środa, 10 grudnia 2014

Rozdział LVI



- Nie ma go dopiero od tak krótkiego czasu panie Shinoda – zaczął po raz kolejny zrezygnowany funkcjonariusz. Spoglądając ukradkiem, według niego, na ważniejsze papiery przed sobą usłyszał znowu ten sam irytujący głos:
- Ja wiem, że może to nie jest dużo, ale ja do cholery wiem co się tu dzieje!
- Proszę uspokoić słownictwo – nakazał mu patrząc w jego wściekłe oczy.
- A czy pan mnie może wysłuchać? – Spytał i zaczął mówić – Mojego przyjaciela nie ma od dłuższego czasu, nie odzywa się, nie dzwoni, a wiem, że miał wiele problemów.
- To dorosły mężczyzna – odpowiedział – Mógł gdzieś wyjechać nie informując pana o tym. Proszę nie być takim w gorącej wodzie kąpanym, jestem prawie przekonany, że zadzwoni do pana za jakieś kilka godzin i…
- Co za durnota społeczna pracuje w tym gównie! – krzyknął i nagle poczuł troskliwy dotyk swojej dziewczyny, który nakazał mu być spokojnym. Spojrzał na Lisę ukradkiem wtedy jak ona zbliżyła się do funkcjonariusza i zaczęła mówić:
- Wiemy co mówimy. Pan Bennington może czasem był jaki był, ale w tej chwili wiemy na czym stoimy. Porwali mu dziewczynę, później razem z pewnym mężczyzną zaczął jej szukać, ale i on po jakimś czasie zniknął. To nie jest przypadek – podkreśliła i usiadła obok Shinody – Jeśli to jest dla pana błahe to ja chcę porozmawiać z komendantem tego ścierwa…
- Dobrze – zaczął mężczyzna w średnim wieku – Czyli chcecie zgłosić zaginięcie?
- Wałkujemy to od jakiś dziesięciu minut – zabrał głos Shinoda – Więc jeśli dla pana to podchodzi pod zaginięcie to tak.
Mężczyzna zrobił grymas na twarzy gdyż ironia Shinody nie przypadła mu do gustu i wziął do ręki kartkę papieru przystępując do swojej pracy.

***

Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami po raz kolejny. Chciał jakiejkolwiek reakcji z jej strony, jednak zdziwienie jakie wywołały u niej te słowa nie pozwoliły na żaden ruch.
- Nie słyszałaś co powiedziałem? Rozbieraj się!
Gniew chłopaka przeszył jej całe rozdygotane ciało. Dotknęła delikatnie swojej szyi i wzięła głęboki wdech.
Nagle mocno szarpnął jej ramieniem wydobywając głośny krzyk z jej spierzchniętych ust. Spojrzała na niego mściwie i obaliła się na podłogę. Wiedziała, że nie uniknie tego, lecz za wszelką cenę chciała zawalczyć o swoje. Ale zapomniała, że w tej chwili jej już nie ma.
- Odezwij się w końcu! – wrzasnął kopiąc posiniaczoną kobietę – Wcześniej byłaś taka rozmowna, a teraz urwało ci język?
- Proszę, nie rób tego…
- To jedyne na co cię stać? – Wyśmiał jej słowa i przykucnął ściągając z niej zakrwawioną bluzkę. Cicho, bez pośpiechu. Patrzył tylko jak co chwile odkrywa coraz inne części ciała.
- Poczekaj – zaskrzeczała – Stop, proszę. Zatrzymaj się na chwilę! – krzyknęła ile miała sił w płucach i spojrzała na niego – Oddam ci się, ale proszę, wypuść ich. Wypuść ich, oni nie są winni. Jedynie mnie chcecie – zaczęła przerażona – Będę na wasze zachcianki, ale błagam, wypuście ich.
- Czyli zgadzasz się na to tak? – Spytał wstając z podłogi – Wiesz, że to podchodzi pod prostytucję…?
- Wiem jak to się nazywa, ale też wiem, że i tak nic mnie nie uratuje – zmęczonymi oczami spojrzała na niego i widząc jego zadowoloną minę rzuciła – Czyli zgadzasz się? Proszę, przynajmniej ty mnie wysłuchaj. Będę już twoja, tylko wypełnij moją prośbę.
- No cóż, nie ma przeciwwskazań bym się nie zgodził – uśmiechnął się ironicznie. Zaśmiał się głośno z jej naiwności i dodał – Wypuszczę ich, ale ty się rozbieraj.
- Czyli zrobisz to dla mnie?
- Tak – Zaśmiał się po raz kolejny – Tak, oczywiście, że tak.
Będąc pewna swoich słów wstała na możliwość swoich sił i spojrzała w jego oczy. Mężczyzna dotknął lekko jej policzków i pchnął nią delikatnie, ale na zachwianiu się skończyło. Usiadł na krześle i dodał:
- No to czekam.
Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i rzuciła:
- Ja dotrzymuję obietnic – odparła po chwili bez emocji odpinając lekko spodnie. Wiedziała czym to się może skończyć, ale była zdeterminowana. Musiała przecież coś zrobić – I mam nadzieję, że ty też.
- Zarzekam się na wszystkie demony świata – położył dłoń na swojej piersi i delikatnie podniósł kąciki ust – No pokaż czym natura cię obdarzyła…
Przełknęła głośno ślinę i zsunęła z siebie ubrudzone spodnie. Wiedziała, że w tej chwili być może robi źle, ale nic się w tej chwili dla niej nie liczyło. Albo się uda, albo nie, w tej chwili podtrzymywała ją tylko nadzieja.
Dotknęła roztrzęsioną dłonią swoich piersi i spojrzała na wręcz zadowolonego mężczyznę. Widząc jak oczy mówią o tym, że cieszy się ze swojej wygranej, stanęła naprzeciw niego i dodała:
- Jeśli mi obiecasz, że oni zostaną wolni jeszcze dzisiaj, ja jeszcze coś dla ciebie zrobię ponadto – zaproponowała przestraszona i złapała za jego dłoń – Chcesz tego?
Uśmiechnął się szeroko łapiąc za jej dłoń i całując ją lekko. Zaraz będzie jego i tylko jego.
