piątek, 3 października 2014

Rozdział LIII



Mike spojrzał na zegarek w swoim telefonie. Będąc już kompletnie spóźnionym machnął ręką i szybko pognał w stronę domu Benningtona. Stanął przed drzwiami jego domu i nie czekając na łaskawe pozwolenie na otwarcie drzwi szarpnął mocno klamką, która o dziwo, nie była zamknięta. Zrobił duży krok w kierunku salonu, ale nie zobaczył tam nikogo. Postanowił szukać go dalej. Krzyknął jego imię, ale nie spotkał się z żadną odpowiedzią. Udał się do sypialni i tym razem też go nie spotkał, ale zobaczył coś co go zaniepokoiło.
Przybliżył się w stronę jego szafki nocnej i widząc na nim resztki rozsypanego proszku otworzył go szerzej. To co zobaczył było dla niego ciosem w samo serce.
Najpierw przestał myśleć, później zaczęły się w nim zbierać wyrzuty sumienia, złość, wściekłość i zarazem wrażliwość.
Żadne uczucie nie było ze sobą spójne.
Postanowił nie dać za wygraną. Ścisnął pięści i zabrał pozostałe opakowania do kieszeni, tak by nic tutaj nie zostało.
Teraz pytanie było jedno – Gdzie jest Chester?
Zawołał go jeszcze raz, bardziej mściwie i poszedł w stronę łazienki.
Tam go zobaczył. Zupełnie mało kontaktujący siedział obok wanny i bez emocji wpatrywał się w jego brązowe tęczówki.
Mike stanął przed nim i zamiast kazać mu wstać wrzasnął:
- Popierdoliło cię?! – spojrzał na niego w zbierającą się nienawiścią i szybko dodał – Jesteś zwykłym gówniarzem! Jeśli ty tak sobie z tym wszystkim pogrywasz to ja nie mam zamiaru tutaj nawet przychodzić!
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? – Rzucił niezrozumiale, ale Shinoda wiedział z czym ma do czynienia.
- Nie udawaj kretyna Chester, jesteśmy dorośli – zarzucił mu po chwili i podszedł do niego bardziej – Gdzie masz ten alkohol?
- O czym ty mówisz?! – Wrzasnął coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę.
- To wszystko wyżera ci mózg! Jezu – parsknął zaciskając dłonie – Jesteś pijany! Cholera jasna, Chester zacznij zachowywać się jak człowiek a nie jak pieprzony dzieciak!
- Nie pouczaj mnie! – wybełkotał i wstał z miejsca.
- Nie potrafisz sobie z tym poradzić! – Krzyknął i oparł się o stojącą umywalkę – Zacząłeś ćpać? Bardzo inteligentne. Żebyśmy tylko następnej uroczystości nie odbyli przy twojej trumnie!
Bennington nie ukrył, że te słowa go nie ruszyły. Podszedł do niego i zagroził mu palcem:
- Słuchaj, nie mam zamiaru się ciebie słuchać. Robię z życiem to co robię i ty nie masz nic do tego! – Wybełkotał po raz kolejny i rzucił wskazując palcem na drzwi – Możesz się wynosić.
- Jesteś bezczelny – rzucił przez zęby – I co? Myślisz, że Emily wróci do ciebie wtedy jak będziesz się tak niszczył? Że wpadnie ci w ramiona jak dowie się, że bierzesz, że pijesz i nie wiem co jeszcze? Myślisz, że ona jest taka głupia?
- Mike wyjdź! – Krzyknął.
- I co tym uzyskasz? – Spytał po chwili – Jesteś głupi jak but i nie mam zamiaru patrzeć na to jak się dołujesz!
- Nie potrzebuję cię.
Słysząc te słowa od przyjaciela zdenerwował się i chwycił mocno za jego ramię. Szczerze mówiąc teraz jakiekolwiek prostowanie swoich słów było bez znaczenia, do niego i tak nie docierały żadne informacje.
- Słuchaj – syknął – Nie potrzebujesz mnie, okej. Ale do cholery jasnej Emily potrzebuje ciebie, a ty jej. Zacznij coś kurwa naprawiać, a nie się dołujesz i jęczysz nad swoim losem, że wszystko już stracone. Jeśli nie ruszysz swojego tyłka to zaręczam ci, że ona stad wyjedzie. Była u mnie. Powiedziała, że nie może z tym wszystkim wytrzymać i się wyprowadza!
- Kłamiesz – rzucił chcąc strącić jego natarczywe ramię ze swojej ręki.
- Nie – odparł krótko – Ona odchodzi, a to jest twoja wina! Do jasnej cholery, Chester tracimy ją wyłącznie przez ciebie! Zrozum to i rusz tą tłustą dupę by ją tu zatrzymać!
- Wyjdź nie chcę cię widzieć – szarpnął za jego rękę.
- Gówno mnie to obchodzi – rzucił – Masz wyrzucić to gówno i zacząć normalnie żyć!
- Nie będziesz mi mówił co mam robić!
- A pieprzyć Marlene było fajnie, co nie?
Dla Chestera było to za wiele. Zdenerwowany jego słowami pchnął go prosto na umywalkę. On tracąc równowagę złapał się za koniec jego rąk, ale bezskutecznie. Pchnął nim po raz kolejny tak, że poślizgnął się po mokrej podłodze i walnął głową o ścianę.
Ból przeszył jego całe ciało. Na chwile sparaliżował jego ruchy i myślenie. Nie mogąc ułożyć sobie tego co przed chwilą się stało złapał się za głowę i czując okropny ból lekko syknął.
Po chwili jednak spojrzał w górę. Zauważył przed sobą Benningtona, jego pięści były zamknięte, a sam patrzył na niego mściwie.
- Tym chcesz załatwić sprawę? – Spytał po chwili patrząc w jego oczy – Rób co chcesz, ale i tak nie pozwolę na to by ona stąd wyjechała. Za dużo dla mnie znaczy…
- Jesteś obrzydliwy – rzucił bez wahania – Teraz już jestem pewien, że ona znaczy dla ciebie coś więcej.
- Słucham? – Spytał głośno zaskoczony – Alkohol cię otumanił, sam nie wiesz co mówisz!
- Pewnie przez te kilka dni siedziała u ciebie. I co robiliście?
- Uspokój się! – Wrzasnął i z wielkim bólem wstał z podłogi. Spojrzał w jego oczy przepełnione nienawiścią i rzucił – Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz, na razie radź sobie sam.
Słysząc jego słowa parsknął cicho i poprowadził go do drzwi swoim wzrokiem. Nie wiedząc co w tej chwili rzucić by jeszcze bardziej go do siebie zrazić zrezygnował i postawił na milczenie. Usiadł na nagiej podłodze i spojrzał na swoje dłonie, które po pewnym czasie zaczęły mu się rozmazywać.

