środa, 11 lutego 2015

Rozdział LIX



Szybkim ruchem wszedł w progi wielkiego korytarza i nie patrząc na idących obok ludzi przedostał się na sam koniec pomieszczenia. Uśmiechnął się w duchu i gdy miał już otworzyć drzwi usłyszał jak ktoś wzywa go, wykrzykując jego imię.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na zaskoczoną twarz Lisy.
- Co ty tu robisz?
Zdezorientowany oparł się jedną ręką o ścianę i ze śmiechem rzucił:
- Lisa, masz sklerozę?
- Nie mam – odparła poważnie – Emily wyszła wczoraj popołudniu.
- Słucham? – Spytał zaskoczony – Dlaczego ja o tym nic nie wiem?
- Jej brat miał do Ciebie zadzwonić…
- Szlag! – wrzasnął i poczuł jak brakuje mu oddechu. Dlaczego nie przewidział tego, że będzie chciał zgarnąć siostrę wtedy kiedy zniknie mu całkowicie z oczu? Idealne zagranie, tylko głupek by na to nie wpadł.
- Nie dostałeś żadnej wiadomości?
- Słuchaj – zaczął wiedząc, że za chwilę wybuchnie – Moje stosunki z Ian’em pogorszyły się w taki sposób, że gdyby miał okazję wydrapałby mi oczy. I szczerze mówiąc mu się nie dziwię – westchnął głośno i stanął prosto – On mi ją zabierze! Cholera jasna, on nie dopuści do tego by Emily do mnie powróciła!
- Chester! – złapała za jego ramiona chcąc doprowadzić go do porządku – Emily jest dorosła, wybierze to co będzie jej zdaniem najbardziej rozsądne.
- Przecież wiesz co się z nią dzieje! – wrzasnął – Gdzie on do kurwy był gdzie stracili swoich rodziców, gdzie był jak ten jebany Scott ją wykorzystał, gdzie był nawet teraz? Święty braciszek się znalazł! – sfrustrowany odsunął się od niej, lecz ona zatrzymała go ponownie – Nie mówię, że ja jestem idealny tylko…
- Jedź do nich – przerwała mu.
- Myślisz, że mnie wpuszczą? – spytał śmiejąc się pod nosem. To wszystko było takie pokręcone i beznadziejne, że z bezsilności chciał krzyczeć, płakać i zarazem się śmiać.
- Spróbuj – uśmiechnęła się.
- Wszystko już stracone – odparł opierając się ciałem o śnieżnobiałą ścianę – Ona tam albo zostanie, albo wyjedzie. Ja już jestem nikim.
- Emily dalej się kocha – podniosła jego podbródek, że gdyby nie wiedział, że ona i jego przyjaciel są parą, posądziłby ją o flirt – Jestem kobietą i kobiety tak jak mężczyźni, działają podobnie. Widzę to w niej – złapała po chwili za jego kołnierz, tak że Bennington jęknął z bólu – A teraz do cholery rusz dupę zanim naprawdę się załamiesz!

***

Siedziała w salonie z jakąś książką. Niby obejrzała okładkę, która mówiła, że książka będzie interesująca, ale w tej chwili stara się zmordować czterdziestą stronę.
- Kotku, potrzebujesz czegoś? – Brat wyrwał ją z transu, a ta słysząc jego zaczepkę pokręciła przeczącą głową.
Jedynie czego potrzebuje to świętego spokoju, nic więcej.
Wstała z kanapy i ruszyła w stronę schodów.
- Znowu uciekasz – zauważył Ian – Wtedy kiedy chcę z tobą porozmawiać ty uciekasz. Boisz się? – Spytał niepewnie.
- Nie – odparła cicho – Chcę zostać sama.
- Emily, ale porozmawiajmy…
- Ian, proszę – spojrzała na niego błagalnie – Nie dzisiaj.
- Zwariujesz przez tę ciszę!
- Już to zrobiłam – wydłużyła swoje usta w sarkastycznym uśmiechu i nie patrząc nadal na mężczyznę zniknęła mu z oczu. Kierowała się prosto, wzdłuż długiego korytarza. Spojrzała na ściany, były one ozdobione przeróżnymi fotografiami z ich życia. Ian z Annabelle na plaży, Nathan trzymający kolorową piłkę, znowu Ian z Annabelle, Nathan, Ian, Nathan, Annabelle…
Nagle coś spadło jej na nogę. Jęknęła cicho i spojrzała na swoje stopy.
Faktycznie, trzymała przed chwilą tę książkę, a ona po prostu wyślizgnęła się z jej rąk.
Czy aż tak bardzo ucieka myślami w przeszłość?
Przeszłości już nie ma.
Zaczyna się nowe jutro, jutro, które przyniesie więcej owoców i sprawi, że kobieta będzie tętnić życiem.
Westchnęła zrezygnowana i usiadła na łóżku, które przygotowali jej właściciele tego domu. Położyła się na miękkim materacu i zamknęła oczy.
Czy jest sens dalej ciągnąć znajomość z Benningtonem? Był przy niej cały czas, choć to nie było jego obowiązkiem. Patrząc na niego doznawała takiego samego uczucia jak przy początku ich znajomości. Intrygował ją, ale trzymała się na dystans. Tak jak teraz. A teraz wie, że będzie musiała do niego pójść i oznajmić, że propozycja sprzedania tego domu już jest w przeróżnej prasie informacyjnej.
Czy właśnie tego chciała?
Zaufała, pokochała, a w tej chwili od tego wszystkiego odchodzi.
Przewróciła się na drugi bok i czując lekki ból w okolicy policzka cicho syknęła z bólu. Mając przed sobą wielkie lustro spojrzała na swoje odbicie, którego wręcz nienawidziła. Tłuste włosy, poobijana skóra, wielka blizna na policzku, z którą najprawdopodobniej będzie musiała się oswoić do końca swojego życia.
Stara się nie zwracać uwagi na takie błahostki, wygląd w tym wszystkim nie jest najważniejszy, lecz pragnie wrócić do takiej postaci, jaką była przed porwaniem.
Zamknęła oczy. Dała się wsłuchać w głuchą ciszę, którą przerywały tylko delikatnie śpiewy ptaków za zamkniętym oknem.

***

Poprawił kołnierz swojej koszuli i stanął przed wielkim domem. Nie chciał być nieuprzejmy właśnie w tej chwili, ale wszystko co trzymał w sobie mogło mieć za chwile tragiczne konsekwencje.
To dziwne, jak człowiek z którym się praktycznie dogadywałeś może być dla ciebie taki obcy. Wiedział, że to zagranie miało na celu zemstę za to co zrobił miesiące temu. Doskonale był tego świadomy, że odzyskanie kobiety będzie trudniejsze niż się spodziewał.
- Cześć – rzucił szorstko widząc kto stoi za drzwiami. Ian oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce. Wiedział doskonale, że może się go tu dzisiaj spodziewać.
- Cześć – odpowiedział takim samym tonem jak on – Emily jest u ciebie prawda?
- Jakie to ma znaczenie? – Spytał.
- Ma – rzucił wściekły – Chcę się z nią zobaczyć.
- Ona nie chce ciebie widzieć – uśmiechnął się lekko.
- Jesteś tego pewien? – Spytał nabierając do ust haust świeżego powietrza – Ian, proszę cię, nie zachowuj się jak dziecko. Nie będziemy jak kretyni rywalizować o osobę, która i tak jest bliska dla nas obu. Rozumiem, że to twoja siostra i chcesz, żeby było z nią jak najlepiej, ale trzymając ją na odległość ode mnie nie sprawisz, że będzie czuła się dobrze. I tak i tak, kiedyś dojdzie do spotkania, im szybciej tym…
- Słuchaj – przerwał mu – Emily jest zmęczona, nie ma ochoty w tej chwili widzieć ciebie, ani niczego co jest związane z tobą.
- Nie wierzę ci – odparł zaciskając pięści – Ona na pewno tak nie stwierdziła.
- Już dosyć przez ciebie wycierpiała.
- A co ty możesz kurwa o tym wiedzieć? – krzyknął bezsilny – Ty też nie jesteś idealny!
- Nikt nie jest.
Bennington odwrócił głowę by poukładać swoje myśli. Czekał aż jego nerwy uciekną, a on zostanie sam.
- Emily sama wybierze ścieżkę, którą chce iść – wskazał na niego palcem – A ty nie będziesz jej rozkazywał jak ma robić!
- Coś jeszcze? – Spytał całkiem znudzony – Wiesz, nie mam zbyt dużo czasu.
- Wpuść mnie choć na chwilę.
- Po co prosisz, jak doskonale wiesz, że i tak tego nie zrobię? – przymknął lekko drzwi i rzucił – Masz jeszcze jakieś życzenie?
- Tak – odparł zrezygnowany – Chciałem jej powiedzieć, że za trzy dni organizujemy małe spotkanie u mnie w domu i zależy mi by Emily na nim była – spojrzał na niego i rzucił – Proszę, przynajmniej to jej przekaż. Jak nie będzie chciała pójść to nie przyjdzie. Tylko obiecaj, że jej to przekażesz.
- Wiesz, że nie mogę…
- To w takim razie sam jej to za wszystko powiem. Nie wiem jak…
- Dobra – przerwał mu ręką – O której to ma być?
- Osiemnasta?
- Dzięki – rzucił i zamknął drzwi cały poirytowany. Skierował się w stronę salonu i spojrzał na swoją żonę. Zaskoczona była tak samo jak on w momencie otworzenia tych drzwi. Przyjrzał się jej uważnie.
- Bennington?
Przytaknął głową i usiadł na krześle.
- Dlaczego go nie wpuściłeś? – Zaczęła – Przecież doskonale wiesz, że to co robisz jest absurdalne!
- Nie mów mi jak mam postępować z siostrą – nie przejmując się niczym wstał chcąc uniknąć zbędnej rozmowy.
- Ian! – wrzasnęła łapiąc go za dłoń – Co ty wyprawiasz?!
Spojrzał w jej duże oczy i odsunął jej rękę. Był wściekły, wściekły za brak wsparcia, za niezrozumienie jego uczuć i za niezrozumienie strachu, który co chwilę przy nim był i nie chciał za wszelką cenę go opuścić.
- Czego on chciał? – Spytała po chwili.
- Szczerze mówiąc chyba niczego – odparł po krótkim zastanowieniu i skierował się w stronę salonu. Wziął małego chłopca na ręce i usłyszał tylko głośne westchnięcie.
Życie byłoby zbyt idealne, gdyby każdy nasz sukces nie miał żadnych konsekwencji.