Spojrzała w jego oczy i usiadła na jego kolanach. Będąc zażenowana swoim zachowaniem przełknęła głośno ślinę i pocałowała mężczyznę w samą szyję. Słysząc jego lekki śmiech i czując dłoń na swoim pośladku powstrzymała się od tego by zejść i po prostu uciec. Ale nie mogła, nie w tej chwili.
Wstała i stanęła za mężczyzną. Będąc bliżej okna w tej chwili widziała jak każdy promień słońca odbija się na jego błękitnej koszulce. Złapała za materiał i oparła się głową o jego ramię. Pocałowała go po raz kolejny, dotknęła jego brzucha i zaczęła zniżać swoimi rękami coraz niżej. Przestała w pewnym momencie i zmysłowo dotknęła swojego ciała. Widząc jego parszywy uśmiech dotknęła ręką jego ust i rzuciła cicho:
- Zamknij oczy – pocałowała go lekko w czoło i stanęła za mężczyzną masując kolejne części jego ciała.
Co czuła? Poniżenie, wiedziała, że w tej chwili zachowuje się jak zwykła dziwka, ale co mogła zrobić? Była zdeterminowana do walki z nimi, a to był pierwszy krok by wyjść częściowo z tej pułapki. Trzymając nadal za jego plecy przysunęła się bliżej okna i złapała za to co już na samym początku zauważyła. Przedmiot był ciężki, na jej siły to było niemożliwe by dała go unieść, ale chciała zaryzykować. Oddaliła się na chwilę i szepnęła:
- Poczekaj chwilę, a obiecuję ci, że będzie całkiem przyjemnie – udała lekki śmiech i podeszła po cichu do okna wydobywając z niego to na czym jej zależało.
Nim się obejrzała stała już za nim z ciężkim przedmiotem w ręku. Popatrzyła na przedmiot i później na niego. Nie tracąc czasu na większe rozmyślała wzięła wielki rozmach i z całej siły rzuciła nią w sam środek głowy swojego oprawcy. Pisnęła cicho widząc jak masywne ciało obala się na ziemię, a wokół niego zaczęła się zbierać wielka kałuża krwi.
„I co? W tej chwili to ty jesteś naiwny, a nie ja!”.
Chwyciła ponownie cegłę do ręki i jeszcze raz dla pewności walnęła nią o nic nie mówiącą twarz mężczyzny. Widziała tylko roztrzaskany nos i zlatującą krew z wielkiej rany na czole. Wiedząc, że być może w tej chwili przyczyniła się do jego śmierci zakryła usta, ale nie chciała tracić zimnej krwi. Nie teraz, nie w tym momencie gdzie teraz być może wszystko się ułoży.
Ubrała szybko swoje spodnie oraz bluzkę, nie uświadamiając sobie, że na niej pozostały ślady świeżej krwi i chwyciła za nogi mężczyzny. Jego ciało było za ciężkie, to uniemożliwiło jej przeniesienie oprawcy w sam kąt pomieszczenia więc postanowiła z tego zrezygnować.
Oblizała suche wargi i z lekką nutką zwycięstwa w swoich martwych oczach otworzyła delikatnie drzwi. Wiedząc, że w tej chwili wszyscy znajdują się w innym miejscu powędrowała cicho do kryjówki swoich towarzyszy. Nie było to jednak łatwe, w głowie kręciło się jej bardziej niż kiedykolwiek, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
Stanęła przed pomieszczeniem i otwarła niepewnie drzwi.
Jeśli ktoś tam będzie, ona zginie. I ona, i oni. To było przecież pewne.
Jednak miała szczęście.
Zamknęła po cichu drzwi i szybko podbiegła do jednego z mężczyzn.
Chwila, w tej chwili w tym pomieszczeniu był tylko jeden z nich. Gdzie jest w takim razie Tod?
Nie zawracając sobie w tej chwili tym głowy szybko podbiegła do związanego Benningtona i swoimi ostatnimi siłami odwiązała mocno zawiązane sznury. Nic się nie odezwała, wiedziała, że to będzie trudne przełamać się nawet w tej chwili po tak długiej przerwie.
On jednak tego nie czuł. Złapał za policzek zszokowanej kobiety i przybliżył jej zmarnowane ciało do siebie. Ona nie zwracała na to uwagi, nie było jej w tej chwili w głowie, by odepchnąć dotyk lub jeszcze by w niego brnąć. Wiedząc, że w tej chwili tkwią na granicy życia i śmierci złapał za jej rękę i dodał:
- Nie mogę sobie wyobrazić co oni tobie zrobili, Emily – nie wiedział co mówi, otarł jedną ręką jej zaschniętą ranę na twarzy i dodał – Wyjdziemy stąd rozumiesz? Jeśli nie ja, to przynajmniej ty…
- Nie, wyjdziemy stąd razem – dodała – Jest szansa. Uciekłam im przed chwilą, jeśli dowiedzą się że zabiłam jednego z nich sama będę martwa. Chazz – zaczęła mając nadzieję, że nie wybuchnie – Musisz uciekać. Ale szybko, musisz wezwać pomoc.
- Nie, wychodzimy stąd razem.
- Nie zrobimy tego tak – zarzuciła – Oni mają Toda, nie wiem gdzie jest, a ja się bez niego nie ruszam.
Mimo tego, że nie wymagała tego sytuacja Bennington się wzburzył i rzucił bezmyślnie:
- Szantażował cię, poniżał, a teraz chcesz uratować tego dziada? Nie ma mowy – złapał za jej dłoń i rzucił – Nie pozwolę byś tam poszła, nie rozumiesz że jak tu zostaniesz to nie wiem co z tobą będzie? Wykończyli cię, Emily, nie mogłem cię na początku poznać. Nie wiem ile musiałaś tu wycierpieć, ale ja na to nie pozwolę.
- A ja nie pozwolę by on tu został – wstała lekko i skierowała się w stronę drzwi – Muszę go znaleźć.
- Ty jesteś wariatką! – wrzasnął lekko i złapał za jej dłoń – Nie wrócisz tam, zbyt bardzo cię kocham bym nadal pozwolił ci cierpieć.
- Wracam tam! A ty masz uciec i znaleźć pomoc! – rzuciła opierając się o jedną ścianę.
- Ty ledwo stoisz na nogach – zauważył przejęty i dotknął swoimi rękami jej głowy – Oni cię zabiją, nie chcę cię stracić…
- Nie stracisz jak pobiegniesz.
- Bez ciebie nie idę.