***

Brunet przeszedł przez starą furtkę i jednym ruchem wskoczył na schody prowadzące do domu swojej znajomej. Stanął przed drzwiami i zapukał raz, tak by kobieta doszczętnie usłyszała ten dźwięk.
Nic nie odpowiadało.
Zdezorientowany zapukał jeszcze raz, ale i tym razem zero odzewu. Nie wiedząc co ma o tym myśleć usiadł na jednym ze schodków i postanowił poczekać tutaj w spokoju na zjawienie się Emily.
W końcu i tak i tak musiała tutaj powrócić.

***

Przebudzony z transu Bennington wstał z zimnej podłogi i zataczając swoimi nogami nierówne kółka na podłodze odchylił się do tyłu. Wyprostował się leniwie i spojrzał na godzinę. Było już późno, zbyt późno by zacząć coś robić sensownego.
Skacowany spojrzał na pozostawione butelki, które tkwiły za parawanem i uśmiechnął się w duchu, że przynajmniej w ten sposób może zrobić sobie przyjemność.
Nie, stop.
Tu nie chodziło o przyjemność. Tu chodziło o ucieczkę od smutków, która zarazem dawała mu błogie ukojenie. Wiedząc, że upada coraz niżej usiadł na rogu wanny i odszukał swój telefon. Nie będąc zdziwionym, że i tym razem nie zastał żadnej wiadomości w skrzynce odbiorczej wstał i jeszcze lekko się chwiejąc przekroczył próg swojej sypialni i z wielkim hukiem upadł na nie pościelone łóżko. Wiedząc już z góry, że następny dzień zacznie z takim samym planem dnia jak dzisiaj, przykrył się kocem i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
Wiedząc, że teraz jego myśli będą krążyły wokół Emily niemo krzyknął z rozpaczy i poczuł jak jego serce zostaje zgniatane przez wszystkie jego wnętrzności. Czuł się jakby był skuty przez natarczywego myśliwego, ból spotykał go z każdej strony i mimo wielkich chęci nie mógł się go pozbyć.
Jej uśmiech, jej głos, jej słowa, jej dotyk…
Nie!
Krzyknął ponownie i sięgnął do stojącej obok szafki by choć na chwilę zapomnieć o panującym bólu. Zahaczył swoją ręką o wystający kant lekko się raniąc, ale ból był tak wtopiony w tło jego całego cierpienia, że nawet tego nie poczuł. Otworzył ją jednym ruchem i nie zauważając tego co by go zaciekawiło wywalił mebel po raz kolejny penetrując ją od góry do dołu. Czyżby na tyle zwariował, że wszystko co posiadał zużył do tego czasu?
Będąc na sto procent pewny, że to jakiś żart wstał z łóżka i otworzył kolejną szufladę, lecz tak jak we wcześniejszej nic nie znalazł.
Będąc na siebie zły rzucił się na łóżko i zakrył głowę śnieżnobiałą poduszką. Czyli zostaje w tej chwili sam z własnymi myślami.
Znowu napotkał na jej obraz, ale to i tak było bez znaczenia, bo wiedział, że ona nigdy w życiu już nie powróci w takim stanie jak wcześniej. Wiedział, że zrujnował wszystko i nie uda mu się tego naprawić.
A może jednak…?
Usiadł lekko i nagle przypomniał sobie słowa Shinody. Skrzywił się lekko, ale po chwili grymas z jego twarzy zniknął, a pojawiło się coś innego. To coś miało postać nadziei, która była rozchwiana jak drzewo w wietrzny dzień.
Raz opuszczała mężczyznę na pewien czas, ale po chwili ponownie przybywała tworząc w jego umyśle dziwną euforię zwycięstwa. A tego się bał, że da sobie nadzieję i ponownie się rozczaruje, bo tak przeważnie zawsze kończył.
Czy powinien zaryzykować i nadal walczyć o tę miłość wiedząc, że każde przybyłe odrzucenie z jej strony sprawi mu kolejny cios w serce?
Zakrył się kocem i wciąż myśląc o niej  powoli zamknął oczy i dał ponownie się ponieść wizjom o tym, że być może nie wszystko jeszcze stracone.

