Człowiekiem łatwo się urodzić, lecz zostać człowiekiem do
samego końca jest bardzo trudno.
Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym co robicie na tym
świecie? Czy jesteście do czegoś stworzeni? Czy wasze narodziny są potrzebne
wielu innym osobom, bez których nie potrafisz żyć? Czy to wszystko jest nasz
wymysł?
Nie zostałeś stworzony przepadkiem. Każda decyzja o
skonstruowaniu każdego twojego kawałka ciała została bardzo dogłębnie
przeanalizowana. To jaki jesteś wynika tylko z twojego wnętrza umysłu, który przez
całe twoje życie analizuje błędy, które popełniłeś.
Każdy został do czegoś powołany. Ale czy zawsze znajdujesz
się we właściwym miejscu, we właściwym czasie?
***
Lekkie światło padało przez szklany otwór do wielkiego
pomieszczenia. Szafki na półkach z fotografiami ślubnymi idealnie komponowały
swoje kolory odbijając zawarte w nim szczęście. Nieopodal stało naśmiecone
biurko przeróżnymi kartkami papieru – począwszy od tekstów piosenek, a kończąc
na niezrozumiałych szkicach. Lecz najbardziej w oczy rzucał się wielki materiał
zarzucony na dwa bezwładne ciała. Zakrywał ich każdy element tego co tak
naprawdę znają w każdym kawałku. Nagle pościel zmieniła swoje położenie,
wędrując w inną stronę łóżka. Biel przenikała po ciele kobiety czując na sobie
jej delikatny dotyk. Odsunęła się w bok i ponownie chwyciła ją zasłaniając się
po samą szyję. Jednak nie zaznała po tym spokoju, bo w tej chwili coś twardego
przykryło jej szyję.
- Jak Ci się spało? – Spytał mężczyzna całując delikatnie
jej kawałek szyi.
- Idealnie – Zaśmiała się nadal tkwiąc w tej samej pozycji –
A tobie?
- Moje sny zawszę są niesamowite gdy zasypiam przy takiej
kobiecie jaką jesteś ty – W tej chwili zbliżył się bardziej i spojrzał jej
prosto w oczy. Brązowe ślepia idealnie odbijały światło dochodzące z głębi
pokoju. Uśmiechnęła się w duchu patrząc na bruneta i nagle poczuła na swoim
policzku jego usta. Zaśmiała się głośno. Mężczyzna odsunął swoje ciało i
podniósł się w taki sposób że w tej chwili tkwił nad kobietą.
- Nie podoba Ci się? – Spytał uwodzicielsko. Oparł się swoją
masywną ręką o materac wielkiego łóżka po czym usłyszał odpowiedź.
- Skądże – Uśmiechnęła się ponownie. Tak, to w tym uśmiechu
zakochał się Mike. Wysyłał on tyle radości i ciepła co gorąca gwiazda w
słoneczny dzień lata. Napajały jego wnętrze czymś doskonałym. Ona napełniła go
całkowicie miłością, on oddał jej wszystko co posiadał. Idealnie się rozumieli.
Trzymając w ramionach niewiele mniejszą od siebie kobietę jego wszystkie
zakątki ciała przepełniały się niepojętym szczęściem o którym tak bardzo marzył
– Kontynuuj – Dodała szczerze rozradowana kobieta. Widząc że Shinoda nie zrobił
żadnego ruchu w ciągu kilku sekund chwyciła mocno za jego szyję i przysunęła do
siebie, tak że chłopak lekko upadł na jej ciało. Ona nie czekając ani chwili
dłużej przysunęła swoje wargi do jego ust i całkowicie je tam zatopiła. On nie
odpychając pocałunku, nadał mu delikatności, a zarazem namiętności. Podniósł
swoją dłoń i delikatnie dotknął jej tyłu szyi kreśląc na niej różne
najrozmaitsze kształty. Ciarki przeszły po ciele Anny gdy mężczyzna przysunął
się bardziej i usiadł na niej okrakiem. Nagle jego usta zawróciły w zupełnie
inną stronę. Przesunęły się ku dołowi, rozpoczynając na szyi a kończąc na
odkrytym dekolcie. Wtedy Mike podniósł się i spojrzał na twarz żony. Przysunął
się bardziej, tak że dotknął wargami jej płatka ucha i powiedział cicho:
- Dzisiejsza noc była wspaniała…
Ta odepchnęła go i lekko usadowiła jego ciało po lewej
stronie łóżka.
- Nie mam nic przeciwko by ją tu i teraz powtórzyć. – Jej
uwodzicielski ton wywołał dreszcze na całym jego ciele. Nie czekając ani chwili
dłużej przysunął do siebie Annę i zaczął kontynuować to co wcześniej rozpoczął.
Jego usta szybko wierciły się pomiędzy jej twarzą, a górną częścią ciała
doprowadzając kobietę do lekkiej rozkoszy. Postanowiła nie być gorsza.
Delikatnie przejechała dłońmi po jego ciepłym i umięśnionym ciele. Nagle
brunetka poczuła obecność jego ręki.
Spojrzała w dół i zobaczyła jak mężczyzna delikatnie odsuwa ramiączko od jej
zwiewnej koszuli nocnej. Gdy opadło idealnie, Mike odsunął do dołu bluzkę
odkrywając częściowo to czego nie widział inny mężczyzna prócz niego. Ponownie
zbliżył swoją twarz do niej rozpoczynając tym samym przejście łaskotek po jej
ciele. Nagle coś usłyszeli. Anna lekko odepchnęła męża po czym się do niego
uśmiechnęła. Posłała mu błagające spojrzenie i zakryła ponownie ramię bluzką w
krwistym kolorze.
- Nawet nie pozwoli mi się nacieszyć żoną w święta – Po tych
słowach wstał i założył na siebie zielone spodenki, które leżały obok łóżka.
Żona widząc jego zrezygnowaną, aczkolwiek uśmiechniętą minę posłała mu ostatnie
spojrzenie po czym oczami poprowadziła jego ciało w kierunku drzwi.
***
Mężczyzna przeszedł wolno przez rozłożone schody. Kreślił
idealne ruchy swoim ciałem, w ten sposób by nie upuścić tego co opinało jego
szyje.
- Nie możesz się już doczekać świętego Mikołaja, co? –
Spytała Anna odbierając swój skarb z rąk męża. Dziecko przerzuciło swoje
malutkie rączki i delikatnie opadło na kobietę. Koszula w kratę idealnie
komponowała się z pomarańczową jak zachód słońca bluzką.
- Co na śniadanie? – Spytał po czym usiadł na krześle.
Przeszył wzrokiem salon. Stojąca choinka odbijała ze swoich bombek błysk
światła padającego na drzewo. Długie igiełki trwale trzymały pomiędzy swoimi
ramionami przeróżne ozdoby świąteczne. Na jej samym czubku stała wielka
niebieska gwiazda, którą kupili razem kilka lat temu w pierwszym roku ich
małżeństwa.
- Tosty – Kobieta podeszła i położyła na stole talerz pełen
jedzenia. Odłożyła syna na malutkim krzesełku i poszła zrobić mu śniadanie.
- Wiesz że dzisiaj zbiera się u nas cała ekipa? – Spytała
głośno Mike’a stojąc przy blacie kuchennym. Uporczywie zmagała się z
otworzeniem malutkiego słoiczka, który tak naprawdę był jedzeniem dla ich pociechy
– Cały dom ludzi…
- Wszyscy przyjdą? – Spytał mężczyzna.
- Prawie – Tu się na chwilę zatrzymała, spojrzała na niego i
zaczęła wyliczać – Chester z Talindą, Dave z Linsey…
- Cała chata ludzi – Przerwał jej podsumowując to co zdążyła
powiedzieć – A dzieci?
- A dzieci raczej nie będzie – uśmiechnęła się – Zresztą
może i to nawet lepiej.
- I mówi to osoba, która się nie może od nich odgonić i sama
jedno posiada – Oznajmił ze śmiechem wpatrując się w jej chodzące ręce.
- Nie byłabym tego pewna czy chcą widzieć jak ty razem z
innymi znowu walicie się po całym salonie – Odpowiedziała mu równie szybko, po
czym dodała – Jeszcze wpadnie Joe, sam. A Roberta nie będzie.
- Nie chce mu się ruszyć tyłka – Kęs potrawy idealnie zbił
mu się w zęby.
- Słyszałam że chodzi o dziewczynę – Puściła oczko do
mężczyzny i odwróciła głowę by kontynuować to co wcześniej zaczęła. Mike w tym
samym czasie przybliżył się do Otisa i swoim nosem zahaczył o jego. Uśmiechnął
się do niego i w tym samym momencie poczuł na swojej twarzy jego malutkie
rączki. Dziecięca radość wydobywająca się z jego niewinnego i czułego uśmieszku
popłynęła przez wiele korytarzy w ciele mężczyzny. Chwycił swoimi dłońmi jego
cieplutkie rączki i nagle poczuł zapach dziecięcej papki.
- Tatuś będzie dzisiaj karmił czy mamusia? – Spytał
dziecinnie Otisa, który i tak pewnie nic nie rozumiał.
- Mogę ja – Uśmiechnęła się i złapała za jego małą łyżkę
lecz w tym momencie po jej ręce przeszedł znany dotyk. Lekkie łaskotki
przebrnęły po jej całej skórze na dłoni, które spowodowały przechylenie głowy.
Podniosła ją do góry by spojrzeć na sprawcę tego zdarzenia.
- Ja go nakarmię – Oznajmił z uśmiechem i odebrał Annie
przedmiot. Kobieta odsunęła się i usiadła na krześle. Spojrzała znad swoich
brązowych, a niemal czarnych oczu na troskliwego mężczyznę. Klęcząc nad
drobniutką istotą trzymał swoimi masywnymi rękami za jego malutki stolik.
- Może pozwól mu dzisiaj zjeść samemu? – Spytała.
Mike spojrzał na nią i sugerując jej że to nie jest dobry
pomysł po chwili uległ jej namowom. Dał łyżkę synowi. Z początku przechodziła
ona z dłoni do dłoni lecz po wielokrotnym wpatrywaniu się w dziwny plastikowy
przedmiot zatopił go w pomarańczowym kremie. Nie trafiając w potrawę, próbował
jeszcze kilka razy do skutku. Lecz niecierpliwy chłopiec popatrzył na ojca.
Rozbawiony jak niby nigdy nic z obecności mężczyzny ujął łyżeczkę mocniej i z
całej siły walnął nią o zawartość miski. Mike odskoczył od chłopca i słysząc
głośny śmiech żony zaczął zbierać z siebie jego resztki.
- Wiesz że Mikołaj nie przychodzi do niegrzecznych dzieci,
prawda? – Spytał z uśmiechem na ustach.
- Nie strasz dziecka! – Po tych słowach podeszła do
mężczyzny i chwyciła za jego koszulkę nie zważając na to że dziecko zamiast
jeść bawi się jedzeniem. Oceniła jego posturę i kokieteryjnie oznajmiła –
Ładnie Ci w pomarańczowym.
- Będzie mi jeszcze ładniej jak ściągnę tą bluzkę –
Odpowiedział jej tym samym.
- Czyżby? – Ze śmiechem na twarzy spojrzała w jego świecące
oczy.
- Nie wierzysz w moją męskość? – Spytał urażony.
- W męskość? – Spytała i po chwili prychnęła śmiechem – W
jaką męskość?
- Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi – Oznajmił – Wiem to.
- Bo mi się tu jeszcze obrazisz – Jej ciepłe usta znalazły
miejsce na jego policzku. Odsunęła się i klęknęła przed stolikiem – Nawet dziecka
nakarmić nie potrafisz.
- Nie powiem kto mi kazał dać mu tą łyżkę – Powiedział
ścierając z siebie cały brud.
Nie mając już więcej argumentów na swoją obronę przejęła
ręcznik po mężu i zaczęła wycierać Otisa. Stojący naprzeciwko nich mężczyzna
popatrzył na z góry, uświadamiając sobie jaki skarb tak naprawdę ma przy sobie.
***
Kilka lat wcześniej:
- Słuchaj. Nie umówi
się ze mną! – Krzyknął mężczyzna do swojego przyjaciela.
- Z takim tchórzem na
pewno – Chester spojrzał na niego i pchając jego masywne ciało pod framugę
drzwi dodał – Albo tam pójdziesz, albo dostaniesz tak po tyłku że…
- Dobra nie kończ –
Przerwał mu. Zdenerwowanie ujawniło się dopiero wtedy gdy ujrzał kobietę
wychodzącą z pomieszczenia – Jestem debilem, ale będę jeszcze większym jak do
niej nie podejdę – Podsumował i wydobył się z rąk blondyna. Zrobił kilka
masywnych kroków, a gdy dzieliło ich tak naprawdę kilka kroków przystanął.
Popatrzył na ubiór swój i dziewczyny i ocenił w swojej wyimaginowanej skali czy
da radę.
- Emm… Cześć – Zaczął
rozmowę brunet. Lekko kreślił swoimi dłońmi zakola na swojej rozbujanej
czuprynie rozwiewając pojedyncze kosmyki w przeróżne strony. Kobieta obróciła
się w stronę rozmówcy i oceniła osobę która do niej zagadała. Zdziwiona całym
zajściem tej sytuacji powiedziała zdziwiona:
- Cześć – Po tych
słowach próbowała za wszelką cenę zdefiniować czyny mężczyzny.
- Wiesz, pomyślałem że
skoro taka samotna dziewczyna przechadza się po takim miejscu, które uznajmy,
nie jest bezpieczne to może… może chciałabyś się gdzieś przejść? – Czuł jak
słowa dławią go, podchodzą do gardła i z zawziętością opadają na swoje miejsce.
Łapał wielokrotnie oddech lecz pewne czynniki nie chwytały go tak jak trzeba i
do jego płuc dochodził tylko niewielki procent tego co tak naprawdę powinno.
- Nie jestem sama –
Oznajmiła z lekkim uśmiechem.
- Tak? – zrezygnowana
mina mężczyzny spowodowała nerwowe poruszanie dłońmi – Wiesz to przepraszam
jeśli…
- Nie masz za co –
Powiedziała patrząc w jego zgasłe tęczówki – Moja koleżanka na mnie czeka, tam
w tym klubie – W tej chwili wskazała ręką. Mike podniósł swoją głowę bardziej i
mając już lekką nadzieje obudził się z lekkiego osłupienia.
- Czyli nie będę wam
przeszkadzał – Powiedział.
- Czekaj! – Zatrzymała
go – Pobiegnę do niej i powiem o tym że zrywam się wcześniej.
Nie dodając już nic
oderwała się od podłoża, które było zadeptane przez jej szmaciane buty. Mike
poprowadził wzrokiem po jej sylwetce. Długa granatowa tunika, przykryta
dżinsową kurtką rozwiewała się na wszystkie strony idealnie wirując między
cząsteczkami powietrza. Tego powietrza, którego w tej chwili potrzebował
Shinoda. Nie dopuszczając do siebie myśli że zrobił ten pierwszy krok, który
uważa się za najtrudniejszy i najważniejszy spojrzał w niebo i po cichu spytał
się wyobrażonego obrazu swojej podświadomości czy tak naprawdę nadal swoi przy
przyjacielu i wyobraża sobie tą sytuację, czy już w niej tkwi. Tak czy owak:
Shinoda nie należał do osób pokroju Benningtona. Daleko mu było do doskonałości
w wyborze kobiet, jeśli jakąś spotykał miał przed oczami negatywne wersje
spotkania, nie to co on. Jeśli Shinodzie na komuś zależało, bał się że w każdej
chwili może to zaprzepaścić jednym nieprzemyślanym ruchem.
- Więc gdzie chcesz
mnie zabrać? – Radosny głos kobiety przeszył jego głowę, wywierając wielką
dziurę osłupienia. Białe zęby wystające z naturalnych wąskich ust mieniły się w
świetle dochodzących promieni słonecznych, które przeplatały się ze znikomym
księżycem na niebie.
- Może pobliski park?
– Zaproponował. Pozytywna odpowiedź z jej strony, równomiernie przeniosła ich
ciała. Robiąc idealnie kroki, które grały równomiernie wywołując bezszelestne
dudnienie w kamienną dróżkę było słyszalne tylko dla zdenerwowanego mężczyzny.
Zatrzymał się, powodując to samo u niej i stwierdził zdziwiony:
- Nie boisz się mnie?
– Kobieta popatrzyła na niego w szoku – Obcy mężczyzna proponuje ci pójście do
powiedzmy sobie szczerze, nie obleganego przez ludzi miejsca i to całkiem w
wieczornej porze.
Nie wiedząc jak
zareagować popatrzyła na jego wielkie i brązowe oczy. Uniosła swoją dłoń i
delikatnie złapała za jego. Gładka i zimna jak puchowy śnieg ręka wdrążyła się
między palcami mężczyzny.
- Anna – Uśmiechnęła
się i nagle usłyszała jego odpowiedź.
- Michael.
- No widzisz. Czyli
teraz się znamy – Stwierdziła pewnie – Więc idziemy?
Słysząc jej
zdecydowany ton spojrzał jeszcze raz na nią i poprowadził w stronę wielkiej,
czarnej bramy z napisem „Yellow Park”.
***
Kilka godzin później:
- Myślisz że ta czerwona sukienka
będzie idealna? – Spytała kobieta leżącego Mike’a. Brunet przekręcił się na
drugi koniec łóżka i popatrzył na znaną mu sylwetkę.
- Idealna – powiedział z
uśmiechem kładąc się powrotem na łóżku.
- Nawet na mnie nie spojrzałeś –
Rzuciła nadal przeglądając się w ogromnym lustrze, który stał w zachodniej
części sypialni.
- Spojrzałem! – Sprostował nadal
wpatrując się w białą kartkę papieru. Rozłożył nogi, na wprost, które kierowały
się ku stojącej istocie.
- Nie, nawet nie popatrzyłeś! –
Rzuciła po raz drugi patrząc na niego z przejęciem – Miałeś zostawić to, nawet
jak masz czas wolny dla rodziny to i tak bierzesz się za pracę.
- Bo nie mamy potem czasu –
Odpowiedział jej szybko nie ruszony – Zresztą to tylko kilkanaście poświęconych
minut, dzisiaj i tak się zdążę wami nacieszyć.
- Kim nacieszyć? Mike przystopuj
trochę, bo naprawdę mi to nie jest na rękę! – Wręcz krzyknęła i z impetem
wyrwała mu te papiery. Stos idealnie ułożonych kartek powędrował na drugi
kraniec pokoju rozsypując się po kątach. Gdy zauważył że biała smuga przedmiotu
przeleciała przed jego oczami podniósł swój głos:
- Ale w czym ty robisz problem? –
Spytał wstając się z rozgrzanego łóżka – Przecież to tylko kilka minut, a
doskonale wiesz że w następnym roku musimy z tym ruszyć. Wszyscy zaczną się u
nas zbierać za jakąś godzinę, więc jeszcze mam czas.
- Ale Mike, tu nie chodzi o to
żebyś zdążył się ubrać. Może Otis ma ochotę pobawić się z ojcem, albo żona po
prostu z tobą pobyć? Spędzamy z sobą tyle co nic, zawsze jeździsz gdzieś z
chłopakami albo całymi dniami siedzisz w studio. Doceniam to – rzuciła nagle
stronę ukochanego – ale pomyśl też o mnie. O nas.
Nie wiedząc co odpowiedzieć
podniósł się z łóżka i zostawiając lekkie wgniecenie po sylwetce swojego ciała
podszedł do Anny i objął ją w pasie. Odrzuciła jego wzrok i nadal wpatrywała się
w swoje odbicie.
- To mnie nie unikaj – Oznajmił
mężczyzna gdy zauważył lekceważenie swojej osoby.
- Robie dokładnie to co ty robisz
od pewnego czasu – Nie przejmując się jego obecnością na biodrach schyliła się
by ująć w ręce bezwładnie leżącą czarną sukienkę.
- Załóż tą czarną – Zaproponował
widząc jej obojętność.
- Od kiedy jesteś takim znawcą
mody? – Spytała podnosząc swoje brwi.
- Po prostu mam wizualny obraz
ciebie w tej kreacji – Dodał z lekkim śmiechem i oparł swoją głowę na jej
ramieniu. Zarost Shinody spowodował łaskotki u kobiety.
- Odsuń się, drapiesz mnie –
Zaśmiała się nadal stojąc do niego tyłem.
- Ja już cię nie rozumiem. Mówisz
że spędzamy mało czasu ze sobą, a jak chcę się zbliżyć to mnie odrzucasz –
powiedział siadając na łóżku. Anna widząc zmianę położenia swojego męża po
wielu myślach postanowiła się odwrócić w jego stronę i oznajmić to co powinna
już dawno:
- Mike, tu nie chodzi o to że ty
przyjdziesz raz na jakiś czas, powiesz coś ciepłego, spędzisz ze mną noc i to
wszystko załatwia. Jesteś gościem w domu. Nie widuje cię tak często jak kiedyś,
ciągle jesteś zajęty, zmęczony nie masz dla mnie czasu. A ja czasami mam ochotę
pobyć z tobą jak normalne małżeństwo, bo chyba pamiętasz jeszcze kim jestem,
prawda? – Spytała siadając obok niego. Dwa ramiona stykały się idealnie ze
sobą, chociaż jedno było nieco krótsze.
- Robię to dla was – Podsumował
wpatrując się w lustro naprzeciwko siebie.
- Czasami sobie myślę że nie
potrzebuje tego wszystkiego – Smutek w jej oczach tworzył niewidzialne smugi na
jej twarzy – Wolałabym jakbyśmy sprzedali to wszystko i po prostu zamieszkali
daleko od tego wszystkiego. Może wtedy nie byłabym na drugim miejscu –
Stwierdzając swoje beznadziejne położenie wstała i złapała za czarną sukienkę –
Masz rację, ubiorę to czarną. Dzięki.
Drzwi zamknęły szybko,
rozrzucając smugi kurzu na jego rogach. Mahoniowe drzwi świeciły pustką.
Przeglądnął pomieszczenie od gry do dołu. Czuł się dziwnie. Jakby te wszystkie
emocje, które skrywał w sobie przedostawały się na zewnątrz tworząc jedną
wielką chmurę spływających wyrzutów sumienia. Oplatały jego dłonie, twarz.
Chwyciły w końcu za nogi, gdzie lekko, lecz dosadnie zrobiły ten pierwszy krok.
Uniósł się z wielkiego przedmiotu i przeszedł przez wycięty otwór. Przycisnął
klamkę i wszedł do pokoju Otisa. Tak jak myślał – nieobecny.
Usiadł przy nim i pogładził lekko
jego malutką twarzyczkę. Obumarłe ciało w postaci wielkiego snu wywołało u
Mike’a uśmiech. Spojrzał na jego oklapnięte oczy i zaśmiał się w duchu –
ciekawe czy charakter też odziedziczy po ojcu? Nie, sądząc po jego ciągłych
humorkach to będzie cała mama.
- Obiecaj że coś z tym zrobisz –
Z transu wyrwał go czarny cień stojącej za nim kobiety. Jej oczy kierowały się
spokojnie w stronę otumanionego mężczyzny. Złapał za jej rękę i chwycił w
pasie. Nie tracąc czasu przybliżył ją do siebie, a kobieta wiedząc co ma na
celu jego zachowanie usiadła na jego kolanach.
- Ja się naprawdę nie chce
kłócić.
- Mikey, ja też – powiedziała po
chwili – ale pokaż to że rodzina jest dla Ciebie najważniejsza.
- Jesteście dla mnie
najważniejsi, ale nie mogę Ci w pełni obiecać tego wszystkiego, mam pracę. Sama
o tym wiesz. Ale postaram się to ograniczyć przynajmniej w domu – Jego słowa
tak naprawdę nie były przesiąknięte pewnością, ale Anna w nie uwierzyła.
- Zabierzmy się gdzieś –
podsumowała obejmując Shinodę, który spojrzał na nią pytająco – Tak razem. Nie
ważne gdzie. Może Szwecja? Norwegia?
- Co cię tak wzięło na kraje
Skandynawskie?
- Słyszałam że jest tam cudownie
– Odparła – Więc jak?
- Pomyślimy nad tych jutro,
dobrze? – Po tych słowach poczuł na swoim ciele pocałunek kobiety, która
najwidoczniej była zadowolona z jego odpowiedzi.
***
- Domu Ci nie rozwalimy, obiecuje
– Farrel wszedł do domu Shinody i ściągnął z siebie płaszcz.
- Nie obiecuj rzeczy, których nie
jesteś w stanie zrobić – Zganiła go żona i zwróciła się do Anny – Pomóc Ci?
- Jak byś mogła… - Powiedziała
uprzejmie i schowała się za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
- Nie będzie nas wszystkich w tym
roku – Podsumował Mike kręcąc szklanką w swoich rękach.
- Trochę szkoda, lecz i tak nas
sporo. Ruszyłeś coś z nową płytą?
- Proszę, nie mów o pracy przy
Annie bo ona mi tego nie wybaczy – Powiedział cicho do przyjaciela –
Próbowałem…
- Ha! Żona Ci nie pozwala
pantoflarzu! – Zaśmiał się w stronę Shinody.
- Weź się przymknij rudzielcu –
Zrobił to samo. Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi. Przypuszczając, kto może się
za nimi znajdować Mike zwlekał ze swoim pójściem, nie na marne.
- Cześć wszystkim! – Krzyknął Joe
wraz z Chesterem. Kobieta towarzysząca Benningtonowi zaśmiała się lekko i
zdjąwszy swoje wysokie buty spytała Mike’a – Tyle nas będzie?
- Najwidoczniej – Odpowiedział
jej i wiedząc o kolejne pytanie uprzedził ją – W kuchni.
Talinda uśmiechnęła się i
wskoczyła boso do pomieszczenia. Jej długie i okazałe nogi idealnie komponowały
się z przyciasną granatową sukienką, która dosięgała do połowy ud.
- Ładnie tu – Oznajmił po chwili
Chester gwiżdżąc na zawartość pokoju.
- Co na kolacje? – Spytał
Koreańczyk, który sprawiał wrażenie oderwanego od świata.
- Dave zgadnij co Ci kupiłem! –
Krzyknął Chester, nie zważając na Joe’ego.
- Nawet się nie domyślam… -
Zaśmiał się.
- Gitarę! – Krzyknął – Ale jakby
co o tym nie wiesz.
- Postarałeś się w tym roku,
dzięki – Uśmiechnął się mimowolnie. Każdy przecież dostawał co roku te same
prezenty.
- Tylko błagam was – Weszła nagle
do pokoju Anna. Przeszyła swoim błagalnym wzrokiem osoby siedzące na dużej
kanapie – Nie zróbcie takiego chlewu jak rok temu u Chestera.
- Nie zabalowaliśmy tak u niego –
Przerwał jej Mike.
- Tak? – Wtrącił się wzburzony
Bennington – Brad rzucał jedzeniem w Joe’go, Dave powyciągał wszystkie
instrumenty, Robert leżał przewalony w kącie, nie mówiąc już o tobie wiszącym
na mojej pięknej lampie… - Zaśmiał się upijając łyk postawionego soku – Dzisiaj
też tak będzie – Podniósł swoje brwi mężczyzna w stronę przyjaciela.
- Wywalę was wszystkich na zbity
ryj…
- Nie wywalisz.
- Wiem – Stwierdził po
kilkusekundowym zastanowieniu.
- No widzisz. Masz za dobre serce
Mike… - Powiedział ze śmiechem.
- Mike was nie wywali, ale ja to
zrobię – zaśmiała się brunetka i podeszła do męża – I tak wiem że się upijecie…
- A właśnie. Chester gdzie wino?
– Zaciekawił się Dave.
- Jakie wino? – Zadziwiony
zarzutami mówcy zrobił dziwną minę i spojrzał na jego zrezygnowaną twarz.
- No to które miałeś kupić…
- Nie miałem kupować żadnego
wina! – Kłócił się.
- Tobie to coś powiedzieć! Dobra
pojadę po nie – Postanowił Mike wstając z krzesła – Sklepy będą jeszcze
otwarte?
- Myślę że tak, ale wiesz co?
Odpokutuje, ja pojadę. – Zaproponował Bennington.
- Samochód mam postawiony przed
bramą to pójdzie szybciej – Brakuje jeszcze czegoś? – Zwrócił się w tej chwili
do Anny.
- Nie, nie sądzę – Odparła i
wstała z krzesła, a Shinoda z impetem otworzył drzwi zostawiając za sobą tłum gości.
***
Mężczyzna stał przed półką
sklepową przez pewną chwilę. Rozglądał się po dokładnie temu co znajduje się na
drewnianych stolikach, nie mogąc dokonać właściwego wyboru. Wziął w ręce
pierwszą lepszą butelkę, przyjrzał się bardziej i odstawił na jej wcześniejsze
miejsce. Nagle coś usłyszał. Coś zawibrowało w jego kieszeni i postanowił
sprawdzić co jest tego powodem.
- Mike! Wesołych Świąt! –
Krzyknął do słuchawki Robert.
- Wesołych – Odpowiedział mu tym
samym.
- Jak tam się bawicie beze mnie?
- Na razie się nie bawimy, bo
Chester ma sklerozę – Oznajmił z uśmiechem – Spędzam wspaniały czas zabawiając
szafki w hipermarkecie. Super zabawa
- Niesamowite święta – Odparł do
niego – Tak czy owak, nie przeszkadzam już dalej.
- A ty jak się bawisz?
- Chcesz wiedzieć?
- Tak – Odpowiedział szybko.
- I tak Ci nie powiem – Oznajmił
ze śmiechem - Chyba że potem.
- Trzymam Cię za słowo.
- Tak czy owak. Kończę. Życz
wszystkim wesołych świąt bo raczej nie będę później miał czasu – Powiedział i
po chwili się rozłączył.
„ Amant z niego” – pomyślał i
ujął w dłoń kolejną butelkę. Spojrzał na nią i nagle zniknęła z jego oczu.
Zdezorientowany ciemnością jaka zaczęła go otaczać chwytał za stojące
przedmioty, które po jakimś czasie zaczęły spadać. Przeszedł niemo po roztłuczonej
substancji wiedząc że będzie musiał za to zapłacić. Nie słyszał nic oprócz
zszokowanego tłumu ludzi, którzy czasem wpadali na jego nogi.
- Co się dzieje? – Spytała
pierwsza osoba, Shinoda rozpoznał że głos należy do kobiety.
Nagle coś się zatrzymało. Serce
stanęło i nie wiedząc co zrobić z czarnymi smugami powietrza spojrzał w górę.
Poczuł na sobie obecność jakiejś osoby. Kucnął i nie widząc tak naprawdę twarzy
tej istoty objął ją ramieniem.
Strzał.
Jeden po drugim.
Przeszywał pomieszczenie długim
szerokim łukiem.
Spanikowany tłum chwytał
wszystkiego co napotkało się na ich drodze. Drewniane kanty mebli, stojące na
nich przedmioty, inne osoby.
Podłoga zapłonęła strachem po
którym lekko stawiał kroki. Noga jedna za drugą, cicho lecz dosadnie przechodził
z miejsca na miejsce. Nadeptywał na wiele przedmiotów. Ograniczone pole
widzenia sprawiało kłopoty lecz po chwili światło powróciło. Lampa mrugnęła
kilka razy po czym wróciła do normalności oświecając zmasakrowane miejsce.
- Jeśli ktoś się ruszy, nie żyje
– Zagroził pierwszy. Shinoda nie widząc tak naprawdę sylwetki mówcy schował się
za półką. Nie wiedząc jaki krok poczynić spojrzał w bok wychylając swoją
roztrzęsioną głowę. Oczy przeszył strach, wewnętrzne uczucia się wymieszały.
Stanowiły jedną wielką breję bezsilności.
- Nie wyjdziecie stąd dopóki nie
załatwimy sprawy. Jeden ruch, a odstrzelę komuś łeb! – krzyknął drugi łapiąc za
wrzeszczącą kobietę. Brunetka, która najprawdopodobniej wcześniej chwytała
swoimi dłońmi ciała Shinody teraz tkwiła w innych, mniej bezpiecznych
objęciach. Przestraszone oczy, usta pełne niewypowiedzianych słów zostały
przymknięte przez masywną dłoń oprawcy.
- Ja chcę stąd wyjść, proszę
puśćcie mnie! Błagam! – Wrzeszczała do jednego lecz nadaremno. Zakryta twarz
wykręciła jej bezwładnie szyję, a niewidzialne usta szepnęły w jej uszy:
- Słuchaj mała, odezwiesz się
jeszcze raz, jeszcze raz jak wrzaśniesz to jestem zdolny zniszczyć Ci tą
śliczną twarz.
- Ja mam rodzinę! Dzieci! Czekają
na mnie w domu! – Wrzeszczała nadal nieprzyjęta, lecz to były jej ostatnie
wypowiedziane słowa w tym momencie. Ręka wyższego przestępcy przeleciała
ciężko, tworząc łuk nad jej twarzą. Zahaczyła o czoło kobiety, która z impetem
upadła na podłogę. Twarz, która wcześniej wyrażała w sobie strach i przerażenie
zmieniła się w wielką oazę spokoju. Życie z istoty leżącej nieopodal półki z
artykułami alkoholowymi nie uleciało, lecz czerwona substancja tak. Krew
zlatywała z jej czoła, a roztrzaskana głowa wzbudziła u wielu osób przerażenie.
Mike to wszystko obserwował, lecz nie został zauważony. Zszokowany obrazek,
który przed chwilą malował się w jego głowie analizował swoje beznadziejne
podłoże na którym w tej chwili stąpał. Zlatywał w dół, nie mógł się wydostać.
Nie! Musi się wydostać, za wszelką cenę!
- Jeszcze ktoś? – Spytał z chrypą
w głosie wrzeszcząc na leżące obok osoby. Nic już nie usłyszał. Żadnej
odpowiedzi. Nagle coś się poruszyło w Shinodzie. Impuls tego co zobaczył
przerodził się w głupią wizję w jego umyśle. Słyszy dziecko. Płaczące dziecko. Tulące
się do matki, lgnęło do niej jakby tak naprawdę było świadome tego się tutaj
dzieje. Matka uspokajała syna lecz nadaremnie. Usłyszała tylko kroki pod sobą.
- Nie proszę! Proszę… - Głos się
jej załamał gdy oprawcy wyciągnęli dziecko spod jej ramienia. Główka
kilkuletniego chłopca została zakryta ciężkim ramieniem sprawcy.
- Proszę, zostawcie go! Nie
róbcie mu nic! Oddajcie mi syna! – Wrzeszczała lecz nikt jej nie słuchał –
Weźcie mnie! Jego zostawcie, wypuście Kevina! Proszę… - Z płaczem rzuciła się w
stronę wysokiego mężczyzny lecz poczuła tylko przenikający ból w stronie swojej
klatki piersiowej. Jej ciało bezwładnie przeleciało na półkę, a Shinoda widząc
to zamarł. Ona przypominała mu Annę. Jej rysy twarzy, paniczne zachowanie.
Podobny głos.
Miał ochotę wstać, miał ochotę
pobiec, pomóc lecz gdy postawił krok opamiętał się. I tak nic nie zdziała, a
musi się stąd wydostać za wszelką cenę.
Postanowił wykorzystać sytuację i
przejść na północną stronę sklepu. Wiedział że tam może znaleźć wyjście. Na
samym końcu ścieliła się wielka szyba, którą stłuc nie było trudno. Rzuci w nią
jakimś przedmiotem i ucieknie.
Taki jest jego plan.
Mając w głowie zarys działań
postanowił wykonać jedno z nich. Podniósł się i udał w stronę następnej półki z
artykułami chemicznymi. Ominął rozrzucone produkty oraz ludzi którzy leżeli
bezwładnie. Mężczyźni swoimi ciałami zasłaniali drgające żony, a matki dzieci.
Tuliły je mówiąc że to za niedługo się skończy, że to tylko mały przypadek, że
tatuś przyjedzie i zabierze ich daleko. Że spędzą razem te święta, przyjdzie
święty Mikołaj posypie ich prezentami.
Lecz tak nie było.
Rzeczywistość była straszniejsza
niż by się wydawało.
***
- Mike zaginął w akcji –
podsumował Dave łapiąc za ciasteczko, które leżało na porcelanowej misie.
- Zaraz pewnie się pojawi –
Zaśmiał się Chester – Zawsze gdzieś znika, w klubie ze striptizem na przykład…
- Chester! – Zdziwiona Anna
krzyknęła na muzyka.
- No przecież żartuje – Uśmiech z
jego twarzy nadal trzymał się trwale. Spojrzał na swoją żonę, która w tym samym
czasie upijała łyk swojego soku.
- Gdybyś ich posłuchał z kupnem
tego wina to siedzielibyśmy tu teraz razem – Wytknęła mu Talinda.
- Nic takiego nie słyszałem –
Zaprotestował lecz Joe przerwał mu:
- Mówiliśmy Ci – wtedy zwrócił
się do siedzącej obok kobiety – Anna, masz jeszcze trochę tych ciastek?
- Zjedliście wszystkie –
Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
- Ale jak to? Jak to nie ma
ciastek?! – Zbulwersował się Hahn. Oczy rozszerzyły się w niewyobrażalny sposób
i ponownie spojrzał na przyjaciela.
- Nie dramatyzuj człowieku. Tylko
o żarciu myślisz. Popatrz na choinkę – Zaproponował Chester.
- No popatrzyłem i co? – Spytał
nie do końca rozumiejąc jego zamiary.
- To się tak patrz do końca,
będzie spokój.
- Powinnam do niego zadzwonić… -
Przerwała im zdezorientowana Anna.
- To dorosły mężczyzna poradzi
sobie – Pognała ją Linsey. Popatrzyła na kobietę i dała jej znak żeby dała
sobie spokój.
- Może masz rację… - Podsumowała.
- Bo mam – Zaśmiała się lekko -
Zawdzięcz to wszystko Chesterowi – Po tych słowach zwróciła się do mężczyzny,
lecz ten był zajęty zabawianiem Otisa na swoim kolanie.
***
Krok za krokiem. Długa szarfa
sparaliżowanego umysłu leciała za mężczyzną wywołując przeróżne wizje
zakończenia tego wybryku. Tak, jest. Udało się. Nie przejmował wzrokiem wielu
ludzi, nie przejmował się prośbami żeby usiadł. Nie ruszało go to, pragnął być
znowu w domu, by wydostać się z tego miejsca zasianego ziarnami horroru.
Schował się szczelnie pomiędzy
półkami. Spojrzał przed siebie, do wyjścia dzieliło go kilka kroków. Złapał za
leżącą cegłę, która podpierała zdrewnianą półkę i podziękował w duchu za takie
szczęście. Plan był prosty – rzuci nim w szybę, ona się rozbije, a oni nie będą
mogli nic mu zrobić. Gdy stąd się wydostanie skręci w lewą uliczkę i wtedy
będzie bezpieczny. Miał w tej chwili przewagę. Reszta oprawców została z tyłu
sklepu, on sam spoglądał w dal pomieszczenia.
Ale mylił się.
- Proszę, pomóż mi – Usłyszał
głos kobiety. Odwrócił się i spojrzał w blade usta dziewczyny. Przygnieciona jakąś
półką błagała o pomoc, nie miała siły wydostać się z przytłaczających ją mebli.
Mike ją zignorował. Przecież za chwilę będzie w domu, przy Annie, przy Otisie.
Wydostanie się z tego budynku, ale musi się szybko decydować. Zrobił pierwszy
krok i zamarł.
- Oni mnie zabiją… Proszę… -
Kobieta błagała ze łzami w oczach. Rozdarty mężczyzna położył przedmiot i
podszedł do niej. Wyciągnął do niej ręce i wyjął belkę, która wyzwoliła jej
nogę. Zrobił gest sygnalizujący wyciszenie i skierował swój zdenerwowany wzrok
w głąb pomieszczenia. Ma mało czasu, wie że za chwilę to miejsce będzie
oblegane i szanse na spokojną i bezszelestną ucieczkę zginą w zapomnieniu.
Kobieta po jakiejś chwili uwolniła się z przygniatających ją przedmiotów i
popatrzyła na sprawcę tego czynu.
- Nie mam ochoty gadać na temat
mojej sławy – powiedział cicho – Muszę się stąd wydostać. Poradzisz sobie?
Kobieta nic nie powiedziała tylko
oparła się o pudła z proszkami do prania i zaczęła głośno płakać. Mężczyzna
widząc to podszedł do niej i zakrył swoją ciemną kurtką jej usta,
uniemożliwiając jej wydanie żadnego dźwięku.
- Musisz być cicho, rozumiesz?
Nie płacz – Wtedy objął ją ramieniem i otarł łzy – Wydostaniemy się stąd tylko
musisz mi pomóc. Opanuj się. Opanuj nerwy! Nic nie jest stracone, rozumiesz? –
Shinoda próbował za wszelką cenę uspokoić istotę tkwiącą pod jej ręką.
- Zepsułam Ci plany. Przypuszczam
że chciałeś tym rzucić – Podsumowała z czerwonymi oczami.
- Nadal jest to możliwe.
- Nie! Spójrz – Powiedziała
cicho. Wtedy do uszu Shinody wpadła harmoniczna rozmowa dwóch mężczyzn. Stali
dokładnie za nimi.
- Moglibyśmy spróbować – Głowił
się Mike.
- Zdemaskują nas. Usłyszą
rozbicie szyby, przyjdą i nie zdążymy uciec. Musimy wymyślić coś innego.
Nagle ich rozmowę przerwał jeden
z napastników. Spojrzał na nich i skierował swój pistolet raz na głowę Shinody,
raz na blondynkę. Zagroził im ruchem broni, że każdy ich ruch jest obserwowany,
jednak po jakiejś chwili zrezygnował. Odwrócił się i spojrzał w głąb
pomieszczenia i poczuł na sobie okropny ból. Ramiona chwytały jego szyi,
wbijając niezbyt długie paznokcie. Zdziwiony takim przebiegiem sprawy próbował
się bronić. Nic z tego. Stracił równowagę, przewalił się na stojące obok półki,
a wykręcona ręka przesyłała niesamowite cierpienie. Uderzona głowa nie
kontaktowała, ciężki przedmiot zagłuszył napastnika, a Mike mając przewagę
chwycił za jego broń. Kobieta, która przed chwilą została wyzwolona z półek
siedziała w szoku. Nie wiedząc co robić spanikowana patrzyła na rzucającego się
Shinodę, drgającymi rękoma chwyciła za tekturowe pudło i spojrzała w głąb.
- Co ty robisz? – krzyknęła.
- Nie mamy czasu! – Zwrócił się
do niej nerwowo i chwycił za jej dłoń. Pociągnął jej ciało i szybkim ruchem
biegł przed siebie. Trzymając w jednej ręce broń sprawcy tego zamieszania, a w
drugiej dłoń kobiety przeskakiwał po wszystkich przedmiotach. Mając w głowie
coraz czarniejsze scenariusze stanął za półką.
- Co ty robisz? Zabiją nas! –
Cicho wrzasnęła.
- Wolisz siedzieć tam i czekać na
cud? Wejdziemy za zaplecze i się stąd wydostaniemy – Wtedy przystanął i kucnął
zachęcając ją do takiego samego czynu – Znajdą mnie, widzieli jak go
zaatakowałem. Jeśli chcesz tu przeczekać to zostań, ale wydaje mi się że mój
plan może wypalić.
- Nie, zostanę z tobą – Obydwoje
schylili się pod szafką, do upragnionych drzwi dzielił ich tylko kawałek drogi
– A co jeśli nam się nie uda?
- Zaufaj mi – Powiedział cicho i
podniósł się z podłogi. Rozglądnął się we wszystkie strony i nie zauważając
niczego szczególnego przyspieszył kroku. Po chwili znalazł się przed wielkimi
metalowymi drzwiami, które być może stanowiły dla nich jedyny ratunek.
Przycisnął nerwowo klamkę, wiedząc że jakiekolwiek zwlekanie może skończyć się
tragicznie. Kobieta widząc nie powodzenie nowo poznanej osoby spojrzała w dal.
Oni już ich namierzyli. Jeden z nich popatrzył i wskazał na stojącą parę.
- Otwórz to! – Krzyknęła widząc
przybliżających się mężczyzn.
- Cholera, zacięło się! – Nerwowo
szarpał za klamkę ale nadaremnie. Spoglądnął w prawą stronę i widząc
przestępców już prawie przy sobie nie rezygnował. Wierzył w swój plan, wierzył
że mu się uda.
Kobieta wiedząc że każda sekunda
zbliża ich do złapania przez zamaskowanych mężczyzn, a w ewentualności śmierci
kucnęła i zaczęła szukać pomocy. Nagle ku jej oczom ukazało się kilka małych
przedmiotów złożonych w pęczek. Klucze! Odepchnęła mężczyznę i nerwowo
sprawdzała każdy po kolei.
- Pospiesz się! – Wrzasnął na nią
i za wszelką cenę złapał za jej dłoń. Próbując nadaremnie jej pomóc usłyszał
strzał. Jeden za drugim, goniące się śmiercionośne kule przeszywały miejsce w
którym się znajdowali. Skulił się i nagle zobaczył ścielące się przed nim
pomieszczenie.
- Jest! – Nagle krzyknęła i
otwarła drzwi. Otwór będący aktualnie ich wybawianiem wciągnął ich mimowolnie.
Kobieta weszła pociągając za sobą mężczyznę, czując że drzwi w tym samym
momencie są oblegane przez pociski.
- Trzeba to zamknąć! – Krzyknęła.
- Gdzie są klucze? – Spytał
zdenerwowany.
Blondynka przypominając sobie że
z nerwów zostały po drugiej stronie spanikowała.
- Jak to zostały?! Słuchaj –
Wtedy położył swoje dłonie na jej ramionach – Damy radę tylko pomóż mi ich
odepchnąć.
Kobieta rozumiejąc jego rozkazy
złapała za jakieś pudła i podstawiła pod drzwi. Shinoda widząc co ma na myśli
zaczął robić to samo. Podnosili co cięższe kartony z żywnością tylko po to by
zabezpieczyć się przed niebezpieczeństwem. Nagle usłyszeli szarpanie w drzwi.
- To nie wytrzyma! – Krzyknął i
złapał za jej dłoń dokładnie tak jak to miało miejsce kilka chwil temu Skazał
na rozścielające się przed nim schodki i oznajmił– Schodzimy tymi schodami, nie
wiem do czego one prowadzą, ale musimy coś wymyślić – W tym momencie razem z
dziewczyną udali się w dół zostawiając za sobą wszystko oprócz strachu i
paniki. Zszedł przez drewniane schody w głąb pomieszczenia, tylko lekkie
światło dobiegające do części ich drogi docierało w całości. Nagle coś w nim
tchnęło. Drzwi. Wielkie drzwi wołały o pomstę, by je otworzyć, by przekroczyć
ich próg. Podbiegł do nich i zaczął szarpać we wszystkie strony. Blondynka
podeszła tak samo i próbowała sposoby na ich otworzenie. Szarpali je we dwoje,
lecz one ani drgnęły.
- Tutaj też jest potrzebny
kluczyk.
- Zostawiłaś go! – Wrzasnął – Jak
mogłaś go zostawić?!
- Boże, przepraszam. Sam jesteś
zdenerwowany, to nie moja wina! – Krzyknęła w jego stronę i skuliła się obok
niego.
- Dobrze, już dobrze – Próbował
się uspokoić, lecz słysząc swój podniesiony głos i nierównomierny oddech było
to wręcz niemożliwe. Stał tak przez chwilę uświadamiając sobie że pogorszył
całą sytuację. Tkwił w pułapce. Jest skazany na przypadek. Był na siebie zły.
Mógł tam siedzieć i przeczekać, choć to i tak było bardzo ryzykowne, w każdej
chwili mógł skończyć jak ta kobieta.
- Nie mamy wyjścia – Schylił się
do niej – Jesteś skazana na moją obecność. Musimy się teraz schować –
Zaproponował i skierował się w prawy korytarz. Nie wiedząc tak naprawdę co go
czeka na jego końcu stawiał coraz szybsze kroki.
- Gdzie idziemy? – Spytała z
dala.
- Sam nie wiem. Może tam coś
znajdziemy.
Widząc zaangażowanie w ucieczkę
pobiegła za nim. Sądząc że ciężka kurtka tylko jej zawadza, ściągnęła ją i
włożyła do jednego z kartonów, tak by nie wzbudzać podejrzeń że tu była. Po
jakimś czasie chodzenia po korytarzach pudeł, Mike dał sobie spokój i usiadł za
jednym z nich. Całkowicie schowany, westchnął głośno. Zdezorientowana kobieta
zrobiła to samo, siedząc ramię w ramię z jej wybawcą i spytała:
- Nie szukamy wyjścia?
- W podziemiach? To raczej nie
możliwe. Musimy przeczekać. Aż to wszystko się uspokoi. Może nie będą nas
szukać – Powiedział pełni nadziei. Czuł że każde zdanie wywołuje u niego
niewidzialny płacz, lecz ktoś tutaj musiał racjonalnie podejmować decyzje.
- Dziękuje że mnie wtedy
uwolniłeś – Zaczęła spokojnie spoglądając mu w twarz. Dopiero wtedy zauważyła
na niej prawie wszystkie detale.
- Nie ma sprawy… - Odpowiedział
jej nie ruszony. Tak naprawdę czuł do siebie żal, nie do niej.
- Mogłeś już być w domu.
- Albo mieć wyrzuty sumienia że
zostałaś tam sama – Odrzekł wpatrując się w pół mroku w jej zielone oczy –
Nawet nie wiem jak masz na imię.
- Rose – Odpowiedziała mu równie
szybko – A ty?
- Michael – Zrobił to samo
wpatrując się w jej szybki oddech – Się porobiło – Widziała że próbował
załagodzić sytuację. - Dlaczego akurat wybrałem ten jebany sklep? – Krzyknął
bezgłośnie. Każda myśl zbliżająca się ku jego sytuacji wywoływała wielkie
wyrzuty sumienia.
- Los nas pokarał – Oznajmiła
próbując go uspokoić – Ja też jestem na siebie zła. Być w niewłaściwym miejscu,
w niewłaściwym czasie. Czego chcieć więcej?
- W domu czeka na mnie rodzina… -
Oznajmił ze smutkiem w oczach – Żona, syn, przyjaciele… Miałem siedzieć z nimi,
patrzeć jak się upijają, jak śmieją się z niczego. Miałem patrzeć na radość
mojego syna gdy dostaje prezent – W tym momencie głos mu się załamał. Nie
wiedząc co robić schował twarz w dłoniach próbując się chociaż minimalnie
uspokoić.
- Masz dzieci? – Spytała
zaciekawiona. Jej pytanie bardziej miało na celu wyrwanie Mike’a z osłupienia.
- Tak, a ty? – Zrobił to samo z
ciekawości.
- Będę miała – Uśmiechnęła się
mimowolnie.
- To znaczy? – Zdezorientowany
mężczyzna spojrzał na kobietę i po chwili zrozumiał przesłanie – Naprawdę?
Gratulacje!
- Dopiero miesiąc – Patrzyła
tylko w jeden wybrany przez siebie punkt. Mając nadzieje na szczęśliwe
zakończenie tej niezbyt przyjemnej przygody nie zauważyła że łzy za wszelką
cenę nie chcą wydostać się z jej oczodołów – Chcę stąd wyjść za wszelką cenę –
Wtedy zwróciła się do mężczyzny – Obiecaj mi że to się skończy. Że wyjdziemy
cało.
- Przecież wiesz że za chwilę to
się skończy – Powiedział do niej z lekkim uśmiechem i nagle coś zabrzmiało w
jego głowie. Huk rozprzestrzenił się w jego głowie, a strach napełnił w
mgnieniu oka. Postanowił wstać, zobaczyć co lub kto jest powodem tego dźwięku
lecz popełnił wielki błąd.
- Jeden ruch a nie żyjesz. I co?
Nie powiodła się ucieczka? – Spytał z rozbawieniem. Masywna sylwetka mężczyzny
znajdowała nad Mike’iem, który stał obok roztrzęsionej kobiety. Shinoda lekko
wyciągnął pistolet z drugiej kieszeni i skierował go w stronę oprawcy.
- Radzę Ci to odłożyć bo
odstrzelę jej łeb! – Krzyknął przybliżając się do kobiety. Złapał za jej głowę
i oparł o swoją klatkę piersiową. Roztrzęsiona kobieta wyrywała się, ale po
chwili i tak straciła czucie w swoich rękach.
- Puść to! – Krzyknęła lecz
pistolet wbił się w jej puls.
- Tylko spróbujesz zrobić
gwałtowny ruch. Zginiesz razem z nią… - Zagroził.
- Mike! Zostaw to! – Wrzeszczała
spanikowana. Mężczyzna nie słuchał jej. Tkwił w swoich przemyśleniach, oceniał
wady i zalety swojego wybryku.
- Sam tego chciałeś, cwaniaku! –
Krzyknął do Mike’a i nagle dźwięk przeszył jego umysł. Kobieta słysząc strzał
krzyknęła lekko uwalniając się z rąk nieznanego jej mężczyzny. Upadła na
podłogę tłukąc przy tym swoje lewe ramię. Zwolnione tempo w jej umyśle wywołało
mdłości, głowa zaczęła wirować. Spojrzała do góry i usłyszała przenikający
krzyk. Rozwalone kartony chłodno przyjęły zakrwawione ciało mężczyzny. Martwa
istota leżała dokładnie obok niej. Czerwona substancja leniwie spływała z jego
boku, zwijał się jak wąż.
- Zabiłem człowieka… - Powiedział
bezdźwięcznie mężczyzna. Popatrzył na ciało i klęknął przy nim – Zabiłem go…
- Michael, proszę uspokój się –
Wstała z brakiem sił, jeszcze nie dochodząc do siebie. Podeszła do niego i
położyła dłonie na jego ramieniu próbując uspokoić roztrzęsionego mężczyznę.
- Nie! – Krzyknął odsuwając się
od niej. Przerażenie w jego oczach wywołało dziwne wizję. Tak jakby to wszystko
teraz skończyło się na tym odcinku drogi – Jak mogłem to zrobić…
- Gdybyś tego nie zrobił my byśmy
tu leżeli, nie rozumiesz tego? – Zrobiła to samo próbując doprowadzić go do
porządku. Była bezsilna – Musimy uciekać. Ale proszę, odstaw to na później. Nie
chcę byś rozpaczał teraz nad życiem osoby, która chciała byś je stracił.
Mike jednak nie zwracając na jej
komentarze podszedł pod jego ciało i odsłonił twarz. Ku jego oczom sprawcą był
mężczyzna w mniej więcej jego wieku, nie potrafił idealnie tego określić.
Spojrzał w dół. Rozszarpana rana przez śmiercionośną kulę spowodowała wielki
krwotok z jego piersi.
- Proszę, uciekajmy. Jeszcze nie
wszystko stracone – Błagała go odciągając od przestępcy. Otumaniony siłą szoku
odszedł od niego. Wyrzuty sumienia wysuwały się tak widocznie, że kobieta
próbując go ocucić walnęła go lekko w twarz. Po tym incydencie Shinoda spojrzał
na bezsilną kobietę i próbując wrócić do normalności jak gdyby nigdy nic wszedł
po schodach
- Co ty chcesz zrobić? – spytała
zszokowana.
- Wydostaniemy się stąd! –
Krzyknął zachęcając ją do wejścia na schodek.
- Jak ty chcesz to zrobić?
Wpakujemy się w pułapkę! Ich jest tam więcej! Mają broń…
- Oni myślą że ten koleś nas
załatwił, nie będą chcieli tu wracać. Musimy wziąć kluczyk. Wtedy się
wydostaniemy.
- To nam się nie uda –
Podsumowała – Wcześniej nie było tam nikogo, ale założę się że teraz pilnują
każdego zakątku sklepu. Zobaczą Cię…
- Po prostu zaufaj mi po raz
drugi – Rzekł po czym szybko pobiegł w stronę zabarykadowanych drzwi.
***
- Dzwonię do niego! –
Zdesperowana Anna kręciła się po pokoju szukając jakiejkolwiek pomocy.
- Nie! Zaraz przyjedzie! Chcesz
wyjść na zdesperowaną mężatkę? – Spytała ją Talinda.
- Ponadto są duże kolejki… -
Powiedział do niej Dave.
Wtedy do pomieszczenia wszedł
Chester, który przed chwilą wyszedł na dwór. Zdenerwowany mężczyzna usiadł na
krześle i nie wiedząc co powiedzieć w szoku wpatrywał się w choinkę.
- Chester, coś się stało?
–przejęta żona usiadła obok niego.
- Do jakiego sklepu Mike
pojechał? – Spytał z drżącym głosem.
- Nie wiem – Oznajmiła Anna - Nie
mówił gdzie jedzie.
- Gdzie często jeździ? – Zapytał
ponownie – Powiedz mi, proszę.
- Jest taki sklep na Middle
Street. Chester, proszę powiedz mi co się dzieje! – Stanęła przed nim i
zamarła.
- Przed chwilą dowiedziałem się
że w jakimś sklepie jest strzelanina. I Mike może być w jednym z nich –
Powiedział, a Anna lekko usunęła się na krzesło czując, że nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
***
- Jak ty chcesz zrobić? – Spytała
nie wiedząc tak naprawdę czego ma się spodziewać. Emocje dały się we znaki.
Stała niezdecydowana, wiedziała że coś może pójść nie tak. Pomyślała że jak i
tak złapią ten kluczyk to i tak nie zdążą uciec.
- Muszę wyjść na zewnątrz i
zabrać klucz.
- A jeśli go tam nie ma?
Ryzykujesz zbyt wiele.
- Muszę to sprawdzić.
- Mogą Cię zabić! – Wrzasnęła –
Nie idź tam.
- To jest nasza jedyna szansa.
Nasz los jest marny. Najpierw pobiłem gościa, a później zabiłem jednego z ich
bandy. Myślisz że darują mi te występki? – Spytał zdesperowany. Jego brązowe
oczy, które odbijały światło dochodzącej lampki zabłysnęły lekką nadzieją. –
Ponadto jesteś przy mnie i będziesz tak samo sądzona jak ja.
- Uważaj na siebie – Powiedziała
cicho i niepewnie stanęła za drzwiami. Mike tak naprawdę nie wiedząc od czego
zacząć, co się z nim stanie i jakie mogą być tego konsekwencje otworzył lekko
drzwi. Odsuwając przy tym zastawione pudła potknął się o jedno, lecz szybko
zyskał równowagę. „Tak Mike, pokaż na co Cię stać. Uda Ci się. Wyjdziesz stąd.”
Powtarzając te słowa w duchu przekroczył szybko próg i swoimi rękoma szukał
klucza. Nie mogąc przypomnieć sobie gdzie znajdował się otwór wyszedł lekko zza
drzwi i próbował odnaleźć wzrokiem. Nagle coś się ruszyło. Spojrzał przed
siebie i usłyszał strzały.
- Mike! – Krzyknęła przestraszona
kobieta.
Mężczyzna nie poddając się
wyszedł na zewnątrz wiedząc że to jest bardzo ryzykowne. Schylając się przed
rzucanymi pociskami w końcu go zauważył. Wyciągnął dłoń i zabrał najszybciej
jak potrafił klucz znajdujący się po lewej stronie drzwi i schował się za nimi.
- Masz klucz? – Spytał
zdenerwowana.
- Mamy mało czasu – krzyknął i
rzucił go w stronę kobiety. To był chyba największy błąd bo kobieta nie złapała
go w locie. Powędrował pod pudła, niewidoczny dla oczu chował się przed nimi.
Schyliła się i próbując go wydostać przewracała wszystko co napotkała na
drodze.
- Gdzie to jest? Musimy uciekać!
– Krzyknął pomagając jej w zdobyciu przedmiotu. Zdenerwowana spojrzała w tył i
słysząc ciszę przestraszyła się. Nie tego się spodziewała. Przerażona kobieta
nie traciła sił. Odsuwała pudła, rzucając je w kąt. Po chwili kluczyk trafił w
ręki Shinody, a on szybkim ruchem wstał z podłogi. Za późno.
- Szybciej! – Krzyknął w stronę
Rose, która wyprzedziła mężczyznę. Przejęła klucz z jego dłoni i szybkim ruchem
włożyła do zamka.
Dwóch facetów zdążyło przejść
przez rozłożone pudła.
- Wiemy że tu jesteście –
Krzyknął jeden z nich kierując się z bronią w ręku w stronę pary.
- Otwieraj to! – Zdenerwowany
Shinoda naciskał na kobietę.
- Nie mogę trafić! – Drgające
dłonie za wszelką cenę próbowały idealnie ulokować klucz w otworze. Mężczyźni
stanęli przed nimi. Rozłożone dłonie kierowały broń w ich stronę. Nagle drzwi
się otworzyły. Kobieta krzyknęła w stronę Mike’a i przekroczyła próg. Usłyszała
strzał.
Jeden za drugim.
Odbił się od drzwi i sprowadził
jednego z nich na ziemię.
Masywne ciało mężczyzny odbiło
się od pudła i runęło na ziemię. Trzymając za swoją kurtkę upadł kartony, a z
jego boku wylała się krew. Przebity na wylot przez jedną z kul opadł bezwładnie
na posadzkę.
Krzyknęła.
Nie wiedząc co robić złapała się
drzwi i wołała jego imię.
Zero odzewu.
Brak odpowiedzi.
- Mike! – Krzyknęła po raz drugi
– Uciekaj!
Nie widząc jego sylwetki,
postanowiła się nie poddać i przekroczyła drzwi. Przeszła przez zimny śnieg.
Jest na zewnątrz. Udało jej się. Musi uciekać. Wie że jest blisko końca tego
koszmaru tej niepewności.
Nagle stanęła. Przebiegła przez
wysokie zaspy w stronę wejścia i schowała się za drzewem Zamarła. Musi po niego
wracać. On tam z nimi został, on został z tymi oprawcami. Trzymali się przecież
razem. On ją uratował, on ją przecież uratował! Postanowiła udać się wprost
wydobywających się świateł. Ruszyła pewnym krokiem przed siebie i z płaczem
dotarła na miejsce. Tłum ludzi spojrzał na nią jak na wariatkę, jak na istotę
nie pochodzącą z tego świata. Stanęła jak wryta. Zszokowana nie dopuszczała do
siebie żadnych słów, widziała tylko jakiś mężczyzn, którzy pomogli jej usiąść.
Rose oddychała głośno i nierównomiernie. Każdy oddech wydobywał z siebie dużą
chmurę białego dymu. Postanowiła czekać. Wierzyła że za chwilę ujrzy jego
sylwetkę wychodzącą z tego rogu.
***
- Proszę mnie wpuścić! –
Rozhisteryzowana kobieta złapała za jednego z funkcjonariuszy. Ręce kurczowo
trzymały się jego kurtki, a ta nie wiedząc co robić wpadła w histerię.
- Robimy co w naszej mocy –
odpowiedział jej wyswobadzając się z jej uścisku. Nagle poczuła na swoim ciele
dłonie jednego z nich.
- Jemu nic nie będzie, zrozum to!
– Chester próbował uspokoić kobietę lecz ta nie dawała za wygraną.
- Mike! Proszę, Mike… - Bezsilna
upadła na śnieg i zakryła łzy swoimi dłońmi. Czuła pustkę, śmiertelny strach o
osobę, którą kochała.
Nagle coś się ruszyło. Chester
szturchnął kobietę, a ta spojrzała w stronę zamieszania. Przybliżyła się
bardziej i mając nadzieje że się myli przyspieszyła kroku.
- Anna! – Krzyknął ponownie i
objął ją w pasie. Wyrywała się, szarpała. Nadaremnie – Proszę uspokój się.
- Nie, zostaw mnie! Odejdź! –
Głos z jej krtani rozprzestrzenił się po całej ulicy. Tłum spojrzał na nią i
zaciekawiony jej zachowaniem przybliżył się nieco by zobaczyć co się stało.
- Nie możesz, rozumiesz! – Po tych
słowach zamarł. To nie było tylko złudną myślą. To było prawdą.
- Mike! Kochanie… - Krzyknęła i
przybliżyła się do jego ciała. Leżał nieruchomo na noszach, wokół niego było
sporo śniegu. Czarna, rozpięta kurtka była przesiąknięta krwią, a usta nie dawały
żadnego znaku życia – Powiedz coś! Proszę, odezwij się.
Kobieta straciła panowanie nad
sobą i zaczęła potrząsać jego bezwładnym ciałem. Łudziła się że za chwilę się
obudzi.
- Do cholery, ratujcie go! –
Krzyknął zszokowany mężczyzna odsuwając od przyjaciela rozhisteryzowaną Annę.
Przybliżył ją do siebie. Na początku opierała się temu wszystkiemu, rwała do
męża, lecz po jakimś czasie zrezygnowała widząc jak zostaje wnoszony do
jakiegoś pomieszczenia.
- Ja tam muszę pójść! – Krzyknęła
w jego stronę i upadła na kolana. Spojrzała w niebo, łzy cisnęły jej się do
oczu lecz nie mogła ich wydostać. Uczucia rozlały się po zimnym podłożu, a jej
niewypowiedziane słowa rozpaliły jak pochodnia. Wstała i ze wszystkich sił
udała pod łoże swojego męża. Omijała wielkie zaspy śniegu, kilkakrotnie się na
nich przewracając. Nie zważała na to. Krzyczała ze strachu i bezsilności, jej
ręce telepały się już nie z powodu zimna. Spojrzała na otaczających go mężczyzn
i rzuciła się w ich stronę. Zauważyła jego otwartą zakrwawioną pierś. Otwarta
rana przysporzyła jeszcze wiele łez, a widząc reanimacje lekarzy stała
bezsilnie wpatrując się w ich poczynania. Nie pamięta ile czasu minęło, w jaki
sposób Chester stanął przy niej obejmując ją ramieniem. Nie pamięta już ile łez
wylała. Po chwili mężczyźni odeszli od ciała. Spojrzeli na Annę, rozpoznając że
jest to żona i wysłali dziwne spojrzenie, którego nigdy nie zaznała. Spojrzała
na nich z ulatniającymi uczuciami i zauważyła czarny worek.
- Nie! Nie! – Krzyknęła i weszła
do pomieszczenia obejmując męża.
- Tak mi przykro – Powiedział
jeden z nich rozścielając na nim czarną narzutę.
- To nie jest prawda! Mike! Ty
żyjesz! Nie strasz mnie, ja wiem że poszedłeś tylko spać… - Łzy zaczęły kapać
po jej policzkach, a dłonie wbiły się lekko w jego twarz – Kochanie, proszę,
odezwij się! To ja! – Wrzasnęła po raz kolejny. Po chwili mimowolnie na jej
twarzy pojawił się czuły uśmiech oblany łzami – Mikey, to ja. Obudź się
kochanie…
Wszystko zaczęło wirować,
wszystkie myśli splątały się. Słona woda kapała na jego nie reagującą twarz.
Anna przybliżyła się do niego i pocałowała jego usta. Spojrzała na jego
zamknięte oczy. Nie dopuszczając do siebie myśli że to koniec, próbowała
przywrócić go do życia. Ze wszystkich sił potrząsała ciałem, otarła jego ranę, całowała
po szyi, ustach, policzkach. Nic z tego.
Do kobiety podszedł Chester.
Zszokowany sytuacją spojrzał na przyjaciela, na jego zamknięte oczy. Uklęknął i
ujął jego dłoń.
- Tak Cię przepraszam. Mike,
wybacz mi! – Po tych słowach rozpłakał się. Głośny ryk mężczyzny zbliżył twarz
do jego martwego ciała. Nie widząc już nic poza zamazanym światem zatopił się w
swoich łzach, strącał je co chwilę na ziemię.
- Ty nie zginąłeś, Mike.
Odpowiedz mi! Powiedz coś, ja wiem że ty zaraz wrócisz. Rzucisz Chesterowi
śmieszną anegdotę, pocałujesz mnie, powiesz ze mnie kochasz. Ja to wiem… -
Kobieta nadal nie uświadamiając sobie tego co się stało położyła się obok jego
ciała – Nie odchodź. Potrzebuje Cię! Otis Cię potrzebuje… - Słowa dusiły ją w
gardle, próbowała odepchnąć myśli lecz ostatnie słowa lekarzy sprowadziły ją
częściowo na ziemię.
- Proszę, niech pani wstanie.
Musimy wynieść ciało – wypowiedź mężczyzny spowodowała lekkie omdlenie, oparła
się o kąt pomieszczenia i zaczęła głośno krzyczeć. Poczuła nagle obecność kogoś
jej bardzo znanego. Cierpiał tak samo jak ona, płakał tak jak ona.
- Chester, on żyje… To jest zły
sen. Powiedz mi że to nieprawda… – Zaczęła zachrypniętym głosem. Smugi czarnego
tuszu zaczęły spływać po jej policzkach, lecz Anna nie zważała na swój wygląd.
Chester nic nie odpowiedział.
Przyglądał się tylko kobiecie która wpatrywała się na niego pytająco, tak jakby
chciała usłyszeć właśnie tą jedyną odpowiedź. Nagle coś krzyknęło. Kobieta
rozdarła swoją krtań na całe pomieszczenie. Nie mogąc opanować emocji walnęła w
podłogę. Miała przed sobą śmiejącego męża. Spoglądał na nią swoimi pięknymi
brązowymi oczami, trzymał jej dłoń. Złożył na jej policzku pocałunek.
Krzyknęła po raz kolejny.
Te rzeczy już nie wrócą.
To koniec.
Koniec.
Mike nie żyje.
***
Kilka godzin później:
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia
zatrzaskując za sobą drewniane drzwi. Przekroczył długi dywan i nie ściągając
butów zahipnotyzowany udał się pod swoją sypialnie. Stawiał krok, lecz czuł że
nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Złapał za klamkę i ku jemu oczom ukazała się
ciemna sypialnia. W domu nie było nikogo innego. Talinda została u Anny, a on
musiał zostać sam.
Usiadł na łóżku i spojrzał w głąb
pomieszczenia.
Nagle coś w niego wstąpiło.
Otworzył pierwszą szafkę. Wyjął
swoje notatki. Przeglądał je, co chwilę wyrzucając białe kartki papieru aż
natrafił na tą jedną.
Na jedno zdjęcie.
Upadł na podłogę.
Zimne podłożone chwyciło za jego
ulatniające się łzy i wchłonęła zszarpane uczucia.
Wił się jak wąż. Chwytał rękoma
wszystkich przedmiotów znajdujących się na podłodze.
Wstał i pobiegł do szafki. Złapał
za jedną z nich i wyrzucił ją w dal pomieszczenia. Półka upadła z hukiem na
jeden z obrazów, który z wielką siłą upadł na podłogę. Bennington nie
przejmował się tym. Robił to dalej. Strącał to wszystko jednym ruchem. Szklane
naczynia, jego fotografie, kartki papieru, rozłożone kwiaty. Wszystko co na
potkało się na jego drodze rozsypywało się na podłodze.
- To jest moja wina! To przeze
mnie zginąłeś! – Wrzasnął i upadł na podłogę. Cienkie ostrza szkieł wbiły mu
się w ręce, które zaczęły intensywnie krwawił.
- Mike… Proszę. Nie zostawiaj
mnie. Nie odchodź – Rozpłakał się jak małe dziecko. Leżał skulony nie
przyjmując do siebie myśli że już nie ujrzy tego uśmiechu. Że nie dozna jego
wspaniałych rad, że nikt w życiu go tak doskonale nie wysłucha.
- Nie chciałem… Spike, tak bardzo
nie chciałem… - Nie znalazł żadnego ukojenia w łzach. Telepiące ciało
cierpiało, postanowił sobie w tym pomóc. Wstał i nie myśląc racjonalnie otwarł
swoje biurko. Tak jak myślał. Leżało zakryte pod stertą jakimś papierów.
- Wybacz mi, proszę… - Krzyknął
po raz kolejny i szybkim ruchem wbił strzykawkę w swoje ramię. Ból przeniknął
po jego ciele, lecz po jakimś czasie upadł na podłogę i poczuł ukojenie.
Obiecał mu że tego nigdy nie zrobi. Obiecał mu, obiecał sobie. Sam do końca nie
wie dlaczego zostawił to na wszelki wypadek. Wie że Talinda zerwałaby z nim
gdyby dowiedziała się że trzyma takie rzeczy ale nie przejmował się.
Bennington spojrzał w górę. Nie
myśląc już tak jak wcześniej czerwonymi oczami rozglądał się po pomieszczeniu a
uporczywe demony tworzyły na suficie obraz jego najbliższego przyjaciela
Krzyknął po raz ostatni.
Potem zasnął, oblewając się
łzami.
***
Kilka dni później:
Brązowe podłużne pudło ścieliło
się w jej czerwonych oczach. Spojrzała na otwarte wieko w którym leżało
bezwładne ciało mężczyzny. Ubrany był tak samo jak w dniu kiedy stanęli przed
ołtarzem. Ona w pięknej sukni ślubnej, on w garniturze. Wtedy powiedzieli sobie
„Tak”. Wtedy obiecywał jej że zostanie z nią do końca. Wszystko zostało takie
samo, lecz suknia Anny zmieniła kolor na przeciwny, a przed ołtarzem stał on
sam.
Kobieta spojrzała zdezorientowana
na tłum ludzi. Stali i wypuszczali co jedną łzę. Nagle jej wzrok zatrzymał się
na wózku.
Malutki chłopiec tak naprawdę nie
wiedzący co się stało machał rączkami. Otis był kopią jej męża. Widziała go w
jego oczach w jego malutkich wypełnionych ustach. Nie uświadamiając sobie że
płacze nad jego ciałem klęknęła po raz ostatni.
- Nie zapomnij o nas… -
Powiedziała cicho trzymając rękę na trumnie – Ja o tobie na pewno nie zapomnę –
Ryk jej płaczu spowodował poruszenie się tłumu. Ktoś chciał podejść, pomóc lecz
po chwili Anna zrobiła to sama. Podeszła pod wózek i spotkała się ze wzrokiem
jakiejś kobiety. Spojrzała w jej zielone oczy, pełne zszokowania.
- Pani mąż uratował mi życie… -
Zaczęła cicho. Nie dając szansy na płacz stanęła obok kobiety – Dziękuje. Gdyby
nie on nie stałabym w tym miejscu. Robiłam co w mojej mocy… Nie udało się –
Głos jej się załamał.
- Zabiłaś go… - Powiedziała
bezdźwięcznie do blondynki. Kobieta spojrzała znad swoich oczu i usłyszała
kolejny zarzut – Zabiłaś go! Jak mogłaś?! Cieszysz się z tego? Jesteś
zadowolona!? – Anna rzuciła się w stronę zszokowanej kobiety, która stała jak
wryta. Do kobiety podeszło dwóch mężczyzn i za wszelką cenę odciągali ją od
Rose.
- Przepraszam… - Powiedziała
cicho, lecz stojący obok Chester przytulił Annę i powiedział do kobiety.
- Proszę, zostaw nas samych… -
Jego błagający ton przeszył umysł blondynki, która mimowolnie odsuwała się od
miejsca. Spojrzała tylko ostatni raz na rozpłakaną kobietę, której odebrała
mężczyznę jej życia.
***
Brązowe ślepia idealnie wpatrywały się w rozbawioną kobietę. Jego
dłonie łapały za jej zimne ręce, by je idealnie ogrzać. Złapał za jej
zziębniętą główkę i pocałował delikatnie w czoło. Kobieta nie opierając się
temu przybliżyła się bardziej do niego próbując zatrzymać go dla siebie.
- Zimno Ci? – Spytał rozbawiony Mike siadając na kanapie.
- Bardziej jestem zdenerwowana – Zaśmiała się.
Zdezorientowany mężczyzna ujął jej rękę i przybliżył się do
rozdygotanej kobiety. Wsunął swoją rękę pod jej bluzkę i zaczął ogrzewać ją
swoimi ramionami. Delikatnie przejechał po jej twarzy i wpił swoje usta w jej
wargi. Anna położyła się na nim i cicho odparła:
- Mike musze Ci coś powiedzieć…
Zdezorientowany jej zachowaniem odepchnął ją lekko i usiadł obok niej.
- Wiem że to trudne, ale w końcu nam się udało – Zaśmiała się
przybliżając do mężczyzny. Ten nie wiedząc co uczynić spojrzał w jej radosne,
aczkolwiek zdenerwowane oczy i usłyszał odpowiedź:
- Będziesz ojcem… - Uśmiechnęła się mimowolnie – Tak Mike, jestem w
ciąży…
Szybki oddech kobiety spowodował
lekki wrzask w jej sypialni. Spojrzała w lewą stronę i z szybkim ruchem zaczęła
kreślić dłonią dobrze jej znane miejsce:
- Mike…? – Spytała niepewnie
kładąc się obok niewidzialnej postaci.
Nic nie usłyszała, nic nie
poczuła. Tylko przenikającą pustkę.
- Kochanie… - Szepnęła w
niewidzialną postać – Śpisz?
Kobieta nie uświadamiająca sobie
nadal, że jego tu nie ma, że to przepadło położyła się na jego poduszce.
Wybuchła głośnym płaczem. Nie wiedząc co robić chwyciła jego miejsce swoimi
dłońmi, przysuwając całą kołdrę.
Gdyby tu był by ją pocieszył,
przytulił. Powiedziałby że będzie dobrze, pocałował, złapał za jej twarz i
przysunął do siebie. Wtuliłby kobietę, objął ramieniem i szepnął jak bardzo ją
kocha.
Anna spojrzała w ciemną otchłań.
Tak bardzo pragnie usłyszeć jego
głos, spojrzeć w jego oczy. Chcę śmiać się przy nim, zabawiać Otisa. Budzić się
przy nim.
To przeminęło.
Została sama.
***
Kilka miesięcy później:
- Wiesz że u mnie wszystko dobrze
– Zaczął Chester – Ale tak naprawdę mi Ciebie brakuje. Twojego głupiego
gadania, nierozgarnięcia. Całego Ciebie. Ciężko nam. – Tu zrobił przerwę – Linkin
Park nie ma już sensu bez Ciebie. Ty byłeś jego sercem, które właśnie
przeminęło – Głos utknął mu w gardle. Nie miał już siły kontynuować swojego
monologu.
- Zresztą chyba nie jest tam Ci
tak źle – Powiedział cicho – Znacznie lepiej niż tu. Ale miałeś rodzinę… Z Anną
nie widziałem się od 4 miesięcy. Sprzedała to wszystko i wyjechała. Było jej
ciężko, ale zrozum ją.
Przerwał. Spojrzał na jego grób i
powstrzymał łzy:
- Wiem że to było przeze mnie. Każdego
dnia zmagam się z myślą że tak naprawdę to ja cię zabiłem. Nie nikt inny, tylko
ja. Zabiłem swojego najlepszego przyjaciela! – Krzyknął i położył się na zimnym
marmurze. Nagle coś wpadło w jego ręce. Przegnieciona pod zniczem kartka
zsunęła się i trafiła do rąk Benningtona.
Otworzył ją lekko i zaczął czytać
to co się w niej znajduje:
Bezczelnie to tak pisać na
zwykłej kartce papieru, nie jesteś warty takich przeprosin. Ja nie jestem warta
życia, ale nie mogę się poddać. Wiem że gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj.
Nie pisałabym swoimi zdrowymi rękoma długopisem by nakreślić kilka nieznacznych
zdań. Wiem że Cię zniszczyłam. Nie znałam Ciebie dokładnie, lecz to wystarczyło
bym nie mogła o Tobie zapomnieć. Codziennie myślę o tym zdarzeniu, o tym jak
dwukrotnie ocaliłeś mi życie. Nie mogę spać ze świadomością, że ja nie mogłam
uratować twojego.
Miałeś rodzinę! Syna i żonę,
która obwinia mnie za twoją śmierć.
Nie dziwię się jej.
Urodzę za niedługo dziecko.
Chłopczyk. I wiesz co? Postanowiłam go nazwać twoim imieniem, bo tak naprawdę
uratowałeś także jego.
Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Dziękuje za życie.
I dziękuje za to że do samego
końca zostałeś tym kim byłeś. Człowiekiem.
Rose
Tak to koniec mojego pierwszego One-Shota. Tak wiem, że jesteście na mnie źli.
Z góry przepraszam za literówki, nie logiczne zdania, źle odmienione czasowniki, historię. I bardzo przepraszam za długość, lecz jak już to pisałam nie mogłam przestać. To jest taki impuls, gdzie chcesz skończyć ale wiesz że nie możesz.
Czemu takie zakończenie, a nie inne?
Być może to ma wielkie podłoże rodzinne. Każde opowiadanie, każdy rozdział zawiera minimalną cząstkę mojego życia. Uczucia, sytuacje, problemy i pragnienia. Nic nie jest przypadkowe. Jestem dość specyficzną osobą bo zawszę swoje uczucia przekładam albo na papier albo na komputer.
Za niedługo, albo nawet i już święta.
Dlatego chciałabym życzyć wszystkim Wesołych Świąt, Szczęśliwego Nowego Roku i udanego Sylwestra.
Chciałabym też wszystkim podziękować, że czytają to wszystko co sobie ubzduram w tej durnej główce.
Proszę też o szczere opinie. Zniosę wszystko, dosłownie :)
Jeju świetne *.*
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała tak pisać :o
Wesołych <3
Zapraszam do mnie :)
O matko, to jest cudowne ;___; Prawie się popłakałam.
OdpowiedzUsuńMike zachował się jak bohater.. Co ja gadam? Przecież on był bohaterem. On uratował tą dziewczynę, zapłacił za to swoim życiem, podczas gdy mógł ją po prostu zignorować..
Wszystko jest absolutnie świetne, fabuła rozbrajająca, rozwrzeszczana Anna taka.. prawdziwa. Stracić najważniejszą osobę w swoim życiu, no to hmm.. pewnie też bym się tak zachowywała XD.
Słodkie było, jak Mike bał się zagadać do Ann! Ale wszystko się pięknie potoczyło i nasza parka zaistniała.
Wracając znów do końcówki.. list na grobie sprawił, że zaczęłam się trząść jak głupia. Może przyczynił się też do tego trochę Chester, który go odwiedził kilka miesięcy po zdarzeniu? No właśnie, Chester! Cierpiał równie w równym stopniu, co Anna.. Nic nie jest gorsze, niż przeszywające poczucie winy, nie dające prawidłowo funkcjonować.. Ehhh.
Jejku.. brakuje mi po prostu słów. Mimo że nie trawię Anny, cały ten oneshot łapie za serce i uświadamiam sobie, jakie to straszne utracić kochaną osobę..
Jesteś w tym świetna, pisz dalej i czekam na kolejne Twoje dzieła! :)
*zapraszam też do siebie, jeślibyś miała czas i ochotę*
O matko. O Jezu Chryste. Muszę to przemyśleć.
OdpowiedzUsuńPodeszłam do tego tekstu: "Oj, jak świątecznie, jak fajnie, jak miło", całkiem niesłusznie... Aż mi wstyd za tak pochopną ocenę, ale wybacz... Potem jednak Mike pokłócił się z Ann o swoją pracę, więc obudziła się we mnie iskierka zaciekawienia. No i ta cała strzelanina, genialne wrzaski Anny, te opisy...Ale to nie to mnie wzięło ostatecznie: Chester. Ćpający Chaz, który ostatecznie miał wszystko w dupie. Zginął jego najlepszy przyjaciel i tylko to było wtedy realne. Doskonale wiem jak musiał się wtedy czuć: pusty, odrętwiały, winny. Serce mi się kraja gdy czytam uczucia Benningtona. Zupełnie inaczej na mnie wpływają, aniżeli emocje i przeżycia innych członów zespołu, ale i fikcyjnych postaci (i nie mówię tego w odniesieniu tylko do tego shota, czy Twojego opowiadania, ale wszystkich blogów które czytałam, czytam i przeczytam) po prostu tak mam, że on działa na mnie najmocniej.
Ten fragment na końcu...nieziemski. Nie potrafię tego opisać, co się we mnie działo gdy to czytałam. Byłam tylko ja i ten tekst, daję słowo. Wszystko inne nie istniało. Tylko Rose i jej słowa. Prawdziwe, szlachetne słowa. No i ten początek, czy jak wolisz wstęp, wprowadzenie: świetny, ale trochę od niego odbiegłaś. Mogłaś dać na końcu bezpośrednie nawiązanie do początkowego fragmentu, wtedy wszystko stałoby się klarowniejsze (np coś w stylu: "Każdy został do czegoś powołany. Ale czy zawsze znajdujesz się we właściwym miejscu, we właściwym czasie?"-tak, to zdecydowanie prawda. Ale czy teraz, konając na tej cholernej podłodze, widząc martwe oblicze kogoś kogo kochała i znała, czy ma prawo powiedzieć, że naszym jedynym przeznaczeniem jest...śmierć?)
To co czytałam było wspaniałe. Dało mi do myślenia, dziękuję.
Bardzo mnie Twój prezent gwiazdkowy ucieszył, (zdradzę przy okazji, że sama coś podobnego planuję dodać, ale to jutro późnym wieczorem lub w Wigilię :D) i liczę na podobne cacko w najbliższym czasie. Z chęcią przeczytam i skomenuję :)
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.
PS- Również wesołych świąt :D
Gdy zaczęłam czytać wszystko było takie cudowne. Mike, kochająca żona Anna, ich malutki synek Otis. Rodzina rodem z obrazka.
OdpowiedzUsuńŚwięta mieli spędzić w gronie przyjaciół, upić się, śpiewać, balować do rana, miało być tak pięknie...
Dlaczego on pojechał do tego cholernego sklepu?!
Uratował tą kobietę, przepłacając swoim życiem...
Żal mi Anny, Otis będzie dorastał bez ojca, wiedząc, że był bohaterem...
Chester, nie poradzi sobie z tym ciężarem, dale będzie się obwiniał za śmierć przyjaciela...
Świetny one shot, popłakałam się jak głupia.
Teraz zacznę czytać twojego bloga od początku ;)
Kocham!
Jeśli będziesz miała czas, wpadnij do mnie --> http://so-numb.blog.pl/ .
Było by niezmiernie miło ;D
PS. Wesołych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia, pijanego sylwestra oraz Szczęśliwego Nowego Roku !
Uwaga, uwaga! Mam dla Was pierwszą część mojego prezentu gwiazdkowego, więc zapraszam :D
OdpowiedzUsuńPopłakałam się jak głupia, świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńZ okazji świąt życzę ci szczęścia, zdrowia, wiele weny, pieniędzy i czego sobie tylko zamarzysz :)
Zapraszam do siebie, pojawił się VII rozdział :)
Płakałam od momentu, w którym postrzelono Michaela. Płakałam do samego końca. Gdyby takie coś wydarzyłoby się naprawdę, nie wytrzymalabym. Umarłaby we mnie cząstka duszy. Ta sama, która jest z Linkin Park, trzyma mnie przy nich. Przepraszam, przez łzy nie jestem w stanie pisać.
OdpowiedzUsuńOo Jezu. Coś cudownego, perfekcja.
OdpowiedzUsuńNie mogłam się oderwać, piszesz niesamowicie!
Mike bohater, jeju, płakałam no ;___; a miało być tak pięknie :c no i Rose, przecież on mógł ją zignorować i uciekać... Piękne.
biedna Anna, biedny Otis :c
sama nie wiem, jak zachowalabym się w takiej sytuacji na jej miejscu :c
podsumowując: niesamowicie mnie urzeklas tym one-shotem. Masz gigantyczny talent i mam nadzieję, że będziesz pisać i pisać i go rozwijać.
życzę duuzo weny. <3
(i zapraszam do mnie, jeśli masz ochotę.)
III część Bennody już jest. Zapraszam :D
OdpowiedzUsuńKOBIETOOO!!!*-* Najlepszy one-shot jakiego kiedykolwiek czytałam *-* Cała historia pięknie rozwinięta, najpierw przedstawiłaś jak żyją, jak się kochają i wgl. później plany na święta, potem ta akcja w sklepie i to jak Shinoda został bohaterem. Każda część była jakby idealnie zaplanowana, bynajmniej tak mi się wydaje. Uśmierciłaś go, zazwyczaj mam żal za uśmiercanie dobrych osób w blogu, ale to był one shot więc wybaczam. W sumie śmierć Shinody nie wywołała u mnie łez, wiem człowiek skała (choć nie do końca) pod koniec, kiedy Chester czytał list od Rose popłakałam się... emocje w końcu wyleciały. Idealny, może miałaś kilka literówek, ale mniejsza z nimi! /Kuroichi
OdpowiedzUsuńZgi, przepadni! Jak mogłaś Go zabić? Płacze. Świetny one shot. Nie mogę się pozbierac. Ugh. Zapadnie mi to w pamięci i na pewno będę o tym myśleć przez najbliższe tygodnie. Cudo. xx
OdpowiedzUsuń