- Nie zostawię go tu.
- Zostawisz!
Spojrzała na jego stanowczy wyraz twarzy i ile to było możliwe pchnęła lekko jego ciałem. Widząc jego zdezorientowanie nagle rzuciła przez zęby:
- Ty pieprzony egoisto – będąc rozwścieczona jego zachowaniem przeszyła go własnym wzrokiem – Ty zapatrzony pieprzony dupku!
- Emily… - zaczął zaskoczony.
- Zejdź mi z oczu – rzuciła.
- Nie jestem egoistą! – zaczął łapiąc za jej ramię, co sprawiło jej niewielki ból. Widząc jak cicho syknęła odsunął się od niej delikatnie i dodał – Chcę stąd uciec, bo wiem że jest z tobą bardzo źle. Zależy mi na tobie, dlatego chcę byś po prostu zrezygnowała. On i tak… - ugryzł się w język. Nie w tej chwili, nie mógł jej jeszcze bardziej dobić.
- A mi zależy też na nim – rzuciła nie zwracając uwagi na jego słowa – I mam teraz gdzieś to co myślisz, idę go ratować. Ale wiedz, że jeśli szybko nie uciekniesz to możemy wszyscy nie wyjść z tego żywi.
- Nie możesz mi tego zrobić – zaczął bez emocji, choć w głębi duszy czuł przeszywający go strach. Ona naprawdę tu zostaje.
- Owszem, mogę – rzuciła – Chazz, błagam cię po raz ostatni. Jeśli chcesz byśmy byli żywi to zrób do cholery to co ci każę! Ja nie dam rady pobiec, musisz ty ściągnąć tu pomoc. Ja zrobię wszystko, by jakoś cię nie zdemaskowali – popatrzyła na niego po raz ostatni i rzuciła – Zaufaj mi.
Nie powiedział już nic. Spojrzał na jej splecione włosy, które niezdarnie opadały na prawą stronę jej twarzy i kiwnął lekko głową. Zgadzał się czy sprzeciwiał? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, sam nie wierzył w to co robi. Złapał za mur i ocenił czy w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych.
Uśmiechnął się lekko w stronę Emily, ale nim się spostrzegł jej już nie było.
Tkwiła teraz w jakimś małym zakamarku. Próbowała ocenić gdzie znajduje się mężczyzna. Czy to co robi było mądre? Na pewno nie należało to do inteligentnych zagrań, ale jej serce mówiło co innego. Nie potrafi określić tego co w tej chwili czuje i myśli. Po prostu musi go odnaleźć. Tyle.
Oparła się lekko o jakieś drzwi i całkowicie wycieńczona zamknęła oczy. Dotknęła dłonią swojej wysuszonej skóry i poczuła wielkie pieczenie w okolicy ust. Już dawno zaczęła wyglądać jak anorektyczka, jednak nie czuła tak bardzo tego głodu, bardziej dawał się we znaki ten ból, który wędrował po całym jej ciele.
Nagle usłyszała jakąś rozmowę. Znała jeden z tych głosów, drugi był jej obcy. Na czym ona polegała? Sama dokładnie nie mogła tego ocenić, słowa mieszały się jej w głowie, ale wiedziała, że wpadła w spore tarapaty. Poczuła ciarki na swoim ciele. Zaczęła się naprawdę bać.
Czy wcześniej bała się śmierci?
Nie tak jak teraz. Teraz jest pewna, że jeśli ją znajdą ona nie ujdzie z życiem, a tym bardziej Tod. Jeśli złapią Chestera to pewnie i jego nie oszczędzą.
Opadła lekko na kolana i spojrzała na swoje dłonie. Miała ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle.
„Weź się w garść!”.
Podniosła głowę do góry i nagle dostała drgawek. Skuliła swoje kolana i zacisnęła usta by nie krzyknąć.
Ian.
Dlaczego Ian stoi tuż nad nią?
Czy go też złapali?
Wstała i chciała go do siebie przyciągnąć, ale im bardziej ona się przysuwała tym bardziej on odchodził.
- Uciekaj, rozumiesz? – Zaczęła przejęta – Gdzie Nathan?
Zero odzewu. Widząc jego obojętną twarz wpadła w panikę.
- Błagam! Powiedz coś!
Nie odpowiedziało nic. Krzyknęła po raz kolejny w jego stronę, sama nie wie czy z bezsilności czy z troski. Bała się, kolejna osoba na której jej zależy stoi tu przed nią, a ona nic nie może zrobić. A ojciec ją ostrzegał, groził jej, że złapią go, że coś mu zrobią.
- Błagam cię, uciekaj stąd, uciekaj…
- Zabijesz ją!
Rozpaczliwy krzyk mężczyzny przeszedł po całym pomieszczeniu. Miał on bardziej charakter skowytu zbitego psa i krzyku, gdzie towarzyszy najgorszy ból.
Emily usłyszała tylko te słowa. Spojrzała w prawą stronę i ujrzała jak z prędkością światła jakaś długa deska uderzyła w jej prawy policzek. Nie wytrzymała.
Jak długa runęła na ziemię i głośno zawyła z bólu. Zamknęła oczy, ale nie mogła pozwolić sobie na to by utraciła świadomość. Musi żyć, musi uratować Toda, Chestera i…
Rozejrzała się po pomieszczeniu i Ian’a już nie było. Co mu zrobili?
Nie mając siły zapytać o to co się stało z jej bratem opadła na jakiś murek i spojrzała w górę. Krew wlatywała jej do oczu uniemożliwiając jakąkolwiek ocenę sytuacji. Podniosła dłoń, ale nie mogła zgrać ją z zaplanowanymi ruchami. Była bez siły.
Czy to koniec?
Nagle poczuła następne uderzenie. Zawyła z bólu i przekręciła się na drugi bok. Zasłoniła swój brzuch i zacisnęła mocno zęby.
„Dasz radę, dasz radę…”
Kolejny cios, kolejny przypływ bólu, kolejny krzyk.
Jej ciało było jedną wielką zbieraniną ran oraz krwi. Czuła jak coś płynie po jej plecach, brzuchu, nogach. Jednak nie potrafiła skupić się na tym co się w tej chwili dzieje.
Traciła świadomość?