***

Rozmyślony spojrzał w sufit i podciągnął pod siebie ciepłą kołdrę. Czując jak delikatnie przykrywa jego nagie ciało uśmiechnął się w duchu i wiedząc, że powinien w tej chwili rozważyć poczynania swojego przyjaciela znów wrócił myślami do dzisiejszej kłótni.
Może potraktował go zbyt ostro?
W końcu to Chester. Znał go doskonale, nawet czasem za dobrze. Odbijała mu szajba gdy coś na czym mu tak bardzo zależało zaczęło się rujnować właśnie z jego powodu. I tak też było teraz. Stracił tę swoją muzę, chęć do życia, a co za tym idzie chęć do normalnego funkcjonowania. Nie będąc pewnym czy dobrze postąpił zganił się w myśli i nagle stwierdził, że w tamtej chwili jednak zachował się jak nic nie rozumiejący egoistyczny dupek.
Ale on też był egoistą.
Obiecał mu, że się nie załamie, a pomimo tego złamał obietnice raniąc go swoimi słowami i czynami. Wiedział, że tak nie powinno być.
Nagle poczuł zimny powiew na swoim ramieniu. Wzdrygnął się wybudzając się z długiego transu i spojrzał na uchylone okno. Dlaczego zapomniał je zamknąć?
Po chwili czyjeś ramię delikatnie otarło się o jego klatkę piersiową. Nie odrywając wzroku od zaciemnionej ściany głośno westchnął i usłyszał:
- Coś się stało?
Spojrzał na jej rude włosy przez pryzmat docierającego światła księżyca i pogładził ją po policzku.
- Nie, śpij…
- Podskoczyłeś… - zaczęła zaspana.
- Śniło mi się coś złego, nic takiego, naprawdę – skłamał tylko dlatego by nie sugerować kobiecie, że przestraszył się zwykłego powiewu wiatru. Przecież by go wyśmiała.
Nagle poczuł jak kobieta położyła głowę na jego torsie. Uśmiechnął się przybliżając ją do siebie tym samym zatapiając swoje dłonie w jej długich włosach.
- Kłamiesz… - zaśmiała się zaspana – Nie spałeś, bo gdybyś spał teraz byłbyś senny – wtuliła się w zaskoczonego mężczyznę i ciągnęła dalej – O czym tak myślisz?
- Dlaczego ty mnie tak znasz? – Zaśmiał się lekko.
- Dlaczego kłamiesz? – spytała po chwili.
Wywrócił leniwie oczami i zaczął:
- Wszystko mnie niszczy, tylko dlatego, że nie mogę kontrolować życia osób na których mi zależy lub zależało – spojrzał ponownie w górę i wiedząc, że ten argument nic nie powie Lisie dokończył – Chester sobie nie radzi, woli ślęczeć przy butelkach z alkoholem, a dla Emily jedynym wyjściem z sytuacji jest wyjazd z tego miasta. Dodam jeszcze, że Jessica rzuca się na mnie jak opętana sugerując mi coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć.
- To z Emily i Chesterem jestem w stanie zrozumieć, ale po co zadręczasz się osobą, która przez tyle czasu miała cię gdzieś? – Spytała po chwili – Mike, ja cię trochę rozumiem, ale nie można ciągnąć tego w nieskończoność. Albo jesteś tu i żyjesz tym światem, albo jej światem. Te dwa nie istnieją razem, nie potrafią istnieć. Proszę Mike, zrozum to. Jesteś już dorosłym mężczyzną, przeżyłeś wiele, a ja nadal nie mogę wbić ci tego wszystkiego do twojego łba.
- Sam się nie mogę zrozumieć.
- Widzisz? – Spytała retorycznie – To po co zadręczać się tym co i tak nie jest wytłumaczalne? Powinieneś to zostawić i zostać przy Chesterze dając mu do zrozumienia, że jednak ma kogoś po stracie Emily.
- A ona?
- Nie zmusisz jej by tu została na siłę – zatrzymała się i dodała – Szczerze mówiąc wyjeżdżając z tego miasta zaczyna wszystko od nowa. Jeśli to wszystko między nimi się wypaliło to nie ma sensu dawać sobie szans, bo prędzej czy później zobaczą, że coś jest nie tak.
- Ale problem tkwi nadal w tym, że oni nie mogą bez siebie żyć – odparł zaciągając się chłodnym powietrzem – Gdyby on miał ją w tyłku nie upijałby się do nieprzytomności, a ona nie płakałaby mi na ramieniu gdy zaczyna wspominać to wszystko co między nimi było. Nie mogą znaleźć tego punktu zahaczenia w swoich rozmowach. Co ja mówię, nie wiem czy ich konwersacje można nazwać rozmową.
- Jeśli się naprawdę kochają to do siebie wrócą – odparła – Jeśli Emily go kocha, to myślę, że po jakimś czasie zrozumie to, że to jednak była nic znacząca noc w jego życiu. W tej sprawie nic nie zrobisz. Możesz ich ze sobą stykać co chwilę, ale jaki to ma sens? Nie ma żadnego sensu – spojrzała w jego oczy i dodała – A Jessicę to ty zostaw już w spokoju, dobrze?
Wywrócił oczami i widząc jej błagający wyraz twarzy przybliżył się do niej całując ją w sam środek czoła.
- Idź już spać, błagam cię. Jesteś zmęczony po całym dniu… - zaczęła zaspana kładąc się obok jego szyi. Zarzuciła swoją rękę na jego klatkę piersiową mocno go do siebie wtulając. Nie słysząc nic z jego strony zamknęła oczy i nagle poczuła jak Mike kładzie swoją nogę na jej łydce. Jak na złość zaczął nią wiercić w każdą stronę, sama nie wie czy specjalnie czy nie. Z początku to ignorowała, ale po jakimś czasie nie pozwoliło jej to dać spokoju.
- Mike, weź tę nogę – zaczęła po chwili nadal nie otwierając zmęczonych powiek.
- To nie jest noga – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Mike, znam twoje możliwości seksualne, więc weź tę dolną kończynę w swoją stronę i daj mi w końcu zasnąć - wymamrotała i lekko pchnęła ją swoją stopą w drugą stronę, słysząc za sobą lekki śmiech mężczyzny. Zirytowana jego zachowaniem odwróciła się w drugą stronę i nagle poczuła jak ponownie przybliża ją do siebie.
- No dobra, chodź tu do mnie – uśmiechnął się z troską i wtulił się w kobietę, dając jej tym samym do zrozumienia jak bardzo jej w tej chwili potrzebuje.

