środa, 10 grudnia 2014

Rozdział LVI



- Nie ma go dopiero od tak krótkiego czasu panie Shinoda – zaczął po raz kolejny zrezygnowany funkcjonariusz. Spoglądając ukradkiem, według niego, na ważniejsze papiery przed sobą usłyszał znowu ten sam irytujący głos:
- Ja wiem, że może to nie jest dużo, ale ja do cholery wiem co się tu dzieje!
- Proszę uspokoić słownictwo – nakazał mu patrząc w jego wściekłe oczy.
- A czy pan mnie może wysłuchać? – Spytał i zaczął mówić – Mojego przyjaciela nie ma od dłuższego czasu, nie odzywa się, nie dzwoni, a wiem, że miał wiele problemów.
- To dorosły mężczyzna – odpowiedział – Mógł gdzieś wyjechać nie informując pana o tym. Proszę nie być takim w gorącej wodzie kąpanym, jestem prawie przekonany, że zadzwoni do pana za jakieś kilka godzin i…
- Co za durnota społeczna pracuje w tym gównie! – krzyknął i nagle poczuł troskliwy dotyk swojej dziewczyny, który nakazał mu być spokojnym. Spojrzał na Lisę ukradkiem wtedy jak ona zbliżyła się do funkcjonariusza i zaczęła mówić:
- Wiemy co mówimy. Pan Bennington może czasem był jaki był, ale w tej chwili wiemy na czym stoimy. Porwali mu dziewczynę, później razem z pewnym mężczyzną zaczął jej szukać, ale i on po jakimś czasie zniknął. To nie jest przypadek – podkreśliła i usiadła obok Shinody – Jeśli to jest dla pana błahe to ja chcę porozmawiać z komendantem tego ścierwa…
- Dobrze – zaczął mężczyzna w średnim wieku – Czyli chcecie zgłosić zaginięcie?
- Wałkujemy to od jakiś dziesięciu minut – zabrał głos Shinoda – Więc jeśli dla pana to podchodzi pod zaginięcie to tak.
Mężczyzna zrobił grymas na twarzy gdyż ironia Shinody nie przypadła mu do gustu i wziął do ręki kartkę papieru przystępując do swojej pracy.

***

Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami po raz kolejny. Chciał jakiejkolwiek reakcji z jej strony, jednak zdziwienie jakie wywołały u niej te słowa nie pozwoliły na żaden ruch.
- Nie słyszałaś co powiedziałem? Rozbieraj się!
Gniew chłopaka przeszył jej całe rozdygotane ciało. Dotknęła delikatnie swojej szyi i wzięła głęboki wdech.
Nagle mocno szarpnął jej ramieniem wydobywając głośny krzyk z jej spierzchniętych ust. Spojrzała na niego mściwie i obaliła się na podłogę. Wiedziała, że nie uniknie tego, lecz za wszelką cenę chciała zawalczyć o swoje. Ale zapomniała, że w tej chwili jej już nie ma.
- Odezwij się w końcu! – wrzasnął kopiąc posiniaczoną kobietę – Wcześniej byłaś taka rozmowna, a teraz urwało ci język?
- Proszę, nie rób tego…
- To jedyne na co cię stać? – Wyśmiał jej słowa i przykucnął ściągając z niej zakrwawioną bluzkę. Cicho, bez pośpiechu. Patrzył tylko jak co chwile odkrywa coraz inne części ciała.
- Poczekaj – zaskrzeczała – Stop, proszę. Zatrzymaj się na chwilę! – krzyknęła ile miała sił w płucach i spojrzała na niego – Oddam ci się, ale proszę, wypuść ich. Wypuść ich, oni nie są winni. Jedynie mnie chcecie – zaczęła przerażona – Będę na wasze zachcianki, ale błagam, wypuście ich.
- Czyli zgadzasz się na to tak? – Spytał wstając z podłogi – Wiesz, że to podchodzi pod prostytucję…?
- Wiem jak to się nazywa, ale też wiem, że i tak nic mnie nie uratuje – zmęczonymi oczami spojrzała na niego i widząc jego zadowoloną minę rzuciła – Czyli zgadzasz się? Proszę, przynajmniej ty mnie wysłuchaj. Będę już twoja, tylko wypełnij moją prośbę.
- No cóż, nie ma przeciwwskazań bym się nie zgodził – uśmiechnął się ironicznie. Zaśmiał się głośno z jej naiwności i dodał – Wypuszczę ich, ale ty się rozbieraj.
- Czyli zrobisz to dla mnie?
- Tak – Zaśmiał się po raz kolejny – Tak, oczywiście, że tak.
Będąc pewna swoich słów wstała na możliwość swoich sił i spojrzała w jego oczy. Mężczyzna dotknął lekko jej policzków i pchnął nią delikatnie, ale na zachwianiu się skończyło. Usiadł na krześle i dodał:
- No to czekam.
Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i rzuciła:
- Ja dotrzymuję obietnic – odparła po chwili bez emocji odpinając lekko spodnie. Wiedziała czym to się może skończyć, ale była zdeterminowana. Musiała przecież coś zrobić – I mam nadzieję, że ty też.
- Zarzekam się na wszystkie demony świata – położył dłoń na swojej piersi i delikatnie podniósł kąciki ust – No pokaż czym natura cię obdarzyła…
Przełknęła głośno ślinę i zsunęła z siebie ubrudzone spodnie. Wiedziała, że w tej chwili być może robi źle, ale nic się w tej chwili dla niej nie liczyło. Albo się uda, albo nie, w tej chwili podtrzymywała ją tylko nadzieja.
Dotknęła roztrzęsioną dłonią swoich piersi i spojrzała na wręcz zadowolonego mężczyznę. Widząc jak oczy mówią o tym, że cieszy się ze swojej wygranej, stanęła naprzeciw niego i dodała:
- Jeśli mi obiecasz, że oni zostaną wolni jeszcze dzisiaj, ja jeszcze coś dla ciebie zrobię ponadto – zaproponowała przestraszona i złapała za jego dłoń – Chcesz tego?
Uśmiechnął się szeroko łapiąc za jej dłoń i całując ją lekko. Zaraz będzie jego i tylko jego.
Spojrzała w jego oczy i usiadła na jego kolanach. Będąc zażenowana swoim zachowaniem przełknęła głośno ślinę i pocałowała mężczyznę w samą szyję. Słysząc jego lekki śmiech i czując dłoń na swoim pośladku powstrzymała się od tego by zejść i po prostu uciec. Ale nie mogła, nie w tej chwili.
Wstała i stanęła za mężczyzną. Będąc bliżej okna w tej chwili widziała jak każdy promień słońca odbija się na jego błękitnej koszulce. Złapała za materiał i oparła się głową o jego ramię. Pocałowała go po raz kolejny, dotknęła jego brzucha i zaczęła zniżać swoimi rękami coraz niżej. Przestała w pewnym momencie i zmysłowo dotknęła swojego ciała. Widząc jego parszywy uśmiech dotknęła ręką jego ust i rzuciła cicho:
- Zamknij oczy – pocałowała go lekko w czoło i stanęła za mężczyzną masując kolejne części jego ciała.
Co czuła? Poniżenie, wiedziała, że w tej chwili zachowuje się jak zwykła dziwka, ale co mogła zrobić? Była zdeterminowana do walki z nimi, a to był pierwszy krok by wyjść częściowo z tej pułapki. Trzymając nadal za jego plecy przysunęła się bliżej okna i złapała za to co już na samym początku zauważyła. Przedmiot był ciężki, na jej siły to było niemożliwe by dała go unieść, ale chciała zaryzykować. Oddaliła się na chwilę i szepnęła:
- Poczekaj chwilę, a obiecuję ci, że będzie całkiem przyjemnie – udała lekki śmiech i podeszła po cichu do okna wydobywając z niego to na czym jej zależało.
Nim się obejrzała stała już za nim z ciężkim przedmiotem w ręku. Popatrzyła na przedmiot i później na niego. Nie tracąc czasu na większe rozmyślała wzięła wielki rozmach i z całej siły rzuciła nią w sam środek głowy swojego oprawcy. Pisnęła cicho widząc jak masywne ciało obala się na ziemię, a wokół niego zaczęła się zbierać wielka kałuża krwi.
„I co? W tej chwili to ty jesteś naiwny, a nie ja!”.
Chwyciła ponownie cegłę do ręki i jeszcze raz dla pewności walnęła nią o nic nie mówiącą twarz mężczyzny. Widziała tylko roztrzaskany nos i zlatującą krew z wielkiej rany na czole. Wiedząc, że być może w tej chwili przyczyniła się do jego śmierci zakryła usta, ale nie chciała tracić zimnej krwi. Nie teraz, nie w tym momencie gdzie teraz być może wszystko się ułoży.
Ubrała szybko swoje spodnie oraz bluzkę, nie uświadamiając sobie, że na niej pozostały ślady świeżej krwi i chwyciła za nogi mężczyzny. Jego ciało było za ciężkie, to uniemożliwiło jej przeniesienie oprawcy w sam kąt pomieszczenia więc postanowiła z tego zrezygnować.
Oblizała suche wargi i z lekką nutką zwycięstwa w swoich martwych oczach otworzyła delikatnie drzwi. Wiedząc, że w tej chwili wszyscy znajdują się w innym miejscu powędrowała cicho do kryjówki swoich towarzyszy. Nie było to jednak łatwe, w głowie kręciło się jej bardziej niż kiedykolwiek, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
Stanęła przed pomieszczeniem i otwarła niepewnie drzwi.
Jeśli ktoś tam będzie, ona zginie. I ona, i oni. To było przecież pewne.
Jednak miała szczęście.
Zamknęła po cichu drzwi i szybko podbiegła do jednego z mężczyzn.
Chwila, w tej chwili w tym pomieszczeniu był tylko jeden z nich. Gdzie jest w takim razie Tod?
Nie zawracając sobie w tej chwili tym głowy szybko podbiegła do związanego Benningtona i swoimi ostatnimi siłami odwiązała mocno zawiązane sznury. Nic się nie odezwała, wiedziała, że to będzie trudne przełamać się nawet w tej chwili po tak długiej przerwie.
On jednak tego nie czuł. Złapał za policzek zszokowanej kobiety i przybliżył jej zmarnowane ciało do siebie. Ona nie zwracała na to uwagi, nie było jej w tej chwili w głowie, by odepchnąć dotyk lub jeszcze by w niego brnąć. Wiedząc, że w tej chwili tkwią na granicy życia i śmierci złapał za jej rękę i dodał:
- Nie mogę sobie wyobrazić co oni tobie zrobili, Emily – nie wiedział co mówi, otarł jedną ręką jej zaschniętą ranę na twarzy i dodał – Wyjdziemy stąd rozumiesz? Jeśli nie ja, to przynajmniej ty…
- Nie, wyjdziemy stąd razem – dodała – Jest szansa. Uciekłam im przed chwilą, jeśli dowiedzą się że zabiłam jednego z nich sama będę martwa. Chazz – zaczęła mając nadzieję, że nie wybuchnie – Musisz uciekać. Ale szybko, musisz wezwać pomoc.
- Nie, wychodzimy stąd razem.
- Nie zrobimy tego tak – zarzuciła – Oni mają Toda, nie wiem gdzie jest, a ja się bez niego nie ruszam.
Mimo tego, że nie wymagała tego sytuacja Bennington się wzburzył i rzucił bezmyślnie:
- Szantażował cię, poniżał, a teraz chcesz uratować tego dziada? Nie ma mowy – złapał za jej dłoń i rzucił – Nie pozwolę byś tam poszła, nie rozumiesz że jak tu zostaniesz to nie wiem co z tobą będzie? Wykończyli cię, Emily, nie mogłem cię na początku poznać. Nie wiem ile musiałaś tu wycierpieć, ale ja na to nie pozwolę.
- A ja nie pozwolę by on tu został – wstała lekko i skierowała się w stronę drzwi – Muszę go znaleźć.
- Ty jesteś wariatką! – wrzasnął lekko i złapał za jej dłoń – Nie wrócisz tam, zbyt bardzo cię kocham bym nadal pozwolił ci cierpieć.
- Wracam tam! A ty masz uciec i znaleźć pomoc! – rzuciła opierając się o jedną ścianę.
- Ty ledwo stoisz na nogach – zauważył przejęty i dotknął swoimi rękami jej głowy – Oni cię zabiją, nie chcę cię stracić…
- Nie stracisz jak pobiegniesz.
- Bez ciebie nie idę.
- Nie zostawię go tu.
- Zostawisz!
Spojrzała na jego stanowczy wyraz twarzy i ile to było możliwe pchnęła lekko jego ciałem. Widząc jego zdezorientowanie nagle rzuciła przez zęby:
- Ty pieprzony egoisto – będąc rozwścieczona jego zachowaniem przeszyła go własnym wzrokiem – Ty zapatrzony pieprzony dupku!
- Emily… - zaczął zaskoczony.
- Zejdź mi z oczu – rzuciła.
- Nie jestem egoistą! – zaczął łapiąc za jej ramię, co sprawiło jej niewielki ból. Widząc jak cicho syknęła odsunął się od niej delikatnie i dodał – Chcę stąd uciec, bo wiem że jest z tobą bardzo źle. Zależy mi na tobie, dlatego chcę byś po prostu zrezygnowała. On i tak… - ugryzł się w język. Nie w tej chwili, nie mógł jej jeszcze bardziej dobić.
- A mi zależy też na nim – rzuciła nie zwracając uwagi na jego słowa – I mam teraz gdzieś to co myślisz, idę go ratować. Ale wiedz, że jeśli szybko nie uciekniesz to możemy wszyscy nie wyjść z tego żywi.
- Nie możesz mi tego zrobić – zaczął bez emocji, choć w głębi duszy czuł przeszywający go strach. Ona naprawdę tu zostaje.
- Owszem, mogę – rzuciła – Chazz, błagam cię po raz ostatni. Jeśli chcesz byśmy byli żywi to zrób do cholery to co ci każę! Ja nie dam rady pobiec, musisz ty ściągnąć tu pomoc. Ja zrobię wszystko, by jakoś cię nie zdemaskowali – popatrzyła na niego po raz ostatni i rzuciła – Zaufaj mi.
Nie powiedział już nic. Spojrzał na jej splecione włosy, które niezdarnie opadały na prawą stronę jej twarzy i kiwnął lekko głową. Zgadzał się czy sprzeciwiał? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, sam nie wierzył w to co robi. Złapał za mur i ocenił czy w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych.
Uśmiechnął się lekko w stronę Emily, ale nim się spostrzegł jej już nie było.
Tkwiła teraz w jakimś małym zakamarku. Próbowała ocenić gdzie znajduje się mężczyzna. Czy to co robi było mądre? Na pewno nie należało to do inteligentnych zagrań, ale jej serce mówiło co innego. Nie potrafi określić tego co w tej chwili czuje i myśli. Po prostu musi go odnaleźć. Tyle.
Oparła się lekko o jakieś drzwi i całkowicie wycieńczona zamknęła oczy. Dotknęła dłonią swojej wysuszonej skóry i poczuła wielkie pieczenie w okolicy ust. Już dawno zaczęła wyglądać jak anorektyczka, jednak nie czuła tak bardzo tego głodu, bardziej dawał się we znaki ten ból, który wędrował po całym jej ciele.
Nagle usłyszała jakąś rozmowę. Znała jeden z tych głosów, drugi był jej obcy. Na czym ona polegała? Sama dokładnie nie mogła tego ocenić, słowa mieszały się jej w głowie, ale wiedziała, że wpadła w spore tarapaty. Poczuła ciarki na swoim ciele. Zaczęła się naprawdę bać.
Czy wcześniej bała się śmierci?
Nie tak jak teraz. Teraz jest pewna, że jeśli ją znajdą ona nie ujdzie z życiem, a tym bardziej Tod. Jeśli złapią Chestera to pewnie i jego nie oszczędzą.
Opadła lekko na kolana i spojrzała na swoje dłonie. Miała ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle.
„Weź się w garść!”.
Podniosła głowę do góry i nagle dostała drgawek. Skuliła swoje kolana i zacisnęła usta by nie krzyknąć.
Ian.
Dlaczego Ian stoi tuż nad nią?
Czy go też złapali?
Wstała i chciała go do siebie przyciągnąć, ale im bardziej ona się przysuwała tym bardziej on odchodził.
- Uciekaj, rozumiesz? – Zaczęła przejęta – Gdzie Nathan?
Zero odzewu. Widząc jego obojętną twarz wpadła w panikę.
- Błagam! Powiedz coś!
Nie odpowiedziało nic. Krzyknęła po raz kolejny w jego stronę, sama nie wie czy z bezsilności czy z troski. Bała się, kolejna osoba na której jej zależy stoi tu przed nią, a ona nic nie może zrobić. A ojciec ją ostrzegał, groził jej, że złapią go, że coś mu zrobią.
- Błagam cię, uciekaj stąd, uciekaj…
- Zabijesz ją!
Rozpaczliwy krzyk mężczyzny przeszedł po całym pomieszczeniu. Miał on bardziej charakter skowytu zbitego psa i krzyku, gdzie towarzyszy najgorszy ból.
Emily usłyszała tylko te słowa. Spojrzała w prawą stronę i ujrzała jak z prędkością światła jakaś długa deska uderzyła w jej prawy policzek. Nie wytrzymała.
Jak długa runęła na ziemię i głośno zawyła z bólu. Zamknęła oczy, ale nie mogła pozwolić sobie na to by utraciła świadomość. Musi żyć, musi uratować Toda, Chestera i…
Rozejrzała się po pomieszczeniu i Ian’a już nie było. Co mu zrobili?
Nie mając siły zapytać o to co się stało z jej bratem opadła na jakiś murek i spojrzała w górę. Krew wlatywała jej do oczu uniemożliwiając jakąkolwiek ocenę sytuacji. Podniosła dłoń, ale nie mogła zgrać ją z zaplanowanymi ruchami. Była bez siły.
Czy to koniec?
Nagle poczuła następne uderzenie. Zawyła z bólu i przekręciła się na drugi bok. Zasłoniła swój brzuch i zacisnęła mocno zęby.
„Dasz radę, dasz radę…”
Kolejny cios, kolejny przypływ bólu, kolejny krzyk.
Jej ciało było jedną wielką zbieraniną ran oraz krwi. Czuła jak coś płynie po jej plecach, brzuchu, nogach. Jednak nie potrafiła skupić się na tym co się w tej chwili dzieje.
Traciła świadomość?
Po chwili jednak ktoś delikatnie dotknął jej skóry. Jego dłoń lekko musnęła jej poobijanego czoła i zgarnęła z niej opadające kosmyki ciemnych włosów. Nie miała siły nic powiedzieć. Mężczyzna przejechał dłonią po jej policzku uspokajając tym samym leżącą kobietę.
- Jest tak wycieńczona, że każdy najmniejszy ruch może ją wykończyć! Chcecie ją zabić do jasnej cholery?!– Mężczyzna krzyknął w stronę oprawców i dodał – Jeśli ja już jestem z wyrokiem śmierci to przynajmniej oszczędźcie dziewczynę!
- Bohater się znalazł! – Odpowiedział mu – Trzeba było o tym pomyśleć kilka miesięcy temu.
- Daj jej po prostu żyć, ona nie jest niczemu winna! – jego ręka po raz kolejny dotknęła jej twarzy. Otwarła oczy. Widziała ledwo, ale była świadoma że właśnie nad nią siedzi Tod. Zmasakrowany tak samo jak ona, jej przyjaciel, który najprawdopodobniej nie wyjdzie stąd żywy. Jak ona.
- Christian jesteś żałosny – zaczął – Praktycznie sam mi ją tutaj przyprowadziłeś, a teraz masz do mnie pretensje – ojciec spojrzał na niego i szepnął – Miłość zabija, takie są prawa tego pierdolonego świata.
Miłość? Chciała coś powiedzieć, lecz nic jej nie pozwalało. Zauważył to. Złapał za jej dłoń i zrezygnowany oparł głowę na jej piersi. Nie potrzebował niczego innego, tylko tego by dali jej w końcu spokój.
Poczuł jej niestabilny oddech i rozchwiane bicie serca. Każda minuta jest jej wielką niewiadomą, a każda godzina przybliża ją do rychłej śmierci. Uspokoił ją lekko swoim szeptem i usłyszał:
- Za to, że byłeś ze mną przez tyle lat dam ci coś w prezencie – spojrzał na niego z pogardą i dodał – Jeden dzień. Tylko jeden. Nic więcej. Pamiętaj.
Złapał za jego poszarpaną bluzkę i razem z resztą mężczyzn odciągnął go od nieprzytomnej już kobiety. Spojrzał na nią i mając ochotę wrzeszczeć zacisnął pięści. Nie wiedział czy dziękować czy przeklinać obecnych tu mężczyzn.
Miał przecież zginąć.
I zginąłby.
Gdyby nie niespodziewany krzyk kobiety.

