyła.
- Wiem co o niej myślisz – Powiedział i wrócił do swoich wcześniejszych rozważań – Annabelle to niesamowita kobieta, aż nie mogę uwierzyć że znalazłem taką kobietę w swoim życiu.
- Już miałeś – Zaśmiała się Emily. Ian łapiąc rzuconą aluzję uśmiechnął się i stwierdził:
- Faktycznie, miałem. I nadal mam – Wtedy zbliżył się do niej i podniósł do góry. Emily nie wiedząc co robić zaczęła krzyczeć by opuścił ją na dół. Zrobił to co kobieta mu kazała, lecz po chwili jednym zgrabnym ruchem przewrócił ją w ten sposób że opadła na resztki nie zaschniętej farby.
- Powaliło Cię?! – Krzyknęła lecz po chwili poczuła na sobie jego ręce – Odejdź ode mnie wariacie! – Próbowała odepchnąć łaskotki ze strony mężczyzny lecz nadaremnie. Zresztą zbyt dobrze się bawiła w jego towarzystwie.
- Muszę się nacieszyć moją malutką i infantylną siostrzyczką – Powiedział lecz po chwili na jego twarzy znalazła się duża plama żółtej farby. Emily spojrzała na niego rozbawiona i schowała za siebie umazany pędzel – Ej! – Krzyknął  w tej samej chwili próbował odebrać jej przedmiot. Kobieta nie dawała się tak łatwo. Wręcz przeciwnie. Ze śmiechem patrzyła na bezradną minę swojego brata, która za wszelką cenę twierdziła że za niedługo nadejdzie zemsta.
- Odejdź ode mnie! – Krzyknęła i pobiegła pod drzwi. Otworzyła ja szybko ale nagle coś sprowadziło ją na ziemię.
- Nie! Teraz jesteś moja! – Zdanie jak strzała powędrowała szerokim łukiem do jej głowy. Popatrzyła na rozbawionego mężczyznę i upadła na podłogę. Ian nie wiedząc co się dzieje, z początku myślał że dziewczyna w ten sposób zaczyna się bronić przed następnym atakiem z jego strony lecz nagle usłyszał coś innego. Słone krople zaczęły spływać po jej policzkach, tworząc czarne korytarze na jej twarzy. Spadająca ciecz zatapiała się w papierowym materiale, która osłaniała podłogę.
- Boże, Emily co się stało? – Spytał próbując ją podnieść. Ta jednak broniła się, chciała by brat nie ujrzał jej w takim stanie. Każde słowo ma jakąś wartość, lecz te słowa spajające to zdanie są jadowite niczym groźne zwierzę – Odezwij się! Powiedziałem coś nie tak? – Spytał zdesperowany. Nie wiedząc co zrobić za wszelką cenę próbował doprowadzić ją do porządku. Po pewnym czasie mu się to udało. Kobieta wstała i spojrzała znad swoich czerwonych oczu.
- Powiesz mi co się stało? – Spytał dotykając jej ręki.
- Zostaw! Zostaw mnie! – Krzyknęła i nagle zdała sobie sprawę z głupoty i niedorzeczności wypływających z jej wypowiedzi.
- Przepraszam – Mężczyzna odsunął rękę i wstał. Zdezorientowany popatrzył na nią, nie wiedząc tak naprawdę co sprawiło takie zachowanie.
- Nie! – Wtedy ona wstała i podeszła pod niego – To ja przepraszam. Może najlepiej jakbym już sobie poszła – Oznajmiła do osłupiałego mężczyzny.
- Nie… - Zaprzeczył choć jego ton mówił zupełnie co innego. To nie była ona. To nie była ta sama Emily sprzed kilku lat. Biło od niej coś innego.
- Tak. Proszę nie zatrzymuj mnie – Odparła – Spacer dobrze mi zrobi – Po tych słowach spojrzała ze smutkiem na swojego brata, który nie zdający sobie sprawy jak bardzo przywołał wspomnienia u kobiety i zamknęła bezdźwięcznie drzwi prowadząc się w stronę wyjścia.