***

Zapukał mocno do drzwi, tak by właściciel mógł usłyszeć dźwięk aż z drugiego piętra i stanął zdenerwowany na podeście. Minęło kilka dni, po tej dziwnej i niepotrzebnej kłótni. Pamięta wszystko. Jak nim potrząsnął, jak coś do niego mamrotał, jak Mike wrzeszczał i kazał mu się zebrać w sobie.
Dlaczego wtedy zachował się jak dzieciak?
Z tkwiącymi wewnątrz wyrzutami sumienia poprawił kawałek koszuli i nagle zobaczył przed sobą postać swojego przyjaciela. Uśmiechnął się do niego, ale na twarzy Shinody nie malowało się to samo co u niego. Bardziej był zaskoczony i zdenerwowany.
- Pomyliłeś drzwi, nie jestem dilerem – odparł, wiedząc, że ten ruch zaboli samego mężczyznę. Tak jak myślał, tak się stało. Bennington nie okazując tego tak naprawdę, że jego słowa trafiły w niego tak bardzo jak żadne inne oparł się i zaczął:
- Dobrze wiem gdzie jestem, nie musisz ironizować – przetarł nerwowo czoło i spojrzał na niego – Chciałbym to wyjaśnić. Wiem, że jestem w twoich oczach nikim, zresztą ja w swoich też jestem jak totalna beznadziejność. Ale ja nie potrafię sobie bez niej poradzić…
- Chester, jeśli chcesz ją odzyskać to staraj się bardziej, ona chce się przeprowadzić. Zresztą, nie mogę jej teraz znaleźć, nie odbiera telefonów ani nie ma jej w domu. Może już kombinuje nowe miejsce zamieszkania? – popatrzył na jego wygasłe tęczówki i zaprosił go ruchem ręki do środka – Wiesz, że nie popieram tego jak się zachowujesz, ty też byś tego nie tolerował gdybyś był na moim miejscu, a ja bym się tak zachowywał. Chester, po co ty do tego wracasz? Życie ci nie miłe?
- Życie bez niej, to nie życie.
- Nadal życie! – potrząsnął nim lekko kładąc ręce na jego barkach – Błagam cię, nie poddawaj się tak łatwo. Ona cię nadal kocha kretynie! – widząc jak jego oczy się zaświeciły dodał – Była tu, sam o tym wiesz. Jeśli odpuścisz i nie zawalczysz dalej to z góry jesteś skreślony. Boże, do czego to doszło – krzyknął łagodnie – Mike udziela rad Chesterowi jak ma postępować z kobietami! To nie jest normalne!
- Ty masz w tej chwili bardziej ułożone życie towarzyskie od mojego…
- I co z tego? – Spytał ze śmiechem – Po prostu zawsze ty mówiłeś mi jak mam postępować. Gdzie ten Chester, który wie jak oczarować kobietę? Gdzie ten dupek, który swoimi tekstami wyłapywał pół klubu lasek? Gdzie on się podział?
- Spotkał kobietę, która na to niestety nie leci – odwrócił wzrok.
- To sobie nieźle wybrałeś stary – odparł z półuśmiechem. Usiadł na kanapie i spojrzał w jego nic nie mówiący wyraz twarzy.
- Chester, przepraszam – odparł siadając obok niego – Powiedziałem zbyt wiele głupich słów, ale nie panowałem nad sobą. Zresztą to nie prawda – odparł i spojrzał na niego – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Tylko nie ruszaj tego gówna. Nienawidzę chodzić na pogrzeby, a w tej chwili ty igrasz na granicy życia i śmierci. Nie przeraża cię to?
- Kwestia przyzwyczajenia – odparł bezmyślnie i splótł swoje dłonie – Ja też chce cię przeprosić – spojrzał na niego – Wiem, że poniosły mnie nerwy…
- Mam pielęgniarkę w domu, spokojnie – zaśmiał się lekko i dodał – Nie rób mi nigdy takiego czegoś.
Spojrzeli na siebie w krótkim milczeniu oceniając swoje skupienie.
- Idź do niej, teraz – rozkazał mu nagle – W tej chwili! Kupisz jej jakieś kwiatki, cokolwiek! Przecież ją znasz, wiesz co na nią działa, wiesz czego pragnie. Może to być z początku trudne, ale musisz pokonać tę barierę. Ja jej sam nie zatrzymam.
- Ona mi nie wybaczy.
- A może jednak zrozumie, że masz w dupie Marlene? A zbaczając z tematu – zwrócił się do niego – Możesz mi powiedzieć o co chodzi z nią i z waszym rzekomym związkiem?
- Nie rozumiem – popatrzył zdezorientowany.
- Emily usłyszała od niej, że jesteście razem. Chester, ja wiem że to nieprawda, ale powiedz mi o co tu chodzi.
- Sam nie wiem – odparł zaskoczony – Ona znowu knuje. Nie rozumiem tej kobiety.
- Kobiet nie da się zrozumieć – podsumował – Ja bym ci radził trzymać się od niej z daleka, jeśli chcesz naprawić przeszłość. A wiem, że chcesz.
- W jaki sposób?
- Traf w jej czuły punkt – odpowiedział – Nie wiem co nim jest, ale znajdź coś co zrobi, że zmięknie jej serce i w końcu to zrozumie. Zawsze lepsze to niż siedzenie na tyłku i użalanie się całymi dniami w swoim łóżku.
- Czyli mam do niej pójść?
- A masz wyjście?
Przerzucił swój wzrok na swoje stopy i wiedząc, że w tej chwili Shinoda ma rację nie dodał już nic. Nadzieja tak szybko przychodziła, ale równie szybko odchodziła daleko. A coraz częściej ją tracił.