***

Spojrzał na błękitne niebo. Nie było na nim ani jednej skazy, słońce oświetlało jego twarz, która wyrażała zbyt wiele emocji.
Czy dobrze zrobił słuchając się ukochanej?
Jego wyrzuty sumienia zaczęły się powoli ujawniać. Udało mu się uciec, fakt, jest w połowie (bynajmniej miał taką nadzieję) drogi, lecz im więcej czasu mijało od ostatniego spotkania jego rozum szalał coraz bardziej.
A co jeśli coś się stało?
Jeśli zauważą, że uciekł i Emily przez to będzie miała problemy?
Jeśli ją wywiozą i już nigdy jej nie zobaczy?
A jeśli to było ich ostatnie pożegnanie?
STOP!
Zacisnął pięści i przyspieszył ponownie kroku. Szukając wyjścia z tego, jak dla niego, mrocznego lasu zakręcił się kilka razy i uświadomił sobie, że stało się to czego się właśnie obawiał.
Stracił orientację. Nie wiedział gdzie jest i jak długo tu przebywa. Przerażony spojrzał w prawą stronę i nie ujrzał nic. Te same drzewa, które kołysały się w rytm spokojnego powiewu wiatru.
Czy wracać?
Nie!
To by było jeszcze gorsza głupotą. Zabiliby go i wtedy koniec z jakąkolwiek nadzieją na odzyskanie wolności. Teraz w jego rękach leży los tej trójki.
Nie uświadamiając sobie tak naprawdę, że tylko on może im pomóc stanął na samym środku wielkiego wzniesienia i przełknął głośno ślinę. Nie potrafił zapomnieć o tym w jakim stanie ją zostawił. Całkowicie wycieńczoną, odwodnioną, wygłodzoną, zranioną… To było dla niego ciosem w samo serce. Jeśli ona tego nie przeżyje tylko dlatego, że nie zabrał jej stamtąd siłą on nigdy sobie tego nie wybaczy. Każdy sen zmieni się w koszmar, a zwykły dzień przybierze czarnych kolorów.
Może zbyt łatwo uległ jej namowom? Być może wiedziała co robi, nie należała do głupich dziewczyn. Ale mógł popatrzeć też na jej stan.
Nagle jakieś drzewo lekko się przewaliło i Bennington upadł ze strachu na ziemię. Będąc pewny, że wpadł w sam środek ich pułapki schował się na ile to było możliwe za jakimś krzakiem i spojrzał w dal.
Zaskoczony tym co widzi wstał i przybliżył się bardziej do stojącego mężczyzny, oceniając z daleka jego poczynania. Stary dziadek, pewnie wybrał się na grzyby. Ale o tej porze roku? Zresztą, na upartego by mu się udało coś zebrać.
Wiedząc, że on nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia podszedł w jego stronę i nagle usłyszał potok jego lamentu:
- Matko Boska! – krzyknął przerażony i rzucił siekierą gdzieś w oddal. Bennington widząc ostre narzędzie zastanowił się przez chwilę czy nie zawrócić, ale postanowił zaryzykować. Dziadek przecież nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego – Ja naprawdę nic złego nie zrobiłem, to już tak leżało!
- Spokojnie, ja nic od pana nie chcę – Bennington zaczął go uspokajać.
- Wszystko przez to, że te pieprzone gnidy nie oddały mi pieniędzy…
- Ale spokojnie! – podszedł do niego lekko zdziwiony i w końcu zrozumiał co się dzieje. Czyli nielegalna wycinka drzew z lasów… Nie przejmując się tym wcale spytał – Daleko jest stąd do miasta?
- Panie! – krzyknął – Z choinki, żeś się pan urwał? Jakie miasto? Toż to zwykłe zadupie jest i tyle! A mówiłem władzom by zrobili coś z tym gównem, to odesłali mnie jak zwykle odsyłają takich szarych człowieczków jak…
- Błagam pana! – podszedł pod niego i nie chcąc słuchać jego lamentów ponownie spytał – Ale żaden kontakt z cywilizacją? Nic?
- Panie! Bardziej cywilizowani są chyba kosmici niż ten teren. A tutaj to można pomarzyć. Mój świętej pamięci ojciec, świeć Panie na jego duszą, mówił że…
- A nie komunikuje się pan jakoś? Do cholery, przecież musi pan coś jeść i jakoś żyć!
- Słuchaj smarkaczu – zagroził mu palcem – Żyję na tym świecie dwa albo nawet trzy razy więcej niż ty i wiem co dla mnie lepsze. Nienawidzę tego świata, tu mogę idealnie odpocząć i cieszyć się naturą. Mój ojciec mówił mi że…
- Proszę pana – przerwał mu po raz kolejny zrezygnowany – Musi pan mi pomóc!
- Ja nic nie muszę, ja tylko mogę. Tak mówił mi mój świętej pamięci ojciec, świeć panie nad jego…
- Moja dziewczyna zaraz może zginąć! – krzyknął zrezygnowany – Czy jest cokolwiek co by mi pomogło dostać się do miasta? Błagam pana! Niech pan mi pomoże!
Staruszek nie spodziewał się takiego wyznania. Spojrzał na niego ze swojej siwej już łepetyny i z uśmiechem rzucił:
- Ja też lubię na grzybki chodzić, ale ja potrafię rozróżnić te halucynogenne od tych zwykłych…
- Tak, to brzmi absurdalnie, ale pan myśli, że skąd mam te rany na ciele? A ta krew? Błagam pana, ona może już nie żyć. Jeśli jej się coś stanie to obiecuję, że odetnę sobie głowę tą siekierą, która leży obok pana!
- Panie, ja żem nie takie przypadki widział. Był we wsi taki jeden człek, który był takim sukinsynem jakiego świat nie widział. Ba! Sukinsyn nad sukinsynami. I kiedyś zachorowała mu córka, a córkę miał ładną, nawet bardzo. A wszystkie chłopy się za nią oglądały, no powiem babeczka taka… - widząc załamaną minę Benningtona przerwał swoje lamenty i zaczął – A wie pan co to telefon?
- Ma pan tu telefon? – Spytał zaskoczony.
- Ano mam – odpowiedział pewnie – Bo ja mieszkam niedaleko – wskazał palcem w lewą stronę – Jakieś dwie mile będzie. No ja miałem się pozbyć tego urządzenia, ale jak mnie raz śniegiem zasypało to uznałem, że się kiedyś przyda. O panie, co to za zima była!
- Mógłby pan mi pomóc?
- No, ej! Ale nie tak szybko! – odparł – Było tu kilka takich co mnie okradało.
- Czy ja wyglądam na kogoś kto by chodził po chatkach starszych ludzi i ich okradał?
Przyjrzał mu się uważnie i widząc jego zdecydowaną, męską posturę ciała odpowiedział:
- Wie pan, wygląda mi pan na kogoś kto właśnie z więzienia uciakł. Na takiego zbira albo nawet tak trochu na psychopatycznego gwałciciela… – przerwał, ale widząc jak mężczyzna zaczyna się denerwować rzucił – Ale jak mi pan coś przyzwoitego zaoferuje to czemu nie. Nawet panu postawię coś mocniejszego, ha!
- Proszę pana, widziałem pana jak wycinał pan te drzewa – zaczął – Przysługa za przysługę. Ja skorzystam z tego telefonu i będę trzymał buzię na kłódkę, a jeśli nie to nie. Ale niech pan wie, że ja uczciwym człowiekiem jestem.
Spojrzał na niego zaskoczony i poprawił swoją myśliwską czapkę. Popatrzył na stos wyciętego drewna i przerzucił swój wzrok na mężczyznę. Rzucił coś pod nosem co obrażało mężczyznę oraz podniósł siekierę z ziemi. Zdezorientowany zachowaniem staruszka odsunął się lekko, ale gdy zauważył jak ten woła go dłonią w swoją stronę trochę mu ulżyło i będąc zadowolony ze swojego zwycięstwa podbiegł do niego.