***

Szarobiałe uliczki przykryły się nicością. Wszystko na co teraz spoglądał Shinoda było niczym. Przechodząc obok uśmiechniętych ludzi, którzy cieszyli się swoimi rodzinami uświadomił sobie że tak naprawdę ma tylko tą bandę przyjaciół, którzy tak bardzo go wkurzają. Pomimo tego że zbytnio nie rozumie ich wszystkich nie oddałby ich za nic w świecie. Każdy z nich jest inny. Wyjątkowy. Mike spojrzał na niego. Lecące czarne ptaki krakały rozdziobując mu w tym czasie umysł.
- Mike? – Nagle coś wyrwało go z tych przemyśleń. Spojrzał znad swojego ramienia i popatrzył na sprawcę tej wypowiedzi – Mike? Czemu nie chciałeś się ze mną spotkać?
Słowa blondynki i jej sam widok wywołał u niego mdłości. Popatrzył na jej czerwone od mrozu policzki i powiedział:
- Nie miałem za bardzo czasu.
- A teraz? – Natarczywa kobieta przybliżyła się do niego – Proszę to dla mnie ważne. Chciałam cię przeprosić – W tym momencie zaczęła kreślić swoimi butami na obcasie okrągłe kółka na śniegu – Nie powinnam cię tak potraktować. Naprawdę jest mi żal tego co się stało. Jestem zbytnią idiotką…
- Czekaj, czekaj – Wkurzony Shinoda nie oszczędzał się w słowach – Zrywasz ze mną, odchodzisz do innego kolesia a teraz mnie przepraszasz?! – Zaśmiał się – I na końcu mówisz mi że i tak mnie nie kochałaś.
- Mike, kocham cię! Nadal cię kocham! – Powiedziała niewinnym tonem. Nogi Shinody ugięły się w mgnieniu oka. Czarne ogniki przebrnęły przed jego oczami, które rozrywały to wszystko co przed chwilą myślał.
- Jessica, przepraszam… - Jego ton wahał się z góry na dół. Ona kłamie! Ona nie może go kochać po tym wszystkim – Dajmy sobie spokój.
- A co będzie ze mną? – Spytała – Nie masz wyrzutów sumienia z powodu odrzuconej miłości? – Spytała szczerze. Kłamstwo za kłamstwem, manipulacja za manipulacją… We dwie doganiają się lecz są na równi.
- Ty ją pierwsza odrzuciłaś – Powiedział spokojnie lecz dosadnie. Kobieta spojrzała na niego przegranym wzrokiem, ale to nie spowodowało całkowitego poddania się z jej strony. Nagle coś przerwało ich rozmowę.
- Boże, Mike to ty? – Na ten krzyk kobiety Mike stanął nieruchomo. Poznaje go, rozpoznaje ten cudowny głos! Jego zgasłe oczy w tej chwili zaświeciły się niczym lampy w parku – Co ty tu robisz?
Odwrócił się i zamarł. Uśmiechnięte lecz napuchnięte policzki idealnie komponowały się z jej niesamowitymi oczami. Czapka w kolorze śniegu zlewała się z krwistym kolorem jej włosów.
- Lisa? – Zahipnotyzowany Shinoda spoglądał na kobietę doszukując się tego czy naprawdę nie zwariował. Albo jest tak z nim źle że wyobraża sobie osoby o których przez cały czas myśli?
- Mike! – Powtórzyła po raz kolejny. Patrzyli tak na siebie przez chwilę i nagle kobieta podeszła do niego bliżej. Uśmiechnięci, lecz nie wierzący nadal wpatrywali się w swoje twarze przez pewną chwilę.
- Musiałaś się tak chować po tym całym mieście? – Spytał rozbawiony Shinoda.
- A ty musiałeś mi ciągle uciekać? – Odpowiedziała mu tym samym. Nagle usłyszeli chrząknięcie. Zdenerwowana Jessica patrzyła na Mike obejmującego jakąś nieznaną jej osobę, z nadzieją że za chwilę to wszystko się wyjaśni.
- Widzę że przeszkadzam – Powiedziała do mężczyzny rudowłosa.
- Wcale nie. Już kończyliśmy – Stwierdził patrząc na wkurzone oczy kobiety. Blondynka z ochotą rzucenia się w stronę mężczyzny podeszła do niego i powiedziała:
- Czyli jesteśmy omówieni na jutro, będę czekać kochanie – Po tych słowach kobieta przybliżyła się do Mike’a i pocałowała w policzek. Zaskoczony tym zdarzeniem dotknął delikatnie policzek, dokładnie w tym samym miejscu gdzie przed chwilą znajdowały się jej usta. Popatrzył na odchodzącą kobietę, która nie sprawiała wrażenia ruszonej.