***

Trzymając w rękach kwiaty, które kilka chwil wcześniej zakupił w kwiaciarni stanął naprzeciw jej płotu i czując okropny ból w pobliżu serca wiedział, że w tej chwili zaczyna tchórzyć. Dlaczego tak bardzo bał się tego spotkania?
Wiedząc, że to i tak nic nie zmieni zaciągnął się zimnym powietrzem i niepewnie postawił stopę na jej podwórzu.
No cóż, ma przynajmniej nadzieję że nie wyjdzie z niego szybciej niż wszedł.
Stanął przed drzwiami i zapukał do drzwi raz, a dobrze. Oparł się zdenerwowany o boczną ścianę powtarzając w głowę regułkę, którą ułożył w drodze do jej mieszkania. Wejdzie, powie jej że żałuje, że nie potrafi bez niej żyć…
Ale czy to podziała jeśli nie potrafił jej tego naprawdę okazać?
- Teraz sobie o niej przypomniałeś? – Spytał tajemniczy głos zza krzaka obok chodnika. Znał go. Znał ten męski, niski głos.
Odwrócił się w stronę nadawcy i zobaczył wysokiego mężczyznę, który był ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Przypatrzył mu się uważnie i wiedząc, że skądś kojarzy tego mężczyznę zaczął:
- Nie rozumiem – skrzywił się lekko i spojrzał kątem oka na nie otwierające się drzwi – Kim jesteś?
Uśmiechnął się lekko i stanął naprzeciw niego krzyżując swoje dłonie. Ocenił uważnie Benningtona i rzucił:
- Znasz mnie, raz już mieliśmy okazję się spotkać.
Czyli dał mu wskazówkę. Przypatrzył się bardziej i odnajdując odrobinę wspomnień spytał:
- Nie spotkałem cię czasami z Emily gdy szliśmy tym parkiem? – Wpatrzył się w jego oczy i uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu widzi tak mroczny kolor tęczówek. Przerażał go.
- Brawo panie Benningtonie – zaśmiał się ironicznie – Tak, to było wtedy gdy byłeś tak kochanym chłopakiem, który odda życie za swoją ukochaną – zaśmiał się – Scena jak z Titanica, ale z taką różnicą że obydwoje jesteście na dnie…
- Słuchaj – przybliżył się do niego kładąc bukiet na schodach – Nie wiem co ty tutaj robisz, ale wiedz, że hamuję się by ci porządnie nie przywalić.
- Wal śmiało – zaśmiał się – Tylko wiedz, że nie zadziera się z osobami lepszymi od siebie cwaniaku – Tod spojrzał na jego twarz i będąc pewnym, że jego pięść zaraz znajdzie się na jego twarzy rzucił – No czekam…
Widząc jak nieznajomy próbuje go sprowokować zacisnął pięści, ale nie odpowiedział na tę zaczepkę.
- Gdzie jest Emily? – Spytał po chwili – I dlaczego chodzisz po jej posesji?!
- Emily nie ma – odparł ze wściekłością.
- Wyjechała?
- Można tak rzec – odpowiedział i patrząc w jego zgasłe tęczówki dodał – Albo wyjechała sama, albo z kimś…
- Nie rozumiem…
- Czy ty w ogóle coś rozumiesz? – Spytał sfrustrowany – Jak ona mogła się związać z takim głąbem?! Emily nie ma i nie wiem czy będzie. Pogódź się z tym – zwrócił się do niego i spytał po chwili spokojniej – Nie dostawałeś żadnych pogróżek, listów? Nikt cię nie nachodził?
- Nie, chyba nie… - odparł zdezorientowany.
- Powiedz prawdę, bo to nie chodzi o to bym cię prześladował, tu chodzi o coś bardziej wartego…
- Nic nie dostałem – rzucił bez emocji.
- Nikt cię nie nachodził?
- Nie! – krzyknął po chwili – Gdzie jest Emily?!
- Nie wiem…
- Jeśli jej coś zrobiłeś to…
- Ej, ej, ej – zwrócił uwagę na jego wystającą pięść – Nie reaguj tak impulsywnie. Spokojnie, nic jej nie zrobiłem. Ale to nie zmienia faktu, że ktoś jej nic nie zrobił.
Stanął jak wryty. Nie wiedząc o co może tak naprawdę mu chodzić spojrzał na jego twarz i spróbował spokojnie zabrać głos.