Po chwili jednak ktoś delikatnie dotknął jej skóry. Jego dłoń lekko musnęła jej poobijanego czoła i zgarnęła z niej opadające kosmyki ciemnych włosów. Nie miała siły nic powiedzieć. Mężczyzna przejechał dłonią po jej policzku uspokajając tym samym leżącą kobietę.
- Jest tak wycieńczona, że każdy najmniejszy ruch może ją wykończyć! Chcecie ją zabić do jasnej cholery?!– Mężczyzna krzyknął w stronę oprawców i dodał – Jeśli ja już jestem z wyrokiem śmierci to przynajmniej oszczędźcie dziewczynę!
- Bohater się znalazł! – Odpowiedział mu – Trzeba było o tym pomyśleć kilka miesięcy temu.
- Daj jej po prostu żyć, ona nie jest niczemu winna! – jego ręka po raz kolejny dotknęła jej twarzy. Otwarła oczy. Widziała ledwo, ale była świadoma że właśnie nad nią siedzi Tod. Zmasakrowany tak samo jak ona, jej przyjaciel, który najprawdopodobniej nie wyjdzie stąd żywy. Jak ona.
- Christian jesteś żałosny – zaczął – Praktycznie sam mi ją tutaj przyprowadziłeś, a teraz masz do mnie pretensje – ojciec spojrzał na niego i szepnął – Miłość zabija, takie są prawa tego pierdolonego świata.
Miłość? Chciała coś powiedzieć, lecz nic jej nie pozwalało. Zauważył to. Złapał za jej dłoń i zrezygnowany oparł głowę na jej piersi. Nie potrzebował niczego innego, tylko tego by dali jej w końcu spokój.
Poczuł jej niestabilny oddech i rozchwiane bicie serca. Każda minuta jest jej wielką niewiadomą, a każda godzina przybliża ją do rychłej śmierci. Uspokoił ją lekko swoim szeptem i usłyszał:
- Za to, że byłeś ze mną przez tyle lat dam ci coś w prezencie – spojrzał na niego z pogardą i dodał – Jeden dzień. Tylko jeden. Nic więcej. Pamiętaj.
Złapał za jego poszarpaną bluzkę i razem z resztą mężczyzn odciągnął go od nieprzytomnej już kobiety. Spojrzał na nią i mając ochotę wrzeszczeć zacisnął pięści. Nie wiedział czy dziękować czy przeklinać obecnych tu mężczyzn.
Miał przecież zginąć.
I zginąłby.
Gdyby nie niespodziewany krzyk kobiety.

***

Spojrzał na błękitne niebo. Nie było na nim ani jednej skazy, słońce oświetlało jego twarz, która wyrażała zbyt wiele emocji.
Czy dobrze zrobił słuchając się ukochanej?
Jego wyrzuty sumienia zaczęły się powoli ujawniać. Udało mu się uciec, fakt, jest w połowie (bynajmniej miał taką nadzieję) drogi, lecz im więcej czasu mijało od ostatniego spotkania jego rozum szalał coraz bardziej.
A co jeśli coś się stało?
Jeśli zauważą, że uciekł i Emily przez to będzie miała problemy?
Jeśli ją wywiozą i już nigdy jej nie zobaczy?
A jeśli to było ich ostatnie pożegnanie?
STOP!
Zacisnął pięści i przyspieszył ponownie kroku. Szukając wyjścia z tego, jak dla niego, mrocznego lasu zakręcił się kilka razy i uświadomił sobie, że stało się to czego się właśnie obawiał.
Stracił orientację. Nie wiedział gdzie jest i jak długo tu przebywa. Przerażony spojrzał w prawą stronę i nie ujrzał nic. Te same drzewa, które kołysały się w rytm spokojnego powiewu wiatru.
Czy wracać?
Nie!
To by było jeszcze gorsza głupotą. Zabiliby go i wtedy koniec z jakąkolwiek nadzieją na odzyskanie wolności. Teraz w jego rękach leży los tej trójki.
Nie uświadamiając sobie tak naprawdę, że tylko on może im pomóc stanął na samym środku wielkiego wzniesienia i przełknął głośno ślinę. Nie potrafił zapomnieć o tym w jakim stanie ją zostawił. Całkowicie wycieńczoną, odwodnioną, wygłodzoną, zranioną… To było dla niego ciosem w samo serce. Jeśli ona tego nie przeżyje tylko dlatego, że nie zabrał jej stamtąd siłą on nigdy sobie tego nie wybaczy. Każdy sen zmieni się w koszmar, a zwykły dzień przybierze czarnych kolorów.
Może zbyt łatwo uległ jej namowom? Być może wiedziała co robi, nie należała do głupich dziewczyn. Ale mógł popatrzeć też na jej stan.
Nagle jakieś drzewo lekko się przewaliło i Bennington upadł ze strachu na ziemię. Będąc pewny, że wpadł w sam środek ich pułapki schował się na ile to było możliwe za jakimś krzakiem i spojrzał w dal.
Zaskoczony tym co widzi wstał i przybliżył się bardziej do stojącego mężczyzny, oceniając z daleka jego poczynania. Stary dziadek, pewnie wybrał się na grzyby. Ale o tej porze roku? Zresztą, na upartego by mu się udało coś zebrać.
Wiedząc, że on nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia podszedł w jego stronę i nagle usłyszał potok jego lamentu:
- Matko Boska! – krzyknął przerażony i rzucił siekierą gdzieś w oddal. Bennington widząc ostre narzędzie zastanowił się przez chwilę czy nie zawrócić, ale postanowił zaryzykować. Dziadek przecież nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego – Ja naprawdę nic złego nie zrobiłem, to już tak leżało!
- Spokojnie, ja nic od pana nie chcę – Bennington zaczął go uspokajać.
- Wszystko przez to, że te pieprzone gnidy nie oddały mi pieniędzy…
- Ale spokojnie! – podszedł do niego lekko zdziwiony i w końcu zrozumiał co się dzieje. Czyli nielegalna wycinka drzew z lasów… Nie przejmując się tym wcale spytał – Daleko jest stąd do miasta?
- Panie! – krzyknął – Z choinki, żeś się pan urwał? Jakie miasto? Toż to zwykłe zadupie jest i tyle! A mówiłem władzom by zrobili coś z tym gównem, to odesłali mnie jak zwykle odsyłają takich szarych człowieczków jak…
- Błagam pana! – podszedł pod niego i nie chcąc słuchać jego lamentów ponownie spytał – Ale żaden kontakt z cywilizacją? Nic?