***

Tkwił na łóżku, a jego oczy wpatrywały się w śnieżnobiały sufit. Zaczął coś cicho nucić pod nosem, melodyjkę, która od bardzo dawna chodziła mu po głowie.
Nagle poczuł jak ktoś swoim ciężarem siada obok niego. Wgniótł delikatnie siedzenie, ale nie pozwolił Benningtonowi na jakiekolwiek wyrzuty z tego powodu.
- I co teraz będzie?
- Jak to co? – Zaśmiał się Bennington, wiedząc, że temat do śmiechu idealny raczej nie jest – Co będzie to będzie. Będę trzymał wszystkich w klatce, tylko dlatego, że nie chcę zostać sam? Wybacz, nie jestem Ian’em.
- A tak się lubiliście – zaśmiał się.
- Nigdy nie darzyłem go wielką sympatią – odparł szczerze – Nie przeszkadzał mi w niczym więc nie wiem dlaczego miałbym mieć coś do niego. Zresztą, to brat Emily…
Shinoda wziął do ust łyk piwa i podał w połowie pełną puszkę Chesterowi. Ten wstał i jednym ciurkiem wypił pozostałą zawartość.
- Ważne, że ci się z Lisą układa – odparł rzucając puszkę w kąt obok szafy – W końcu ci się udało spotkać kogoś kogo bym lubił. Gratuluję.
Shinoda spojrzał na niego zaskoczony i zaczął:
- Margaret lubiłeś!
- Tę wytapetowaną zdzirę? – zaśmiał się i widząc jego mściwy wzrok na sobie szybko sprostował – Jestem twoim przyjacielem więc albo mówię prawdę, albo po prostu nie mówię nic. Po prostu wiem, że moje gadanie nic nie da, zresztą ja też nie chciałbym żebyś aż tak wpieprzał się w moje życie – przerwał, by oprzeć się o tył łóżka – A z Margeret wiesz jak było i wiesz jak się rozstaliście.
- Mimo tego…
- Mike przestań! – krzyknął – Puszczała się na prawo i lewo i jeszcze ciągnęła za to kasę. Jessica zresztą lepsza nie była. Mike, do cholery przestań bronić osób, które cię skrzywdziły! Myślisz, że przez to będziesz świętym? Nie na tym życie polega – zwrócił się do niego – Ludzie mówią, że powinno się żyć na zasadzie „nie czyń innym tego, czego nie chcesz, by czynili tobie”, ale to jest zwykła ściema. Po prostuj traktuj ludzi, tak jak oni traktują ciebie. Proste?
Zamilkł. Skrzyżował swoje dłonie i głośno westchnął. Nastała chwila ciszy. Bennington wstał i rozprostował swoje kości. Otworzył okno na oścież i oparł się o parapet.
- Mike, bo w życiu to trzeba być stanowczym. Jeśli dajesz sobą pomiatać, to inni myślą, że jesteś słaby i to wykorzystają. Ty z wiekiem chyba się tego nigdy nie przekonasz. Masz za miękkie serce Mike. Cholernie dobre serce, ale cholernie miękkie.
- Ej! – zwrócił mu uwagę – Nie jestem mięczakiem, okej?
- Nie twierdzę, że nim jesteś – zaśmiał się – Gdybyś nim był, nie siedziałbym teraz z tobą, nie gadałbym o tych rzeczach, nawet nie wiem czy byś wytrwał do takiego stopnia kariery. Tylko chodzi mi o to, że do ludzi jesteś bardzo sentymentalny i masz wielkie wyrzuty sumienia jak powiesz coś co ich zrani.
- A ty ich nie masz?
- Owszem, mam – stwierdził – Ale nie do osób, które zrobiły świństwo mi. Zresztą, ty myślisz, że ja mam jakieś wyrzuty sumienia co do Scotta, jak dostał wtedy po mordzie?
Zaśmiał się, a Bennington widząc to lekko się rozluźnił.
- Jemu się należało.
- Jessice też się należało wiele rzeczy.
- Jessicę kochałem.
- No właśnie! – klasnął w dłonie – Ko-cha-łeś! – powiedział z naciskiem na ostatnią sylabę – Więc jeśli chcesz mieć szczęśliwe życie z Lisą to trzymaj się od tej zdziry z daleka.
Shinoda słysząc to oparł się plecami o szafę i zaczął się zastanawiać nad sensem jego słów.
- A Lisa to skarb, jeśli nie zabiła ciebie wtedy jak twoja była z wami zamieszkała – odparł wskazując na niego – Jesteś zwykłym, nic nie myślącym tępakiem Mike. Kochasz Lisę, a pomocy różowej barbie nie odmówiłeś!
- Przestań – machnął ręką.
- Jakie przestań? – odparł – Mike, rozgranicz to co możesz a co nie.
- Mam ja ci prawić kazania? – Rzucił po chwili – Trochę by się tego znalazło.
- Nie znasz natury ludzkiej Mike – zaśmiał się – Człowiek potrafi dawać rady, ale nie potrafi ich zastosować w swoim życiu.
- Czyli w takim razie jesteś zwykłym hipokrytą.
- Zawsze nim byłem – wyszczerzył się i rzucił – Dobra, koniec tego.
- Nie – przerwał mu sięgając po kolejną puszkę z piwem.
Bennington spojrzał na niego ukradkiem.
- Znaczy, chciałbym się ciebie czegoś poradzić, zresztą zawsze twierdziłeś, że robię głupoty…
- Mów – zachęcił go i oparł się o parapet.
- Chodzi o to, że chciałbym coś zrobić, ale boję się konsekwencji. W sensie, jestem dorosłym mężczyzną, powinienem się już tak trochę ustatkować. Wiesz o co chodzi. A to co mam w głowie od pewnego czasu nie wiem czy…
- Mike – zwrócił się do niego wyczuwając aluzję – Lisę znasz o roku, a jesteście razem kilka miesięcy. Nie za szybko?
- A jeśli czuję, że to ta jedyna?
Spojrzał na niego i wiedząc, że nie kłamie odparł:
- Jessice też chciałeś się oświadczyć, ale się nie udało. Może poczekaj jeszcze trochę? – wyjrzał za okno i rzucił – No wiesz, ja nie jestem tutaj by ci rozkazywać, ale nie chcę byś został odepchnięty albo co gorsza wykorzystany. Lisa cię kocha – przerwał by się zastanowić nad dobraniem idealnych słów – i ty kochasz ją, ale wstrzymaj się chwilę.
- Wiesz doskonale co czuję – odrzekł – Doskonale wiesz. Gdybyś miał okazję oświadczyłbyś się Emily. I nawet jestem tego pewien, że chodziły ci po głowie takie myśli. Gdyby nie ta głupota, ona siedziałaby tu z pierścionkiem zaręczynowym na palcu – usiadł z całej siły na stojącym obok fotelu i dodał przepraszająco uświadamiając sobie co powiedział – Dobra, nie powinienem mówić co by było gdyby…
- Rozumiem – odwrócił się w jego stronę nie urażony – To i tak nie ma zbytniego znaczenia.
- Chodzi mi o to, że sam czułeś w sobie, że to ta jedyna, że to z nią chcesz spędzić resztę życia.
- Dobra – przytaknął mu – Zrób jak uważasz. Twój przyjaciel Chester nie potrafi dawać rad miłosnych, wybacz.
- Umiesz – uśmiechnął się – Tylko w tej chwili ty ich bardziej potrzebujesz.
- Ja nie potrzebuję rad miłosnych – rzucił kierując się w stronę kuchni – Ja potrzebuję drugiej szansy, której się pewnie już nigdy nie doczekam.
- Wiesz co? – krzyknął Mike ze śmiechem – Chester, zrobisz coś dla mnie?
- Och – westchnął z lekkim uśmiechem – Jakie masz życzenie mój drogi przyjacielu?
- Najebmy się do nieprzytomności – odparł – Dawno już nie miałem w ustach dobrego alkoholu.
I nie tylko tego chciał. Tęsknił przede wszystkim za tymi dniami gdzie go nic nie obchodziło i gdzie mógł rzucić wszystko bez żadnych konsekwencji. Chciał choć na chwilę powrotu tego wszystkiego, na krótką chwilę.
Tylko na krótką chwilę.

***

Annabelle już od dłuższego czasu tkwiła w kuchni i wprawdzie nie miała nikomu za złe, że nikt jej nie pomoże, ale czuła zmęczenie. Pragnęła by w tej chwili pójść i położyć się spać zapominając o tkwiącym bałaganie nie tylko w tym pomieszczeniu, ale także w jej życiu. Nie widziała w Emily rywalki, wręcz przeciwnie. Uważała ją w tej chwili za kogoś innego, odmienionego, za kogoś kto potrzebuje nawet tej najmniejszej pomocy. Ale ona nic nie mogła zrobić, była tylko jedną nieznaczącą osobą w jej życiu, osobą, która odebrała jej brata wtedy gdy ona go najbardziej potrzebowała.
Odsunęła przeszłość na bok, nie chciała dobijać bardziej dziewczyny, zresztą nie zasłużyła na to w tej chwili.
- Kochanie, wychodzę – Ian nachylił się by złożyć pocałunek na jej czole i pochwycił za czarną teczkę.
- Jest za dziesięć siódma! – zwróciła mu uwagę – Gdzie idziesz?
- Wezwanie służbowe. Nie martw się, jak wrócę to ci to wynagrodzę – uśmiechnął się szeroko i po chwili drzwi trzasnęły, a ona uświadomiła sobie, że w tej chwili została sama z własnymi myślami.
Nathan spał w małym pokoju, a Emily jak zwykle się zamknęła u siebie.
Nic nowego.
Czekając długo na ten moment uśmiechnęła się szczerze do szklanego naczynia i widząc swój podstępny uśmiech wytarła dłonie o suchą ścierkę. Zdjęła swój fartuch i rzuciła go na pobliskie krzesło, z nadzieją że nie upadnie na podłogę. Zresztą jakie to miało w tej chwili znaczenie?
Weszła do swojej sypialni i szybkim ruchem otwarła swoją garderobę. Ścigając się sama ze sobą w przeglądaniu przeróżnych kreacji złapała za czarną zwiewną sukienkę. Skrzywiła się lekko uznając, że będzie za mroczna i znowu zanurkowała w stercie rozwieszonych ubrań wyciągając kolejną sukienkę. Delikatny beż, nie obcisła, nie wyzywająca. Boże, pół wieku w niej nigdzie nie wychodziła. Dostała ją od Ian’a tydzień po ślubie, ale założyła ją tylko kilka razy.
Rzuciła ją na łóżko i wydobyła jeszcze jedną z czeluści wielkiej szafy. Nie za krótka granatowa sukienka z przeszytą koronką obok dekoltu. Idealna.
Złapała za te dwie ostatnie i szybko wkroczyła do pokoju Emily.
- Coś się stało? – Spytała nieśmiało prawie nieprzytomna kobieta. Otarła swoje zaspane oczy i przeklęła siebie w duchu, że znowu usnęła.
- Nic – uśmiechnęła się i położyła sukienki na jej łóżku – Jak dobrze, że mamy podobną figurę, tak byłby problem.
- Nie rozumiem – przykryła ręką usta by nie pokazać swojego ziewnięcia.
- Wstawaj i zbieraj się – uśmiechnęła się do niej życzliwie. Och, gdyby Ian wiedział, że słyszała doskonale ich rozmowę – Musisz jakoś wyglądać przy tym Benningtonie.

***

- Uwielbiam takie spotkania – rzekł z wielką pewnością Brad. Spojrzał na pozytywną minę Benniningtona, czując o co może chodzić i rzucił – Zaprosiłeś ją, to przyjdzie. Jestem tego pewien.
- Nie zrobiłem tego osobiście, a zaufałem temu dupkowi – przewrócił oczami – Spotkanie było z myślą o niej, wymyśliłem to na poczekaniu jak gadałem z nim pod tymi cholernymi drzwiami. Doskonale wiem, że w tej chwili potrzebny jest jej kontakt z rzeczywistością, a Ian zamiast ruszyć jej tyłek, pozwala jej na coraz większe zdołowanie!
- Spokojnie – uspokoił go kładąc rękę na jego ramieniu – Przecież wszyscy wiemy, że będzie dobrze. Nie może być inaczej.
W tej chwili podeszła do niego wysoka brunetka i objęła go w pasie.
- Bądź dobrej myśli – dodał i razem z kobietą udali się na zewnątrz pomieszczenia. Tak, Brad i jego nowa wybranka serca. Uśmiechnął się delikatnie, choć w głębi duszy rzygał tą całą miłością wokół. Można to pomylić z zawiścią, z zazdrością, ale prawda była zupełnie inna. Jego bolało wszystko wewnątrz, bo wiedział, że mógł mieć wszystko, a wszystko spieprzył. To było jak dotknięcie domku z kart. Niby jeden niespodziewany ruch, a wieża zawala się w całości i często potrzeba czasu by ją naprawić.
- O Emily! – ktoś krzyknął z oddala, a tym kimś okazał się być Joe – Boże, jakaś ty marniutka, kobieto! Przyznaj się, kiedy ostatni raz coś jadłaś?
Uśmiechnęła się nieśmiało i ledwie słyszalnie rzuciła:
- Och, chyba nie wyglądam aż tak źle – spojrzała w głąb pomieszczenia. Było wiele znajomych, ale kilka nowych osób doszło. Nie znała ich, ale wiedziała, że obecni tu ludzie doprowadzą do jakiejś pierwszej rozmowy. W tej chwili przeszła jej myśl, że kompletnie nie pasuje do tego pomieszczenia. Jest ono wypełnione optymizmem, a ona w duchu się taka nie czuła. Bała się, że przez swój stan może to wszystko zniszczyć.
- Źle? – zaśmiał się – Emily wyglądasz niesamowicie! Naucz mnie tak wyglądać, Tiffany narzeka, że często chodzę jak patałach!
- Bo tak chodzisz – uśmiechnęła się i uściskała swoją przyjaciółkę – Boże Emily, nawet nie wiesz jak tęskniliśmy.
Nagle zrobił się gwar. Nie czuła się w tej chwili swojo, ogólnie nienawidziła być w wielkim centrum uwagi, ale od pewnego razu życie nie pozwala jej się schować w cieniu. Witała się ze wszystkimi, ściskając, wymieniając uścisk dłoni, uśmiechając się.
Odsunęła się od nich i z uśmiechem jakiego jej brakowało przez te kilka tygodni spojrzała na stojącego obok Benningtona. Czuła, że sukienka staje się ciasna, a powietrze nie chce opuścić jej płuc. Ścisnęła swoje dłonie, ale nie na długo.
Podeszła do niego i wtuliła się w mężczyznę, który od samego początku wtargnięcia tutaj, wpatrywał się w nią jak w jakiś święty obrazek.
- Myślałem, że nie przyjdziesz – odparł mocno przyciągając ją do siebie.
- Przepraszam, że tak późno, ale dowiedziałam się o tym jakieś czterdzieści minut temu – rzuciła – Wiem, że Ian zachował się nie w porządku, ale nie miej mu tego za złe. Po prostu…
- Nie mów o tym – odparł dotykając jej ciemnych włosów.
„Boże jej zapach doprowadza mnie do szału!”
Przytaknęła i delikatnie odsunęła się od Chestera.
- Pięknie wyglądasz – odparł widząc jej skromną, granatową sukienkę. Nie miała zbyt dużego makijażu, tylko podkreślone rzęsy i delikatny podkład. Ale i tak dla niego wyglądała olśniewająco.
- Dziękuję – zawstydziła się lekko, jakby po raz pierwszy usłyszała ten komplement od tej osoby. Bennington widząc jej wahania złapał ją za dłoń i rzucił:
- Wiesz, nie będziesz, żałować, że tu jesteś. W tym towarzystwie nawet oglądanie transmisji z rozgrywek golfa nie jest takie nudne.

***

- Za ludzi, którzy bezwstydnie piją mleko prosto z butelki! – krzyknął Mike podnosząc do góry swój kieliszek z winem.
- Ej! – Lisa szturchnęła go w taki sposób, że pojedyncze krople alkoholu upadły na panele – Ja tu wyczuwam jakąś aluzję, ty…!
- Uwielbiam pić mleko prostu z butelki, a teraz po prostu wypiję za swoje zdrowie – zaśmiał się i położył rękę na jej udzie – Och, Lisa. Doskonale wiem, że uwielbiasz jak stawiam puste butelki do lodówki.
- Nie odzywaj się do mnie – rzuciła mu, ale po chwili położyła swoją dłoń na jego i zaczęła rozkoszować się smakiem dobrego wina.
- Słuchajcie! – krzyknął Joe – Chcieliśmy wam już coś oznajmić.
Zapadła przez chwilę grobowa cisza, którą jak zwykle musiał przerwać niekontrolowany śmiech Dave’a. Wszyscy spojrzeli na niego spode łba, a ten ruchem ręki oznajmił, że już spróbuje się opanować i nie zrobi nic z Brada włosami.
- Ustaliliśmy już datę ślubu – uśmiechnął się łapiąc swoją wybrankę za rękę. Spojrzał na nią ukradkiem i dodał – Za rok, 23 lipiec. Piękna data prawda?
- Czekaj muszę sprawdzić czy mam wtedy wolny czas by przyjść – rzucił Brad – Mam napięty grafik, a ty Joe nie jesteś uwzględniony w jakichkolwiek sprawach…
- Bardzo śmieszne – rzucił pół rozgniewany Joe, i to jego wypowiedź wywołała większą salwę śmiechu niż ta poprzednia.
- Tak czy owak – przerwała Tiffany – myśleliśmy nad jakimś naprawdę bajecznym weselem. Wybrzeża Miami! Letni klimat, drinki z parasolką i wszystko to o czym marzyliśmy przez całe życie.
- Albo ślub przy samej plaży, czujecie ten upał?
- Pierwsze wesele w którym będę uczestniczył w skąpych kąpielówkach – oznajmił Dave – Podoba mi się.
- Kupimy ci jakieś fajne – Tiffany puściła do niego oczko.
- Nie potrzeba – oznajmił – Już w poprzednim roku na urodziny dostałem takie fajne z konikami pony.
- I już mamy pierwszą atrakcję na waszym ślubie! – zaśmiał się Brad – Będę ci robił tyle zdjęć, że do końca życia będziesz się wstydził przed swoimi dziećmi, że tam byłeś!
- A panna młoda? – Spytał Chester – W sukni w tym piachu?
- Topless! – zaśmiał się Dave.
- Chciałbyś – wystawiła mu język i spojrzała na Roberta, który od pewnego czasu wpatrywał się na nią.
- Będzie wasz to sporo kosztować – zauważył Robert po krótkiej chwili namysłu.
- Cena nie gra roli – oznajmił Joe – Zresztą chcę wspominać ten dzień jak najlepiej.
- Mamy jeszcze jedną sprawę – oznajmiła i spojrzała na siedzącą obok Emily, która w tej chwili w ciszy popijała swój sok – Emily, chcemy byś została naszym świadkiem na ślubie.
Wszyscy spojrzeli na kobietę i widząc jej lekkie zmieszanie przeplatane z wielkim zaskoczeniem co chwilę analizowali jej każdy ruch.
- Ja? – Wręcz krzyknęła.
- Nie, proszę o to Ducha Świętego – zaśmiała się – Zgódź się. Zawsze chciałam byś towarzyszyła mi blisko w najpiękniejszym dniu mojego życia.
- Jasne… - uśmiechnęła się nieśmiało jeszcze nie dowierzając jej słowom – Tiffany, jasne, że nim zostanę – przerwała i odłożyła szklankę na stolik – Dziękuję za…
- Nie ma sprawy! – przerwała jej nagle rozbawiona – Zresztą, kto mógłby być lepszym świadkiem niż ty?
Chester rzucił do Emily oczko, a ta widząc to kątem oka odwróciła się tak by nie zdradzić swojego zakłopotania.
- Możemy teraz wypić za przyszłą parę młodą! – krzyknął Shinoda.
- Ty alkoholiku – zaśmiała się Lisa patrząc na mężczyznę. Ten uniósł dwie brwi sygnalizując jej, że te słowa nie mają dla niego większego znaczenia.
Wtedy Bennington podniósł się z miejsca, wiedząc, że ten ruch może być bardzo ryzykowny. Serce biło mu jak oszalałe, ale nie zwracając uwagi na gapiących się ludzi podał rękę Emily i z serdecznym uśmiechem rzucił:
- Idę się przewietrzyć – ujął jej dłoń i spojrzał na zaskoczoną kobietę – Pójdziesz ze mną?
Kiwnęła głową, wiedząc, że to będzie ta chwila gdzie na osobności porozmawia z Benningtonem i wyjaśni mu kilka bardzo ważnych spraw.
Ominęła malutki stolik i poprawiła swoją sukienkę. Zgrabnie przeszła przez próg czując coraz większe oznaki tchórzostwa.
„Zawróć, nie, nie mogę tego zrobić, przecież…”
- Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że cię tu wyciągnąłem – odparł siadając na ławce zrobionej z dębowego drewna.
- Nie, skądże – odparła jakby nieobecna. Zauważył to. Dotknął nieśmiało jej ręki, a ta czując te ruchy poczuła kolejne ukłucie w sercu.
- Rozluźnij się – uśmiechnął się delikatnie – Jesteś taka spięta, wiem, że może to nienajlepszy moment by prawić takie głupie kazania, ale jesteś wśród swoich.
Przytaknęła lekko czując jak krew w jej żyłach zaczyna wrzeć. Zdenerwowana, spragniona, zagubiona. Taka była.
- Wyciągnąłem cię tu tak naprawdę by oznajmić ci parę rzeczy – zaczął – Jeśli myślisz, że mi na tobie nie zależy to jesteś w wielkim błędzie – przerwał by na nią spojrzeć. Siedziała nieruchomo i wpatrywała się w daleką przestrzeń. – Wiem, że jest ci ciężko od nowa ułożyć sobie życie, straciłaś pracę, twoja psychika nie jest taka jak kiedyś, ale masz mnie. Przebrnę przez to razem z tobą, obiecuję – schował jej dłoń w swojej – Ale nie wyjeżdżaj.
- Prawie sprzedałam już dom – oznajmiła zaskakując tym samym Benningtona – Wczoraj dzwonił do mnie jakiś facet, który jest zainteresowany. Chester, ja już nie wycofam swej decyzji.
- Robisz to wbrew sobie prawda? – Spytał.
- Robię to dla siebie – rzuciła.
- Chcesz stąd wyjechać? – Spojrzał w jej oczy – Chcesz zakończyć znajomość ze mną i z innymi?
Odwróciła delikatnie głowę i zacisnęła usta.
- Nie chcesz tego.
- Ale chcę żyć normalnie – odparła praktycznie krzycząc – Nienawidzę tego domu, tych uliczek po, których wlókł mnie ten tępy kretyn, tych drzew, tego centrum miasta – uspokoiła się lekko i ścisnęła mocniej dłoń Chestera nawet o tym nie wiedząc – Chcę zapomnieć, a ten wyjazd mi w tym pomoże.
- Ale będziesz tam zupełnie sama – odparł – Emily, nie chcę byś wyjeżdżała. Jeśli przeszkadza ci to miejsce to zrobimy coś innego. Pamiętasz jak ci mówiłem, że moim marzeniem jest mieszkanie nad morzem? Możemy zamieszkać tam, pieprzę pracę i te inne mało ważne sprawy. Chcę tylko tego byś mnie nie zostawiała.
- Chazz… - rzuciła będąc bliska wybuchnięciu.
- Zostań – przybliżył się bardziej – Zrobię dla ciebie wszystko. Dosłownie wszystko. Chcesz stąd wyjechać? Dobrze, wyjedziemy razem. Ale razem, nie samotnie.
- Ja nie… - przerwała czując jak łzy napływają jej do oczu – Ja nie potrafię. Boję się, że już nic nie będzie takie samo.
- Bo nie będzie. Będzie lepiej – zastanowił się przez chwilę czy wracać do tego tematu, ale zaryzykował – Wiem, że nie potrafisz mi zaufać. Że zraniłem ciebie w taki sposób o którym nawet nie śniłem. Ale nic mnie z nią nie łączyło i nie łączy. Byłem wtedy pijany, totalnie upity jak świnia i… - przerwał – Daj mi drugą szansę. Pragnę tylko tego byś spróbowała po raz drugi mi zaufać.
- To już nie chodzi o tę sprawę… - przerwała mu niepewnie – Po prostu boję się.
- Mnie?
- Życia.
- To jak ze strachem przed ciemnością. Zawsze się tego bałem, a gdy kilka razy oswoiłem się z tym widokiem, to ciemność okazała się być przyjemna i miła – podniósł delikatnie jej podbródek – Jeśli ty będziesz używała życia coraz częściej nie będzie ono dla ciebie czymś okropnym. Musisz tylko chcieć.
Spojrzała w jego oczy. Serce. Serce chciało wyskoczyć i walnąć jej prosto w twarz.
„Odsuń się, zranisz go ty egoistko!”.
Zmieniła temat:
- Co się stało z Todem?
- Zginął – odparł po chwili – Zginął z rąk ojca. Byłem na jego pogrzebie – oczy Emily się wręcz zaświeciły – Musiałem mu po raz ostatni podziękować za to co zrobił dla ciebie w ostatnich chwilach życia. Chciał ci pomóc.
- Wiem – dotknęła jego dłoni – Dziękuję.
- Było mało ludzi – odparł – Bardzo mało. Czułem się tam samotnie jak ostatni kretyn, ale… Ale nie żałuję.
Uśmiechnęła się i poczuła jak Chester dotknął jej boku przybliżając ją bardziej do siebie. Byli coraz bliżej. Czuł jej oddech i to, że się denerwuje.
- Emily, może nie zawsze byłem taki jaki chciałaś bym był, ale się starałem – jego druga ręka zsunęła się z dłoni i dotknęła uda. Lubiła to, wręcz uwielbiała, zawsze o tym wiedział – Kocham cię.
Nastała niepokojąca cisza. Tkwiła obok niego, w jego ramionach i wręcz sama nie wiedziała czego chce.
Nie! Doskonale wiedziała czego chce.
Chce jego.
- Emily… - zaczął po chwili – Czy ty coś jeszcze do mnie czujesz?
I tym zagraniem trafił w same sedno całej sprawy. Zamknął ją we własnych myślach, sprawił, że nie potrafiła nic powiedzieć.
- Jeśli nie… - odparł choć tak naprawdę nie wiedział jak zakończyć tę wypowiedź. Jeśli nie to co? Zatrzyma ją siłą? Będzie od nowa chciał ją zdobyć? Będzie musiał przyzwyczaić się do porażki?
- Chazz… - zrobiła chwilę przerwy spoglądając na jego twarz – Nie potrafię chyba tak wprost na to odpowiedzieć. Po prostu wiem, że to nie ma sensu, że… - urwała. Widziała jego ciemne i tkwiące w bólu oczy – Ułożysz sobie teraz życie z kimś innym, ja wyjeżdżam by…
- Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? – Odparł coraz bardziej zdesperowany – Pragnę cię. Cholernie cię pragnę, gdybym mógł cofnąłbym czas... Ale wiesz, że to nie możliwe.
Dotknął jej policzka. Delikatnie, bez pośpiechu przybliżył się w jej stronę:
- Wariuję bez ciebie – uśmiechnął się – Jesteś moim narkotykiem, tylko, że o wiele lepszym. Uzależniłaś mnie od siebie, a teraz chcesz mnie zostawić.
Nie odpowiedziała. Poczuła jak Chester oparł ich czoła i doskonale w tej chwili wiedziała, że będzie chciał przejąć inicjatywę.
Ukryła swój zdenerwowany oddech i zamknęła oczy. W pewnym momencie poczuła jak mężczyzna przybliża się bardziej. Dotknął delikatnie swoimi wargami jej ust i nagle usłyszeli.
- Ej chodźcie! Chester, zrobiłem twój ulubiony boczek!
Emily gwałtownie się odsunęła. Jakby ktoś niespodziewanie wbił szpilkę w jej ciało. Spojrzała na Benningtona i poprawiła jego kołnierz przy koszuli. Uśmiechnęła się nieśmiało i złapała za jego dłoń.
- Ile można was wołać?! – krzyknął po raz kolejny Joe – Wszyscy na was czekają…
Zaśmiała się lekko i razem z Benningtonem udali się w stronę domku.
- No wreszcie. Myśleliśmy, że zaginęliście i…
- Obiecuję ci stary – zaczął widząc jak Emily wchodzi do pomieszczenia – Wsadzę ci kiedyś ten długi kij w dupę i sam zrobię z ciebie ten cholerny boczek.
- Przeszkodziłem w czymś…?
Nie odpowiedział. Zły na siebie wszedł do swojego domu mając nadzieję, że jednak Emily posłucha jego próśb.