***

Ciemność zataczała kręgi w jej umyśle. Nie chcąc otworzyć oczu przetarła powieki i nagle natknęła się na czyjąś rękę.
Może śni?
To było bardzo możliwe. Ale ten sen był przyjemny. Nie odczuwała aż tak bardzo bólu, tylko delikatny dotyk jakiegoś mężczyzny. Jej głowa, oparta na czyimś ramieniu po raz pierwszy od wielu dni zaznawała takiej wygody. I to było całkiem przyjemne.
Tkwiła w tym transie przez kilka minut, do momentu gdzie zorientowała się, że jednak nie śni. Otworzyła delikatnie oczy i jak gdyby nigdy nic ujrzała to samo pomieszczenie co kiedyś. Tylko było ono trochę bardziej puste. I ta pustka była bardziej przerażająca niż wszystkie tortury jakie były tu wykonane. Nie było żadnych krzeseł, okno zostało szczelnie czymś zaklejone, a obok niej stała niewielka szklanka z wodą.
Przekręciła się lekko by do niej sięgnąć i nagle usłyszała czyjś głos:
- Poczekaj, pomogę ci.
Spojrzała w górę i zauważyła jak mężczyzna schyla się delikatnie po leżące obok naczynie. Podniósł lekko jej głowę, a ona nie opierając się temu złapała lekko za brzegi szklanki i wypiła połowę jej zawartości. Jej smak był jednym z najlepszym wydarzeń jakie spotkały ją w życiu. Złapała się łapczywie by wypić następną połowę, ale wiedziała, że nie jest tu sama.
- Teraz ty… - oddała szklankę towarzyszowi, lecz ten jej nie przyjął.
- Tobie jest bardziej potrzebna – oznajmił i dotknął głową jej włosów.
- Tod… - zaczęła nie odnajdując się w tej nade dziwnej sytuacji – Mi wystarczy.
- Obydwoje wiemy, że tak nie jest – rzucił i dodał – Ja już wypiłem swoją działkę.
- Kłamiesz – oznajmiła.
- Ty pierwsza zaczęłaś – uśmiechnął się lekko i dodał – Błagam, wypij to. Ona jest tu specjalnie dla ciebie. Jesteś wykończona i musisz jakoś odżyć.
Spojrzała na niego i wzięła do ust kolejny łyk wody.
„Boże, jaka ona jest dobra”.
Odstawiła naczynie na bok i zamknęła lekko oczy. Wiedziała, że coś jest nie tak. Ale nie potrafiła wyczuć, co tak naprawdę się dzieje.
Nagle poczuła jak mężczyzna delikatnie objął kobietę w pasie i dotknął brodą jej ciemnych włosów. Czując to oparła się lekko o jego klatkę piersiową i zaczęła:
- Gdzie Ian?
- Jaki Ian? – Spytał zaskoczony – Ian’a nie było.
- Był! – rzuciła – Widziałam go.
- Oni nie mają twojego brata – odpowiedział jej.
- Ale ja go widziałam, patrzył na mnie. Wyczytałam z jego oczu, że Nathan jest w niebezpieczeństwie, że coś się stało, że coś im zrobią…
Wybuchła. Zacisnęła ponownie usta, ale poczuła jak mężczyzna przysuwa jej głowę do siebie uspakajając zaskoczoną kobietę:
- Dlatego krzyczałaś? – Spytał się po chwili.
- Kazałam mu uciekać, bo gdyby go zobaczyli zabiliby go – oznajmiła pewnie i rzuciła – Nic mu nie zrobili?
- Nie – uspokoił jakoś leżącą kobietę – Ian jest bezpieczny. Tak samo jak jego syn – spojrzał na nią po raz kolejny i wiedząc, że zostało mu naprawdę niewiele czasu lekko się do siebie uśmiechnął. Może tak miało być? Kiedyś pragnął śmierci, jak leżał w zimnej komórce i zażywał różne świństwa, wtedy nie myślał o tym, że może umrzeć. Nawet teraz stara się odciągnąć swoje myśli. Im bardziej śmierć zdaje się być czymś bardziej realnym, tym bardziej staje się przerażająca.
- Co się stało z Chesterem? – Spytał ostrożnie.
- Kazałam mu uciekać i znaleźć pomoc. Gdyby nas tu znaleźli mogło być już po nas. On mógł sprowadzić kogoś, zawiadomić...
- Poszedł bez ciebie? – Spytał zaskoczony – Przecież mogłaś uciec razem z nim!
- Nie uciekłabym bez ciebie! – wręcz krzyknęła – Przecież by cię zabili, Tod! Jakby uciekła to byłoby wiadome co z tobą zrobią, a ja w życiu bym sobie tego nie wybaczyła…
Złapał za jej dłoń i rzucił:
- Ty popieprzona kretynko… - przerwał i oparł się o gołą ścianę.
Usłyszał tylko jej szybsze bicie serca. Mimo tego gdzie się znajdowali czuł się wręcz niesamowicie. Gdyby odsunąć te wszystkie nieprzyjemne sceny i dramatyczną przyszłość, mógłby nawet rzec, że chciałby żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Dlaczego nie potrafił powiedzieć jej prosto w twarz co czuje? Zaczął zastanawiać się nad tym, by powiedzieć jej jak bardzo mu na niej zależy, ale to i tak byłoby bez znaczenia. Ona ma Benningtona, on śmierć. To byłoby wręcz niemożliwe w tej sytuacji.
- Emily, chcę byś coś wiedziała – zaczął po chwili – Tak naprawdę nie mam na imię Tod.
- Christian? – Spytała po chwili.
- Tak, Christian. Tod było moim przydomkiem, by nikt nie mógł się połapać kim jestem. Używając swojego prawdziwego imienia mógłbym narazić się wielu osobom. Ale to teraz nie ma zbytniego znaczenia – uśmiechnął się lekko – Wymyśliłem to określenie już bardzo dawno temu, wiało grozą trochę od niego, prawda?
- Wcale nie – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Och, Deuce… - zaśmiał się – Nie potrafisz kłamać. I nie wiem czy nazwać to wadą czy zaletą.
- Nazywaj to jak chcesz… - odparła i rzuciła – Mimo twojego pseudonimu bardziej bałam się tego co mi zrobisz. Groziłeś mi na każdym kroku. I nawet zacząłeś pracować tam gdzie ja!
- Przekupiłem tylko gościa – zaśmiał się – Musiałem być przy tobie.
- Tak, bo mój ojciec chciał mnie dorwać…
- Nie tylko – odparł całkiem szczerze i rzucił – Wiesz, że to za niedługo się skończy? Jeśli nie złapali Benningtona to masz całkiem spore szanse na życie.
- Mamy – poprawiła go – Nie wyobrażam sobie by było inaczej.
- Oni i tak mnie znajdą i zatłuką na śmierć – odpowiedział – Ale ty będziesz żyła, będziesz miała kochającego męża, gromadkę dzieci… Chcesz mieć dzieci?
- Dziwne pytanie – uśmiechnęła się niezręcznie, ale postanowiła odpowiedzieć – Oczywiście, że tak. Ale ja nawet nie jestem zaręczona ani nic. Muszę mieć tę pewność, że ktoś będzie przy mnie i mnie nie zostawi – spojrzała na niego po chwili – A ty?
- Która by chciała takiego sukinsyna jak ja? – Zaśmiał się lekko – Ale jeśli znalazła by się taka kobieta to czemu nie. Na pewno nie zostawiłbym ich jak to zrobili moi starzy.
- Powiem ci, że im bardziej cię znam zaczynam poznawać coraz to bardziej innego Toda, znaczy się – poprawiła się z uśmiechem – Christiana…
- Możesz mówić na mnie Tod – odparł po chwili – Mi to nie przeszkadza.
Złapał mocniej za jej dłoń i odparł:
- Wiesz już co znaczyły te listy prawda? – Widząc jej skinienie głową odparł – Deuce, wiem, że to głupie, ale przepraszam cię za to, ze byłem tak kurewskim skurwysynem co do ciebie…
- Nie rozmawiajmy o tym – odparła zakłopotana – Fakt, robiłeś beznadziejne rzeczy, bałam się ciebie, planowałam jak się ciebie pozbyć w całkiem niehumanitarny sposób, ale to należy do przeszłości…
- Nie zapomnisz o tym prawda?
- Nie, ale nie zapomnę też tego teraźniejszego Toda, który nie przypomina tego z bardzo dawna. Dlaczego się tak zmieniłeś? – Spytała.
- Tak czasem bywa – odpowiedział jej i spytał – Jak się czujesz?
- Jakby przejechał po mnie czołg.
- Masz idealne określenia na tę sytuację – zaśmiał się cicho delikatnie kładąc swoją brodę na jej głowie.
- A ty?
- Żyć, nie umierać…
- Przestań – Zaśmiała się głośno i po chwili dodała – Dobra, wygrałeś.
- Ja zawsze wygrywam.
- Nie zawsze.
- To w czym niby przegrałem? – Zapytał po chwili lekko się uśmiechając.
- Nie wiem, na pewno było coś co przegrałeś – odparła – Jakaś głupia gra, zakład…
- Nie przypominam sobie – odparł.
- Tod, mogę się o coś spytać? – Emily zmieniła nagle temat. Ten dał jej pozytywną odpowiedź i usłyszał – Wiem o co chodziło z tymi drzewami, a z tym skarbem? Że jest w tym domu pewien skarb, nie doceniam go i nie zauważam, ale jest on bardzo cenny. Tak to szło? – Spytała się mężczyzny – O co tu chodzi? Mam jakiś skarb w mieszkaniu? Przeszukałam wszystko, ale nic takiego cennego…
- A patrzyłaś na coś innego niż rzeczy materialne? – Spytał po chwili i widząc jej zdezorientowaną minę rzucił – To ty byłaś tym skarbem i nadal nim jesteś. Rozumiesz?
Zaskoczona odpowiedzią otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Głos utkwił w jej gardle, a sama spojrzała głucho w przestrzeń. Dlaczego nie wzięła tego pod uwagę? Przecież to było tak banalnie proste.
Nagle coś usłyszeli. Tod lekko odsunął się od leżącej na jego ramieniu kobiety i wstał. Drzwi się otworzyły, a on wiedział co to znaczy.
Spojrzał na swojego oprawcę przeszywającym wzrokiem i ścisnął pięści.
- No, umowa się zakończyła.
- Jak to? – Spytał zaskoczony – Mam jeszcze jakieś kilkanaście godzin!
- Zmiana planów – uśmiechnął się i chwycił za ramię mężczyzny – Nie możemy znaleźć tego drugiego koleżki, będziemy musieli się was pozbyć, bo jak nie to wpadniemy wszyscy.
- On żyje – powiedziała do siebie cicho i będąc zadowolona z tej wiadomości delikatnie wstała z miejsca.
- No już, wychodzimy… - złapał mężczyznę za masywne ramię i pchnął nim w kierunku drugiego pomieszczenia.
- Gdzie go zabieracie?
- Ano, faktycznie! – zaśmiał się – Chcesz się z nią pożegnać?
- Tod! – wrzasnęła – Gdzie cię zabierają, proszę powiedz mi, że to…
- Deuce… – objął jej ciało delikatnie i oparł głowę na jej ramieniu. Wtulił w siebie przerażoną kobietę i wręcz niesłyszalnym szeptem odparł – Rób co ci każę, zaufaj mi, proszę. Ten ostatni raz mi zaufaj…
- No już! – Krzyknął łapiąc za ciało mężczyzny – Nie będziemy czekać wieczności.
- Moglibyście przynajmniej mnie zabić jakoś znienacka – zaczął – Na przykład tak…
Nagle po całym pomieszczeniu rozległ się głośny trzask. Wystrzał z pistoletu dał im uszom sporo bólu i minęło wiele czasu nim się otrząsnęli. Tod spojrzał na ciało swojego dawnego znajomego, które runęło na zimną podłogę i spojrzał na przerażoną kobietę.
- Zabiłeś go… - rzuciła bezdźwięcznie, lecz po chwili się ocknęła – Skąd miałeś broń?!
- W dupie mam jego życie, jeśli chciał zabrać twoje – wrzasnął i złapał za jej dłoń – Dasz radę uciec? Choć trochę. Deuce, to nasza ostatnia szansa.
Kiwnęła lekko głową i z wielkim wysiłkiem szybko ruszyła przed siebie. Przeszli przez drzwi i zauważyli główne wyjście.
Mieli wielkie szczęście gdyż na drodze nie znaleźli nikogo innego. Spojrzeli przed siebie i szybkim ruchem przeskoczyli przez próg wielkiej ruiny.
Każdy ruch sprawiał jej ból, ale wiedziała, że to ich ostatnia szansa.
- Skąd masz broń? – Zapytała ponownie po chwili gdy oddalili się od domu.
- Kretyn nie zorientował się, że wyciągnąłem mu coś z kieszeni za pierwszym razem gdy chciał mnie wyprowadzić z tej dziury…
- Oni nas znajdą, słyszeli strzał.
- Wiem – odpowiedział – Dlatego musimy biec ile się da.
- Zabiją nas – rzuciła.
- Nie zabiją – Odparł i niespodziewanie złapał za jej ciało mocno podnosząc do góry. Zaskoczona jego zagraniem głośno pisnęła, ale szybko usłyszała:
- Nie masz siły by biec…
- Ty też.
Nie odpowiedział nic na to spostrzeżenie. Naraził Emily na śmierć tylko dlatego, że wiedział, że umrze. Czy to nie było egoistyczne?
Nie. Bał się jej, a gdy nadarzyła się okazja postanowił ją wykorzystać. Ludzie zawsze wiedzieli, że jest inteligentny, a on w tej chwili to okazał. Wierzył, że dadzą radę, wierzył w to do samego końca. Mając przed sobą rozścielający się wielki las przełknął głośno ślinę, gdyż wiedział, że nie wiedzą w co się pchają. Emily potrzebuję pomocy, każdy godzina może być jej ostatnią.
Spojrzał w niebo i głośno zaklął. Nagle poczuł jak jakieś korzenie obejmują jego stopy. Wiedział, że to nie skończy się szczęśliwie. Runął jak długi zrzucając z siebie przerażoną kobietę. Stoczył się do jakiegoś dołka i jęknął głośno z bólu. Jednak to nie on był ważny.
- Emily! – wrzasnął w jej stronę, gdy zauważył jak kobieta leży bezwładnie na jakimś pniu. Czy coś się jej stało? – Przepraszam, ja…
- Nie damy rady, rozumiesz? – Zaczęła załamana – Ja nie mam siły i ty też. Oni nas tu znajdą, Tod jesteśmy martwi…
- Nie, nie jesteśmy – odparła łapiąc za jej roztrzęsioną twarz. Spojrzał w jej przestraszone oczy i rzucił – Wszystko będzie dobrze…
- Sam wiesz, że nie.
- Dlaczego tracisz nadzieję? – Spytał wręcz krzycząc – Do jasnej cholery nie trać tej okropnej nadziei. Jeszcze nic straconego.
Nagle usłyszeli jeden strzał. Jeden za drugim. Kobieta głośno krzyknęła i schowała się w ramionach Toda, a ten coraz bardziej zdruzgotany przyciągnął ją do siebie. Oni tu są i oni doskonale o tym wiedzieli.
- Tod… - zaczęła, ale mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć.
- Przeżyjesz. Schronisz się za tymi pagórkami, okryjesz liśćmi, schowasz się do jakiejś jamy. Nie są aż tak bardzo spostrzegawczy jak ci się wydaje. Bennington musiał wezwać pomoc, odnajdą cię i będziesz żyć…
- Tod do cholery zamknij się! – krzyknęła – Nie żegnaj się ze mną! Przecież schowamy się razem!
- Oni mnie szukają i mnie dostaną. Będąc z tobą narażam cię na większe niebezpieczeństwo. Jeśli zobaczą, że jestem z tobą to i ty zarobisz kulką w głowę, a tak…
- Przestań, nie zrobisz mi tego! – Wrzasnęła bezsilna – Nie zrobisz rozumiesz?!
- Zaufaj mi.
- Nie… - krzyknęła w rozpaczy – Tod, nie pójdziesz. Zostań ze mną, proszę…
Usłyszeli kolejny strzał. Były one coraz bardziej głośniejsze. Ponownie skuliła swoją głowę i przerażona spojrzała na jego cierpiącą twarz.
- Deuce, wybacz… - po tych słowach szybko złapał swoimi dłońmi za jej twarz i delikatnie się do niej przybliżył. Nie zwracając uwagi na wszystko inne dotknął jej ust i poczuł ich słonawy smak. Wiedział, że to co robi jest szalone i bardzo dziecinne, ale był świadomy tego co może się stać. Złapał mocniej za jej głowę, ale na tyle ostrożnie by nie sprawić jej bólu i brnął dalej w pocałunek z kobietą, którą kiedyś miał za zadanie zniszczyć.
Po chwili się od niej odsunął. Spojrzał na jej oczy i oparł swoje czoło o jej. Co czuła Emily? Była w lekkim szoku, ale nie potrafiła odsunąć mężczyzny. To było silniejsze niż się spodziewała.
Po chwili pocałował ją po raz kolejny. Wiedział, że każda sekunda przybliża ich do wielkiego niebezpieczeństwa, ale nie potrafił inaczej. Delikatnie objął swoimi ustami jej górnej wargi i zadowolony z tego, że Emily jednak go nie odepchnęła dotknął jej posiniaczonego policzka. Uśmiechnął się lekko przez pryzmat cierpienia i po raz ostatni dotknął jej dłoni.
Nagle wstał i spojrzał na przerażoną kobietę. Nie powiedział nic. Przełknął głośno ślinę i czując jak wszystko zaczyna się w nim mieszać zrobił krok do tyłu. Spojrzał po raz ostatni na leżącą kobietę i pobiegł w drugą stronę.
Chciała coś krzyknąć, ale głos nie mógł przedostać się przez jej gardło. Była bezsilna. Wstała i wiedząc, że musi się gdzieś schować pobiegła w stronę najbliższych wzniesień.
Wracając ciągle wspomnieniami do ich pocałunku zapominała o tym wszystkim co się w tej chwili działo i usłyszała kolejny strzał. Krzyknęła głośno z bólu i nagle zobaczyła zbliżającego się Benningtona.
Pobiegła w jego stronę i wtuliła się w jego ramiona. Sama nie wie dlaczego to zrobiła, przecież przekreśliła to wszystko co między nimi było. Nagle on złapał za jej głowę. Uśmiechnęła się lekko, a Chester widząc, że to sprawia jej przyjemność zniżył swoje dłonie. Teraz dotykały jej szyi.
Nagle poczuła ból.                                              
- Chazz! – krzyknęła głośno i złapała się za pierwszą lepszą rzecz. Nie mogła oddychać. Jego dłonie uniemożliwiły dopływ powietrza do jej płuc, a sama wiedziała, że jeśli ich nie odsunie to zginie. Zginie z ręki osoby, którą kiedyś kochała i nadal kocha…
Nagle obaliła się na ziemię. Krzyknęła coś w stronę mężczyzny, który nadal milczał i zobaczyła ten jego przeszywający wzrok. Patrzył na nią ciemnymi oczami oceniając jej każdy kawałek zmasakrowanego ciała. Dotknął jej bluzki i rozdarł ją na całą długość.
- Błagam! – krzyknęła po raz kolejny i złapała się za pierwszą lepszą rzecz, które okazały się jego nogami – Chester, proszę nie rób mi krzywdy!
On jej jednak nie słuchał. Złapał za jej włosy sprawiając jej coraz gorszy ból. Modliła się o ukojenie.
Osunęła się nagle na zimny grunt. Zamknęła oczy i tylko czuła jak chłodny, aczkolwiek przyjemny wiatr głaszcze jej odkryte części ciała. Zaczęła coś mówić pod nosem, coś w rodzaju pomocy..
Po chwili poczuła jak coś spadło na jej obolałą głowę. Poczuła ogromny ból, który sparaliżował jej cały umysł. Chciała dać radę, ale niestety się jej to nie udało. Ogromny cios od nieznanego przedmiotu sprawił, że kobieta w końcu zamknęła swoje zmęczone oczy i oddaliła od siebie cały otaczający ją ból.