- Gdzie do cholery jest Emily?! – wiedząc, że jego postanowienie diabli wzięli złapał za się głowę i usłyszał:
- Albo sama stąd poszła, albo ktoś ją do tego zmusił – odparł – Gdybyś bardziej angażował się w jej sprawy wiedziałbyś, że w jej życiu pojawił się jej ojciec.
- Gdybyś nie wiedział, to wiem o jej ojcu, ale co to ma do rzeczy?
- Groził jej – rzucił zdenerwowany – Groził jej, ale ona miała to przez kilka tygodni w dupie. Bardziej bała się tego, że on groził jej, że zrobi coś tobie! A teraz sam nie wiem czy ona poszła do niego, bo nie chce by ci coś zrobił, czy uciekła, czy nawet może została zmuszona tam iść. Nawet teraz nie wiem czy leży gdzieś nieżywa w rowie, nie pływa w rzece czy się nie zabiła! Nic nie wiem!
Wszystko zaczęło się mieszać. Słowa, które wypowiedział znajomy Emily wywołały u niego burzę uczuć. Czy przyszedł za późno? Nie mogąc sobie uświadomić tego wszystkiego panicznie złapał za swoje dłonie i próbując choć na chwilę uspokoić swoje myśli spytał:
- Kim ty jesteś?
- Wspólnikiem jej ojca, ale spokojnie – widząc jak jego wzrok przeszywa jego całego dodał – Byłym wspólnikiem. A teraz wiem, że Emily ma kłopoty i to spore.
- Zostaw ją w spokoju – rzucił – Słyszałem wiele na twój temat, po cholerę się pchasz w to co już zepsułeś? Dręczyłeś ją!
- Może trochę… - przytaknął po chwili.
- Jeśli zbliżysz się do niej ponownie to pożałujesz – rzucił mściwie – To wszystko przez ciebie! Teraz nie wiemy gdzie ona jest i co z nią jest!
- Sytuacja byłaby ta sama, tylko ten cymbał wybrał mnie i ja miałem przekazywać informacje!
- Nie rób z siebie wielkiego bohatera, bo wcale nim nie jesteś – rzucił z nadzieją, że opanuje swoje emocje – Ile razy uspokajałem Emily na swoim ramieniu gdy groziłeś jej, dostawała te listy i byłeś po prostu zwykłym pierdolonym kretynem? Wiesz co? Nie liczę już tego, więc nie zbliżaj się do niej!
- A ja nie liczę ile razy płakała na moim ramieniu po tym jak dowiedziała się że ją zdradzałeś. Egoistyczny dupek – podsumował jego osobę z lekkim uśmiechem wewnątrz. Wiedział, że w tej chwili to on ma przewagę i to sporą.
Słysząc jego zarzut parsknął śmiechem choć tak naprawdę wewnątrz czuł co innego.
- Ty sukinsynie, udawałeś jej wielkiego przyjaciela? – czując jak jego emocje powoli wybuchają zbliżył się do niego i dodał – To przez ciebie jej tutaj nie ma, to przez ciebie ona tak cierpiała i cierpi dalej!
- No tak, a ty jesteś święty jak pierdoliłeś się z tą lalą za jej plecami – rzucił i nagle poczuł jak dostaje pięścią w twarz. Jego uderzenie osunęło go na ziemię i na chwilę tracąc kontakt ze światem spojrzał na niego z góry.
- Spróbuj się kurwa do niej zbliżyć! – krzyknął mściwie i nagle poczuł okropny ucisk w brzuchu. Pięść Toda trafiła poniżej jego klatki piersiowej i spowodowała zgięcie się w pół Benningtona. Złapał się za brzuch, ale nie stracił tej determinacji i wściekłości na to, że ktoś wytyka mu ponownie jego błędy.
Zamachnął się ponownie, ale tym razem Tod złapał w locie jego dłoń wykręcając ją do takiego stopnia, że Bennington lekko się obrócił. Zacisnął zęby i z całej siły uwolnił się z uścisku nadal dążąc do tego by przywalić obecnemu tu mężczyźnie.
Nie zrobił tego, ale jego towarzysz już tak. Kopnął go mocno przewalając go na zimny grunt i czując wielką satysfakcję z wygranej rzucił:
- Nie radzę ci ze mną zadzierać cwaniaku – zaśmiał się lekko wycierając z krew, która leciała z jego nosa.
Bennington czując wielką nienawiść spojrzał w górę i czując jak jego ciało jest całe obolałe postanowił zrezygnować z dalszej walki i po prostu się poddał.
- Masz klucze do jej domu? – Spytał po chwili.
- Drzwi są zamknięte? – spytał Bennington na chwilę zapominając o wielkim przeszywającym go bólu - Możemy wykluczyć włamanie, kto inteligentny zamyka ponownie drzwi swojej ofiary?
- Pomyśl czasem – wskazał na jego głowę – Gdybyś był włamywaczem, złapaliby cię nim byś się obejrzał. Mało wiesz o życiu – spojrzał na jego zdezorientowany wyraz twarzy i rzucił – Zrobili to specjalnie, by to zatuszować. Albo po prostu Emily się wyniosła lub złapali ją gdzieś w połowie drogi.
- Tak czy owak musimy dostać się do środka – zaproponował Chester – Może tam coś znajdziemy.
- Zaczynasz mówić z sensem – przytaknął mu i nie zważając na jego stan przybliżył się z stronę drzwi. Chciał obalić je swoim ciałem, lecz to było niemożliwe. Widząc jak zbliża się do niego Bennington poczuł jeszcze większą determinację.
- Może spróbujemy we dwóch? – Zaproponował.
- Pierdolić drzwi – rzucił wścieknięty ignorując jego propozycję i złapał za duży kamień, który rzucił całą siłą w okno.
- Pojebało cię? – Spytał z krzykiem – Ty jesteś nienormalny!
- Nie gadaj tylko wchodź tam za mną – odparł i szybkim ruchem, próbując się zbytnio nie pokaleczyć wszedł przez okno do salonu. Rozejrzał się po nim i nagle poczuł jak Bennington staje z nim w ramię w ramię. Byli praktycznie tego samego wzrostu, wyróżniała ich tylko budowa ciała.
Nawet na siebie nie zerkając weszli w głąb jej pomieszczenia szukając jakichkolwiek poszlak. Nic zobaczyli nic. Oglądnęli jej porozrzucaną korespondencję, ale nadal nie mieli tego punktu zaczepienia. Czy to zagranie było bez sensu?
Nagle Bennington widząc jak mężczyzna zatrzymał się przy krzesłach podszedł pod niego i z uwagą przyglądał się jego zachowaniu. Miał w tej chwili listy, które kiedyś sam dostarczał. Wszystkie prócz jednego.
- Jesteś z siebie zadowolony? – Spytał przez zęby i czując swoją wielką śliwkę pod okiem usłyszał:
- Pomożesz mi.
- Słucham?
- Pomożesz mi ją znaleźć – Tod spojrzał na niego błagającym wzrokiem, który zaskoczył nawet samego mężczyznę – Jesteś ich piękną przynętą.
- Mam robić za przynętę? – Spytał po chwili zszokowany.
- Jak ją kochasz to się kurwa dla niej poświęć, bo będzie za późno jak znajdziemy ją nieżywą gdzieś w lesie! – odpowiedział – Ja mniej więcej wiem gdzie szukać, a ty mi w tym pomożesz. Sam nie dam rady, a w dwójkę jest raźniej – spojrzał na niego i sprostował – Ale koleś, uwierz mi, nienawidzę cię i nic tego nie zmieni. Nie nastawiaj się na nic lepszego. Robię to tylko dla niej.
- Mi też nie zależy na dobrych stosunkach z tobą – rzucił złośliwie – A jeśli chodzi o nią to się zgadzam.
Popatrzył na niego znacząco i usłyszał pytanie.
- Po co to robisz? Przez taki szmat czasu zastraszałeś ją i jej groziłeś, za co mam ochotę ci teraz przypieprzyć po raz kolejny, a teraz chcesz jej szukać. Czy nie o to ci chodziło?
- Jej śmierć nie była i nadal nie jest spełnieniem moich najskrytszych marzeń – uśmiechnął się ironicznie – A ty po co ją szukasz skoro lubisz pieprzyć się z napotkanymi laskami? Nie lepiej jest przelecieć kilka w klubie niż jedną i tę samą? Przecież to nudne!
Parsknął wkurzony i popatrzył na jego wyraz twarzy, który diametralnie się zmienił. Spojrzał na jego przerażoną twarz i wiedząc, że nie powinien pytać uległ:
- Co to? – Pokazał na jedną wielką plamę na podłodze. Tod nie odrywając od niej wzroku oparł się o krzesło i rzucił:
- Jej krew…