***

- Proszę przodem – uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny.
- Ładna okolica – oznajmił widząc praktycznie samą otaczającą go naturę. Drzewa kołysały się w lekkim wietrze, a wiele ptaków przelatywało nad jego głową.
- Spodoba się tu panu – spojrzała na zegarek i dodała – Jest bardzo tu przyjemnie, mili ludzie,  spokój, cisza…
- To by właśnie mnie interesowało. Wie pani – zwrócił się do niej – Jako pisarz muszę mieć chwilę wytchnienia i spokoju by tworzyć.
Uśmiechnęła się i spojrzała na niego. Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna okazywał coraz większe zachwycenie tym miejscem. Nie sądziła, że tak szybko uda się jej znaleźć kogoś kto by był zainteresowany kupnem tej rudery, no ale cóż. Są jeszcze na tym świecie szaleńcy.
- A mogę spytać dlaczego pani sprzedaje ten dom? – Zaciekawił się – Nie podoba się pani, coś się stało…?
- Wyjeżdżam stąd – oznajmiła – Dom jest naprawdę przytulny i naprawdę trudno mi się z nim rozstać, ale wie pan. Czasami trzeba coś porzucić, aby coś zyskać – uśmiechnęła się w duchu, że to wszystko przychodzi jej z taką łatwością.
- Och! – niebieskie oczy wręcz zaświeciły się na widok tej małej uliczki, która prowadzi do pobliskiego parku – Moje dzieci będą wniebowzięte.
- Ma pan dzieci? – uśmiechnęła się – To będą bardziej zachwycone podwórzem obok domu.
- Idealnie! – odparł i ruszył za kobietą w stronę furtki – Bardzo podoba mi się ten płot! – spojrzała na niego zaskoczona. Przecież żaden normalny człowiek nie stwierdziłby, że coś jest w nim pięknego. Albo po prostu ona przestała już czerpać jakiekolwiek zadowolenie z życia.
Ale bardziej zdziwiło ją to co zobaczyła na ścieżce swojego domu.
Tulipany. Wszędzie żółte tulipany, rozsypane na ścieżce, na schodach, przed drzwiami.
- Tu był ogródek? – Spytał zdezorientowany.
- Nie… - odparła zaskoczona tak samo jak on – Ja naprawdę przepraszam, nie wiem skąd to się to wzięło. Jak wyjeżdżałam tego nie było…
Weszła na swoją posesję z planem posprzątania tego bałaganu. Złapała za jednego kwiatka i wiedząc, że to zajmie jej sporo czasu spojrzała na mężczyznę. Zakłopotany przyglądał się całemu zamieszaniu.
- Może ja…
- Nie, skądże! – Odparła chcąc jak najlepiej zachęcić mężczyznę do wejścia do środka – Ktoś bardzo dowcipny to zrobił, ale to nie oznacza, że nie może pan zwiedzić domu. Niech pan wejdzie.
Szli po rozrzuconych roślinach, rozdeptując kolejne płatki. Złapała za klucze od domu i szybkim ruchem otworzyła drzwi.
To co zobaczyła ją jeszcze bardziej zaskoczyło.
Wszystko wewnątrz odbijało żółty kolor. Te same kwiaty były teraz wszędzie – na podłodze, na parapecie, w dzbanach, w zlewie, w koszu. Żółty kolor wylewał się z jej przeróżnych szafek, a widząc serce zaczęło jej szybciej bić. Pierwszy raz spotykała się z czymś takim.
Zakryła dłonią swoje usta i widząc zmieszanie swojego gościa odparła:
- Niech pan się tym nie przejmuje, ja…
- Spokojnie – rzucił – Rozejrzę się tu tylko chwilę.
Będąc choć w duchu spokojna, że nie zrezygnował tak po prostu udała się w głąb pomieszczenia, w stronę salonu. Dosłownie wszystko było pokryte kwiatami.
- Co za szaleniec to zrobił?! – krzyknęła w myśli i nagle jej oczom ukazał się mały, wyróżniający się kwiat. Był to też tulipan, od reszty różniło go to, że jego kolor był w krwistej czerwieni. A na nim kartka.
Nie patrząc na swojego gościa podeszła do stolika i szybko ją wyciągnęła.

„W tej chwili są dwie rzeczy, których najbardziej pragnę – Ciebie i drugiej szansy.
Ch.”