Najdłuższy i chyba najbardziej emocjonalny rozdział na tym blogu. Pisanie jego zajęło mi wiele czasu i uwierzcie mi to nie było dla mnie łatwe. Mogłam go skopać, zepsuć, cokolwiek. Ale myślę, że wyszedł dosyć przyzwoicie.
Jeśli są jakieś błędy, a na pewno są, to wybaczcie. Miałam tego bardzo dużo do sprawdzenia i mogłam coś przeoczyć.
No także ten... Z następnym może wyrobię się tak szybko jak z tym, ale niczego nie obiecuję. 
Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal są przy mnie i to czytają ;)

PS. Kocham was za tą liczbę wyświetleń, serio :))

niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział LV



Mężczyzna usiadł na drewnianym krześle i wiedząc, że w tej chwili może nie wydobyć z siebie nawet najprostszych słów wziął głęboki wdech. Postanawiając nie zabierać dłużej czasu oraz nie dać się ponieść swoim rozchwianym emocjom spojrzał spokojnie, na ile to było w tej chwili możliwe w stronę Shinody.
- Po prostu nie wiem gdzie ona w tej chwili jest…
- Wyjechała… - powiedział bezdźwięcznie będąc pewnym swoich słów.
- Nie – rzucił – Jej pieprzony ojciec najprawdopodobniej ją porwał.
Mike spojrzał na Benningtona jak na idiotę:
- Czekaj, czekaj… Czyli chcesz mi powiedzieć, że Emily została uprowadzona?!
- To też nie jest dla mnie łatwe – popatrzył na niego czując jak wszystko w jego wnętrzu buzuje – Kojarzysz tego kolesia, którego Emily miała dość?
- Tego od jej pracy? – Spytał chcąc poukładać sobie to co wcześniej usłyszał.
- Tak – zrobił przerwę – On był wspólnikiem jej ojca, chciał ją znaleźć. Pieprzony baran, najpierw ją zastraszał i nie dawał w różnoraki sposób spokoju, a teraz odezwały się u niego wyrzuty sumienia. Boi się pewnie konsekwencji, już nie jest ich pośrednikiem więc nie chce by go wkopała – wziął do ręki telefon i podał Shinodzie. Ten zdezorientowany przechwycił go szybko i odczytał nic nie mówiącą mu wiadomość – Pisał szybko – Bennington zaczął mu wyjaśniać – Bardzo szybko, literki nie są w wielu miejscach niedopasowane, ale z tego co wiem koleś był gdzieś na jakiejś polnej dróżce przy wyjeździe z miasta. Nadal nie wiem za jaką cholerę się tam szwendał, ale wiem, że coś było na rzeczy. Nie ma go od kilku dni, przeszukałem wszystkie zakątki w tym miejscu, dzwoniłem i nic.
- Myślisz, że jego też złapali? – Spytał po chwili – Pisze tu jeszcze, że znalazł gości od Emily.
- Albo po prostu wyjechał i umył się z zarzutów.
- Chester, to by było naciągane – rzucił bez namysłu zdenerwowany Shinoda – Ale z drugiej strony ta historyjka z porwaniem jego też jest jakaś dziwna. No, a weźmy pod uwagę to miejsce. Błagam cię, kto normalny chodzi po takich dzikich polach pod koniec dnia?
- On jest pieprznięty – rzucił po chwili i oparł się o krzesło – Emily nie ma już ponad tydzień, ja nie wiem co mam robić! To jest jakaś paranoja – wstał i złapał się za głowę – Staram się jak mogę, a jedyne co słyszę od policji to kurwa to, że jej szukają choć tak naprawdę mają to w dupie. Nikt nic nie może zrobić, ten typ uciekł, jej ojciec też… - kopnął ze złości w wystającą szafkę kuchenną i wrzasnął – To kurwa wszystko przeze mnie! Nikt nie jest winny tak jak ja! – odwrócił się w stronę przyjaciela i dodał – Gdyby nie było tej sytuacji z Marlene to bym był przy niej, nie pozwoliłbym jej wracać do tego pieprzonego domu…
- Jeśli ojciec coś planował nic nie mogłeś zrobić – wtrącił się chcąc go podnieść na duchu.
- Mike, wiem jak było. Wymknęła mi się spod kontroli, a teraz nie wiem gdzie jest. A to jest tylko dlatego, że nie mogłem jej pomóc – spojrzał za okno i wkurzony rzucił – Wszystko przez to, że Marlene przyjechała, nic więcej.
- Nie przyjechałaby gdyby nie ja, więc to tak jakby moja wina – dodał – A gdyby nie Jessica, a co się z tym wiąże Scott nie byłoby takiej sytuacji – dodał – Chester, wszystko zaczęło się psuć po wkroczeniu tego dupka. Nie widzisz tego? Przeszedł, zrobił krzywdę Emily, wziął mi Jessicę, pobił cię i mnie, potem ta rozprawa, a reszta potoczyła się dalej. To jest jakiś obłęd! – Krzyknął – Ten pierdolony dupek poprzewracał nam życie – spojrzał na niego – Przynajmniej wtedy ty i Emily zbliżyliście się do siebie.
- A ty poznałeś Lisę, więc nie jęcz, że masz źle – rzucił – Dodajmy jeszcze, że Joe się zaręczył i pojechał z Tiffany do Hiszpanii…
- Dałeś im w końcu te bilety? – Spytał po chwili zbaczając z tematu.
- A co miałem zrobić? – Spytał sfrustrowany – Wyrzucić?
Zapadła na chwilę cisza. Spojrzeli na siebie w milczeniu analizując dokładnie każdy swój ruch. Wiedzieli, że w tej chwili tkwią w takim miejscu gdzie nie mogą nic zrobić. Gdyby jeszcze mieli pojęcie na temat tego jak zacząć ich szukać, gdzie mogą być to ta sprawa byłaby sto razy łatwiejsza, jednak tak nie było.
- Chester, ja nie chcę ci nic mówić, ani nic z tych rzeczy tylko… - złapał za jego dłoń i starając się nie spojrzeć w jego oczy rzucił z bólem – Ale wiesz, że powinieneś być przygotowany na wszystko. Sam mówiłeś, że to niebezpieczny typ, dostawała pogróżki…
- Mike, proszę cię przestań – rzucił po chwili odsuwając się od niego.
- Ja tylko chcę byś się nie załamał po tym jak oni…
- Kurwa Mike, uspokój się! – wrzasnął po chwili wyprowadzając się z równowagi. Odsunął od niego dłoń i odparł – Nie mów mi takich cholernych rzeczy, bo ja jestem przekonany, że ona żyje! Ona nie może zginąć, ona nie zginęła – powiedział to wręcz przekonany łapiąc się za głowę – Ona nadal żyje, rozumiesz?!
Nie odpowiedział nic. Odwrócił swój wzrok i nie chcąc już po raz kolejny podnosić Chestera na duchu zrezygnował. Oparł się o krzesło i mimowolnie poprawił kołnierz przy swojej koszuli.
- Już kilka razy słyszałem o tym, że może już jej nie być – rzucił spokojniej – Od jej pieprzonego kolegi, od policji. Ciągle mi wmawiają, że ślad po nich zaginął, że nic najprawdopodobniej nie da się zrobić oraz to, że nie powinienem mieć jakichkolwiek nadziei na pozytywne zakończenie tej sprawy. A teraz ty, zamiast wspierać wbijasz mi nóż w plecy. O to ci chodzi?
- Chester, przepraszam…
- Po prostu nie wmawiajcie mi nieprawdy. Gdzieś w głębi duszy czuję, że ona tu jest, nie wiem gdzie, ale to czuję. Każdego dnia coraz trudniej mi z tym żyć, ale co ja mogę zrobić? Powiesić się? – spojrzał na niego – Muszę z tym walczyć, bo inaczej stracę tę ostatnią nadzieję.
Nastąpiła cisza. Mike spojrzał na swoje dłonie uświadamiając sobie, że może on zaczął się już powoli przyzwyczajać, że Emily nie ma. Nie było jej od długiego czasu, a sam wiedział, że w tej chwili ich kontakty się skończą. Że ich przyjaźń zostaje wystawiana na próbę, a tej próby nie zdadzą.
- Znajdę ją – rzucił – Znajdę ją, tych pierdolonych debili i…
- I co? Poobijasz im ryje? – Spytał po chwili – To nie są zwykli ludzie! Jeśli ty ich znajdziesz, to pewnie będą to ostatnie osoby, które będziesz widział, zaręczam ci. Nic nie zrobisz, możesz czekać i tyle. Tego typa złapali i co? Nie ma po nim śladu. A może on już nie żyje?
- Ty nie rozumiesz, że ja wariuję jak siedzę bezczynnie?!
- A ty nie rozumiesz, że jeśli zrobisz coś głupiego to już nigdy jej nie zobaczysz?! – Spojrzał na niego sfrustrowany i dodał – Zastanów się nad tym co masz zamiar zrobić. W tej chwili nie kieruj się sercem, ale też rozumem.
- A ty kierowałeś się rozumem jak Jessica zniknęła po rozprawie?
Tego się nie spodziewał. Czyżby w tej chwili wychodził na zwykłego hipokrytę?
- Sam wiesz jaka była sytuacja, ja musiałem odkryć prawdę.
- A ja muszę uratować osobę, którą kocham – rzucił po chwili – A to jest moim zdaniem ważniejsze od jakiejkolwiek prawdy.