- Panie! Bardziej cywilizowani są chyba kosmici niż ten teren. A tutaj to można pomarzyć. Mój świętej pamięci ojciec, świeć Panie na jego duszą, mówił że…
- A nie komunikuje się pan jakoś? Do cholery, przecież musi pan coś jeść i jakoś żyć!
- Słuchaj smarkaczu – zagroził mu palcem – Żyję na tym świecie dwa albo nawet trzy razy więcej niż ty i wiem co dla mnie lepsze. Nienawidzę tego świata, tu mogę idealnie odpocząć i cieszyć się naturą. Mój ojciec mówił mi że…
- Proszę pana – przerwał mu po raz kolejny zrezygnowany – Musi pan mi pomóc!
- Ja nic nie muszę, ja tylko mogę. Tak mówił mi mój świętej pamięci ojciec, świeć panie nad jego…
- Moja dziewczyna zaraz może zginąć! – krzyknął zrezygnowany – Czy jest cokolwiek co by mi pomogło dostać się do miasta? Błagam pana! Niech pan mi pomoże!
Staruszek nie spodziewał się takiego wyznania. Spojrzał na niego ze swojej siwej już łepetyny i z uśmiechem rzucił:
- Ja też lubię na grzybki chodzić, ale ja potrafię rozróżnić te halucynogenne od tych zwykłych…
- Tak, to brzmi absurdalnie, ale pan myśli, że skąd mam te rany na ciele? A ta krew? Błagam pana, ona może już nie żyć. Jeśli jej się coś stanie to obiecuję, że odetnę sobie głowę tą siekierą, która leży obok pana!
- Panie, ja żem nie takie przypadki widział. Był we wsi taki jeden człek, który był takim sukinsynem jakiego świat nie widział. Ba! Sukinsyn nad sukinsynami. I kiedyś zachorowała mu córka, a córkę miał ładną, nawet bardzo. A wszystkie chłopy się za nią oglądały, no powiem babeczka taka… - widząc załamaną minę Benningtona przerwał swoje lamenty i zaczął – A wie pan co to telefon?
- Ma pan tu telefon? – Spytał zaskoczony.
- Ano mam – odpowiedział pewnie – Bo ja mieszkam niedaleko – wskazał palcem w lewą stronę – Jakieś dwie mile będzie. No ja miałem się pozbyć tego urządzenia, ale jak mnie raz śniegiem zasypało to uznałem, że się kiedyś przyda. O panie, co to za zima była!
- Mógłby pan mi pomóc?
- No, ej! Ale nie tak szybko! – odparł – Było tu kilka takich co mnie okradało.
- Czy ja wyglądam na kogoś kto by chodził po chatkach starszych ludzi i ich okradał?
Przyjrzał mu się uważnie i widząc jego zdecydowaną, męską posturę ciała odpowiedział:
- Wie pan, wygląda mi pan na kogoś kto właśnie z więzienia uciakł. Na takiego zbira albo nawet tak trochu na psychopatycznego gwałciciela… – przerwał, ale widząc jak mężczyzna zaczyna się denerwować rzucił – Ale jak mi pan coś przyzwoitego zaoferuje to czemu nie. Nawet panu postawię coś mocniejszego, ha!
- Proszę pana, widziałem pana jak wycinał pan te drzewa – zaczął – Przysługa za przysługę. Ja skorzystam z tego telefonu i będę trzymał buzię na kłódkę, a jeśli nie to nie. Ale niech pan wie, że ja uczciwym człowiekiem jestem.
Spojrzał na niego zaskoczony i poprawił swoją myśliwską czapkę. Popatrzył na stos wyciętego drewna i przerzucił swój wzrok na mężczyznę. Rzucił coś pod nosem co obrażało mężczyznę oraz podniósł siekierę z ziemi. Zdezorientowany zachowaniem staruszka odsunął się lekko, ale gdy zauważył jak ten woła go dłonią w swoją stronę trochę mu ulżyło i będąc zadowolony ze swojego zwycięstwa podbiegł do niego.

***

Ciemność zataczała kręgi w jej umyśle. Nie chcąc otworzyć oczu przetarła powieki i nagle natknęła się na czyjąś rękę.
Może śni?
To było bardzo możliwe. Ale ten sen był przyjemny. Nie odczuwała aż tak bardzo bólu, tylko delikatny dotyk jakiegoś mężczyzny. Jej głowa, oparta na czyimś ramieniu po raz pierwszy od wielu dni zaznawała takiej wygody. I to było całkiem przyjemne.
Tkwiła w tym transie przez kilka minut, do momentu gdzie zorientowała się, że jednak nie śni. Otworzyła delikatnie oczy i jak gdyby nigdy nic ujrzała to samo pomieszczenie co kiedyś. Tylko było ono trochę bardziej puste. I ta pustka była bardziej przerażająca niż wszystkie tortury jakie były tu wykonane. Nie było żadnych krzeseł, okno zostało szczelnie czymś zaklejone, a obok niej stała niewielka szklanka z wodą.
Przekręciła się lekko by do niej sięgnąć i nagle usłyszała czyjś głos:
- Poczekaj, pomogę ci.
Spojrzała w górę i zauważyła jak mężczyzna schyla się delikatnie po leżące obok naczynie. Podniósł lekko jej głowę, a ona nie opierając się temu złapała lekko za brzegi szklanki i wypiła połowę jej zawartości. Jej smak był jednym z najlepszym wydarzeń jakie spotkały ją w życiu. Złapała się łapczywie by wypić następną połowę, ale wiedziała, że nie jest tu sama.
- Teraz ty… - oddała szklankę towarzyszowi, lecz ten jej nie przyjął.
- Tobie jest bardziej potrzebna – oznajmił i dotknął głową jej włosów.
- Tod… - zaczęła nie odnajdując się w tej nade dziwnej sytuacji – Mi wystarczy.
- Obydwoje wiemy, że tak nie jest – rzucił i dodał – Ja już wypiłem swoją działkę.
- Kłamiesz – oznajmiła.
- Ty pierwsza zaczęłaś – uśmiechnął się lekko i dodał – Błagam, wypij to. Ona jest tu specjalnie dla ciebie. Jesteś wykończona i musisz jakoś odżyć.
Spojrzała na niego i wzięła do ust kolejny łyk wody.