Uśmiechnęła się nieśmiało. Ścisnęła mocniej kartkę i przegryzła wargę.
To właśnie wtedy sobie uświadomiła, że Bennington tak łatwo nie odpuści.
- Coś się stało? – Spytał kobiety obcy mężczyzna. Dopiero wtedy sobie uświadomiła że stała tu od kilku dobrych chwil w totalnym bezruchu.
- Nie… - pokręciła głową – Nie, wszystko w porządku – rzuciła i zaprowadziła mężczyznę na górę nie będąc już do końca pewna idei swojego wyjazdu. 


poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział LVIII



Czujesz nicość.
Nie potrafisz podnieść głowy, twoje dłonie są ociężałe, a oczy, które przed chwilą obserwowały światło słoneczne zdają się być takie ospałe. Nie możesz tego zatrzymać, musisz w to brnąć. Niektóre rzeczy nie są zależne od ciebie. Nie uchronisz się od choroby, od zaplanowanej katastrofy. Twoje życie jest pełne niespodzianek, jeśli myślisz i planujesz, po jakimś czasie okazuje się, że twoje postanowienia i tak nie dobiegną końca.
Czasami czujemy pustkę. Zdarza się, że planujemy ją czymś wypełnić, ale nie mamy czym. Zostajemy sami, czujemy się okropnie, bo wiemy, że nikt nie zrozumie naszych uczuć. Jaki to jest sens słyszeć od osób, że wszystko będzie dobrze, jeśli ten ktoś nie przeszedł tego co my? To tak jakby kazać komuś zapomnieć o bólu kiedy jego ciało od stóp do głów pokryte jest gorącym żarem.
Spojrzała na siedzącego obok mężczyznę. Minęły tygodnie od jej ostatniej wypowiedzi. Nie potrafi pozbierać myśli, są porozrzucane jak odłamki od szkła, które zostało zbite. Ona też się tak czuje. Czuje wielki ból, każde przełknięcie śliny powoduje wielkie palenie w gardle. Widzisz cierpienie, widzisz wielkie starania, widzisz nadzieję. Ale nie swoją.
Popatrzyła w jego oczy. Udał, że tego nie widzi, albo po prostu nie widział. Sama nie wie. Ciemne tęczówki, takie jak jej, skrywały w sobie podobny ból, jakiego ona doświadczała.
Czy Chester ją rozumiał?
Tego nie wiedziała. Wiedziała jednak, że się w to wszystko zaangażował. Czy tak zachowywałby się mężczyzna, który jakiś czas temu atakował bezbronną dziewczynę?
Może rzeczywiście to było spowodowane halucynacjami, dużo lekarzy ciągle jej to powtarza. Ale nie była pewna, może to kolejna pułapka w którą się ona daje wrobić?
Czuła się źle. Na tyle źle, że nagle podniosła się ze swojego miejsca i usiadła na rogu łóżka. Wiedziała, że obecny tu mężczyzna wodzi po niej wzrokiem. Każdy jej ruch był obserwowany, ale starała się to odepchnąć. Po prostu wiedziała, że powrót do wcześniejszych relacji może doszczętnie ją zabić.
Nie ufała mu w takim samym stopniu jak wcześniej. Nie była pewna czy mężczyzna po spotkaniach z nią przeczy swojej wielkiej miłości. Nie potrafiła wymazać dawnego wspomnienia z pamięci.
Zdjęcie przemknęło jej między oczami, a ta oparła się o swoje ramiona. Schowała twarz w swoich dłoniach chcąc nie patrzeć na to wszystko co ją otacza.
- Coś się stało? – Tak, obserwował ją. Wiedziała o tym doskonale.
Nie odpowiedziała nic. Czuła rozdarcie. Z jednej strony chciała wtulić się w mężczyznę, a z drugiej za wszelką cenę nie dopuszczała do siebie jego dotyku. Często chciała by do niej mówił, ale też czasami wolałaby żeby trzymał dziób na kłódkę. Pragnie tego, żeby tu przychodził, ale często woli zostać sama i go nie widzieć.
Bała się.
Zbyt dużo skrajnych emocji spowodowało to, że kobieta nie potrafiła po raz kolejny mu zaufać. I wiedziała, że nie zaufa mu po raz kolejny, mimo tego co się dzieje.
Czy była wielką, bezwstydną suką? Być może, ale ta sytuacja była dla niej jedną z najtrudniejszych w życiu.
Sama nie wiedziała czy kocha. Ciągle wracała wspomnieniami do Toda. Dlaczego? Dlaczego on wtedy ją pocałował? Doskonale pamięta ten moment, ale nie potrafi zrozumieć czy to desperacja spowodowała u niego to zachowanie czy może prawdziwe uczucie.
Chyba się już nigdy nie dowie.
Jakaś cząstka w jej duszy miała nadzieję, że on żyje i że uszedł z tego cało, ale rzeczywistość, która tak bardzo wtłaczała się do jej głowy powodowała odepchnięcie tych nadziei. Gdyby tu jeszcze był, założyłaby się, że odwiedziłby ją przynajmniej raz, zresztą słyszała strzał po tym jak upadła. Czy był skierowany właśnie w jego stronę?
Minęło sporo czasu, lecz ona ani raz nie zapytała co z osobą, która w pewnym stopniu uratowała jej życie. Boi się, żyje w tej chwili w nieświadomości tego że on nie żyje, jeśli dostałaby potwierdzenie to nie wie co by zrobiła. Pewnie minie dużo czasu zanim postanowi po prostu się tego zapytać.
- Podać ci coś? – Odwróciła się w jego stronę i to było błędem. Zauważył jej ściekającą łzę, zanim się zorientowała. Otarła ją delikatnie i zawstydzona pokiwała przecząco głową.
Fakt, potrzebuje wiele rzeczy, ale Chester nie może ich jej tutaj w tej chwili zaoferować. I pewnie nigdy to nie będzie możliwe.
Masywna dłoń mężczyzny dotknęła jej delikatnej skóry na ramionach. Przeszedł ją dreszcz.
„Tak, bądź tu…”
Odsunęła myśli ze swojej własnej podświadomości. To nie były jej słowa. Chyba.
Dlaczego tak bardzo się ich wypierała?
Miała wątpliwości co do szczęśliwej przyszłości. Zresztą, nie chce ranić Chestera, mimo tego, że poniekąd na to zasługiwał.
Postanowiła, że wyjeżdża. Daleko stąd, w stronę Nowego Yorku, a może gdzieś dalej.
Stwierdziła, że powinna zacząć życie od nowa, a zakończyć to wszystko tu i teraz. Doskonale też wiedziała, że Bennington nie będzie za nią latał aż w te strony, praca zobowiązuje.
Czy robiła to umyślnie?
Nie.
To otoczenie przypominało jej o wszystkich porażkach. Patrząc na park miała obraz przepłakanej nocy, patrząc na dom widzi kolejno gwałt, porwanie, szarpaniny, krzyki, płacz… Chester… Nawet Chester jej nie powstrzyma.
- Nienawidzę gdy płaczesz, bo wtedy też mam ochotę płakać, a nie mogę pokazać przy tym personelu, że jestem mięczakiem – odparł i widząc jej mimowolny uśmiech zaśmiał się cicho – Nadal nie chcesz rozmawiać prawda?
Cisza symbolizowała odmowę. Jak zawsze.
- Wszystko będzie dobrze – zaczął dotykając jej ciemnych włosów – Jesteś silną dziewczynką, damy radę.
„Damy radę”… Ten ciąg wyrazów zawierał w sobie tyle emocji, że zliczenie ich i posortowanie w głowie zajęłoby jej sporo czasu. Dawał nadzieję, trzymał w zapewnieniu, że nie jest z tym sama, przez to wiedziała, że komuś na niej zależy, powodował wyrzuty sumienia, że jednak będzie musiała stoczyć sama ze sobą pojedynek i wyznać mu, że podjęła już decyzję…
Zacisnęła usta, ale nie zrobiła nic. Trzymając rękę na jego kolanie, uzmysłowiła sobie, że nawet jakby nie wiem jak chciała to nigdy nie powróci do takich relacji jakie między nimi były.

***

- Może usiądziesz? – Zachęcił Mike kobietę.
- Jakbyś nie zauważył jestem w pracy – odfuknęła mu i odwróciła się do niego tyłem – A ty tutaj jesteś dla mnie jak klient – uśmiechnęła się do niego – Podać coś panu, panie Shinoda?
- A może ja pani coś podam? – Puścił oczko do rudowłosej.
- Ciekawe co – zaśmiała się.
- Dzisiaj wieczorem – ocenił jej wzrok – Kolacja w restauracji?
- Skąpy Shinoda zmienia swoje wcielenie. Cóż to za zmiana!
- Nigdy nie byłem skąpy – podkreślił – Trzymałem pieniądze na jakieś ważniejsze sprawy, nie jestem na przykład taki jak Chester co wszystko by roztrwonił w pięć minut.
- No, a na przykład na co? Na restaurację?
- Na ciebie. Na dalsze życie. Na dzieci…
Odwróciła się w jego stronę:
- Nie masz dzieci – zauważyła, ale po chwili ugryzła się w język. Może powinna w tej chwili zamilczeć. Fakt, najpierw się myśli, a potem mówi.
- Aktualnie nie mam… - puścił do niej oczko, jakby jej zarzut wszedł i wyszedł drugim uchem.
- Mike… - zaśmiała się nieśmiało – Wracam do pracy. Idź do Emily.
Zaśmiał się lekko.
- Uwielbiam jak się tak rumienisz jak powiem coś dziwnego – uśmiechnął się delikatnie w jej stronę – Jesteś wtedy taka bezbronna, przeciwieństwo ciebie w pierwszym dniu naszego spotkania.
Odwróciła głowę i wyszła z sali. Zupełnie rozkojarzona jego słowami przetarła dłonią twarz i zaśmiała się lekko. Co mu strzeliło do głowy, żeby poruszać taki temat w takim miejscu? Przewróciła oczami i nagle poczuła jak ktoś uciera się o jego ramię. Poleciała prosto do przodu i wyrzuciła stertę papierów, które trzymała ze sobą. Zaklęła cicho pod nosem, ale po chwili widząc sprawcę tego zamieszania głośno się zaśmiała:
- We wszystkie pielęgniarki tak wpadasz, co?
- No, tylko w te, które chcą wpadać na mnie – zaśmiał się i podniósł pojedyncze papiery z zimnej posadzki – Mam nadzieję, że Mike tego nie zobaczy, bo by mnie powiesił na sznurku od żelazka gdyby widział, że prawie co cię nie zabiłem.
Zaśmiała się głośno i rzuciła:
- No cóż, jakoś to przeżyje.
- Jak wyniki? – Chester zboczył z ich wcześniejszego tematu.
- Dobre – jej powaga przeniknęła po całym mężczyźnie. Odetchnął – Bardzo dobre. Znaczy, takie dobre jak powinny być nie są, ale szybko do siebie dochodzi. Myślę, że za tydzień ją wypiszemy, tylko jeszcze jest problem z jej zamknięciem. Ona naprawdę nawet nie chce z nami gadać – wypuściła powietrze z płuc – Jak wyjdzie będziesz musiał być przygotowany na to, że będzie musiała być zdana na łaskę psychologa.
- Już wcześniej zdałem sobie sprawę, że bez tego się nie obędzie.
Podniosła kąciki swoich ust i nagle zauważyła jak Shinoda stanął obok niej.
- Miałem właśnie iść do naszej pacjentki – przeszył wzrokiem Benningtona – Jak z nią?
- No cóż, rozmowna nie jest – zauważył z rozczarowaniem – Ale zawsze mogło być gorzej. Za tydzień może ją wypiszą.
- Jak wy to zrobicie? – Spytał po chwili zastanowienia – Nie wróci do tego domu…
- No przecież oczywiste, że nie wróci! – zastanowił się – Zamieszka ze mną.
- Będzie chciała? – Wtrąciła się Lisa – Tak naprawdę nie wiesz jak…
- Będzie musiała chcieć – oznajmił krótko, jakby wiadomość i tym, że ona zamieszka gdzieś inaczej była dla niego nie do pojęcia.
- Znając ją i waszą sytuację myślę, że może być z tym pewien problem – Shinoda przeszył wzrokiem zaskoczonego przyjaciela – Emily jest dorosła, nie możesz jej niczego nakazać.
- Owszem mogę – doskonale wie, że zabrzmiało to bardzo arogancko.
- Ona nie jest twoją własnością – chciała przemówić mu Lisa.
- Własnością nie jest, ale czuję że jestem za nią odpowiedzialny. Już raz ją prawie straciłem, nie dopuszczę po raz kolejny by coś jej się stało. A zamieszkać i tak zamieszka, wydaje mi się, że do domu nie ma zamiaru wracać po tym co się zdarzyło.
Spotkał się w milczeniem. Nie spodziewał się tego, miał po prostu rację. Wiedział o tym doskonale, ale wiedział też że trochę racji leży po stronie Mike’a i Lisy.
- Wiecie co? – przerwał długie milczenie – Może najlepiej będzie jak do niej wrócę.
Odsunął się od nich i powędrował w stronę znanych mu drzwi.

***

Biegła.
Biegła ile sił w nogach. Omijając kręte leśne uliczki miała w głowie tylko jedno: „Podnoś nogi tak wysoko by się nie przewrócić”.
Przed czym tak naprawdę uciekała?
Czuła w żyłach płynącą adrenalinę, pobudziła ona wszystkie jej kawałki ciała i sprawiła, że mózg przestał myśleć racjonalnie. Nie chciała się w taki sposób poddać, przecież tylko najsłabsi nie próbują czegoś zmienić.
Nagle jej stopa ugrzęzła w jednym z korzeni wielkiego drzewa, a ona runęła jak długa przed siebie. Krzyknęła cicho i czując ból w okolicach kolana mocno się skrzywiła.
„Błagam, nie teraz…”
Jej myśli biły od niej tak głośno, że bała się, że ktoś je usłyszy. Czuła się niepewnie, nie mogła wstać i iść dalej, ale wiedziała, że musi.
Wyciągnęła kończynę z korzenia i oceniła jej stan. Nie było tak źle. Była przecięta w kilku miejscach, ale to nie groziło tym, że nie da rady się ruszyć. Odetchnęła z ulgą i wstała z miejsca, ale coś zaczęło nie dawać jej spokoju.
Spojrzała w górę.
Jarzębina? Tutaj?
Było lato, słońce spiekało jej spoconą skórę, a ona sama łapała szybciej zadyszki niż kiedykolwiek. Skrzywiła się, ale złapała za nią. W pewnym momencie usłyszała jak ktoś nadepnął na jakąś gałąź.
Gwałtownie się odwróciła przez przypadek zrywając owoc z drzewa. Zaczęło coś po niej spływać. Coś podobnego do krwi.
Uniosła głowę do góry i krzyknęła.
Kilkanaście trupów rozwieszonych nad jej głową kolebało się siłą lekkiego wiatru. Raz w lewo, raz w prawą, bez zmian. Twarze nie mówiły nic, połowa z nich była wypalona, ale doskonale wiedziała, że są jej znajome. Ian, Anabelle, Chester, Lisa, Mike, Joe, Tiffany…
Krzyknęła po raz kolejny i odsunęła się w bok.
- Nic ci to nie da, że krzyczysz – odezwał się znajomy głos.
- Tod! – krzyknęła zaskoczona i gwałtownie ruszyła w jego stronę.
- Nie podchodź – zagroził jej krzykiem. Zdziwiona jego tonem wypowiedzi przestraszyła się, ale zrobiła to co jej kazał. Coś było w nim nietypowego.
- Przeżyłeś…
- Wcale nie – zaśmiał się drapiąc się po swojej zarośniętym podbródku – Jestem twoim złudzeniem.
- Nie rozumiem.
- No cóż Emily, widzisz pewne rzeczy, których nie powinnaś widzieć. Myślisz o rzeczach, o których nie powinnaś myśleć – Spojrzał w jej oczy – Czy to nie jest dla ciebie męczące?
Nie odpowiedziała, stała jak wryta. Nie spodziewając się od niego takiej wypowiedzi skrzyżowała ręce by utrzymać równowagę i zachęciła go by mówił dalej.
- Twoje lęki są bezpodstawne. Boisz się śmierci, ale chcesz umrzeć. Boisz się myśleć co będzie dalej, ale myślisz. Boisz się patrzeć mu w oczy, ale patrzysz. Boisz się, że życie cię odrzuci, ale ty odrzucasz je… - przerwał by oprzeć się o drzewo – Jaki tu jest sens?
- Po co wytykasz mi błędy? – jej głos zabrzmiał w jego głowie. Tak, widziała to, że ukoiła wszystkie jego zmysły.
- By ci uświadomić, że powinnaś kierować się sercem.
- Serce zawodzi – rzuciła – Często zawodzi.
- Rozum też.
- Ale rozum jest pewniejszy.
- Rozum jest dla ludzi, którzy boją się zdania innych ludzi.
- A ty czym się kierujesz? – spytała.
- Już niczym – zaśmiał się – Nie żyję. Zabiła mnie kulka w łeb od twojego wiernego członka rodziny. Albo nie od niego. Sam nie wiem. Zresztą…
- Ale ty żyjesz.
- W twojej podświadomości – rzucił – Tak naprawdę mnie tu nie ma. Wybacz mi, ale znowu masz schizy.
Zła na niego odsunęła się w przeciwną stronę i usłyszała:
- Nie jesteś szczęśliwa – zaskoczył ją – Nic nie sprawia ci radości.
- Być może – nie chcąc zdradzić swojego drgającego głosu nie odwróciła się w jego stronę.
- Ja jestem szczęśliwy – uśmiechnął się – W życiu nigdy nie byłem, zawsze pomiatały mną osoby trzecie. Będąc gdzie indziej jestem wolny.
- Co masz na myśli?
- Chcę byś była przy mnie.
- Tod… - odparła nieśmiało.
- Tak, wiem. Kochasz Benningtona.
Zamarła. Nienawidziła go właśnie za taką bezpośredniość.
- Nie wiem tylko dlaczego się przed tym wzbraniasz – rzucił po chwili – Nie usłyszałem pozytywnej odpowiedzi z twojej strony.
- Bo może takowej nie ma.
- Nie ściemniaj  - zaśmiał się – Nie potrafisz kłamać. Zresztą i tak znam wszystkie twoje uczucia.
- Niby jak? – Odwróciła się w jego stronę.
- Magia – zaśmiał się głośno i dopiero wtedy zobaczyła jak z jego ust zaczęła wypływać ciepła substancja.
Krew.
Widok był tak przerażający, że zakryła usta dłonią by nie krzyknąć i odsunęła się w tył.
- Boisz się mnie?
Nie odpowiedziała. Unikała tylko jego wzroku.
Nagle jedno z ciał spadło kilka metrów przed nią. Czaszka roztrzaskała się o wystający kamień łamiąc wszystkie sterczące zęby. Kości wykrzywiły się w niewyobrażalny sposób, a szyja została przebita przez wystającą kość.
Nathan.
- Przecięta tętnica… - zaczął bez emocji – Nic takiego.
- Zamknij się! – krzyknęła już w tej chwili nie hamując żadnych łez – Co mu zrobiliście?!
- To nie ja – wzruszył ramionami dalej wpatrując się w nią krwistymi oczami.
Nagle ktoś szarpnął za jej ramię. Przywalił jej ciało do samej ziemi i w tej chwili poczuła przecinającą skórę w okolicy obojczyka.
Wrzasnęła z bólu, ale resztkami sił przewróciła się na plecy.
Spojrzała na przerażającą mimikę sprawcy i zaczęła wrzeszczeć. Nóż delikatnie, lecz dosadnie muskał jej jasną skórę ukazując co chwilę jej krwiste wnętrze.
Jej ojciec zamachnął się nożem, a ta wiedząc, że to uderzenie będzie jej ostatnim obrazem odsunęła głowę w prawą stronę. Przez oczy przeleciał jej obraz przeszywającego powietrze ostrza, które trafiło w zakrwawiony przez nią grunt.
- Zostaw mnie! – krzyknęła – Proszę.
- Powiedziałem ci, jesteś moja albo nikogo…
Wyrwała się mocno z jego objęć, a ten przeraził się widząc jej zamiary. Nóż wypadł z jego ręki, a jej spryt wziął górę. Dotknęła lepkiej rączki i grożąc mu ostrzem wstała z ziemi.
Ciała zaczęły spadać. Wszystkie znajome twarze teraz leżały pod jej nogami.
To sprawiło jej największy ból. Był on bardziej dotkliwy niż ten który sprawiły jej rany na jej ciele. Krzyknęła z płaczem widząc jak głowa Iana obija się o wystający konar, albo jak noga Shinody przerywa się w pół z powodu zbyt mocnego uderzenia.
Nagle poczuła, że coś przygniata ją do samej ziemi. Ból był tak niesamowicie duży, że zacisnęła zęby i spojrzała na sprawcę.
Chester.
Poczuła jak łzy zaczęły jej spływać po pokaleczonych policzkach. Widząc jego zdeformowaną twarz dostała ataku paniki. Chciała się wydostać spod ciężaru jego ciała, wiedziała, że straciła nóż i że zaraz może skończyć jak on.
Przesunęła jego głowę w lewą stronę i nagle z jego oczodołu wypadło jedno oko. Krzyknęła ponownie.
Adrenalina wzięła górę. Zacisnęła zęby i za wszelką cenę chciała wygrzebać się spod jego prawie gnijącego ciała.
Nagle coś wbiło się w jej szyję. Paraliż przeszedł po jej całym ciele, nie potrafiła nic powiedzieć, a z jej ust zaczęła wydobywać się krew. Dławiła się nią, ale resztkami sił chciała prosić go o życie.
- Jesteś taką samą dziwką jak twoja matka! – wrzasnął pełen wściekłości.
Widząc jak nóż zawiesił się w powietrzu krzyknęła po raz kolejny.
- Ona pewnie też tak krzyczała jak staczała się w ten jebany rów. Jesteś taka sama jak ona!
Opadła na ciało Benningtona i krzyknęła z płaczem po raz kolejny. Kolejny cios, kolejny przypływ bólu.
Po raz kolejny czuje to samo.
Wróciła do przeszłości, która miała już nie nadejść. Widziała jego twarz, czuła jego oddech i napawała się jego zawistnym wzrokiem. Wszystko przed czym się wzbraniała przez te tygodnie znowu przeleciało jej między oczami wywierając na niej coraz większe piętno.
Chciała jeszcze błagać o życie, ale to nie miało znaczenia.
Nóż trafił w brzuch mężczyzny i rozciął całe wnętrzności, a ona widząc to wydobyła z siebie niesamowity krzyk.
- Nie! – gardło zaczęło ją piec, ale nic nie mogła zrobić. Łzy co chwilę spadały na jej przesiąknięte krwią ubrania.
Uderzył po raz kolejny rozcinając jej prawą nogę.
Ból przeszył jej całą kończynę, wiedziała, że utkwiła w pułapce, a ojciec będzie się chciał napawać jej powolną śmiercią.
- Zostaw mnie! – wrzasnęła po raz kolejny czując, że przenosi się do innego pomieszczenia. Obraz zakrwawionego lasu przeistoczył się w wielką ciemność. Zaczęła drżeć ze strachu i ponownie krzyknęła, nie wiedząc gdzie w tej chwili się znajduje.
Poderwała się w miejsca i zaczęła wołać o pomoc. Jest w niebie. Przegrała.
Nagle poczuła, że ktoś przez ostatnie kilka chwil ją obejmował. To był ojciec?
- Spokojnie… – Potarł za jej potargane włosy i schował jej ciało w swoich ramionach – To był tylko zły sen, koszmar, rozumiesz?
Zaczęła się dusić. Każdy jej oddech powodował wielki problem, zaczęła za wszelką cenę łapać powietrze do ust.
- Jestem tutaj, nic ci nie grozi – znajomy głos po raz kolejny ukoił jej wszystkie zmysły. Po chwili spojrzała w stronę mężczyzny.
- Nic się nie stało – Chester uspokajał ją po raz kolejny ścierając z jej policzków płynące łzy – Nie wiem co się stało, ale to jest tylko fikcja, pieprzona nic nie znacząca fikcja – Przybliżył ją po raz kolejny do siebie czując jak cała drży. Teraz to on się przestraszył.
-  Ty żyjesz – zaczęła niepewnie dławiąc się łzami – Nic ci się nie stało…
Uśmiechnął się delikatnie słysząc jej głos mimo tego, że wiedział że nie powinien tego robić, ale po chwili odpowiedział jej:
- Żyję, nic mi nie jest. I ty też jesteś cała, to był tylko głupi sen.
Tak, to tylko głupi i cholernie rzeczywisty sen. Nic więcej.
Po chwili Chester podniósł jej kołdrę i całkowicie zakrył kobietę. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, a on jeszcze tu siedział. Dwie godziny temu z powodu zmęczenia po prostu padł jak mucha i zasnął obok na krześle. Gdyby nie krzyki Emily, obudziłby się dopiero rano. Nie ma tego złego, że został.
Kobieta przylgnęła do niego bardziej opierając się o jego klatkę piersiową. Czując jak Chester łapie za jej lewy bok by ją bardziej przysunąć, złapała za jego dłoń i mocno uścisnęła.
- Tod nie żyje – zaczęła po chwili dławiąc się łzami – Zabiła go kulka w łeb od mojego ojca, wtedy jak się ode mnie oddalił. On jest martwy, prawda?
Zaskoczony jej wypowiedzią zastanowił się trochę, lecz to jej wystarczyło. Milczenie wyrażało więcej słów niż by się spodziewał.
Ponownie wybuchła płaczem wiedząc, że to miała rację. W tej chwili prawda bolała bardziej niż kłamstwo. Zresztą, prawda praktycznie zawsze rani.
Dotknął jej policzka i delikatnie wtulił ją do siebie, a ta dotknęła głową jego długiej szyi. Czuł jak jej łzy spływają po jego skórze, ale nic nie mógł zrobić. Wiedział, że kiedyś i tak by się o tym dowiedziała, więc nie czuł zbyt dużych wyrzutów sumienia za swoje milczenie. Być może chciał tego by jej emocje, które zbierały się od kilku tygodni po prostu tak z siebie wyleciały?
Było to w tej chwili bardzo egoistyczne, ale pragnął jej, a jej dotyk tylko pogłębiał to uczucie. Bał się, że w tej chwili po prostu nie wie co robi i szuka pocieszenia u jakiejkolwiek osoby, a on nie chciał być kimś obcym.
Wszystko ucichło. Jej ciało zaczęło być bezwładne, ale doskonale wiedział, że nie zasnęła. Nie potrafiłaby po raz kolejny pójść tam, skąd przed chwilą wróciła przerażona.
To było silniejsze od niego. Popatrzył na jej zwinięte ciało i zgarnął z jej twarzy opadające włosy. Widząc jak bezsilna leży na jego ramieniu, przysunął się bardziej i pocałował delikatnie ją w sam środek czoła.
Nie zrobiła nic. Bez żadnej reakcji zamknęła swoje oczy, czuła się w tej chwili choć trochę bezpieczniej.
Był tutaj, dotykał jej, nie zostawił.
Mimo tego, że jej umysł się przed tym wzbraniał, ona ciągle czuła jego czułe muśnięcie ustami na swojej skórze.

***

- Nathan! – wrzasnęła Annabelle widząc jak malec biega po całej sali – Ciocia jest pewnie zmęczona, a ty tak biegasz!
- To dziecko – zaśmiał się Chester – Musi się wyszaleć.
Przewróciła oczami z lekkim uśmiechem i usiadła obok pacjentki.
- Słyszałam, że wychodzisz za cztery-pięć dni.
- Nie chcą już jej trzymać, zresztą Emily też nie ma ochoty tutaj więcej siedzieć.
- Wyobrażam sobie jakie to musi być męczące – stwierdziła i nagle złapała swoje dziecko w ramiona – Widzisz kochanie jaka ciocia jest grzeczna? A ty? Biegasz, a reszta personelu się skarży.
- Chyba nie jest aż tak źle – zaśmiał się Bennington.
- Nie? Ile ja się wstydu najadłam kilka dni temu, jak Nathan odłączył wszystkie kable od jakiejś baby i wrzucił je do kosza. Boże, pielęgniarki do dzisiaj wodzą za mną i za nim wzrokiem.
Chester zaśmiał się i przybliżył się do chłopca:
- Rozrabiasz jak ja w twoim wieku. Przybij ze mną piąsteczkę.
Rozbawiony malec spojrzał na niego i z całej siły walnął dłonią o jego. Emily obserwowała ich zachowanie w całkowitym milczeniu. Widząc różnicę między dłonią Nathana, a Chestera uśmiechnęła się lekko. Kurcze, jakie to było niesamowite.
Wtem do sali wszedł Ian. No cóż, Bennington zmienił delikatnie swoje nastawienie i wyprostował się jakby otrzymał przed chwilą jakąś komendę.
- Jak się czujesz? – Spytał się kobiety całując ją w czoło, dokładnie w to samo miejsce jak Chester kilka dni temu. Usiadł obok żony i widząc pozytywne kiwnięcie głową uśmiechnął się do niej serdecznie – Zostaliśmy dzisiaj zaproszeni na jakąś kolację z firmy. Wiesz jak mi się na nią nie chce iść? Jakbym mógł zatrudnić dublerów do takich spraw, nie zastanawiałbym się nawet nad kosztem.
- Och, nie przesadzaj. Niektórzy ludzie są naprawdę w porządku – odparła poprawiając jego kołnierz przy koszuli. Skrzywił się trochę, ale ciągnął:
- Za kilka dni wychodzisz – przyjrzał się jej uważnie i dokończył – Gdzie zamierzasz zamieszkać? W domu?
- Dom odpada – wtrącił się mu Bennington. Ian przeszył do wzrokiem od góry do dołu. Czyżby się przesłyszał?
- Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Bo wracając tam wpadnie w jeszcze gorszą depresję.
- Ona nie ma depresji – zauważył zgryźliwie.
- Jesteś tego pewien? – skrzyżował swoje ręce i stanął naprzeciw niego – Spędzam z nią więcej czasu niż ty i powiem ci, że wiem więcej o jej stanie zdrowia. Zresztą nawet głupi by zauważył, że jest coś nie tak.
- To ma być zarzut? Cóż, ja mam pracę i nie mogę jak ty przełożyć sobie roboty.
- Nie miało to brzmieć jak zarzut – oznajmił szczerze – Jedynie wiem co może czuć Emily, zresztą martwię się o nią.
- Dobrze, że dopiero teraz – zadrwił z niego i wstał z miejsca.
- Ian! – wtrąciła się jego żona, ale na darmo. Wzięła Nathana na kolana, a ten nie wiedząc co się dzieje nagle ucichł.
- To może mi powiesz gdzie będzie mieszkać? – Spytał po chwili Chestera.
- Mój dom jest zawsze dla niej otwarty.
Zaśmiał się głośno i rzucił:
- Nie zgadzam się.
- Przypominam ci, że ty nie stawiasz tu warunków.
- A ja ci chcę przypomnieć, że Emily nie jest taka głupia by po raz kolejny tobie zaufać.
Wywrócił oczy z zażenowania i lekko się zaśmiał. Boże, czy w tej chwili musi pokazywać swoją nieskazitelność przed swoją siostrą?
- Przypominam ci, że ty też w pewnych sprawach nie zachowywałeś się idealnie – wytknął mu. „Oko za oko, ząb za ząb”. Emily przyglądała się ich potyczkom wiedząc, że ich stosunki w najbliższym czasie się nie polepszą, wręcz przeciwnie. Wygląda na to, że będzie trudno im się od nowa ze sobą oswoić. Ian przez cały czas sądzi Benningtona za jego zachowanie w stosunku co do kobiety, nawet wini go za taki przebieg sprawy z jej ojcem. Przecież gdyby był, nic by się nie stało.
- Nikt nie jest idealny – zauważył – Tylko ja jej nie zawiodłem.
- Jesteś tego pewien? – Spytał się po chwili, ale machnął ręką – Dobra, nie mam zamiaru wkraczać w jakieś bezsensowne dyskusje.
- I słusznie – odparł całkiem poważnie – Ja i Annabelle myśleliśmy o tym przez pewien czas i Emily – zwrócił się do niej – proponujemy ci mieszkanie u siebie. Nie będziesz sama, Annabelle będzie ciągle w domu, masz Nathana, zresztą warunki u nas są bardzo dobre.
Ścisnął swoje dłonie i zirytowany głośno westchnął. Dlaczego nie pomyślał o tym, że Ian będzie za wszelką cenę chciał zatrzymać siostrę przy sobie?
- Zgadzasz się prawda? – Wręcz na nią naciskał.
- Emily zamieszka u mnie – odparł pewnie patrząc na kobietę. Albo teraz albo nigdy – Wiem, że to co zrobiłem było zwykłym głupstwem, ale wiem jak jest teraz. Gdyby mi nie zależało nie byłbym tutaj w tym miejscu i bym się o nią nie martwił.
- Bohater się znalazł – zaśmiał się.
- Ian! – wrzasnęła Annabelle – To szpital, przestańcie zachowywać się jak dzieci!
- Ten półgłówek nie będzie mi…
- Półgłówek? – Chester wręcz nie wybuchnął – Wiesz co w dupie mam to co…
- Wyjeżdżam z tego miasta.
Emily wiedziała jak rozładować aż tak bardzo napiętnowaną sytuację. Popatrzeli się na nią z uśmiechem.
- Emily, przestań sobie żartować.
- Sprzedaje dom. Sprzedaje ten pieprzony dom, sprzedaję tę parcelę i wyjeżdżam. Może Nowy York?
- Ty żartujesz – wtrącił się jej brat.
- Znajdę tam pracę, ułożę sobie życie i zapomnę o tym koszmarnym miejscu raz na zawsze.
- Nie możesz zostać sama – zauważył Chester – Nie mogę na to pozwolić.
- Podjęłam już decyzję.
- A ja? – Zaczął Ian – Wyjedziesz sobie tak po prostu w nieznane tereny i co ja będę czuł?
- Ja sobie jakoś poradziłam jak zostawiłeś mnie dla Annabelle.
Punkt dla Benningtona. Wiedział, że nie powinien, ale lekko się uśmiechnął widząc jak go to zabolało. Duża pewność go zgubiła, nie wiedział w tej chwili co powiedzieć.
- Wiesz jak było…
- Mogę zostać sama? – Spytała nie przejmując się jego zaskoczeniem.
- Emily ja chcę tylko…
- Proszę. Chcę pobyć sama. Możecie to dla mnie zrobić?
Zastygli w milczeniu. Bennington wymienił złośliwe spojrzeniem z Ian’em i zrobili to o co prosiła ich Emily. Tego się nie spodziewał, nie sądził, że kobieta będzie miała w planie jakikolwiek wyjazd.
Wyszedł na korytarz i spojrzał w jego głąb. Zahipnotyzowany przeszedł kilka metrów patrząc przed siebie i zacisnął pięści.
- Chester! – krzyknął do niego znajomy głos.
Nie zwrócił na niego uwagi. Szedł dalej, najdalej od tego wszystkiego, od całej sytuacji. Był zły, że przez swoją głupotę stracił ją już na zawsze.
„Ułożę sobie życie”.
Miał ochotę krzyczeć. To tam chce ułożyć swoje życie, to tam chce zaplanować swoje kolejne lata życia. Nie tu, nie w tym miejscu, nie przy nim.
- Chester do cholery! – ktoś szarpnął jego ramieniem – Wołam cię i wołam! Nie słyszysz mnie?
- Mike, muszę zostać sam.
- Muszę ci coś dać, to pilne.
Wyciągnął niewielką kopertę i wręczył ją swojemu przyjacielowi.
- Co to jest? – wywrócił oczami – Mike, to nie jest pilne.
- Słyszałem, że jest.
- Od kogo tak słyszałeś? – spytał bezsilny.
- Od Marlene.
Cholera jasna, jeszcze ona. Spojrzał wrogo na kopertę, ale usłyszał po chwili wyjaśnienie:
- Była u mnie, kazała mi to przekazać. Podobno to jest bardzo ważne i bardzo jej zależy byś to przeczytał.
- Niesamowite z jej strony, coś jeszcze?
- Chazz, nie wyżywaj się na mnie – zdenerwowany spojrzał na niego – Ja nie jestem nic winien, ja tylko miałem przekazać.
- Tak wiem – spuścił wzrok – Przepraszam.
- Wszystko w porządku? – Spytał już odchodzącego Bennintrona.
- Nic nie jest w porządku.
- Chester! – krzyknął widząc jak otwiera kolejne drzwi.
- Nie wchodź do Emily, zachciało jej się nagle chwili spokoju.
Zaskoczony jego zachowaniem stanął jak wryty, ale nie powiedział nic więcej.
Spojrzał tylko na zdenerwowanego Benningtona, który w tej chwili zniknął mu z oczu. Co czuł?
Był przede wszystkim zaskoczony. Nie mógł sobie uświadomić, że za parę tygodni może stracić osobę, której poświęcił praktycznie wszystko. Czuł zażenowanie, nie potrafił nie być zły za taki przebieg tej sytuacji. Co jej strzeliło do głowy?
Usiadł przed szpitalem i zaciągnął się świeżym powietrzem. Wdech i wydech. Nie zapomniał jeszcze jak się oddycha. Dobrze.
Zamknął oczy, ale tylko na jakąś chwilę. Poczuł, że coś nadal tkwi w jego dłoni.
Zwinął podarowaną mu kopertę i widząc stojący obok kosz jednym ruchem rzucił papierem w jego stronę. Wszystko się w nim gotowało, a świadomość tego, że Marlene próbuje znowu wzniecić jakieś podchody nie napajała go entuzjazmem.
„To bardzo ważne”.
Zastanowił się przez chwilę i wstał z drewnianej ławki. Może powinien to jednak przeczytać?
Wygrzebał z kosza zgnieciony papier i rozdarł kopertę. Nie zwracając uwagi na wzrok przechodzących obok ludzi usiadł ponownie z listem.
Przeczytać go?
No cóż, rozwinął jego zawartość i postanowił zaryzykować.

„Tak naprawdę jestem już Ci wdzięczna za to, że otwarłeś ten list. Mogłeś go wyrzucić i o nim zapomnieć, tak samo jak chcesz zapomnieć o mnie. Zresztą nie dziwię Ci się, zrobiłam w Twoim życiu zbyt dużo zamieszania byś jeszcze chciał mieć ze mną coś wspólnego.
Nie piszę tego po to bym oczyściła się ze wszystkich zarzutów. Ten list nie służy temu, w ogóle sądzę, że do końca życia nie zdążysz mi całkowicie wybaczyć tych wszystkich win.
Obdarłeś mnie z moich ubrań. I tu nie chodzi o sens fizyczny. Przez wiele lat, w których byliśmy blisko siebie (czyli w takich, w których  przeszkadzało nam tylko szerzące się zło) było mi z tobą naprawdę dobrze. Byłeś dla mnie jedyną podporą, która z każdym problemem się umacniała. Bo Ty, jako jedyny przyjąłeś mnie pod swój „śmieszny” domek, w którym szczury jadły częściej niż My. Byłam wtedy początkującą marną pisarką, a właśnie przez mój zawód poznałam i Was. Znam cię od stóp do głów, skrywasz w sobie poniekąd człowieka, którym nigdy nie chciałeś być. Gdzie się podział Chester, który chce być wolny, niezależny? Nadal twierdzę, że to wszystko Cię zmieniło.
Teraz gdy już wiesz, że znaczysz dla mnie więcej niż tylko zwykły kumpel przy, którym można wypić piwo (Jak już kiedyś mówiłam, tak, zapisałam się ponownie na tę jebaną terapię). Zresztą, sądzę, że wiesz o czym mówię.
Mogłam to przekazać Mike’owi, Joe’mu, Robertowi… Komukolwiek. Ale w głębi duszy czułam, że powinieneś wiedzieć o tym pierwszy.
Wyjeżdżam.
Znaczy się – już wyjechałam. Pewnie jestem już tam gdzieś na górze, może przelatuję gdzieś nad twoją głową. Nie ważne. Nie zobaczysz mnie już nigdy więcej. Ty ani nikt z Waszej ekipy.
Za dużo narozrabiałam, nie odbuduję tego wszystkiego, a myśl o tym jak traktujesz Emily dobija mnie jeszcze bardziej. Zawsze to ja chciałam być nią i czuć Twoją miłość jak ona czuje. Ale życie od zawsze mnie nie lubiło, a to że tobie się poszczęściło to zwykły przypadek.
Czasem tak jest, ktoś odbije się od dna, a ktoś po prostu nie ma na to siły.
Reszta się dowie tego od Ciebie, proszę, zrób to zaraz, od razu po przeczytaniu tego listu. Nie, Mike nic nie wie mimo tego, że dałam mu tę kartkę, pewnie sądzi, że to kolejne nieudolne przeprosiny z mojej strony.
Nie tym razem.
Chcę tylko tego byś o mnie nigdy nie zapomniał. Nie zapomnij o tej Marlene, która tkwiła przy tobie jak leżałeś całkiem pijany na środku dywanu albo o tej która wyśmiewała się z tobą z całego otaczającego nas gówna. Proszę.
Życzę Ci dobrego życia. I wiem, że się tego po mnie nie spodziewasz, ale mam nadzieję, że się między tobą i Emily jakoś ułoży. Wszystko zniszczyliśmy, ale wydaje mi się, że jest jeszcze coś do odratowania. Zresztą, teraz wiem o tym doskonale, że Ty nie wytrzymasz bez niej żadnego kolejnego dnia.
Życzę jej powrotu do normalności.
Ale tylko dlatego, że Cię kocham.

Marlene

PS. Nie podaję ci żadnego numeru telefonu, miejsca zamieszkania, miejsca mojej nowej pracy itp. Nie chcę byś mnie szukał. Nie zbudujemy już razem przyszłości, ponieważ to co robisz mnie niesamowicie rani. Wybacz.”

***

Tkwili w niezręcznej ciszy przez dłuższy czas. Chester chciał ją przełamać, powiedzieć coś co dręczyło go od tak długiego czasu, ale po prostu nie potrafił. Wiedział, że poruszanie tego tematu przy Emily nie ma po prostu sensu.
Widział jej prawie zapadnięte powieki. Była zmęczona, cały dzień spędziła na prawie ostatnich badaniach przed wyjściem z tego szpitala.
Był z niej poniekąd dumny, że radzi sobie z tym w taki sposób. Już dawno nie widział jej bezsilnych ruchów. Nie powie, że mu tego brakowało, jednak uwielbiał patrzeć jak Emily z dnia na dzień czuje się coraz lepiej i zachowuje się jak normalny żyjący człowiek.
Wstał ze swojego stołka, widząc że godzina dwudziesta pierwsza będzie najwyższym czasem by się z nią pożegnać:
- Chyba się będziemy musieli pożegnać na dłużej – zaskoczona jego wypowiedzią otworzyła swoje oczy – Jutro mam ważne spotkanie, wytwórnia chce z nami poważnie porozmawiać w sprawie płyty, którą powinniśmy już mieć prawie skończoną, a ona nawet nie jest w połowie tworzenia. Wiesz o czym mówię. A pojutrze być może z Mike’iem będę musiał pojechać jeszcze dalej by załatwić jeszcze kilka innych spraw.
Uśmiechnął się do niej serdecznie i delikatnie pocałował w policzek.
- Więc spotkamy się za jakieś trzy dni, przepraszam – zgarnął z jej czoła opadające kosmyki włosów i dodał – Śpij dobrze.
Wiedział, że jest zbyt zmęczona by odpowiedzieć. Rzucił jej po raz kolejny uśmiech i otworzył drzwi od sali.
- Chester – zaczęła szybko tak by jeszcze miał szansę zawrócić – Zostań ze mną do czasu w którym usnę, proszę.
Odwrócił się w jej stronę i widząc jej siedzącą sylwetkę poczuł po raz pierwszy coś w rodzaju nadziei. Bez protestów usiadł ponownie na krześle i złapał za jej dłoń. Była taka bezwładna i delikatna, jak spadający motyl. Nieskazitelna pod każdym względem.
- Nie – zaprzeczyła cicho i przesunęła się na lewą stronę swojego łóżka.
Chester wyczuł aluzję. Czując coraz szybsze bicie serca usiadł obok niej, a ona sama z siebie wsunęła swoje ciało w jego ramiona.
Był zaskoczony, na tyle zaskoczony, że miał ochotę się śmiać. Miał ochotę wybuchnąć tym wszystkim co w sobie skrywał od tak długiego czasu.
Dotknął jej policzka i zaczął pocierać swoimi palcami o jej dłoń. Była taka krucha, że jakiekolwiek zachęcenie do wstania z tego łóżka skończyłoby się dla niej tragicznie.
- Boję się – zaczęła ledwie słyszalnym szeptem. Położyła swoją głowę obok jego twarzy i czując jego kilkudniowy zarost już w tej chwili wiedziała, że robi to czego potem będzie żałowała. Lecz to było silniejsze od niej.
- Nie masz czego – uśmiechnął się lekko – Jestem tutaj.
- Ale nie byłeś w całym moim życiu.
- Nie wyjeżdżaj – zaczął ten temat mimo swoich wewnętrznych protestów.
- Muszę.
- Wcale nie musisz.
- Boję się życia tutaj. Muszę – odparła przymykając swoje oczy.
- Pomogę ci – złapał delikatnie za jej ramię – Nie będziesz sama.
Nie odpowiedziała nic. Zamilkła już doszczętnie analizując to wszystko co zrobiła.
Zresztą wiedziała, że kierowanie się teraz swoim sercem później będzie miało jeszcze gorsze konsekwencje.


Ja chyba nigdy nie skończę tego bloga.
Dobra, teraz już na serio się biorę za kończenie, zostały już tylko 3 wpisy, myślę że wyrobię się z tym do końca lutego.
Zresztą, niczego nie obiecuję. 

Zdradzę, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów na tym blogu i po raz pierwszy jestem z czegoś tu zadowolona :) (Ogólnie sukces, bo mi się tutaj nic nigdy nie podoba).

Ejeje! Zostawcie coś po sobie :)