***

Coś szarpnęło jej ramieniem. Otworzyła przestraszone oczy i nagle zauważyła strużkę światła, która przedostała się przez otwarte drzwi. Nie mogła powiedzieć, że się nie ucieszyła z powodu ujrzenia słońca, bo nie widziała go od kilku dni, ale z tym też zaczął wiązać się strach. To może w tej chwili nadchodzi jej koniec?
Chciała coś powiedzieć, ale jakimś cudem coś zatkało jej usta. I to nie była żadna namacalna rzecz, była w takim szoku, że nie potrafiła w tej chwili wydobyć z siebie nawet żadnego jęku bólu.
Odwodniona i zagłodzona wstała z podłogi i mrużącymi oczami spojrzała na oprawcę. Trzymał jej zakrwawione ramię i prowadził gdzieś w stronę jakichś ruin. Co to było?
Bała się. Cholernie się bała, za wszelką cenę nie chciała tam iść.
Wydobyła z siebie ciche „Nie” i wycieńczona upadła na grunt. Spojrzała na wypaloną trawę i spróbowała wziąć głęboki wdech. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tak rażącego światła więc za wszelką cenę nie chciała otwierać szeroko oczu.
Coś kopnęło ją w udo. Jęknęła na tyle ile to możliwe i podniosła głowę w stronę mężczyzny.
Uśmiechał się.
Uśmiechał się od ucha do ucha z jej bólu i cierpienia.
Nagle pojawiła się u niej wściekłość. Wiedziała, że nie może pokazać tego, że coś ją boli więc ścisnęła lekko zęby i pragnąc poczuć jakąś krople wody oblizała suche wargi. Nie odezwała się nic sensownym, jej usta wydobywały z siebie tylko pojedyncze sylaby, które nie układały się w całość.
- No wstajemy księżniczko – zaśmiał się i mocno złapał za jej rękę – Książę na białym koniu po ciebie przyjechał i chcemy wyprawić wam wesele – spojrzał na nią i szepnął do jej ucha – Będziesz piękną panną młodą.
Przeszła przez jakiś próg ściskając ręce i oparła się o wystający mur. Nie chciała po raz kolejny dostać za to czego praktycznie nie zrobiła więc zdobyła w sobie jeszcze tę resztkę sił i przedostała się do jakiejś salki.
Nie było w niej praktycznie nic, prócz dwóch krzeseł i jednego w połowie zamurowanego okna. Szare, gołe ściany powiększały pomieszczenie, ale i tak i tak się w nim dusiła. Musiała wyjść na powietrze, ale wiedziała, że nie może tego zrobić.
Chciała przełknąć ślinę, lecz to było niemożliwe. Gardło paliło ją od środka, a sama wiedziała że z każdą godziną traci siły.
Upadła bezwładnie na jedno z krzeseł i spojrzała w jego stronę.
- Jest ci tu źle? – Spytał po chwili – Coś ci tu nie pasuje? Miła atmosfera, masz gdzie spać, opiekujemy się tobą…
Syknęła coś w bólu. Nie chciała wdawać się w pogawędki z mężczyzną, którego wręcz nienawidziła.
Wiedziała, że każdy krok zbliża ją do destrukcji. Ale postanowiła coś gdy leżała w tej piwnicy. Nie da się ośmieszyć. Nie da się zmienić, nie da się zastraszyć, nie pozwoli by robili z niej kogoś kim nie jest. Nie chce być dla nich miła, pokaże do samego końca, że ich nienawidzi.
Mimowolnie podniosła kąciki ust gdy zauważyła jak mężczyzna się do niej zbliża.
- Czego nic nie mówisz? – Spytał łapiąc za jej policzek – Boisz się mnie?
- Jesteś zwykłym cieniasem, by się ciebie bać – rzuciła i nagle poczuła okropny ból policzka. Złapała się lekko za niego i spojrzała z pogardą na mężczyznę, który w tej chwili ją uderzył.
- Jesteś zbyt bardzo pyskata młoda damo – zaśmiał się – Musimy nauczyć cię jak powinna naprawdę zachowywać się kulturalna kobieta.
- Dajcie mi najpierw jakąś wodę – rzuciła nie mogąc już opanować pragnienia.
- Jesteś spragniona? – Spytał po chwili – Wiesz, o tym nie pomyślałem.
Odszedł od niej i postawił drugie krzesło w dalekiej odległości naprzeciw niej.
- Pogramy sobie w coś – zaśmiał się i na chwilę uchylił drzwi. Pisk z zawiasów spowodował to, że Emily złapała się lekko za uszy, w tej chwili wszystko wydawało się być jej męczarnią.
Ile godzin jej zostało?
Nagle do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Spojrzeli na zmasakrowaną kobietę i posadzili na krześle swoją ofiarę.
- Boże! – pisnęła lekko i wstała z miejsca – Tod!
- Jaki Tod? – Spytał ze śmiechem trzymając kobietę w objęciach – Znacie się tyle, a on nie zdradził ci swojego prawdziwego imienia?
Zaskoczona jego słowami osunęła się na krzesło i usłyszała:
- Emily, nie daj się im by nastawili cię przeciwko mnie! – krzyknął – Emily, błagam…
- Tod! – krzyknęła w rozpaczy. Nie potrafiła powiedzieć nic sensownego – Co oni od nas chcą?
- Nie martw się, wyciągnę cię z tego gówna – krzyknął i nagle jeden z mężczyzn głośno się zaśmiał:
- W Królewnie Śnieżce wszystko kończyło się szczęśliwie, w Kopciuszku tak samo, W Śpiącej Królewnie też. I zawsze ta sama historia. Siły dobra pokonują zło – zaśmiał się ponownie – W życiu tak nie ma, wybaczcie. Ale zdążycie się jeszcze sobą nacieszyć przez jakieś… kilka dni?
Tod spróbował wstać z krzesła i mocno szarpnął za swojego oprawcę:
- Spróbujecie jej coś kurwa zrobić! – wrzasnął głośno.
- Nic nam nie zrobisz – odparł – Już nie jesteś tym Todem, który siał spustoszenie gdy przybywał, tylko marnym Christianem, który w tej chwili jest na dnie. Przykro mi, ale zasłużyłeś na to.
- Nikt nie zasługuje na takie coś – odezwała się kobieta patrząc na niego.
- Nie pouczaj mnie złotko.
- Nie mów tak do mnie sukinsynu – wrzasnęła i nagle poczuła kolejny cios z jego strony.
- Zostaw ją!
Złapała za bolącą stronę twarzy i poczuła zlatującą krew. Oparła się o krzesło i spróbowała wziąć głęboki wdech. Tak by choć na chwilę odejść myślami od tego miejsca.
- Słyszałem, że jesteś spragniona – zaczął po chwili – Okej. Dam ci się napić – zaśmiał się lekko – Ale z jednym haczykiem – wziął do ręki wodę i małą szklankę. Położył je przed kobietą i wskazał palcem na siedzącego mężczyznę – Jedna pełna mała wypita przez ciebie szklanka równa się jedno uderzenie w twojego znajomego.
Spojrzała na niego przerażona.
Wszystko zaczęło się w niej telepać. Była bezsilna, a tak bardzo chciało się jej pić. Czuła, że w każdej chwili może stracić przytomność, świadomość. Była tego bliska.
- Żartujesz…
- Mówię całkiem poważnie.
Spojrzała na Toda, a konkretnie na jego wymowną minę i rzuciła:
- Okej – kopnęła butelkę na drugi koniec sali i rzuciła – Więc z taką umową możecie się pieprzyć.
- Popierdoliło cię?! – krzyknął Tod – Pij to do cholery!
- Teraz to ty jesteś nienormalny!
- Przecież widzę, że ledwo stoisz na nogach!
- Jak to wypiję, to ty ledwo będziesz stał!
- Mnie miej w dupie i tak wszystko spierdoliłem. Kiedyś byś wzięła to bez skrupułów, co ci teraz przeszkadza wypić tę jebaną wodę?!
- Och, jakie to słodkie – zaśmiał się – Poczekajcie, wezmę chusteczki, bo się rozpłaczę ze wzruszenia – spojrzał na nich – Dwa gołąbeczki ratują się wzajemnie, chociaż i tak wiedzą, że nic ich nie uratuje.
- Pierdol się – rzucił Tod patrząc na niego – No, wal śmiało. Jeśli myślisz, że tak mnie wykończysz to jesteś w błędzie.
- Nie będę ciebie bił – odparł – Jeśli zrobisz coś co będzie mi nie odpowiadało to karę dostanie dziewczyna.
Przywiązał kobietę do krzesła i wiedząc, że nie da rady nawet ruszyć się z miejsca zrobił to samo z mężczyzną. Emily starała się nie załamywać widząc jego obszerne rany na ciele, ale nie było to aż tak łatwe. Wiedziała, że to wszystko przez nią.
- No to zostawiam was samych – rzucił im oczko – Tylko nie szalejcie tam zbytnio…
Spojrzeli na siebie w skupieniu słysząc tylko śmiech wychodzącego mężczyzny.