„Boże, jaka ona jest dobra”.
Odstawiła naczynie na bok i zamknęła lekko oczy. Wiedziała, że coś jest nie tak. Ale nie potrafiła wyczuć, co tak naprawdę się dzieje.
Nagle poczuła jak mężczyzna delikatnie objął kobietę w pasie i dotknął brodą jej ciemnych włosów. Czując to oparła się lekko o jego klatkę piersiową i zaczęła:
- Gdzie Ian?
- Jaki Ian? – Spytał zaskoczony – Ian’a nie było.
- Był! – rzuciła – Widziałam go.
- Oni nie mają twojego brata – odpowiedział jej.
- Ale ja go widziałam, patrzył na mnie. Wyczytałam z jego oczu, że Nathan jest w niebezpieczeństwie, że coś się stało, że coś im zrobią…
Wybuchła. Zacisnęła ponownie usta, ale poczuła jak mężczyzna przysuwa jej głowę do siebie uspakajając zaskoczoną kobietę:
- Dlatego krzyczałaś? – Spytał się po chwili.
- Kazałam mu uciekać, bo gdyby go zobaczyli zabiliby go – oznajmiła pewnie i rzuciła – Nic mu nie zrobili?
- Nie – uspokoił jakoś leżącą kobietę – Ian jest bezpieczny. Tak samo jak jego syn – spojrzał na nią po raz kolejny i wiedząc, że zostało mu naprawdę niewiele czasu lekko się do siebie uśmiechnął. Może tak miało być? Kiedyś pragnął śmierci, jak leżał w zimnej komórce i zażywał różne świństwa, wtedy nie myślał o tym, że może umrzeć. Nawet teraz stara się odciągnąć swoje myśli. Im bardziej śmierć zdaje się być czymś bardziej realnym, tym bardziej staje się przerażająca.
- Co się stało z Chesterem? – Spytał ostrożnie.
- Kazałam mu uciekać i znaleźć pomoc. Gdyby nas tu znaleźli mogło być już po nas. On mógł sprowadzić kogoś, zawiadomić...
- Poszedł bez ciebie? – Spytał zaskoczony – Przecież mogłaś uciec razem z nim!
- Nie uciekłabym bez ciebie! – wręcz krzyknęła – Przecież by cię zabili, Tod! Jakby uciekła to byłoby wiadome co z tobą zrobią, a ja w życiu bym sobie tego nie wybaczyła…
Złapał za jej dłoń i rzucił:
- Ty popieprzona kretynko… - przerwał i oparł się o gołą ścianę.
Usłyszał tylko jej szybsze bicie serca. Mimo tego gdzie się znajdowali czuł się wręcz niesamowicie. Gdyby odsunąć te wszystkie nieprzyjemne sceny i dramatyczną przyszłość, mógłby nawet rzec, że chciałby żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Dlaczego nie potrafił powiedzieć jej prosto w twarz co czuje? Zaczął zastanawiać się nad tym, by powiedzieć jej jak bardzo mu na niej zależy, ale to i tak byłoby bez znaczenia. Ona ma Benningtona, on śmierć. To byłoby wręcz niemożliwe w tej sytuacji.
- Emily, chcę byś coś wiedziała – zaczął po chwili – Tak naprawdę nie mam na imię Tod.
- Christian? – Spytała po chwili.
- Tak, Christian. Tod było moim przydomkiem, by nikt nie mógł się połapać kim jestem. Używając swojego prawdziwego imienia mógłbym narazić się wielu osobom. Ale to teraz nie ma zbytniego znaczenia – uśmiechnął się lekko – Wymyśliłem to określenie już bardzo dawno temu, wiało grozą trochę od niego, prawda?
- Wcale nie – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Och, Deuce… - zaśmiał się – Nie potrafisz kłamać. I nie wiem czy nazwać to wadą czy zaletą.
- Nazywaj to jak chcesz… - odparła i rzuciła – Mimo twojego pseudonimu bardziej bałam się tego co mi zrobisz. Groziłeś mi na każdym kroku. I nawet zacząłeś pracować tam gdzie ja!
- Przekupiłem tylko gościa – zaśmiał się – Musiałem być przy tobie.
- Tak, bo mój ojciec chciał mnie dorwać…
- Nie tylko – odparł całkiem szczerze i rzucił – Wiesz, że to za niedługo się skończy? Jeśli nie złapali Benningtona to masz całkiem spore szanse na życie.
- Mamy – poprawiła go – Nie wyobrażam sobie by było inaczej.
- Oni i tak mnie znajdą i zatłuką na śmierć – odpowiedział – Ale ty będziesz żyła, będziesz miała kochającego męża, gromadkę dzieci… Chcesz mieć dzieci?
- Dziwne pytanie – uśmiechnęła się niezręcznie, ale postanowiła odpowiedzieć – Oczywiście, że tak. Ale ja nawet nie jestem zaręczona ani nic. Muszę mieć tę pewność, że ktoś będzie przy mnie i mnie nie zostawi – spojrzała na niego po chwili – A ty?
- Która by chciała takiego sukinsyna jak ja? – Zaśmiał się lekko – Ale jeśli znalazła by się taka kobieta to czemu nie. Na pewno nie zostawiłbym ich jak to zrobili moi starzy.
- Powiem ci, że im bardziej cię znam zaczynam poznawać coraz to bardziej innego Toda, znaczy się – poprawiła się z uśmiechem – Christiana…
- Możesz mówić na mnie Tod – odparł po chwili – Mi to nie przeszkadza.
Złapał mocniej za jej dłoń i odparł:
- Wiesz już co znaczyły te listy prawda? – Widząc jej skinienie głową odparł – Deuce, wiem, że to głupie, ale przepraszam cię za to, ze byłem tak kurewskim skurwysynem co do ciebie…
- Nie rozmawiajmy o tym – odparła zakłopotana – Fakt, robiłeś beznadziejne rzeczy, bałam się ciebie, planowałam jak się ciebie pozbyć w całkiem niehumanitarny sposób, ale to należy do przeszłości…
- Nie zapomnisz o tym prawda?
- Nie, ale nie zapomnę też tego teraźniejszego Toda, który nie przypomina tego z bardzo dawna. Dlaczego się tak zmieniłeś? – Spytała.
- Tak czasem bywa – odpowiedział jej i spytał – Jak się czujesz?
- Jakby przejechał po mnie czołg.
- Masz idealne określenia na tę sytuację – zaśmiał się cicho delikatnie kładąc swoją brodę na jej głowie.
- A ty?
- Żyć, nie umierać…
- Przestań – Zaśmiała się głośno i po chwili dodała – Dobra, wygrałeś.
- Ja zawsze wygrywam.
- Nie zawsze.
- To w czym niby przegrałem? – Zapytał po chwili lekko się uśmiechając.
- Nie wiem, na pewno było coś co przegrałeś – odparła – Jakaś głupia gra, zakład…
- Nie przypominam sobie – odparł.
- Tod, mogę się o coś spytać? – Emily zmieniła nagle temat. Ten dał jej pozytywną odpowiedź i usłyszał – Wiem o co chodziło z tymi drzewami, a z tym skarbem? Że jest w tym domu pewien skarb, nie doceniam go i nie zauważam, ale jest on bardzo cenny. Tak to szło? – Spytała się mężczyzny – O co tu chodzi? Mam jakiś skarb w mieszkaniu? Przeszukałam wszystko, ale nic takiego cennego…
- A patrzyłaś na coś innego niż rzeczy materialne? – Spytał po chwili i widząc jej zdezorientowaną minę rzucił – To ty byłaś tym skarbem i nadal nim jesteś. Rozumiesz?
Zaskoczona odpowiedzią otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Głos utkwił w jej gardle, a sama spojrzała głucho w przestrzeń. Dlaczego nie wzięła tego pod uwagę? Przecież to było tak banalnie proste.
Nagle coś usłyszeli. Tod lekko odsunął się od leżącej na jego ramieniu kobiety i wstał. Drzwi się otworzyły, a on wiedział co to znaczy.
Spojrzał na swojego oprawcę przeszywającym wzrokiem i ścisnął pięści.
- No, umowa się zakończyła.
- Jak to? – Spytał zaskoczony – Mam jeszcze jakieś kilkanaście godzin!
- Zmiana planów – uśmiechnął się i chwycił za ramię mężczyzny – Nie możemy znaleźć tego drugiego koleżki, będziemy musieli się was pozbyć, bo jak nie to wpadniemy wszyscy.
- On żyje – powiedziała do siebie cicho i będąc zadowolona z tej wiadomości delikatnie wstała z miejsca.
- No już, wychodzimy… - złapał mężczyznę za masywne ramię i pchnął nim w kierunku drugiego pomieszczenia.
- Gdzie go zabieracie?
- Ano, faktycznie! – zaśmiał się – Chcesz się z nią pożegnać?
- Tod! – wrzasnęła – Gdzie cię zabierają, proszę powiedz mi, że to…
- Deuce… – objął jej ciało delikatnie i oparł głowę na jej ramieniu. Wtulił w siebie przerażoną kobietę i wręcz niesłyszalnym szeptem odparł – Rób co ci każę, zaufaj mi, proszę. Ten ostatni raz mi zaufaj…
- No już! – Krzyknął łapiąc za ciało mężczyzny – Nie będziemy czekać wieczności.
- Moglibyście przynajmniej mnie zabić jakoś znienacka – zaczął – Na przykład tak…
Nagle po całym pomieszczeniu rozległ się głośny trzask. Wystrzał z pistoletu dał im uszom sporo bólu i minęło wiele czasu nim się otrząsnęli. Tod spojrzał na ciało swojego dawnego znajomego, które runęło na zimną podłogę i spojrzał na przerażoną kobietę.
- Zabiłeś go… - rzuciła bezdźwięcznie, lecz po chwili się ocknęła – Skąd miałeś broń?!
- W dupie mam jego życie, jeśli chciał zabrać twoje – wrzasnął i złapał za jej dłoń – Dasz radę uciec? Choć trochę. Deuce, to nasza ostatnia szansa.
Kiwnęła lekko głową i z wielkim wysiłkiem szybko ruszyła przed siebie. Przeszli przez drzwi i zauważyli główne wyjście.
Mieli wielkie szczęście gdyż na drodze nie znaleźli nikogo innego. Spojrzeli przed siebie i szybkim ruchem przeskoczyli przez próg wielkiej ruiny.
Każdy ruch sprawiał jej ból, ale wiedziała, że to ich ostatnia szansa.
- Skąd masz broń? – Zapytała ponownie po chwili gdy oddalili się od domu.
- Kretyn nie zorientował się, że wyciągnąłem mu coś z kieszeni za pierwszym razem gdy chciał mnie wyprowadzić z tej dziury…
- Oni nas znajdą, słyszeli strzał.
- Wiem – odpowiedział – Dlatego musimy biec ile się da.
- Zabiją nas – rzuciła.
- Nie zabiją – Odparł i niespodziewanie złapał za jej ciało mocno podnosząc do góry. Zaskoczona jego zagraniem głośno pisnęła, ale szybko usłyszała:
- Nie masz siły by biec…
- Ty też.
Nie odpowiedział nic na to spostrzeżenie. Naraził Emily na śmierć tylko dlatego, że wiedział, że umrze. Czy to nie było egoistyczne?
Nie. Bał się jej, a gdy nadarzyła się okazja postanowił ją wykorzystać. Ludzie zawsze wiedzieli, że jest inteligentny, a on w tej chwili to okazał. Wierzył, że dadzą radę, wierzył w to do samego końca. Mając przed sobą rozścielający się wielki las przełknął głośno ślinę, gdyż wiedział, że nie wiedzą w co się pchają. Emily potrzebuję pomocy, każdy godzina może być jej ostatnią.
Spojrzał w niebo i głośno zaklął. Nagle poczuł jak jakieś korzenie obejmują jego stopy. Wiedział, że to nie skończy się szczęśliwie. Runął jak długi zrzucając z siebie przerażoną kobietę. Stoczył się do jakiegoś dołka i jęknął głośno z bólu. Jednak to nie on był ważny.
- Emily! – wrzasnął w jej stronę, gdy zauważył jak kobieta leży bezwładnie na jakimś pniu. Czy coś się jej stało? – Przepraszam, ja…
- Nie damy rady, rozumiesz? – Zaczęła załamana – Ja nie mam siły i ty też. Oni nas tu znajdą, Tod jesteśmy martwi…
- Nie, nie jesteśmy – odparła łapiąc za jej roztrzęsioną twarz. Spojrzał w jej przestraszone oczy i rzucił – Wszystko będzie dobrze…
- Sam wiesz, że nie.
- Dlaczego tracisz nadzieję? – Spytał wręcz krzycząc – Do jasnej cholery nie trać tej okropnej nadziei. Jeszcze nic straconego.
Nagle usłyszeli jeden strzał. Jeden za drugim. Kobieta głośno krzyknęła i schowała się w ramionach Toda, a ten coraz bardziej zdruzgotany przyciągnął ją do siebie. Oni tu są i oni doskonale o tym wiedzieli.
- Tod… - zaczęła, ale mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć.
- Przeżyjesz. Schronisz się za tymi pagórkami, okryjesz liśćmi, schowasz się do jakiejś jamy. Nie są aż tak bardzo spostrzegawczy jak ci się wydaje. Bennington musiał wezwać pomoc, odnajdą cię i będziesz żyć…
- Tod do cholery zamknij się! – krzyknęła – Nie żegnaj się ze mną! Przecież schowamy się razem!
- Oni mnie szukają i mnie dostaną. Będąc z tobą narażam cię na większe niebezpieczeństwo. Jeśli zobaczą, że jestem z tobą to i ty zarobisz kulką w głowę, a tak…
- Przestań, nie zrobisz mi tego! – Wrzasnęła bezsilna – Nie zrobisz rozumiesz?!
- Zaufaj mi.
- Nie… - krzyknęła w rozpaczy – Tod, nie pójdziesz. Zostań ze mną, proszę…
Usłyszeli kolejny strzał. Były one coraz bardziej głośniejsze. Ponownie skuliła swoją głowę i przerażona spojrzała na jego cierpiącą twarz.
- Deuce, wybacz… - po tych słowach szybko złapał swoimi dłońmi za jej twarz i delikatnie się do niej przybliżył. Nie zwracając uwagi na wszystko inne dotknął jej ust i poczuł ich słonawy smak. Wiedział, że to co robi jest szalone i bardzo dziecinne, ale był świadomy tego co może się stać. Złapał mocniej za jej głowę, ale na tyle ostrożnie by nie sprawić jej bólu i brnął dalej w pocałunek z kobietą, którą kiedyś miał za zadanie zniszczyć.
Po chwili się od niej odsunął. Spojrzał na jej oczy i oparł swoje czoło o jej. Co czuła Emily? Była w lekkim szoku, ale nie potrafiła odsunąć mężczyzny. To było silniejsze niż się spodziewała.
Po chwili pocałował ją po raz kolejny. Wiedział, że każda sekunda przybliża ich do wielkiego niebezpieczeństwa, ale nie potrafił inaczej. Delikatnie objął swoimi ustami jej górnej wargi i zadowolony z tego, że Emily jednak go nie odepchnęła dotknął jej posiniaczonego policzka. Uśmiechnął się lekko przez pryzmat cierpienia i po raz ostatni dotknął jej dłoni.
Nagle wstał i spojrzał na przerażoną kobietę. Nie powiedział nic. Przełknął głośno ślinę i czując jak wszystko zaczyna się w nim mieszać zrobił krok do tyłu. Spojrzał po raz ostatni na leżącą kobietę i pobiegł w drugą stronę.
Chciała coś krzyknąć, ale głos nie mógł przedostać się przez jej gardło. Była bezsilna. Wstała i wiedząc, że musi się gdzieś schować pobiegła w stronę najbliższych wzniesień.
Wracając ciągle wspomnieniami do ich pocałunku zapominała o tym wszystkim co się w tej chwili działo i usłyszała kolejny strzał. Krzyknęła głośno z bólu i nagle zobaczyła zbliżającego się Benningtona.
Pobiegła w jego stronę i wtuliła się w jego ramiona. Sama nie wie dlaczego to zrobiła, przecież przekreśliła to wszystko co między nimi było. Nagle on złapał za jej głowę. Uśmiechnęła się lekko, a Chester widząc, że to sprawia jej przyjemność zniżył swoje dłonie. Teraz dotykały jej szyi.
Nagle poczuła ból.                                              
- Chazz! – krzyknęła głośno i złapała się za pierwszą lepszą rzecz. Nie mogła oddychać. Jego dłonie uniemożliwiły dopływ powietrza do jej płuc, a sama wiedziała, że jeśli ich nie odsunie to zginie. Zginie z ręki osoby, którą kiedyś kochała i nadal kocha…
Nagle obaliła się na ziemię. Krzyknęła coś w stronę mężczyzny, który nadal milczał i zobaczyła ten jego przeszywający wzrok. Patrzył na nią ciemnymi oczami oceniając jej każdy kawałek zmasakrowanego ciała. Dotknął jej bluzki i rozdarł ją na całą długość.
- Błagam! – krzyknęła po raz kolejny i złapała się za pierwszą lepszą rzecz, które okazały się jego nogami – Chester, proszę nie rób mi krzywdy!
On jej jednak nie słuchał. Złapał za jej włosy sprawiając jej coraz gorszy ból. Modliła się o ukojenie.
Osunęła się nagle na zimny grunt. Zamknęła oczy i tylko czuła jak chłodny, aczkolwiek przyjemny wiatr głaszcze jej odkryte części ciała. Zaczęła coś mówić pod nosem, coś w rodzaju pomocy..
Po chwili poczuła jak coś spadło na jej obolałą głowę. Poczuła ogromny ból, który sparaliżował jej cały umysł. Chciała dać radę, ale niestety się jej to nie udało. Ogromny cios od nieznanego przedmiotu sprawił, że kobieta w końcu zamknęła swoje zmęczone oczy i oddaliła od siebie cały otaczający ją ból.


Najdłuższy i chyba najbardziej emocjonalny rozdział na tym blogu. Pisanie jego zajęło mi wiele czasu i uwierzcie mi to nie było dla mnie łatwe. Mogłam go skopać, zepsuć, cokolwiek. Ale myślę, że wyszedł dosyć przyzwoicie.
Jeśli są jakieś błędy, a na pewno są, to wybaczcie. Miałam tego bardzo dużo do sprawdzenia i mogłam coś przeoczyć.
No także ten... Z następnym może wyrobię się tak szybko jak z tym, ale niczego nie obiecuję. 
Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal są przy mnie i to czytają ;)

PS. Kocham was za tą liczbę wyświetleń, serio :))