***


Syknął lekko z bólu i szybko odkręcił wodę. Podłożył pod chłodny strumień prawą rękę by stłumić wielki ból. Spojrzał na nią, przeklinając stojący obok garnek z gorącą wodą.
Dlaczego był takim pechowcem?
Zdenerwowany swoim stanem zakręcił lekko wodę wyciągając z niej oparzoną dłoń i nadal czując lekkie pieczenie zacisnął zęby, ale spróbował zapomnieć o bólu chociaż na chwilę.
Nagle usłyszał dzwonek do drzwi.
Będąc pewnym, że to Lisa szybko pobiegł w stronę drzwi ostrożnie je otwierając. Złapał się za dłoń i z uśmiechem spojrzał za drzwi.
Nagle zamarł.
Wszystko stało się takie dziwne, emocje, które trzymał w sobie wzięły górę dlatego też nie mógł nic powiedzieć. Stał jak wryty wpatrując się w jej posturę ciała i poobijaną twarz. Nie czuł nic, nie czuł nawet tego, że jego ręka odmawiała mu w tej chwili posłuszeństwa.
Liczyło się tylko to, że widzi ją w takim stanie.
Przełknął nerwowo ślinę i nadal nie wierząc w to nadal wpatrywał się w nią jak w jakiś Boży obrazek.
- Jessica? – Zdezorientowany jej zbierającymi się łzami stanął jak wryty. Chciał podbiec, zrobić coś by zahamować jej płacz, ale to było i tak bez znaczenia. Po chwili kobieta podeszła pod niego i z całej siły wtuliła się w zaskoczonego mężczyznę, rozmazując swój tusz na jego kremowej koszulce.



Trochę się porobiło, trochę się wyjaśniło itd, itd.
Mam nadzieję że tym razem was nie zanudziłam.
No cóż, zapraszam do komentowania, nie olewajcie mnie, błagam :) Zostawcie jakąkolwiek opinię, serio. Chcę wiedzieć ile was tu jest.
Pozdrawiam! ;)

PS. A i dzięki za tyle wyświetleń, kiedyś patrzyłam na jednego bloga który miał 20k wyświetleń i mu zazdrościłam, a teraz sama nie mam gorzej.
To naprawdę miłe :)

6 komentarzy:

  1. Powiem, że WOW!
    Tyle się dzieje ^^
    Jak zawsze trzymasz poziom i z każdym rozdziałem jesteś coraz lepsza:)
    Czekamy na kolejne części, skarbie.
    Pozdrawiam,
    Lilith.

    OdpowiedzUsuń
  2. No jestem ciekawa następnego rozdziału. :)
    Twój blog czytam cały czas, ale nie umiem pisać kreatywnych komentarzy, dlatego ich nie dodaję, sorry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej to jest wspaniałe, czekam na więcej! już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Masz wielki talent do pisania ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Coraz więcej się dzieje, kocham to. :D To był chyba jeden z takich rozdziałów, na jakie czekam najbardziej. ;) Mam nadzieję, że nowy dodasz równie szybko. Życzę weny i zapraszam do siebie, bo najprawdopodobniej dzisiaj dodam nowy rozdział, który z pewnością nie zdobędzie dziś ani jednego komentarza. xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham tw bloga. Zawsze mnie czymś zaskakuje ;) Masz talent. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. ''- Nie potrafisz sobie z tym poradzić! – Krzyknął i oparł się o stojącą umywalkę – Zacząłeś ćpać? Bardzo inteligentne. Żebyśmy tylko następnej uroczystości nie odbyli przy twojej trumnie!'' Boże to jest takie smutne, i prawdziwe niestety, w tym prawdziwym życiu :( Czytam i mam ciarki, i nadal nie dowierzam w śmierć Chestera, w tym naszym prawdziwym życiu.
    Co do opowiadania, dużo się działo to prawda. W końcu Chester ruszył dupsko, oby podziałali coś z Todem i ją znaleźli. A co mnie zraziło i oczywiście obrzydziło to ponowne pojawienie się Jessici w opowiadaniu, żeby jeszcze coś wnosiła do opowiadania cennego... ._. /Kuroichi

    OdpowiedzUsuń