***

Blondynka usiadła obok zajętego mężczyzny i spojrzała w jego oczy. Przełknęła głośno ślinę i wiedząc, że to co powie jej samej złamie serce zaczęła:
- Wyprowadzam się…
- Znalazłaś już jakieś mieszkanie? – Spytał odrywając się od swojej papierkowej roboty, na której szczerze mówiąc nie mógł się skupić.
- Tak, gdzieś kilkadziesiąt kilometrów stąd – niewinnie popatrzyła na jego dłonie – Nie będziesz musiał mnie codziennie widzieć…
- Co ty mówisz? – Spytał zaskoczony – Ty myślisz, że ja się chcę ciebie pozbyć?
- Nie potrzebujesz mnie.
- Ale nie odrzucam.
- Odrzucasz – zdesperowana wstała z miejsca – Ciągle mnie odrzucasz, od czasu gdy się z nią spotykasz nie masz dla mnie czasu.
- Jessica, kocham Lisę i nic tego nie zmieni. A to, że ona czasem nie zgadza się na to, że tu jesteś to jest normalne, ja też nie chciałbym by jej były mieszkał u niej przez pewien czas.
- Nie chcesz mnie, prawda? – Spytała.
- Zawsze możesz do mnie napisać, ale wiedz że to skończony rozdział w moim życiu. Przepraszam cię, ale miałaś swoje pięć minut których nie wykorzystałaś.
- Ale ja się zmieniłam…
- Ja też – odparł po chwili – Ja właśnie też się zmieniłem i widzę teraz więcej błędów niż wcześniej.
- Jesteś podły – rzuciła i stanęła stanowczo naprzeciw niego.
- Zawsze taki byłem, szkoda, że dopiero teraz przejrzałaś na oczy – spojrzał w jej stronę i dodał – Nie chcę rozgrzebywać starych ran. Wybrałaś taką drogę, a ja taką. Zależy mi na Lisie i teraz ona zajmuje pierwsze miejsce w moim życiu. Zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym, ale musisz się pogodzić, że już między nami nic nie zaistnieje. Nawet jakbyś się starała ja już nigdy nie będę mógł zbliżyć się w taki sposób by zapomnieć o tym co było wcześniej. Bardzo chciałbym by to się potoczyło jakoś inaczej, ale jednak los tak chciał – złapał za jej dłoń i lekko się uśmiechnął – Jesteś piękną kobietą, przed tobą jeszcze całe życie. Bez problemu znajdziesz innego mężczyznę, który cię pokocha, mogę ci to przyrzec.
- Ale ja nie chcę innego Mike – ujęła jego dłoń – Ja chcę tylko ciebie.
- Trochę na to za późno…
- Nigdy nie jest za późno.
- Odrzuciłaś moją miłość, dlaczego ja nie mogę odrzucić twojej?
- Bo jesteś inny.
Zaśmiał się lekko i potrząsnął głową. To nic nie miało sensu.
- Przykro mi, ale będzie najlepiej jak się przejdę…
- Mike kocham cię – rzuciła bezwstydnie  – Sam wiesz, że jak wrócisz mnie już tu nie będzie. Muszę dzisiaj wyjechać z tego miejsca i już nigdy się nie spotkamy…
- Jessica jesteś dziwna – rzucił ze śmiechem – Dlaczego tylko mówisz, że mnie kochasz, a tego nie okazujesz? Raniłaś mnie przez wiele miesięcy, wycierpiałem wiele głównie przez ciebie. Nie mogłem sobie poradzić z myślą, że już nie jesteś moja, a teraz uświadamiasz sobie, że jestem dla ciebie ważny.
Popatrzyła na niego i złapała a jego twarz:
- Pokażę ci, że jesteś dla mnie ważny – odparła – Tylko nie odchodź, zostań przy mnie. Proszę…
Zamarł. Nie wiedział, czy to kolejna podstępna gierka z jej strony, nie mógł oddzielić tego co prawdziwe od tego co fałszywe. Tkwił w kropce. Chciał dowiedzieć się wielu rzeczy, ale wiedział, że dalej brnąc w jej czyny może sprowadzić na siebie sporą katastrofę.
- Spędź, ze mną to popołudnie jak kiedyś – rzuciła – Chcę tylko ciebie, chcę znowu twojego oddechu na mojej skórze – przybliżyła się do jego ucha i szepnęła – Zaufaj mi, Lisa nie będzie o niczym wiedzieć.
- Jessica, przestań…
Ale kobieta złapała mocno za jego dłoń i bez skrępowania założyła ją na swoje biodro. Zaskoczony jej zagraniem lekko odepchnął rękę, ale to było i tak bez znaczenia, bo kobieta przygniotła go swoim ciałem do ściany. Czuł się osaczony. W jego głowie zaczęło mknąć miliard myśli, ale wiedział, że w tej chwili nie zdoła ich poukładać. Mózg przerwał swoją pracę, a serce zaczęło bić jak szalone.
Dotknęła lekko jego bluzki i włożyła dłonie pod jego bluzkę.
- Przestań… - powtórzył po raz kolejny.
- Wiem, że tego chcesz – szepnęła nagle – Chcesz choć na chwilę powrotu do przeszłości, wiem, że jakaś cząstka ciebie nadal mnie kocha. Mike, zobacz… - złapała za jego dłoń i włożyła ją pod swoją bluzkę – Moje serce tak bije dla ciebie…
Nim zaprotestował poczuł na swoich ustach jej pocałunek. Mocno przygniotła go do ściany i z całych sił napierała na zaskoczonego mężczyznę.
Odsunął się od niej. Zaskoczony zrobił krok w przód i będąc zażenowanym jej zachowaniem lekko się zaśmiał:
- Jessica, zrozum do cholery, że to koniec. Żadne twoje gierki już na mnie nie zadziałają. Jestem szczęśliwy i nie chcę byś to wszystko niszczyła, bo przejrzałaś na oczy. Przykro mi, ale…
Nie zwracając na to uwagi pchnęła nim na kanapę i usiadła na jego klatce piersiowej. Spojrzała w oczy przerażonego mężczyzny i szepnęła:
- Tylko jeden raz Mike, tak jak było dawniej…
- Mówiłaś, że się zmieniłaś – zauważył po chwili – A nadal robisz za dziwkę. Wytłumacz to.
Zaskoczona jego stwierdzeniem wstała z kanapy i z lekkim uśmiechem rzuciła:
- Słucham?
- Myślisz, że przez łóżko załatwisz wszystkie problemy – zaczął – Tak jak było wcześniej. Miałaś jakiś problem to wolałaś się komuś oddać by zapomnieć o tym otaczającym cię gównie. Tak jak teraz.
Zaśmiała się głośno i nie wiedząc co odpowiedzieć zdenerwowanemu mężczyźnie rzuciła:
- Jesteś zwykłym chamem – odwróciła się w drugą stronę – Jak mogłeś?! Ty sukinsynu!
- Ktoś to w końcu musiał zrobić – odparł z grobową miną i wstał z kanapy poprawiając lekko swoją koszulę – Po prostu jasno dałem ci do zrozumienia, że to koniec, a ty dalej knujesz jakieś intrygi. Przepraszam Jessica, ale nie tym razem.
- To wytłumacz mi po jaką cholerę po mnie przyjeżdżałeś do tego pieprzonego Waszyngtonu!
- Martwiłem się i tyle!
- Jakbym była obojętna to byś się nie martwił.
- O Emily też bym się martwił, a Emily nie kocham. Jak ciebie.
Z wściekłością spojrzała w jego twarz i rzuciła:
- Nienawidzę cię – nie wiedząc jak zranić swojego towarzysza wrzasnęła głośno po raz kolejny te słowa jak infantylna czternastolatka i trzasnęła mocno drzwiami.

***

- Jak się czujesz? – Spytał po chwili mężczyzna patrząc na półprzytomną kobietę. Oczy zdradzały to jak nienawidzi praktycznie wszystkich, którzy są w tym pomieszczeniu, ale zdradzały też jej bezsilność.
- Czuję, że to mój koniec – zaśmiała się lekko.
- Nie możesz się tak czuć, rozumiesz? – Krzyknął.
- Nie jadłam od wielu dni, nie piłam od tak bardzo długiego czasu, nie spałam, zaczynam widzieć jakieś dziwne rzeczy – odparła bez emocji – Wygrali.
- Jeszcze nic nie wygrali – oznajmił – Nie możesz pozwolić na to by mieli satysfakcję.
- A co zrobisz? – Spytała po chwili – Zbijesz ich? Może powiesz jacy są niesprawiedliwi? Albo nawrzeszczysz na nich? – zwróciła się do niego podnosząc swoją zmasakrowaną twarz – Nic nie zrobisz i ty doskonale o tym wiesz.
- Planuję od kilku dni ucieczkę z tego miejsca.
- I jak ci idzie? – spytała z lekką ironią.
- Musze mieć jeszcze trochę czasu – zwrócił się ku niej – Ale nie wiem czy ty dasz radę.
- O mnie się nie martw i tak już nie chcę żyć – Emily zamknęła na chwilę oczy. Chcąc zapomnieć o tym co ją w tej chwili otacza dała ponieść się dźwiękowi świergoczących koników polnych, które grasowały w wielkich trawach. Noc była spokojna, nawet bardzo. Każdy jej szelest przyprawiał ich o dreszcze choć tak naprawdę to jej mogli się najmniej obawiać. Bali się, że to może być ich ostatnia rzecz jaką zobaczą w swoim życiu.
- Masz wiele osób, które cię potrzebują – odparł – A ja? Ja kogo mogę mieć? – spytał zrozpaczony – Miałem kiedyś narzeczoną, ale jakieś pierdolony sukinsyn chciał się nią zabawić. Szukaliśmy jej przez tydzień i w końcu ją znaleźliśmy – rzucił – Na jakiś mokradłach. Rodziców nie miałem i nawet nie wiem czy nadal żyją. Matka chciała mnie usunąć, ale po jakimś czasie uznała, że może mnie gdzieś porzucić i tak oto przez całe życie chodziłem do domu dziecka – spojrzał na nią i sprostował – Nie no, nie przez całe życie. W wieku trzynastu lat uciekłem z tego gówna, bo nie mogłem znieść tych wszystkich rozwydrzonych mord, które mnie nienawidziły. Wtedy zaopiekował się mną twój ojciec i to ja byłem zawsze przy nim. Dawał mi jedzenie, miejsce do spania, a ja mu w zamian załatwiałem wiele spraw.
- Nie chciałeś się uwolnić? – Spytała przerywając mu jego wypowiedź.
- Chciałem raz, ale ten kto się od niego wyrwie nie dożyje następnego dnia.
- A ty nadal żyjesz, bo coś dla niego znaczysz.
- Gówno prawda! – krzyknął – Ten typ nikogo nie kocha, a ciebie chciał tylko wykorzystać. Przypomniał sobie o tobie, zabił twoich rodziców i zaczął szukać…
- Jak to ich zabił? – Spytała zaskoczona – Oni zginęli w wypadku!
- Oj Deuce… - zaczął – Jaka ty jesteś naiwna. Rozumiem, wypadki chodzą po ludziach, ale nigdy cię nie zastanawiało to wszystko?
Nie wiedziała co ma myśleć. Jej ojciec zabił jej rodziców.
- On kochał moją matkę!
- I to był ten błąd. Wtedy miał jechać sam twój ojciec, ale twoja matka się rozmyśliła i wsiadła z nim do tego cholernego samochodu. Nie mógł sobie wybaczyć, że stracił taką szansę, nawet nie pojawił się na pogrzebie.
- Ale jak on ich zabił? Przecież to był wypadek samochodowy?
- Ktoś im podjechał specjalnie pod koła. Twoi rodzice stoczyli się w rów, dachowali, a to że nie byli dobrze zabezpieczeni sprawiło to, że nie było już nic po nich zbierać. Przykro mi…
- Po cholerę było mu to wszystko?!
- Byłaś jego i tylko jego. Walczył o ciebie, ale twoja matka nie wybrała jego, mimo tego że on chciał  się jej oświadczyć. Przez wiele lat planował jak się do was zbliżyć. Obserwował cię na placach zabaw, raz nawet do ciebie podszedł, ale pewnie na tym się skończyło. A teraz gdy zaczęłaś stawiać mu niesamowity opór chce pokazać ci, że to on jest panem, a ty jego ofiarą. Tak było zawsze więc nie masz się co dziwić. Tylko błagam – zwrócił się do niej – Nie poddawaj się w tej chwili. Masz osoby, które cię kochają i masz do kogo wracać. Założę się, że połowa z nich by się załamała gdyby dowiedziała się o twojej śmierci.
- Ale ja jej chcę – odparła z lekkim uśmiechem – Ja już nie mam siły i nadziei, że wszystko będzie w porządku.
- Wyciągnę cię stąd i będzie dobrze.
- Do kogo wrócę? Może do mojego domu w którym nie czuję się bezpiecznie?
- Do Benningtona.
- Ja już dla niego nic nie znaczę…
- Nienawidzę typa, ale grubo się mylisz – spojrzał na nią i ze wściekłością dodał – On cię ze mną szukał. Tylko mnie złapali, a on został sam. Jest głupi jak but, ale znaczysz dla niego o wiele więcej niż myślisz.
- Sam wiesz jaka była historia…
- Ale nie wiesz jaka była historia po tym – przerwał jej – Zrobisz jak uważasz, ale będziesz do cholery żyła!
- Po co to robisz co? – Spytała po chwili – Kilka miesięcy temu też chciałeś mnie zabić.
- Nie chciałem ci nic złego robić.
- Pamiętam jak kiedyś chciałeś mnie uderzyć.
- I to był mój błąd.
- Jesteś niezdecydowany!
- Nie nazwałbym tak tego.
- A jak?! – Jej oczy wręcz skierowały się na twarz zmasakrowanego mężczyzny i bez jakichkolwiek emocji usłyszała:
- To nie jest ważne.
- Dla mnie jest – uspokojona złapała się lekko za lewy bok. Tod widząc jej grymas na twarzy lekko się podniósł, na tyle na ile pozwalały mu liny i spytał:
- Wszystko w porządku?
- Nie – uśmiechnęła się – Ale ja się tym nie martwię.
- Powinnaś…
- Chcę jak najszybciej umrzeć, bo już dłużej nie tutaj wytrzymam, uwierz mi. Pierwszy raz modlę się o śmierć.