- Wariatka… - Odparł Mike i popatrzył na zaskoczoną kobietę. Lisa uśmiechnęła się mimowolnie chociaż i tak wiedziała że tych dwoje coś musi łączyć – Dasz się na coś zaprosić, prawda? – Spytał po chwili.
- Mam wyjście? – Zapytała.
- Nie. I tak bym cię porwał – W tej chwili śmiech wydobywający się z ich gardeł był tak głośny że na pewno rozprzestrzenił się na cały park. Mike tylko stał i zastanawiał się czy tak naprawdę stoi tutaj sam, czy jednak ona nie jest wyimaginowanym obrazem w jego umyśle.

***

- Wreszcie jesteś – Uśmiechnięty Chester stanął naprzeciwko wchodzącej kobiety. Ciemność, którą zostawiła z tyłu za sobą przejęła jej myśli, która postawiła barierę na  wszystkie słowa dochodzące do niej w tej chwili – Byłem dzisiaj na tej próbie i zgadnij co się okazało. Wszyscy byli na siebie źle… - Nagle przerwał widząc tak naprawdę jej twarz – Coś się stało?
- Nie – Powiedziała i weszła do salonu omijając mężczyznę.
- Co to jest? – Spytał pokazując na dwie kartki papieru – Byłaś w domu?
- Tylko przeszłam. Chciałam wziąć kopertę – Powiedziała nie ruszona. Wzięła swoimi zamarzniętymi rękoma biały szorstki materiał i delikatnie oderwała górną jego część. Tak jak przypuszczała. Wezwanie do sądu. Przeczytała to do końca i rzuciła w głąb pomieszczenia.
- A to drugie? – Spytał.
- Pewnie rachunki – Odpowiedziała mu i wzięła się za odpakowywanie następnego listu. Jej dłonie gładziły sztywny kawałek papieru do momentu gdy został otworzony. Zamarła. Przeszyła wzrokiem to co się na tym znajdowało. Chester zaciekawiony tym co Emily zobaczyła przybliżył się bardziej by spojrzeć na obiekt, który wywołał u niej zdziwienie.
- Co to jest? – Spytała zdezorientowana. Jej ręce trzęsły się, a załamana wypowiedź spowodowała zrzucenie kilku łez.
- Nie przejmuj się tym! – Rzucił Chester sam nie wiedząc o czym ma myśleć.
- Jak mam się nie przejmować. Co to do cholery jest?! – Jej krzyk odbił się o ściany salonu które w dwukrotnej rozpiętości powróciły.
- Czysty przypadek – Próbował ją nadaremnie uspokoić.
- To jest czystym przypadkiem? To?! – Rozpłakała się. Podała Chesterowi kartkę na której widniał pewien rysunek. Samotne drzewo. Drzewo wyodrębnione z miliarda innych. Na nim sznur. Łapczywie chwytał końcami osobę, która bezwładnie wykonała swój lot na drugi świat. A wokół ciemność. I liczby.
- 1,2,0 i 1 – Czytał kolejno zdezorientowany – Nie powinnaś się tym przejmować – rzucił – Wiesz że teraz wszystko jest możliwe?
- Co jest możliwe? To że powinnam się powiesić?! – W tej chwili Chester objął jej rozdygotane ciało.
- Nie mów tak, rozumiesz? To jest Scott. Albo Jessica. Chcą Cię nastraszyć byś nie zeznawała na niego. Zrobią wszystko by Cię wyprowadzić z równowagi! Dosłownie wszystko! – Spojrzał na jej wystraszone oczy i usta pełne od płaczu. 
- A te liczby? Co one znaczą?! 
- Nie wiem... - Odparł zrezygnowany.
- Widzisz! Oni chcą mnie zabić! Zrozum to! - Krzyknęła w jego stronę.
- Csii... - Próbował doprowadzić kobietę do porządku - Przecież powiedziałem Ci że będę Cię chronił, prawda? – Po tych słowach wyrzucił rysunek w drugi kąt pokoju i oparł o siebie ciało kobiety.