- Wiesz że Cię kocham, prawda? – Spytała kobieta leżąc na
bezwładnie nagim ciele mężczyzny. Podniósł swoją rękę i ulokował ją pod kołdrą
swojej ukochanej. Przejechał nią kilka razy po jej rozgrzanym ciele i powiedział:
- Wiem…
- Jesteś wspaniały – Zaczęła blondynka wpatrując mu się w
oczy. Wysłała mu czułe, czyli jak na nią niemożliwe spojrzenie – Jak to się
wszystko skończy to wyjedziemy gdzieś razem. Zamieszkamy daleko stąd. Na
zawsze…
Mężczyzna wsłuchując się jak kobieta snuje swoje marzenia odepchnął dłoń.
Kobieta widząc jego zachowanie powiedziała:
- Przecież nie myślisz że Cię wsadzą.
- Nie wsadzą jak się postarasz. Jakbym się do któregoś z
nich zbliżył już od razu dochodzenia, policja. – Powiedział do niej stanowczo.
Zdenerwowany usiadł na rogu łóżka i zakrył się cienkim kocem.
- Powiedziałam Ci że chciałam się z nim umówić! Odpisał mi
że nie chce, więc co mam teraz robić?
- On nie chce? – Prychnął – Jebany naiwniak.
Poleci za tobą na koniec świata. Więc nie pieprz mi że nie chciał się spotkać –
Powiedział do Jessici nie odwracając swojej głowy. W tej chwili w jego dłoni
znajdował się jeden papieros, który przed chwilą dotknął gorącego ognia.
- Czyli to moja wina? – Wzburzyła się blondynka. Popatrzyła
na mężczyznę i wytrąciła z jego ręki przedmiot, który przeturlał się po
drewnianej podłodze. Biały materiał wydobywał z siebie mały dym, a rozżarzony
koniec powoli zaczął wypalać bluzkę na której częściowo leżał.
- To nie tak – Odpowiedział jej.
- A jak? – Kobieta wstała nie zważając na to że na sobie nie
ma zupełnie nic oprócz zwiewnych spodenek – Ciągle masz do mnie pretensje że
nie spotkałam się z tym kretynem. Może to moja wina, co?
- A moja?
- Do jasnej cholery, Scott! –
Krzyknęła. Stanowczość i zdenerwowanie w jej głosie przybrało zupełnie inne
światło jej charakteru niż kilka tygodni temu. – Czy ja kazałam Ci pieprzyć tą
dziwkę? – Spytała, lecz nic nie usłyszała – Zerwałam z nim i mogliśmy robić co
tylko chcemy a ty oczywiście musiałeś zrobić swoje! – Po tych słowach wstała i
zarzuciła na siebie lekko różowy szlafrok.
- Należało jej się – Powiedział
wkurzony lecz spotkał się z jej przejrzystym spojrzeniem. Długie linie jadu
wydobywające się z jej ślepi przeszyło mężczyznę, który nie wiedział co
odpowiedzieć.
- Jak już ją wtedy zgwałciłeś, to
mogłeś ją przy okazji zabić. Nie byłoby z nią teraz takiego problemu –
Oznajmiła i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami, nie zważając na wołającego ją
Scotta.
***
- Nie myśl już o tym – Powiedział
do niej mężczyzna. Leżąca istota na jego ramieniu nerwowo patrzyła na
otaczającą ją ciemność. Nie określone wielkością cząsteczki powietrza zbliżały
się do niej, z powrotem odlatując. Nie wiedząc co powiedzieć, trwała przez chwilę
w milczeniu. Poczuła na swoim ramieniu jego ciepły oddech po czym oznajmiła:
- Nie myślę…
Widząc brak szczerości w jej
drżącym głosie przysunął ją bardziej do siebie. Dotknął swoją twarzą jej
długich kasztanowych włosów i w tym momencie jego nozdrza doznały jej zapachu.
- Zamartwiasz się tym nadal.
Ciągle o nim myślisz… - Zaczął lecz przerwany głos zamknął jego struny głosowe.
- A co mam robić? Tak myślę, sam o
tym wiesz – Odparła do leżącego mężczyzny – Zresztą myślę, ale sama nie wiem o
czym mam myśleć. Nie zrozumiałe rozmyślenia psychicznie chorej kobiety, która
ponownie przyszła spać do mężczyzny, który zaoferował jej pomoc po tym
zdarzeniu. Jakby nie miała swojego domu, jakby nie miała swojego życia… -
powiedziała beztrosko nadal tkwiąc w tej samej pozycji co wcześniej.
- Nie masz powodu się tym
zamartwiać…
- Tak, nie mam powodu? – Rozbujana
jak huśtawka krtań bujała jej słowa zmieniając co chwilę jej rozpiętość. Raz
były wysokie, zdenerwowane tym że mogą w każdej chwili upaść, a raz niskie gdy już
uświadamiała sobie że jest na samym dnie. Przy samym podłożu. Dotyka problemów,
które jak mrówki przychodziły i rozpraszały się po suchej jak umysł ziemi. Nie
chcąc ich zbierać odsuwała się od nich, lecz brak siły powodował wskakiwanie
insektów do jej głowy. Próbowała je odeprzeć wodą, lecz łzy tylko je
przyciągały. Zamiast je utopić, zatapiała się sama w tych rozmyślaniach. Lecz
jeden wielki owad, niezrozumiałe jak dla ludzi zwierzę łapczywie chodziło po
jej ciele próbując ulżyć jej w bólu spowodowanym przez ukłucia małych
robaczków. Trzymający ją w ramionach próbował odepchnąć jej myśli.
- Nie dam sobie rady – Podsumowała
bezdźwięcznie.
- Dasz. Jesteś silna – Pocieszał
ją – A zresztą, to tylko jedna rozprawa. Wyobraź sobie tą ulgę gdy ten bydlak
będzie siedział za kratami…
- Ty go nie znasz! – Głos jej się
w tej chwili załamał – Będzie szukał uniewinnienia. Będzie uważał że nie
jest wmieszany w tą sprawę. Wyjdzie na to że ja jestem temu winna. – Tu się
zatrzymała – Bo naprawdę być może jestem…
- Uspokój się – Powiedział
najłagodniej jak tylko potrafił. Chciał jej pomóc, lecz nie wie jak. Jest
świadomy tego że nie potrafi do samego końca zapewnić jej tego spokoju, lecz
nie może odrzucić tej podświadomości. – Zrobię wszystko byś była bezpieczna –
Powiedział cicho, obejmując ją mocniej.
- Nie uchronisz mnie przed nim…
- Bynajmniej spróbuje –
Powiedział. Kobieta próbując spojrzeć na jego oczy podniosła się lekko i
ponownie położyła na jego ramieniu. Nie wiedząc co odpowiedzieć ponownie
wpatrywała się w nagie ściany otulone brakiem światła. Nagle coś poczuła.
Lekki, czuły pocałunek w tył jej głowy przeszedł się po całym jej ciele,
wywierając u niej ciarki. Ukłute w same sedno serce, spowodowało
wstanie kobiety i spojrzenie w jego oczy.
- Wiesz że nie zostawię Cię samej
prawda? – Spytał.
- Wiem – Powiedziała zbliżając się
do Benningtona – Tego jestem na sto
procent pewna - Po tych słowach lekko musnęła usta mężczyzny. Odsunęła swoją
głowę i popatrzyła na jego wyraz twarzy. Lekko podniesione usta wypuściły cichy śmiech po czym przechwyciły delikatny pocałunek, sprawiając u kobiety wrażenie
że tak naprawdę ma jeszcze dla kogo żyć.
***
Chłodny powiew powietrza pogładził stopy Chestera. Leniwie
przetarł oczy i popatrzył na kołdrę, która całościowo zakrywała leżącą obok
kobietę. Uśmiechnął się w duchu i popatrzył na zegarek. Jest jeszcze rano żeby
coś zrobić więc postanowił jeszcze przez kilka chwil poleżeć, a w ewentualności
pozwolić sobie na następne zaśnięcie. Jednak nie potrafił. Lekko wstał i
spojrzał w jej spokojną i beztroską twarz. Jak anioł leżała otulona po samą
szyje grubym kocem. Popatrzył na jej opadłe usta i postanowił położyć się bliżej
niej, tylko tak by ona tego nie odczuła. Zabrał lekko swoją część pościeli i
próbując przykryć się przynajmniej częściowo, spowodował poruszenie się
kobiety. Z początku myślał że ona nadal śpi lecz po pewnym czasie otworzyła
oczy i zasłoniła je rękoma.
- Nie chciałem Cię budzić, ale przywłaszczyłaś sobie kawałek
mojej pościeli – Zaśmiał się i popatrzył na Emily.
- Czemu ty tak wcześnie wstajesz? – Spytała po chwili
patrząc przez nieprzytomne jeszcze oczy.
- Nie zapominaj że dzisiaj mam próbę – Odświeżył jej pamięć,
po czym idealnie ulokował swoją głowę na poduszce.
- A co ja dzisiaj będę robić? – Spytała – Myślałam że razem
gdzieś wyjdziemy czy coś… - Powiedziała do niego oddając mu należący do niego
kawałek miejsca.
- Wiesz że przecież mamy ten cały koncert za niedługo. Nie
mamy czasu, a oni jeszcze kłócą się ze wszystkim jak dzieci – Wtedy spojrzał na
nią i spytał zaskoczony – Chciałaś ze mną gdzieś wyjść?
- A co w tym złego? – Zrobiła to samo wpatrując się w jego
twarz – Zresztą jak dzisiaj nie masz czasu to możemy pójść kiedyś indziej…
- Wy kobiety macie wymagania – Podsumował z uśmiechem na
ustach.
- Jeśli nie chcesz ze mną nigdzie wychodzić to… - Nie
zdążyła już nic powiedzieć, bo mężczyzna zamknął jej usta krótkim delikatnym
pocałunkiem.
- Uprzedziłaś mnie, cwaniaku – Zaśmiał się i wyszedł z
łóżka.
- A ty gdzie? – Spytała podnosząc się do góry. Popatrzyła na
jego półnagie ciało. Żadnych zahamowań, żadnego wstydu. Nie przejmowali się tym
że mieli na sobie tylko kawałek ubrań, można by powiedzieć że nie zwracali na
to uwagi. Lecz tak nie było.
- Idę stąd bo nie mogę z tobą wytrzymać, psujesz moje
wszystkie plany! – W tej chwili sztucznie wkurzony Chester otworzył drzwi.
- Palant! – Zaśmiała się i rzuciła w niego poduszką, która o
dziwo nie trafiła w niego tylko w zamknięte już drzwi.
***
- Ale jak to odrzucamy tą
piosenkę? – Spytał wkurzony Robert – Połamałem pałki na niej, a wy teraz
mówicie że po prostu ją pozostawiamy ją w tyle?
- Mógłbyś się na chwilę uspokoić?
– Spytał Brad patrząc na niego wściekłym wzrokiem. – Może pan Shinoda coś
zarzuci?
- A może pan Shinoda chciał ułożyć
listę lecz banda baranów przyszła i oczywiście musiała ją kilkakrotnie
pozmieniać – Zasugerował mu podchodząc do lodówki. Wyciągnął jakiś jogurt
sprzed kilku tygodniu po czym zatopił się w jego smaku. Popatrzył na mężczyzn
majstrujących przy białej karcie i spojrzał w okno. Nic, biało, pustka. To trzy
słowa które wydobyły się teraz z jego umysłu. Tylko to miał w głowie.
- Uwaga! Robimy głosowanie! –
krzyknął Dave i zwrócił się do osoby obok – Chester, co chcesz zaśpiewać?
- Wlazł kotek na płotek – Oznajmił
bez humoru. Shinoda widząc zmiany w jego tonie przesłał mu znaczące spojrzenie,
bowiem wiedział o co może mu chodzić. Zatrzymał się ujmując w ustach łyżkę,
która po chwili upadła do małego pojemniczka i zaczął mówić:
- Może zagramy jakąś płytę?
- Wiesz Mike. Jak zagramy jakąś
płytę to już sobie wyobrażam te tłumy fanów że nie potrafimy nic oryginalnego
wymyślić – Powiedział Joe – I tak zawsze jest tak że im coś nie pasuje.
- Myślisz że mnie coś to obchodzi?
– Zapytał Mike – Nie chcą słuchać to niech nie słuchają. Nie mam nic przeciwko.
- Ostro… - Podsumował Chester.
- Słuchaj – Powiedział do niego –
Nie możemy się przecież poddać w swoich postanowieniach lub czynach, gdyż to
się opłaca. Wyszliśmy na prostą gdy zaczęliśmy się starać o każdy cal tego co
kochamy. To że ktoś nam chce w tym przeszkodzić, swoim sugerowaniem i czynami
nie może odbić się na tym do czego dążyliśmy – Chester rozumiejąc jego aluzje w
tych słowach uśmiechnął się lekko – Nikt nie może nam przecież zabronić tego co
robimy, ludzie!
- Tak! Shinoda na prezydenta! –
Krzyknął Joe i rzucił się do kartki – Gramy „A place For My Head”.
Nie zważając na głupkowate
spojrzenia reszty chłopaków mężczyzna podszedł do okna. Zaobserwował
bezszelestne drzewa uginające się pod warstwą śniegu, ławki zasypane białym
puchem, ludzi, którzy przechodzili zimnymi ścieżkami. Nagle coś się w nim
obudziło. Serce zatrzymało, a rozum, który jeszcze przed chwilą działał
sprawnie wyłączył w mgnieniu oka. Odszedł od okna i zaczął szybko szukać
swojej kurtki w stercie tych rupieci.
- Co ty wyczyniasz człowieku? –
Spytał Brad patrząc na to jak Mike wywala wszystkie instrumenty w poszukiwaniu
ciepłego materiału. Znajdując ją, nie powiedział nic tylko szybko wybiegł
trzaskając drzwiami. Schodki mieniły mu się w oczach, bowiem nie miał czasu
czekać na przybycie windy. Przeskakując co drugi stopień miał nadzieje że się
nie przywidział. Wyszedł na zewnątrz i spojrzał w dal. Nic. Zupełnie nic tylko
wydeptane ślady przechodzących tu ludzi. Spoglądnął na lewą stronę i zamarł.
Czarna czapka przykrywała idealnie rozprostowane rude włosy, które co noc
otulały jego zmysły. Nie zważając na śliskie podłoże po którym stąpał szybko
pobiegł przez siebie. Widząc jej sylwetkę popatrzył na nią i zagrodził drogę.
- Lisa! – Krzyknął zatrzymując
rudą istotę. Kobieta spojrzała na niego jak na wariata i oceniła poprawność
poczynania tego mężczyzny.
- Przepraszam, chyba mnie pan z
kimś pomylił – odparła do niego nieznajoma. Popatrzyła na jego rozczarowany
wyraz twarzy i po chwili nie wiedząc co uczynić zapytała – Pomóc w czymś?
- Nie, nie trzeba… - Powiedział
zrezygnowany po czym usiadł na zaśnieżonej ławce. Jego nadzieja na odnalezienie
pięknej istoty z jej snów spadła na łeb na szyje. Nie da rady znowu jej ujrzeć.
Nie zobaczy jej już nigdy. Nie ma szansy…
***
- Dziękuje że mogłam do Ciebie
przyjechać – Powiedziała brunetka do swojego brata. Ściągnęła swój płaszcz i
idealnie zawiesiła na wiszących obok wieszakach.
- Wiesz, wprawdzie mam teraz
malowanie… - Zaczął, ale po chwili Emily zamknęła jego usta swoim
stwierdzeniem.
- Czyli przeszkadzam. To wiesz co
mogę pójść gdzieś…
- O nie, nie, nie! – Powiedział i
poprowadził ją do ozdobionego już salonu – Masz pędzelek i do roboty kochanie –
Zaśmiał się wręczając jej do ręki przedmiot. Popatrzyła na niego jak na głupka i
rzuciła:
- Naprawdę? Nigdy nie malowałam
ścian!
- A co to za różnica? Ściana jest
podobna do kartki papieru. Więc do roboty! – Powiedział do niej wciskając jej
czapeczkę zrobioną z gazety.
- Ty chyba sobie żartujesz! –
Odparła ze śmiechem i wkroczyła na schody prowadzące na pierwsze piętro – Jest
Annabelle?
- Nie. Wyszła się spotkać z
Suzanne – Po tych słowach dziewczyna zamarła. Pokerowa twarz nic nie zdradzała,
lecz Ian uświadomił sobie to co w tej chwili zrobił. Nie drążąc już więcej tego
samego tematu, Emily jak gdyby nigdy nic z udawanym uśmiechem ponagliła
mężczyznę:
- To gdzie masz ten pokój? – Po
tych słowach mężczyzna zaprowadził ręką swoją siostrę w stronę pomieszczenia.
Otworzyła szybko mahoniowe drzwi i ku jej oczom ukazał się Nathan. Upaprany w
całej farbie uśmiechał się od ucha do ucha. Emily zrobiła to samo i podniosła
małego chłopczyka, co spowodowało zostawienie śladów na jej ubraniach.
- Mama nie będzie zadowolona –
Podsumowała poczynania Ian’a.
- Nie mam ochoty blokować się z
tym co najbardziej lubiłem robić jak byłem młody.
- Na przykład moje farby na
gwiazdę? – zaśmiała się przypominając sobie zamiłowanie swojego brata do
lepkich i brudzących rzeczy.
- Zawsze miałem w sobie duszę
artysty – Powiedział dumnie przybliżając do siebie wiadro z farbą. – No to wio!
– Zaśmiał się i zaczął kreślić na ścianie długie plamy. Żółta farba w kolorze
płatków dojrzałego słonecznika idealnie wsiąkała w zabrudzoną powierzchnie
ściany. Emily spojrzała na skupienie swojego brata i postanowiła go naśladować.
Zamoczyła swój pędzel w farbie i nakreśliła plamę.
- Wiesz to nawet nie wydaje się
być takie trudne – powiedziała lecz po chwili poczuła coś na swojej twarzy.
Długa smuga żółtej mazi spłynęła po jej policzkach, co wywołało u Ian’a gromki
śmiech. Nie mógł się uspokoić z ciamajdowatego zachowania siostry, lecz po
chwili podszedł i starł nie zasuniętą farbę z jej buzi.
- Musisz jeszcze popracować nad
detalami – Zaśmiał się ponownie i popatrzył w jej brązowe tęczówki. Śmiały się.
Były roześmiane, jak nigdy wcześniej. Skaczące szczęście w jej oczach było
niespotykanym zjawiskiem u kobiety, więc to można uznać za niesamowity sukces.
To on potrafił rozbawić ją do łez, to on potrafił pocieszyć. Pomimo tego że nie
wiązały ich szczególne więzi krwi rozumieli się doskonale. Jak wzorowe
rodzeństwo.
- Staram się, a ty mi kazania
prawisz! – Emily zanurzyła po raz drugi pędzel w jasnej cieczy i spróbowała
ponownie.
- Teraz mamy szansę swobodnie
porozmawiać – Powiedział i nagle zatrzymał się. Popatrzył na kobietę i zadał
pytanie – Co tak naprawdę zmieniło się po moim wyjeździe.
Emily nie wiedząc co odpowiedzieć
tkwiła w ciszy, bo właśnie w tej chwili układała w swojej głowie zdarzenia o
których może powiedzieć bratu. Tak naprawdę on o niczym nie wie. Nie wie że
była w szpitalu, nie wie że chciała popełnić samobójstwo, nie wie że jej były
chłopak ją wykorzystał, nie wie że ma popsutą psychikę, nie wie że za niedługo
zbliża się rozprawa sądowa w której musi uczestniczyć.
- Nic – Podsumowała to wszystko –
Przecież ci mówiłam.
- Nie wydaje mi się że wszystko. Widzę
to po tobie – Wtedy spojrzał na nią i usłyszał odpowiedź:
- Przyrzekam Ci że nic innego się
nie stało – Sumienie przeszyło jej ciało, wywołując u niej bolesne ukłucie w
środku. Kłamie, kłamie jak z nut. Okłamuje swojego brata.
- Dobrze. Wierzę Ci – Odpowiedział
i wrócił do swojej roboty. Te słowa spowodowały nasilające się łzy. Napływały
one tak szybko że sama nie wiedziała co ma uczynić.
- Gdzie masz łazienkę? –
Zaryzykowała i nagle usłyszała odpowiedź. Szybko wyszła z pomieszczenia i udała
się prosto do wielkich drzwi. Otworzyła je i usiadła na podłodze wyłożonej
płytami. Starała się teraz o niczym innym nie myśleć tylko o hamowaniu
napływających łez. Podniosła głowę do góry i wzięła głęboki oddech. Jest zwykłą
kretynką. Może to nie jest pierwszy raz gdy go okłamuje, ale wcześniej przecież
chodziło o błahe rzeczy. Nie o takie, które i tak zapewne się za niedługo
wydadzą. Jak się o tyn dowie nie będzie chciał jej znać. Pogładziła swoją ręką policzek i nie czując żadnej cieczy przeglądnęła
się w lustrze. Musi wyjść, musi się uspokoić. Dramatyzuje. Jest pieprzoną
idiotką zmyślającą sytuację, które później przekazuje najbliższym.
- Uspokój się do jasnej cholery! – Nawrzeszczała na siebie w duchu i po chwili wyszła z pomieszczenia. Serce biło jej w
takim stopniu że czuła że za chwile może wypaść z jej klatki piersiowej. Cicho
otworzyła drzwi i popatrzyła na pracującego brata. Tak, pracowitość to jego
drugie imię. Razem z żoną mają dużo pieniędzy, no może nie aż tak dużo ale wystarczyło by
przecież na zatrudnienie malarza, ale on pewnie uparł się że zrobi to sam.
Zawsze go podziwiała. Jego charakter, ciepły ton. Potrafił rozmawiać z ludźmi
jak nikt inny. Przyciągał do siebie każdą żywą istotę niczym magnez. Nie to co ona.
- Długo Cię nie było – Powiedział,
ale nie chciał słyszeć jej usprawiedliwienia. Złapała za pędzel farby i
spojrzała na małego Nathana. Chłopczyk kreślił malutkim pędzelkiem przeróżne
wzory na rozłożonych gazetach.
- Co takiego ciekawego malujesz? –
Spytała troskliwie. Nie zwracając zbytniej uwagi na słowa kobiety, nie
przerywał dalej swojego rysowania. Widząc nieobecny wzrok dziecka wstała i
popatrzyła na ręce Ian'a.
- Jak Ci się żyje z Annabelle? –
Spytała Emily wracając do swojej wcześniejszej czynności.
- Wspaniale – Jedno słowo
potrafiło dokładnie opisać ich sytuację w domu – Świetnie siebie rozumiemy. I
może nie darzysz ją zbytnią sympatią…
- Wcale nie! – Zaprzeczyła.
- Wiem co o niej myślisz –
Powiedział i wrócił do swoich wcześniejszych rozważań – Annabelle to niesamowita
kobieta, aż nie mogę uwierzyć że znalazłem taką kobietę w swoim życiu.
- Już miałeś – Zaśmiała się Emily.
Ian łapiąc rzuconą aluzję uśmiechnął się i stwierdził:
- Faktycznie, miałem. I nadal mam
– Wtedy zbliżył się do niej i podniósł do góry. Emily nie wiedząc co robić
zaczęła krzyczeć by opuścił ją na dół. Zrobił to co kobieta mu kazała, lecz po
chwili jednym zgrabnym ruchem przewrócił ją w ten sposób że opadła na resztki
nie zaschniętej farby.
- Powaliło Cię?! – Krzyknęła lecz
po chwili poczuła na sobie jego ręce – Odejdź ode mnie wariacie! – Próbowała
odepchnąć łaskotki ze strony mężczyzny lecz nadaremnie. Zresztą zbyt dobrze się
bawiła w jego towarzystwie.
- Muszę się nacieszyć moją malutką
i infantylną siostrzyczką – Powiedział lecz po chwili na jego twarzy znalazła
się duża plama żółtej farby. Emily spojrzała na niego rozbawiona i schowała za
siebie umazany pędzel – Ej! – Krzyknął w
tej samej chwili próbował odebrać jej przedmiot. Kobieta nie dawała się tak
łatwo. Wręcz przeciwnie. Ze śmiechem patrzyła na bezradną minę swojego brata,
która za wszelką cenę twierdziła że za niedługo nadejdzie zemsta.
- Odejdź ode mnie! – Krzyknęła i
pobiegła pod drzwi. Otworzyła ja szybko ale nagle coś sprowadziło ją na ziemię.
- Nie! Teraz jesteś moja! – Zdanie
jak strzała powędrowała szerokim łukiem do jej głowy. Popatrzyła na
rozbawionego mężczyznę i upadła na podłogę. Ian nie wiedząc co się dzieje, z
początku myślał że dziewczyna w ten sposób zaczyna się bronić przed następnym
atakiem z jego strony lecz nagle usłyszał coś innego. Słone krople zaczęły
spływać po jej policzkach, tworząc czarne korytarze na jej twarzy. Spadająca
ciecz zatapiała się w papierowym materiale, która osłaniała podłogę.
- Boże, Emily co się stało? –
Spytał próbując ją podnieść. Ta jednak broniła się, chciała by brat nie ujrzał
jej w takim stanie. Każde słowo ma jakąś wartość, lecz te słowa spajające to zdanie
są jadowite niczym groźne zwierzę – Odezwij się! Powiedziałem coś nie tak? –
Spytał zdesperowany. Nie wiedząc co zrobić za wszelką cenę próbował doprowadzić
ją do porządku. Po pewnym czasie mu się to udało. Kobieta wstała i spojrzała
znad swoich czerwonych oczu.
- Powiesz mi co się stało? –
Spytał dotykając jej ręki.
- Zostaw! Zostaw mnie! – Krzyknęła
i nagle zdała sobie sprawę z głupoty i niedorzeczności wypływających z jej
wypowiedzi.
- Przepraszam – Mężczyzna odsunął
rękę i wstał. Zdezorientowany popatrzył na nią, nie wiedząc tak naprawdę co
sprawiło takie zachowanie.
- Nie! – Wtedy ona wstała i
podeszła pod niego – To ja przepraszam. Może najlepiej jakbym już sobie poszła
– Oznajmiła do osłupiałego mężczyzny.
- Nie… - Zaprzeczył choć jego ton mówił zupełnie co innego. To nie była ona. To nie była ta sama Emily sprzed
kilku lat. Biło od niej coś innego.
- Tak. Proszę nie zatrzymuj mnie –
Odparła – Spacer dobrze mi zrobi – Po tych słowach spojrzała ze smutkiem na
swojego brata, który nie zdający sobie sprawy jak bardzo przywołał wspomnienia
u kobiety i zamknęła bezdźwięcznie drzwi prowadząc się w stronę wyjścia.
***
Szarobiałe uliczki przykryły się
nicością. Wszystko na co teraz spoglądał Shinoda było niczym. Przechodząc obok
uśmiechniętych ludzi, którzy cieszyli się swoimi rodzinami uświadomił sobie że
tak naprawdę ma tylko tą bandę przyjaciół, którzy tak bardzo go wkurzają.
Pomimo tego że zbytnio nie rozumie ich wszystkich nie oddałby ich za nic w
świecie. Każdy z nich jest inny. Wyjątkowy. Mike spojrzał na niego. Lecące
czarne ptaki krakały rozdziobując mu w tym czasie umysł.
- Mike? – Nagle coś wyrwało go z
tych przemyśleń. Spojrzał znad swojego ramienia i popatrzył na sprawcę tej
wypowiedzi – Mike? Czemu nie chciałeś się ze mną spotkać?
Słowa blondynki i jej sam widok
wywołał u niego mdłości. Popatrzył na jej czerwone od mrozu policzki i
powiedział:
- Nie miałem za bardzo czasu.
- A teraz? – Natarczywa kobieta
przybliżyła się do niego – Proszę to dla mnie ważne. Chciałam cię przeprosić –
W tym momencie zaczęła kreślić swoimi butami na obcasie okrągłe kółka na śniegu
– Nie powinnam cię tak potraktować. Naprawdę jest mi żal tego co się stało.
Jestem zbytnią idiotką…
- Czekaj, czekaj – Wkurzony
Shinoda nie oszczędzał się w słowach – Zrywasz ze mną, odchodzisz do innego
kolesia a teraz mnie przepraszasz?! – Zaśmiał się – I na końcu mówisz mi że i
tak mnie nie kochałaś.
- Mike, kocham cię! Nadal cię
kocham! – Powiedziała niewinnym tonem. Nogi Shinody ugięły się w mgnieniu oka.
Czarne ogniki przebrnęły przed jego oczami, które rozrywały to wszystko co
przed chwilą myślał.
- Jessica, przepraszam… - Jego ton
wahał się z góry na dół. Ona kłamie! Ona nie może go kochać po tym wszystkim –
Dajmy sobie spokój.
- A co będzie ze mną? – Spytała –
Nie masz wyrzutów sumienia z powodu odrzuconej miłości? – Spytała szczerze.
Kłamstwo za kłamstwem, manipulacja za manipulacją… We dwie doganiają się lecz
są na równi.
- Ty ją pierwsza odrzuciłaś –
Powiedział spokojnie lecz dosadnie. Kobieta spojrzała na niego przegranym
wzrokiem, ale to nie spowodowało całkowitego poddania się z jej strony. Nagle
coś przerwało ich rozmowę.
- Boże, Mike to ty? – Na ten krzyk
kobiety Mike stanął nieruchomo. Poznaje go, rozpoznaje ten cudowny głos! Jego
zgasłe oczy w tej chwili zaświeciły się niczym lampy w parku – Co ty tu
robisz?
Odwrócił się i zamarł.
Uśmiechnięte lecz napuchnięte policzki idealnie komponowały się z jej
niesamowitymi oczami. Czapka w kolorze śniegu zlewała się z krwistym kolorem
jej włosów.
- Lisa? – Zahipnotyzowany Shinoda
spoglądał na kobietę doszukując się tego czy naprawdę nie zwariował. Albo jest
tak z nim źle że wyobraża sobie osoby o których przez cały czas myśli?
- Mike! – Powtórzyła po raz
kolejny. Patrzyli tak na siebie przez chwilę i nagle kobieta podeszła do niego
bliżej. Uśmiechnięci, lecz nie wierzący nadal wpatrywali się w swoje twarze
przez pewną chwilę.
- Musiałaś się tak chować po tym
całym mieście? – Spytał rozbawiony Shinoda.
- A ty musiałeś mi ciągle uciekać?
– Odpowiedziała mu tym samym. Nagle usłyszeli chrząknięcie. Zdenerwowana
Jessica patrzyła na Mike obejmującego jakąś nieznaną jej osobę, z nadzieją że
za chwilę to wszystko się wyjaśni.
- Widzę że przeszkadzam –
Powiedziała do mężczyzny rudowłosa.
- Wcale nie. Już kończyliśmy –
Stwierdził patrząc na wkurzone oczy kobiety. Blondynka z ochotą rzucenia się w
stronę mężczyzny podeszła do niego i powiedziała:
- Czyli jesteśmy omówieni na
jutro, będę czekać kochanie – Po tych słowach kobieta przybliżyła się do Mike’a
i pocałowała w policzek. Zaskoczony tym zdarzeniem dotknął delikatnie policzek, dokładnie w tym samym miejscu gdzie przed chwilą znajdowały się jej usta. Popatrzył
na odchodzącą kobietę, która nie sprawiała wrażenia ruszonej.
- Wariatka… - Odparł Mike i
popatrzył na zaskoczoną kobietę. Lisa uśmiechnęła się mimowolnie chociaż i tak
wiedziała że tych dwoje coś musi łączyć – Dasz się na coś zaprosić, prawda? –
Spytał po chwili.
- Mam wyjście? – Zapytała.
- Nie. I tak bym cię porwał – W
tej chwili śmiech wydobywający się z ich gardeł był tak głośny że na pewno
rozprzestrzenił się na cały park. Mike tylko stał i zastanawiał się czy tak
naprawdę stoi tutaj sam, czy jednak ona nie jest wyimaginowanym obrazem w jego
umyśle.
***
- Wreszcie jesteś – Uśmiechnięty Chester
stanął naprzeciwko wchodzącej kobiety. Ciemność, którą zostawiła z tyłu za sobą przejęła jej myśli, która postawiła barierę na wszystkie słowa dochodzące
do niej w tej chwili – Byłem dzisiaj na tej próbie i zgadnij co się okazało. Wszyscy
byli na siebie źle… - Nagle przerwał widząc tak naprawdę jej twarz – Coś się
stało?
- Nie – Powiedziała i weszła do
salonu omijając mężczyznę.
- Co to jest? – Spytał pokazując
na dwie kartki papieru – Byłaś w domu?
- Tylko przeszłam. Chciałam wziąć kopertę
– Powiedziała nie ruszona. Wzięła swoimi zamarzniętymi rękoma biały szorstki materiał
i delikatnie oderwała górną jego część. Tak jak przypuszczała. Wezwanie do
sądu. Przeczytała to do końca i rzuciła w głąb pomieszczenia.
- A to drugie? – Spytał.
- Pewnie rachunki – Odpowiedziała mu
i wzięła się za odpakowywanie następnego listu. Jej dłonie gładziły sztywny
kawałek papieru do momentu gdy został otworzony. Zamarła. Przeszyła wzrokiem to
co się na tym znajdowało. Chester zaciekawiony tym co Emily zobaczyła
przybliżył się bardziej by spojrzeć na obiekt, który wywołał u niej zdziwienie.
- Co to jest? – Spytała zdezorientowana.
Jej ręce trzęsły się, a załamana wypowiedź spowodowała zrzucenie kilku łez.
- Nie przejmuj się tym! – Rzucił Chester
sam nie wiedząc o czym ma myśleć.
- Jak mam się nie przejmować. Co
to do cholery jest?! – Jej krzyk odbił się o ściany salonu które w dwukrotnej
rozpiętości powróciły.
- Czysty przypadek – Próbował ją
nadaremnie uspokoić.
- To jest czystym przypadkiem? To?!
– Rozpłakała się. Podała Chesterowi kartkę na której widniał pewien rysunek. Samotne
drzewo. Drzewo wyodrębnione z miliarda innych. Na nim sznur. Łapczywie chwytał
końcami osobę, która bezwładnie wykonała swój lot na drugi świat. A wokół
ciemność. I liczby.
- 1,2,0 i 1 – Czytał kolejno
zdezorientowany – Nie powinnaś się tym przejmować – rzucił – Wiesz że teraz
wszystko jest możliwe?
- Co jest możliwe? To że powinnam
się powiesić?! – W tej chwili Chester objął jej rozdygotane ciało.
- Nie mów tak, rozumiesz? To jest
Scott. Albo Jessica. Chcą Cię nastraszyć byś nie zeznawała na niego. Zrobią
wszystko by Cię wyprowadzić z równowagi! Dosłownie wszystko! – Spojrzał na jej
wystraszone oczy i usta pełne od płaczu.
- A te liczby? Co one znaczą?!
- Nie wiem... - Odparł zrezygnowany.
- Widzisz! Oni chcą mnie zabić! Zrozum to! - Krzyknęła w jego stronę.
- Csii... - Próbował doprowadzić kobietę do porządku - Przecież powiedziałem Ci że będę
Cię chronił, prawda? – Po tych słowach wyrzucił rysunek w drugi kąt pokoju i
oparł o siebie ciało kobiety.
Świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co oznaczają te cyferki ;-;
Czekam na następny *.*
Chyba jej nie zabijesz, co? ;_;
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny rozdział, nie potrafię opisać tego wszystkiego co się we mnie teraz rozgrywa.... Chcę więcej. Szybko.
Przepraszam, że tak krótko, ale jeszcze nie jestem wstanie zbudwoać sensownego zdania. Wyprałaś mi mózg tym początkiem. Myślałam, że to Emily i Chester, a to ten głupi Scott i Jessica :C
No i kiedyś jeszcze myślałam, że Scott z tego opowiadania to były wokalista STP i dlatego tak nienawidzi Chaza, bo go wygryzł z zespołu czy coś XD
Ale już tak nie myślę i wszystko rozumiem. Scott to tylko podły cham, usiłujący zniszczyć Em życie... Może jego zabij, co?
Weny i dużo śniegu (jak lubisz)! :D
PS- U mnie też nowy :-) Zapraszam.
Jestem ciekawa co to za cyferki ...
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze jej nie usmiercisz :)
Oby ta rozprawa zakonczyla sie pomyslnie dla Emily i zeby Mike byl z Lisa :D
Pozdrawiam i zycze weny :3
Ugh, wybacz, ale wczoraj nie zdążyłam dodać kolejnego komentarza..
OdpowiedzUsuń"Dotyka problemów, które jak mrówki przychodziły i rozpraszały się po suchej jak umysł ziemi. Nie chcąc ich zbierać odsuwała się od nich, lecz brak siły powodował wskakiwanie insektów do jej głowy. Próbowała je odeprzeć wodą, lecz łzy tylko je przyciągały. Zamiast je utopić, zatapiała się sama w tych rozmyślaniach. Lecz jeden wielki owad, niezrozumiałe jak dla ludzi zwierzę łapczywie chodziło po jej ciele próbując ulżyć jej w bólu spowodowanym przez ukłucia małych robaczków. Trzymający ją w ramionach próbował odepchnąć jej myśli." - To jest genialne porównanie. Nie mam słów. Skąd ty bierzesz te wszystkie cudowne słowa i pomysły? Kurczę, daj mi namiary...
Ta cała sytuacja z Ianem była naprawdę urocza! Jak takie głupowate dzieci, które potrafią się tylko wygłupiać i nabałaganić. Nagła zmiana w zachowaniu Emily była zaskakująca.. trochę jest rozchwiana emocjonalnie.. No tak, czemu jej się tu dziwić? Jak takie obrazki dostaje? Jejku, jak ja jej współczuję..
Czekam, aż sprawa się wyjaśni, numerki również, bo sama nie mogę rozszyfrować tego znaczenia i nie mam pojęcia co ty tam w związku z tym wymyśliłaś :<
Czekam na rozkwit naszej parki, tak do siebie pasują, Chester widać że ją kocha, bo tak się o nią troszczy i pociesza, jejku, słodziusie.
Widziałam, że kilka razy popełniłaś błąd (już nie pamiętam przykładów) w postaci "nie" napisane oddzielnie z przymiotnikiem. Zawsze jak jest nie(jakie?), to piszemy razem, np. niemiłe, niekolorowe, nieważne itd, tak na przyszłość :)
No to co? Czekam na następne i weeeeenyyyyy :3 Postaram się znowu o Tobie nie zapomnieć, bo potem muszę nadrabiać i tak.. no głupio. Urgh.
Yeah, Lisa powróciła! :D Mam nadzieję, że o niej i Mike'u więcej wątków. Piszesz na prawdę świetne opowiadanie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ;) Weny życzę :D
OdpowiedzUsuńprzepraszam za spam :D
OdpowiedzUsuńzapraszam na nowy rozdział :3
zapraszam do siebie na 23 :)
OdpowiedzUsuńJest i moja pierwsza Bennoda :-) Zapraszam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Emily nie umrze..tylko ten caly Scott...;/
OdpowiedzUsuńMnie nie ma, a ty takie wspaniałości piszesz ;-;
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz się odzywam, wcześniej nie miałam czasu :c
Rozdział świetny, jak zwykle :)
Mam nadzieję, że Emily nic się nie stanie, a Jessica i Scott zgniją w pierdlu :3 albo niech im jeszcze ktoś zafunduje tortury jak w średniowieczu :3 Tina sadystka xD
Życzę weny i zapraszam do siebie <3
A Scott i Jessica cały czas knują, boże oby Mike spotkał rudowłosą i zapomniał o tym pustaku.I spotkał! Ty to potrafisz mnie zaskoczyć! Super, super super że Mike był uparty i nie chciał zgodzić się na spotkanie z Jessicą i dobrze że znaleźli się w końcu z Lisą :)
OdpowiedzUsuńPomiędzy Chesterem a Emily jest jakieś subtelne uczucie, czuć to w sposobie jaki opisujesz ich ..hm zbliżenia? Ciekawe czy coś się narodzi między nimi, nie chciałabym żeby narodziło się zbyt szybko.
''Mike na prezydenta!'' Boże rozwaliło mnie to, zaśmiałam się gdy to przeczytałam. XD
A co do tego rozdziału, to znajdując twojego bloga właśnie przeczytałam fragment z niego, ale zbytnio mnie nie zaciekawił, później jednak zdecydowałam dać mu drugą szansę i nie żałuję! :)
Iian trafił w złe słowa, nie dziwię się jego uczuciom, nie wie o co chodzi Emily więc ma prawo na takie myślenie. Ciekawe czy ona mu o wszystkim powie, czy będzie w stanie powrócić do koszmaru aby mu opowiedzieć. /Kuroichi