***

Głośny śmiech przeszedł po całym pomieszczeniu. Jeszcze kilka godzin temu nie było słychać tutaj żadnej żywej istoty, a teraz te cztery ściany brzmią jednym wielkim hukiem.
Dorosły mężczyzna spojrzał na podłogę i nie mogąc opanować swojego szczęścia krzyknął:
- Nie no kurwa, jak wyście to zrobili? – spytał – Nie mieliście żadnych świadków ani nic?
- Nie sądziliśmy, że typ będzie chodził po parku w tak późnych porach wieczornych. No fakt – spojrzał na swojego szefa dumnie – Dostał trochę po ryju, ale oprócz tego ma się dobrze. Mogłem mu złamać nos, ale gówno mnie to w tej chwili obchodzi.
- Macie ode mnie premię – rzucił z uśmiechem i nagle usłyszał:
- A co robimy z dziewczyną?
- Za dwa dni wyjeżdżamy. Nie zabiję jej, ale trzeba pozbyć się tego typa tutaj i Christiana. Tę sprawę załatwimy jutro, dzisiaj nie biorę się za brudną robotę.
- Ona coś będzie o tym wiedzieć?
- Odurzymy ją lekko, to nie groźne.
- Ona jest wycieńczona!
- Ej – zaczął wkurzony – Zaczynasz tchórzyć?
- Nie, tylko ona już ledwo co się na mnie patrzy.
- Niech wie, że buntem nic nie zdziała – odparł zdenerwowany – Zresztą to ja tutaj ustalam warunki, a wy się tylko dostosowujecie.
Dwóch mężczyzn spojrzało na siebie znacząco. Nie chcąc rozpętać kolejnej niepotrzebnej dyskusji spuścili lekko wzrok na podłogę, a jeden z nich spytał:
- To co z nim robimy?
- Zabawimy się troszeczkę – uśmiechnął się pokazując tym samym swoje wszystkie przednie zęby, które przeżółkły już od stosowania różnych używek – Weźcie go zanieście do nich. Zobaczymy jaka będzie reakcja.
Kiwnęli pozytywnie głowami i złapali leżącego mężczyznę za ramiona. Jego masywne, aczkolwiek nie tak ciężkie ciało przeczołgało się po ruinach wielkiej rudery okaleczając lekko niektóre części skóry na stopach. Po chwili wielkie stalowe drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a wszyscy trzej, a raczej czterej mężczyźni weszli do niewielkiego pomieszczenia.
Rzucili ciało ofiary na podłogę rozbijając lekko jego głowę o wystający kamień i spojrzeli na zszokowaną dziewczynę:
- Chester?! – Krzyknęła niedowierzając samej sobie. Nie! To halucynacje, już wcześniej je miała. Zamknęła oczy i będąc pewna, że to są wytwory jej chorej wyobraźni krzyknęła – Zabijcie mnie, błagam. Chcę byście mnie zabili.
- Co on tu do jasnej cholery robi? – Krzyknął Tod. Czyli to nie sen, nie zwidy. On tutaj leży naprawdę.
- Chciał was odwiedzić – odpowiedział po chwili – Czy to takie dziwne?
- Po co go w to pakujecie? – Spytał po chwili mężczyzna – On nie ma nic wspólnego z tą sprawą! – rzucił Tod chcąc wydostać się z pułapki.
- Przestań, przecież wiemy kto nadesłał na nas glinom. A jemu też należy się nagroda za to co zrobił.
- Puśćcie go! – Wrzasnęła po chwili – Do cholery jasnej puśćcie go! On nie jest nic winny!
- Zamknij się – Jej ojciec z wręcz ujawniającą się wściekłością na twarzy wrzasnął do niej i stanął naprzeciw jej krzesła – Jesteś. Na. Dnie. – Idealnie wypowiedział każde z tych słów i uśmiechnął się w jej stronę – No chodź, przytul się do mnie.
- Spierdalaj – wrzasnęła i z całej siły walnęła go w policzek. Zaskoczony jej reakcją spojrzał na nią wściekle i z całych sił uderzył Emily w sam środek brzucha powodując tym samym to, że kobieta wraz z całym krzesłem wywróciła się do tyłu. Złapała się za bolącą część ciała i ukradkiem spojrzała na leżącego Benningtona. Nie uświadamiając sobie, że to ona go tu sprowadziła zaczęła nerwowo przegryzać wargę by zapomnieć o tym całym bólu.
- Szefie – zaczął niepewnie widząc posturę kobiety – Ty ją zabiłeś.
- Nie jej nie zrobiłem – zaczął zdenerwowany i złapał za jej ramię – Jest tylko trochę poturbowana nic więcej. Zresztą, sama zasłużyła na takie coś więc nie powinna mieć do nikogo żadnych pretensji.
- Wypuśćcie go, błagam – Jej głos w tej chwili się załamał. Zaczęła skrzeczeć, nie mówić. Nie potrafiła wydobyć z siebie więcej emocji, brak wody w organizmie uniemożliwił jej jakikolwiek płacz. Mogła tylko błagać, nic więcej.
- Ale on nie wyjdzie stąd żywy złotko – odparł łapiąc za jej zakrwawiony policzek – Oni we dwójkę już nie żyją.
- Ja chcę zginąć – odparła bez emocji – Zabij mnie do cholery! Czy to jest takie trudne?!
- Nie chcę byś zginęła.
- A właśnie to robisz – odparła – Robisz wszystko by mnie tu nie było. Fizycznie jeszcze jestem, a psychicznie już mnie nie ma. Zniszczyłeś mnie, zniszczyłeś całą moją osobowość i teraz chcesz mi ich odebrać. Jakbym była nikim! Dlaczego jestem dla ciebie tylko nic nie znaczącą osobą, mimo tego, że jestem twoją córką?
- Nic nie zrobią na mnie twoje wrażliwe przemówienia – zaśmiał się i odplątał jej sznur – Chcesz wolności, proszę. Możesz stąd uciec, ale bądź pewna że wraz z przekroczeniem tego muru ci dwaj panowie dostaną kulkę w łeb.
- Dlaczego to robisz?
- Bo wiem, że tego nie zrobisz – zaśmiał się po raz kolejny – Potem nie będziesz mi mogła zarzucić, że zostałaś przymuszona do wyjazdu ze mną.
- Nigdzie z tobą nie jadę.
- To ucieknij.
- Ty sukinsynu – Tod wrzasnął jak tylko mógł – Nieźle to sobie zaplanowałeś! Przecież wiesz, że ona nie ucieknie bez Benningtona!
- Albo bez ciebie – uśmiechnął się – Kochana Emily nie może połapać się w swoich uczuciach, co?
Spojrzała na niego jak na kretyna i spróbowała lekko wstać. Udało się jej. Lekko postawiła nogę w przód i oparła się jedną ręką o ścianę. Nie chcąc tracić przytomności wzięła głęboki wdech i zaczęła wmawiać sobie, że głód i pragnienie to jedynie jej złudzenie.
- Wybieraj – zaczął temat po raz kolejny będąc pewnym swojej wygranej.
Ona jednak nie zwróciła uwagi na jego słowa. Najszybciej jak potrafiła uklękła przed Benningtonem i za wszelką cenę chciała go jakoś obudzić. Wiedziała, że nie stało mu się nic wielkiego, a jego świadomość została zaburzona przez jakieś uderzenie, ale chciała po raz ostatni usłyszeć jego słowa. Chciała spojrzeć w jego oczy, bo wiedziała, że za kilka dni one mogą się już nie otworzyć. Potrząsnęła lekko jego głową i lekko złapała za policzki.
- Błagam cię – zaczęła – Obudź się…
Zapominając o tym wszystkim co było kiedyś wpadła w panikę. Przecież to jest jej wina, że on tu leży. To ona wciągnęła go w swoje sprawy. Gdyby nie ona, Chester nie leżałby nieprzytomny w tej ruderze. Nie potrafiła sobie teraz w tej chwili tego wybaczyć.
- Proszę, Chazz… - potrząsnęła nim po raz kolejny, ale nic się nie odezwało.
Spojrzała na gapiący się tłum. Widząc, jej załamanie nie przejęli się nic, ojciec aż triumfował w zachwycie, gdyż dostał to co chciał. Kobieta lekko odwróciła się w ich stronę i krzyknęła:
- Jesteście zadowoleni?! – podpierając się o kamienną posadzkę lekko przesunęła palce ku swojej szyi by stłumić ból i ponownie zaczęła – Jesteście zwykłą bandą sukinsynów! Zwykłą pierdoloną bandą…
Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż ból jaki przeszył jej ciało odebrał jej najważniejsze funkcje życiowe. „Jest dobrze, dasz radę”. Mając w głowie tylko te słowa upadła na ciało mężczyzny i złapała się jego ręki. Czuła jego oddech, ale nie potrafiła już więcej zacząć stawiać na swoim.
Poczuła nagle jak jego ręka dotyka jej pleców. Wzdrygnęła się lekko i podniosła się z miejsca na tyle ile to możliwe. Spojrzała w jego oczy. Czyli jednak się obudził, czyli jednak patrzy na niego. Nic mu się nie stało.
Nie potrafił nic powiedzieć. Otumaniony spojrzał na nią i nie uświadamiając sobie tego, że przed nim siedzi ta sama dziewczyna co kiedyś zamknął na chwilę oczy.
Nagle ktoś oderwał ją od odzyskującego przytomność mężczyzny. Nie mając siły wyrwać się z jego uścisku upadła po raz kolejny na grunt i zaczęła po cichu błagać by to wszystko szybko się skończyło.
- Ty za to jesteś zwykłą suką – zaśmiał się jeden z mężczyzn i uniósł jej ciało kierując ją do innego pomieszczenia.
- Zostawcie ją! – Wrzasnął zdezorientowany Tod. Przerażony tym co widzi zaczął wyrywać się, lecz nic nie pozwoliło mu na pomoc – Gdzie ją prowadzicie?!
- Nie twoja gówniana sprawa – rzucił i po chwili drzwi zamknęły się z wielkim trzaskiem.
Brunet złapał mocno za jej włosy i wprowadził ją do jeszcze mniejszego pokoju. Było w nim tylko jedno okno, tak małe, że nawet próba ucieczki stąd była niemożliwa. Zaśmiał się i rzucił:
- Nienawidzę takich pyskatych panien jak ty. A ty zaczynasz mnie już denerwować – rzucił jej ciałem i ścianę, a sam usiadł na jednym z krzeseł – Powiedz mi dlaczego ty nie możesz się zamknąć? Było tutaj wiele osób przed tobą, a ty jako jedyna odważyłaś się tak zachowywać? Naprawdę jesteś taka popierdolona?
Spojrzała na niego z nienawiścią. Czując jak strużka krwi spływa po jej skroni złapała się za głowę i zamknęła oczy cicho sycząc.
„Dlaczego ten ból musi być taki uciążliwy?”.
- Gdy dzieci nie są grzeczne dostają karę. Ty też powinnaś ją dostać – zaśmiał się i lekko złapał za jej poszarpaną bluzkę – No już. Rozbieraj się.



Jestem! Połowa z was myślała, że już pewnie umarłam, że zakończyłam pisać bloga, bo mi się tak podoba lub stąd wyparowałam. 
Nie.
Po prostu muszę was przeprosić za tak baaardzo długą nieobecność, która była spowodowana sprawami osobistymi, a także brakiem weny (czytając ten rozdział chyba wiemy o co chodzi). Nie owijając w bawełnę w moim życiu od tego czasu pojawiło się wiele osób, które znaczą dla mnie coś więcej niż kiedyś znaczyły, poukładało się wiele spraw, a także wiele się zjebało. Cóż, tego wyjaśniać nie muszę.
A rozdział?
Ten rozdział uważam za najgorszy twór na tym blogu xD Miało wyjść dobrze, a wyszła klapa. Uwierzcie mi, tak go nienawidzę, że nawet mi się go sprawdzać nie chciało więc za jakiekolwiek błędy przepraszam :D
Tak wiem, powinnam tu przyjść, dać wam coś fajnego, coś co by się dało czytać, a tak ja zaniedbałam tę sprawę. Następnym razem będzie lepiej, obiecuję.
I mam nadzieję, że ten następny raz nie nastąpi za więcej niż miesiąc. Postaram się streścić z dodawaniem ostatnich rozdziałów w tym blogu.
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam :)