Szybkim ruchem wszedł w progi wielkiego korytarza i nie
patrząc na idących obok ludzi przedostał się na sam koniec pomieszczenia.
Uśmiechnął się w duchu i gdy miał już otworzyć drzwi usłyszał jak ktoś wzywa
go, wykrzykując jego imię.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na zaskoczoną twarz Lisy.
- Co ty tu robisz?
Zdezorientowany oparł się jedną ręką o ścianę i ze śmiechem
rzucił:
- Lisa, masz sklerozę?
- Nie mam – odparła poważnie – Emily wyszła wczoraj
popołudniu.
- Słucham? – Spytał zaskoczony – Dlaczego ja o tym nic nie
wiem?
- Jej brat miał do Ciebie zadzwonić…
- Szlag! – wrzasnął i poczuł jak brakuje mu oddechu.
Dlaczego nie przewidział tego, że będzie chciał zgarnąć siostrę wtedy kiedy
zniknie mu całkowicie z oczu? Idealne zagranie, tylko głupek by na to nie
wpadł.
- Nie dostałeś żadnej wiadomości?
- Słuchaj – zaczął wiedząc, że za chwilę wybuchnie – Moje
stosunki z Ian’em pogorszyły się w taki sposób, że gdyby miał okazję wydrapałby
mi oczy. I szczerze mówiąc mu się nie dziwię – westchnął głośno i stanął prosto
– On mi ją zabierze! Cholera jasna, on nie dopuści do tego by Emily do mnie
powróciła!
- Chester! – złapała za jego ramiona chcąc doprowadzić go do
porządku – Emily jest dorosła, wybierze to co będzie jej zdaniem najbardziej
rozsądne.
- Przecież wiesz co się z nią dzieje! – wrzasnął – Gdzie on
do kurwy był gdzie stracili swoich rodziców, gdzie był jak ten jebany Scott ją
wykorzystał, gdzie był nawet teraz? Święty braciszek się znalazł! –
sfrustrowany odsunął się od niej, lecz ona zatrzymała go ponownie – Nie mówię,
że ja jestem idealny tylko…
- Jedź do nich – przerwała mu.
- Myślisz, że mnie wpuszczą? – spytał śmiejąc się pod nosem.
To wszystko było takie pokręcone i beznadziejne, że z bezsilności chciał
krzyczeć, płakać i zarazem się śmiać.
- Spróbuj – uśmiechnęła się.
- Wszystko już stracone – odparł opierając się ciałem o
śnieżnobiałą ścianę – Ona tam albo zostanie, albo wyjedzie. Ja już jestem
nikim.
- Emily dalej się kocha – podniosła jego podbródek, że gdyby
nie wiedział, że ona i jego przyjaciel są parą, posądziłby ją o flirt – Jestem
kobietą i kobiety tak jak mężczyźni, działają podobnie. Widzę to w niej –
złapała po chwili za jego kołnierz, tak że Bennington jęknął z bólu – A teraz
do cholery rusz dupę zanim naprawdę się załamiesz!
***
Siedziała w salonie z jakąś książką. Niby obejrzała okładkę,
która mówiła, że książka będzie interesująca, ale w tej chwili stara się
zmordować czterdziestą stronę.
- Kotku, potrzebujesz czegoś? – Brat wyrwał ją z transu, a
ta słysząc jego zaczepkę pokręciła przeczącą głową.
Jedynie czego potrzebuje to świętego spokoju, nic więcej.
Wstała z kanapy i ruszyła w stronę schodów.
- Znowu uciekasz – zauważył Ian – Wtedy kiedy chcę z tobą
porozmawiać ty uciekasz. Boisz się? – Spytał niepewnie.
- Nie – odparła cicho – Chcę zostać sama.
- Emily, ale porozmawiajmy…
- Ian, proszę – spojrzała na niego błagalnie – Nie dzisiaj.
- Zwariujesz przez tę ciszę!
- Już to zrobiłam – wydłużyła swoje usta w sarkastycznym
uśmiechu i nie patrząc nadal na mężczyznę zniknęła mu z oczu. Kierowała się
prosto, wzdłuż długiego korytarza. Spojrzała na ściany, były one ozdobione
przeróżnymi fotografiami z ich życia. Ian z Annabelle na plaży, Nathan
trzymający kolorową piłkę, znowu Ian z Annabelle, Nathan, Ian, Nathan,
Annabelle…
Nagle coś spadło jej na nogę. Jęknęła cicho i spojrzała na
swoje stopy.
Faktycznie, trzymała przed chwilą tę książkę, a ona po
prostu wyślizgnęła się z jej rąk.
Czy aż tak bardzo ucieka myślami w przeszłość?
Przeszłości już nie ma.
Zaczyna się nowe jutro, jutro, które przyniesie więcej
owoców i sprawi, że kobieta będzie tętnić życiem.
Westchnęła zrezygnowana i usiadła na łóżku, które
przygotowali jej właściciele tego domu. Położyła się na miękkim materacu i
zamknęła oczy.
Czy jest sens dalej ciągnąć znajomość z Benningtonem? Był
przy niej cały czas, choć to nie było jego obowiązkiem. Patrząc na niego
doznawała takiego samego uczucia jak przy początku ich znajomości. Intrygował ją,
ale trzymała się na dystans. Tak jak teraz. A teraz wie, że będzie musiała do
niego pójść i oznajmić, że propozycja sprzedania tego domu już jest w
przeróżnej prasie informacyjnej.
Czy właśnie tego chciała?
Zaufała, pokochała, a w tej chwili od tego wszystkiego
odchodzi.
Przewróciła się na drugi bok i czując lekki ból w okolicy
policzka cicho syknęła z bólu. Mając przed sobą wielkie lustro spojrzała na
swoje odbicie, którego wręcz nienawidziła. Tłuste włosy, poobijana skóra, wielka
blizna na policzku, z którą najprawdopodobniej będzie musiała się oswoić do
końca swojego życia.
Stara się nie zwracać uwagi na takie błahostki, wygląd w tym
wszystkim nie jest najważniejszy, lecz pragnie wrócić do takiej postaci, jaką
była przed porwaniem.
Zamknęła oczy. Dała się wsłuchać w głuchą ciszę, którą
przerywały tylko delikatnie śpiewy ptaków za zamkniętym oknem.
***
Poprawił kołnierz swojej koszuli i stanął przed wielkim
domem. Nie chciał być nieuprzejmy właśnie w tej chwili, ale wszystko co trzymał
w sobie mogło mieć za chwile tragiczne konsekwencje.
To dziwne, jak człowiek z którym się praktycznie dogadywałeś
może być dla ciebie taki obcy. Wiedział, że to zagranie miało na celu zemstę za
to co zrobił miesiące temu. Doskonale był tego świadomy, że odzyskanie kobiety
będzie trudniejsze niż się spodziewał.
- Cześć – rzucił szorstko widząc kto stoi za drzwiami. Ian
oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce. Wiedział doskonale, że może się go
tu dzisiaj spodziewać.
- Cześć – odpowiedział takim samym tonem jak on – Emily jest
u ciebie prawda?
- Jakie to ma znaczenie? – Spytał.
- Ma – rzucił wściekły – Chcę się z nią zobaczyć.
- Ona nie chce ciebie widzieć – uśmiechnął się lekko.
- Jesteś tego pewien? – Spytał nabierając do ust haust
świeżego powietrza – Ian, proszę cię, nie zachowuj się jak dziecko. Nie
będziemy jak kretyni rywalizować o osobę, która i tak jest bliska dla nas obu.
Rozumiem, że to twoja siostra i chcesz, żeby było z nią jak najlepiej, ale
trzymając ją na odległość ode mnie nie sprawisz, że będzie czuła się dobrze. I
tak i tak, kiedyś dojdzie do spotkania, im szybciej tym…
- Słuchaj – przerwał mu – Emily jest zmęczona, nie ma ochoty
w tej chwili widzieć ciebie, ani niczego co jest związane z tobą.
- Nie wierzę ci – odparł zaciskając pięści – Ona na pewno
tak nie stwierdziła.
- Już dosyć przez ciebie wycierpiała.
- A co ty możesz kurwa o tym wiedzieć? – krzyknął bezsilny –
Ty też nie jesteś idealny!
- Nikt nie jest.
Bennington odwrócił głowę by poukładać swoje myśli. Czekał
aż jego nerwy uciekną, a on zostanie sam.
- Emily sama wybierze ścieżkę, którą chce iść – wskazał na
niego palcem – A ty nie będziesz jej rozkazywał jak ma robić!
- Coś jeszcze? – Spytał całkiem znudzony – Wiesz, nie mam
zbyt dużo czasu.
- Wpuść mnie choć na chwilę.
- Po co prosisz, jak doskonale wiesz, że i tak tego nie
zrobię? – przymknął lekko drzwi i rzucił – Masz jeszcze jakieś życzenie?
- Tak – odparł zrezygnowany – Chciałem jej powiedzieć, że za
trzy dni organizujemy małe spotkanie u mnie w domu i zależy mi by Emily na nim
była – spojrzał na niego i rzucił – Proszę, przynajmniej to jej przekaż. Jak
nie będzie chciała pójść to nie przyjdzie. Tylko obiecaj, że jej to przekażesz.
- Wiesz, że nie mogę…
- To w takim razie sam jej to za wszystko powiem. Nie wiem
jak…
- Dobra – przerwał mu ręką – O której to ma być?
- Osiemnasta?
- Dzięki – rzucił i zamknął drzwi cały poirytowany.
Skierował się w stronę salonu i spojrzał na swoją żonę. Zaskoczona była tak
samo jak on w momencie otworzenia tych drzwi. Przyjrzał się jej uważnie.
- Bennington?
Przytaknął głową i usiadł na krześle.
- Dlaczego go nie wpuściłeś? – Zaczęła – Przecież doskonale
wiesz, że to co robisz jest absurdalne!
- Nie mów mi jak mam postępować z siostrą – nie przejmując
się niczym wstał chcąc uniknąć zbędnej rozmowy.
- Ian! – wrzasnęła łapiąc go za dłoń – Co ty wyprawiasz?!
Spojrzał w jej duże oczy i odsunął jej rękę. Był wściekły,
wściekły za brak wsparcia, za niezrozumienie jego uczuć i za niezrozumienie
strachu, który co chwilę przy nim był i nie chciał za wszelką cenę go opuścić.
- Czego on chciał? – Spytała po chwili.
- Szczerze mówiąc chyba niczego – odparł po krótkim
zastanowieniu i skierował się w stronę salonu. Wziął małego chłopca na ręce i
usłyszał tylko głośne westchnięcie.
Życie byłoby zbyt idealne, gdyby każdy nasz sukces nie miał
żadnych konsekwencji.
***
Tkwił na łóżku, a jego oczy wpatrywały się w śnieżnobiały
sufit. Zaczął coś cicho nucić pod nosem, melodyjkę, która od bardzo dawna
chodziła mu po głowie.
Nagle poczuł jak ktoś swoim ciężarem siada obok niego.
Wgniótł delikatnie siedzenie, ale nie pozwolił Benningtonowi na jakiekolwiek wyrzuty
z tego powodu.
- I co teraz będzie?
- Jak to co? – Zaśmiał się Bennington, wiedząc, że temat do
śmiechu idealny raczej nie jest – Co będzie to będzie. Będę trzymał wszystkich
w klatce, tylko dlatego, że nie chcę zostać sam? Wybacz, nie jestem Ian’em.
- A tak się lubiliście – zaśmiał się.
- Nigdy nie darzyłem go wielką sympatią – odparł szczerze –
Nie przeszkadzał mi w niczym więc nie wiem dlaczego miałbym mieć coś do niego.
Zresztą, to brat Emily…
Shinoda wziął do ust łyk piwa i podał w połowie pełną puszkę
Chesterowi. Ten wstał i jednym ciurkiem wypił pozostałą zawartość.
- Ważne, że ci się z Lisą układa – odparł rzucając puszkę w
kąt obok szafy – W końcu ci się udało spotkać kogoś kogo bym lubił. Gratuluję.
Shinoda spojrzał na niego zaskoczony i zaczął:
- Margaret lubiłeś!
- Tę wytapetowaną zdzirę? – zaśmiał się i widząc jego mściwy
wzrok na sobie szybko sprostował – Jestem twoim przyjacielem więc albo mówię
prawdę, albo po prostu nie mówię nic. Po prostu wiem, że moje gadanie nic nie
da, zresztą ja też nie chciałbym żebyś aż tak wpieprzał się w moje życie –
przerwał, by oprzeć się o tył łóżka – A z Margeret wiesz jak było i wiesz jak
się rozstaliście.
- Mimo tego…
- Mike przestań! – krzyknął – Puszczała się na prawo i lewo
i jeszcze ciągnęła za to kasę. Jessica zresztą lepsza nie była. Mike, do
cholery przestań bronić osób, które cię skrzywdziły! Myślisz, że przez to
będziesz świętym? Nie na tym życie polega – zwrócił się do niego – Ludzie
mówią, że powinno się żyć na zasadzie „nie czyń innym tego, czego nie chcesz,
by czynili tobie”, ale to jest zwykła ściema. Po prostuj traktuj ludzi, tak jak
oni traktują ciebie. Proste?
Zamilkł. Skrzyżował swoje dłonie i głośno westchnął. Nastała
chwila ciszy. Bennington wstał i rozprostował swoje kości. Otworzył okno na
oścież i oparł się o parapet.
- Mike, bo w życiu to trzeba być stanowczym. Jeśli dajesz
sobą pomiatać, to inni myślą, że jesteś słaby i to wykorzystają. Ty z wiekiem
chyba się tego nigdy nie przekonasz. Masz za miękkie serce Mike. Cholernie
dobre serce, ale cholernie miękkie.
- Ej! – zwrócił mu uwagę – Nie jestem mięczakiem, okej?
- Nie twierdzę, że nim jesteś – zaśmiał się – Gdybyś nim
był, nie siedziałbym teraz z tobą, nie gadałbym o tych rzeczach, nawet nie wiem
czy byś wytrwał do takiego stopnia kariery. Tylko chodzi mi o to, że do ludzi
jesteś bardzo sentymentalny i masz wielkie wyrzuty sumienia jak powiesz coś co
ich zrani.
- A ty ich nie masz?
- Owszem, mam – stwierdził – Ale nie do osób, które zrobiły
świństwo mi. Zresztą, ty myślisz, że ja mam jakieś wyrzuty sumienia co do
Scotta, jak dostał wtedy po mordzie?
Zaśmiał się, a Bennington widząc to lekko się rozluźnił.
- Jemu się należało.
- Jessice też się należało wiele rzeczy.
- Jessicę kochałem.
- No właśnie! – klasnął w dłonie – Ko-cha-łeś! – powiedział z
naciskiem na ostatnią sylabę – Więc jeśli chcesz mieć szczęśliwe życie z Lisą
to trzymaj się od tej zdziry z daleka.
Shinoda słysząc to oparł się plecami o szafę i zaczął się
zastanawiać nad sensem jego słów.
- A Lisa to skarb, jeśli nie zabiła ciebie wtedy jak twoja
była z wami zamieszkała – odparł wskazując na niego – Jesteś zwykłym, nic nie
myślącym tępakiem Mike. Kochasz Lisę, a pomocy różowej barbie nie odmówiłeś!
- Przestań – machnął ręką.
- Jakie przestań? – odparł – Mike, rozgranicz to co możesz a
co nie.
- Mam ja ci prawić kazania? – Rzucił po chwili – Trochę by
się tego znalazło.
- Nie znasz natury ludzkiej Mike – zaśmiał się – Człowiek
potrafi dawać rady, ale nie potrafi ich zastosować w swoim życiu.
- Czyli w takim razie jesteś zwykłym hipokrytą.
- Zawsze nim byłem – wyszczerzył się i rzucił – Dobra,
koniec tego.
- Nie – przerwał mu sięgając po kolejną puszkę z piwem.
Bennington spojrzał na niego ukradkiem.
- Znaczy, chciałbym się ciebie czegoś poradzić, zresztą
zawsze twierdziłeś, że robię głupoty…
- Mów – zachęcił go i oparł się o parapet.
- Chodzi o to, że chciałbym coś zrobić, ale boję się
konsekwencji. W sensie, jestem dorosłym mężczyzną, powinienem się już tak
trochę ustatkować. Wiesz o co chodzi. A to co mam w głowie od pewnego czasu nie
wiem czy…
- Mike – zwrócił się do niego wyczuwając aluzję – Lisę znasz
o roku, a jesteście razem kilka miesięcy. Nie za szybko?
- A jeśli czuję, że to ta jedyna?
Spojrzał na niego i wiedząc, że nie kłamie odparł:
- Jessice też chciałeś się oświadczyć, ale się nie udało.
Może poczekaj jeszcze trochę? – wyjrzał za okno i rzucił – No wiesz, ja nie
jestem tutaj by ci rozkazywać, ale nie chcę byś został odepchnięty albo co
gorsza wykorzystany. Lisa cię kocha – przerwał by się zastanowić nad dobraniem
idealnych słów – i ty kochasz ją, ale wstrzymaj się chwilę.
- Wiesz doskonale co czuję – odrzekł – Doskonale wiesz.
Gdybyś miał okazję oświadczyłbyś się Emily. I nawet jestem tego pewien, że
chodziły ci po głowie takie myśli. Gdyby nie ta głupota, ona siedziałaby tu z
pierścionkiem zaręczynowym na palcu – usiadł z całej siły na stojącym obok
fotelu i dodał przepraszająco uświadamiając sobie co powiedział – Dobra, nie
powinienem mówić co by było gdyby…
- Rozumiem – odwrócił się w jego stronę nie urażony – To i
tak nie ma zbytniego znaczenia.
- Chodzi mi o to, że sam czułeś w sobie, że to ta jedyna, że
to z nią chcesz spędzić resztę życia.
- Dobra – przytaknął mu – Zrób jak uważasz. Twój przyjaciel
Chester nie potrafi dawać rad miłosnych, wybacz.
- Umiesz – uśmiechnął się – Tylko w tej chwili ty ich
bardziej potrzebujesz.
- Ja nie potrzebuję rad miłosnych – rzucił kierując się w
stronę kuchni – Ja potrzebuję drugiej szansy, której się pewnie już nigdy nie
doczekam.
- Wiesz co? – krzyknął Mike ze śmiechem – Chester, zrobisz
coś dla mnie?
- Och – westchnął z lekkim uśmiechem – Jakie masz życzenie
mój drogi przyjacielu?
- Najebmy się do nieprzytomności – odparł – Dawno już nie
miałem w ustach dobrego alkoholu.
I nie tylko tego chciał. Tęsknił przede wszystkim za tymi
dniami gdzie go nic nie obchodziło i gdzie mógł rzucić wszystko bez żadnych
konsekwencji. Chciał choć na chwilę powrotu tego wszystkiego, na krótką chwilę.
Tylko na krótką chwilę.
***
Annabelle już od dłuższego czasu tkwiła w kuchni i wprawdzie
nie miała nikomu za złe, że nikt jej nie pomoże, ale czuła zmęczenie. Pragnęła
by w tej chwili pójść i położyć się spać zapominając o tkwiącym bałaganie nie
tylko w tym pomieszczeniu, ale także w jej życiu. Nie widziała w Emily rywalki,
wręcz przeciwnie. Uważała ją w tej chwili za kogoś innego, odmienionego, za
kogoś kto potrzebuje nawet tej najmniejszej pomocy. Ale ona nic nie mogła
zrobić, była tylko jedną nieznaczącą osobą w jej życiu, osobą, która odebrała
jej brata wtedy gdy ona go najbardziej potrzebowała.
Odsunęła przeszłość na bok, nie chciała dobijać bardziej
dziewczyny, zresztą nie zasłużyła na to w tej chwili.
- Kochanie, wychodzę – Ian nachylił się by złożyć pocałunek
na jej czole i pochwycił za czarną teczkę.
- Jest za dziesięć siódma! – zwróciła mu uwagę – Gdzie
idziesz?
- Wezwanie służbowe. Nie martw się, jak wrócę to ci to
wynagrodzę – uśmiechnął się szeroko i po chwili drzwi trzasnęły, a ona
uświadomiła sobie, że w tej chwili została sama z własnymi myślami.
Nathan spał w małym pokoju, a Emily jak zwykle się zamknęła
u siebie.
Nic nowego.
Czekając długo na ten moment uśmiechnęła się szczerze do
szklanego naczynia i widząc swój podstępny uśmiech wytarła dłonie o suchą
ścierkę. Zdjęła swój fartuch i rzuciła go na pobliskie krzesło, z nadzieją że
nie upadnie na podłogę. Zresztą jakie to miało w tej chwili znaczenie?
Weszła do swojej sypialni i szybkim ruchem otwarła swoją
garderobę. Ścigając się sama ze sobą w przeglądaniu przeróżnych kreacji złapała
za czarną zwiewną sukienkę. Skrzywiła się lekko uznając, że będzie za mroczna i
znowu zanurkowała w stercie rozwieszonych ubrań wyciągając kolejną sukienkę.
Delikatny beż, nie obcisła, nie wyzywająca. Boże, pół wieku w niej nigdzie nie
wychodziła. Dostała ją od Ian’a tydzień po ślubie, ale założyła ją tylko kilka
razy.
Rzuciła ją na łóżko i wydobyła jeszcze jedną z czeluści
wielkiej szafy. Nie za krótka granatowa sukienka z przeszytą koronką obok
dekoltu. Idealna.
Złapała za te dwie ostatnie i szybko wkroczyła do pokoju
Emily.
- Coś się stało? – Spytała nieśmiało prawie nieprzytomna
kobieta. Otarła swoje zaspane oczy i przeklęła siebie w duchu, że znowu usnęła.
- Nic – uśmiechnęła się i położyła sukienki na jej łóżku –
Jak dobrze, że mamy podobną figurę, tak byłby problem.
- Nie rozumiem – przykryła ręką usta by nie pokazać swojego
ziewnięcia.
- Wstawaj i zbieraj się – uśmiechnęła się do niej życzliwie.
Och, gdyby Ian wiedział, że słyszała doskonale ich rozmowę – Musisz jakoś
wyglądać przy tym Benningtonie.
***
- Uwielbiam takie spotkania – rzekł z wielką pewnością Brad.
Spojrzał na pozytywną minę Benniningtona, czując o co może chodzić i rzucił –
Zaprosiłeś ją, to przyjdzie. Jestem tego pewien.
- Nie zrobiłem tego osobiście, a zaufałem temu dupkowi –
przewrócił oczami – Spotkanie było z myślą o niej, wymyśliłem to na poczekaniu
jak gadałem z nim pod tymi cholernymi drzwiami. Doskonale wiem, że w tej chwili
potrzebny jest jej kontakt z rzeczywistością, a Ian zamiast ruszyć jej tyłek,
pozwala jej na coraz większe zdołowanie!
- Spokojnie – uspokoił go kładąc rękę na jego ramieniu –
Przecież wszyscy wiemy, że będzie dobrze. Nie może być inaczej.
W tej chwili podeszła do niego wysoka brunetka i objęła go w
pasie.
- Bądź dobrej myśli – dodał i razem z kobietą udali się na
zewnątrz pomieszczenia. Tak, Brad i jego nowa wybranka serca. Uśmiechnął się
delikatnie, choć w głębi duszy rzygał tą całą miłością wokół. Można to pomylić
z zawiścią, z zazdrością, ale prawda była zupełnie inna. Jego bolało wszystko
wewnątrz, bo wiedział, że mógł mieć wszystko, a wszystko spieprzył. To było jak
dotknięcie domku z kart. Niby jeden niespodziewany ruch, a wieża zawala się w
całości i często potrzeba czasu by ją naprawić.
- O Emily! – ktoś krzyknął z oddala, a tym kimś okazał się
być Joe – Boże, jakaś ty marniutka, kobieto! Przyznaj się, kiedy ostatni raz
coś jadłaś?
Uśmiechnęła się nieśmiało i ledwie słyszalnie rzuciła:
- Och, chyba nie wyglądam aż tak źle – spojrzała w głąb
pomieszczenia. Było wiele znajomych, ale kilka nowych osób doszło. Nie znała
ich, ale wiedziała, że obecni tu ludzie doprowadzą do jakiejś pierwszej
rozmowy. W tej chwili przeszła jej myśl, że kompletnie nie pasuje do tego
pomieszczenia. Jest ono wypełnione optymizmem, a ona w duchu się taka nie
czuła. Bała się, że przez swój stan może to wszystko zniszczyć.
- Źle? – zaśmiał się – Emily wyglądasz niesamowicie! Naucz
mnie tak wyglądać, Tiffany narzeka, że często chodzę jak patałach!
- Bo tak chodzisz – uśmiechnęła się i uściskała swoją
przyjaciółkę – Boże Emily, nawet nie wiesz jak tęskniliśmy.
Nagle zrobił się gwar. Nie czuła się w tej chwili swojo,
ogólnie nienawidziła być w wielkim centrum uwagi, ale od pewnego razu życie nie
pozwala jej się schować w cieniu. Witała się ze wszystkimi, ściskając,
wymieniając uścisk dłoni, uśmiechając się.
Odsunęła się od nich i z uśmiechem jakiego jej brakowało
przez te kilka tygodni spojrzała na stojącego obok Benningtona. Czuła, że
sukienka staje się ciasna, a powietrze nie chce opuścić jej płuc. Ścisnęła
swoje dłonie, ale nie na długo.
Podeszła do niego i wtuliła się w mężczyznę, który od samego
początku wtargnięcia tutaj, wpatrywał się w nią jak w jakiś święty obrazek.
- Myślałem, że nie przyjdziesz – odparł mocno przyciągając
ją do siebie.
- Przepraszam, że tak późno, ale dowiedziałam się o tym
jakieś czterdzieści minut temu – rzuciła – Wiem, że Ian zachował się nie w
porządku, ale nie miej mu tego za złe. Po prostu…
- Nie mów o tym – odparł dotykając jej ciemnych włosów.
„Boże jej zapach doprowadza mnie do szału!”
Przytaknęła i delikatnie odsunęła się od Chestera.
- Pięknie wyglądasz – odparł widząc jej skromną, granatową
sukienkę. Nie miała zbyt dużego makijażu, tylko podkreślone rzęsy i delikatny
podkład. Ale i tak dla niego wyglądała olśniewająco.
- Dziękuję – zawstydziła się lekko, jakby po raz pierwszy
usłyszała ten komplement od tej osoby. Bennington widząc jej wahania złapał ją
za dłoń i rzucił:
- Wiesz, nie będziesz, żałować, że tu jesteś. W tym
towarzystwie nawet oglądanie transmisji z rozgrywek golfa nie jest takie nudne.
***
- Za ludzi, którzy bezwstydnie piją mleko prosto z butelki!
– krzyknął Mike podnosząc do góry swój kieliszek z winem.
- Ej! – Lisa szturchnęła go w taki sposób, że pojedyncze
krople alkoholu upadły na panele – Ja tu wyczuwam jakąś aluzję, ty…!
- Uwielbiam pić mleko prostu z butelki, a teraz po prostu
wypiję za swoje zdrowie – zaśmiał się i położył rękę na jej udzie – Och, Lisa.
Doskonale wiem, że uwielbiasz jak stawiam puste butelki do lodówki.
- Nie odzywaj się do mnie – rzuciła mu, ale po chwili
położyła swoją dłoń na jego i zaczęła rozkoszować się smakiem dobrego wina.
- Słuchajcie! – krzyknął Joe – Chcieliśmy wam już coś
oznajmić.
Zapadła przez chwilę grobowa cisza, którą jak zwykle musiał
przerwać niekontrolowany śmiech Dave’a. Wszyscy spojrzeli na niego spode łba, a
ten ruchem ręki oznajmił, że już spróbuje się opanować i nie zrobi nic z Brada
włosami.
- Ustaliliśmy już datę ślubu – uśmiechnął się łapiąc swoją
wybrankę za rękę. Spojrzał na nią ukradkiem i dodał – Za rok, 23 lipiec. Piękna
data prawda?
- Czekaj muszę sprawdzić czy mam wtedy wolny czas by przyjść
– rzucił Brad – Mam napięty grafik, a ty Joe nie jesteś uwzględniony w
jakichkolwiek sprawach…
- Bardzo śmieszne – rzucił pół rozgniewany Joe, i to jego
wypowiedź wywołała większą salwę śmiechu niż ta poprzednia.
- Tak czy owak – przerwała Tiffany – myśleliśmy nad jakimś
naprawdę bajecznym weselem. Wybrzeża Miami! Letni klimat, drinki z parasolką i
wszystko to o czym marzyliśmy przez całe życie.
- Albo ślub przy samej plaży, czujecie ten upał?
- Pierwsze wesele w którym będę uczestniczył w skąpych
kąpielówkach – oznajmił Dave – Podoba mi się.
- Kupimy ci jakieś fajne – Tiffany puściła do niego oczko.
- Nie potrzeba – oznajmił – Już w poprzednim roku na
urodziny dostałem takie fajne z konikami pony.
- I już mamy pierwszą atrakcję na waszym ślubie! – zaśmiał
się Brad – Będę ci robił tyle zdjęć, że do końca życia będziesz się wstydził
przed swoimi dziećmi, że tam byłeś!
- A panna młoda? – Spytał Chester – W sukni w tym piachu?
- Topless! – zaśmiał się Dave.
- Chciałbyś – wystawiła mu język i spojrzała na Roberta,
który od pewnego czasu wpatrywał się na nią.
- Będzie wasz to sporo kosztować – zauważył Robert po
krótkiej chwili namysłu.
- Cena nie gra roli – oznajmił Joe – Zresztą chcę wspominać
ten dzień jak najlepiej.
- Mamy jeszcze jedną sprawę – oznajmiła i spojrzała na
siedzącą obok Emily, która w tej chwili w ciszy popijała swój sok – Emily,
chcemy byś została naszym świadkiem na ślubie.
Wszyscy spojrzeli na kobietę i widząc jej lekkie zmieszanie
przeplatane z wielkim zaskoczeniem co chwilę analizowali jej każdy ruch.
- Ja? – Wręcz krzyknęła.
- Nie, proszę o to Ducha Świętego – zaśmiała się – Zgódź
się. Zawsze chciałam byś towarzyszyła mi blisko w najpiękniejszym dniu mojego
życia.
- Jasne… - uśmiechnęła się nieśmiało jeszcze nie dowierzając
jej słowom – Tiffany, jasne, że nim zostanę – przerwała i odłożyła szklankę na
stolik – Dziękuję za…
- Nie ma sprawy! – przerwała jej nagle rozbawiona – Zresztą,
kto mógłby być lepszym świadkiem niż ty?
Chester rzucił do Emily oczko, a ta widząc to kątem oka
odwróciła się tak by nie zdradzić swojego zakłopotania.
- Możemy teraz wypić za przyszłą parę młodą! – krzyknął
Shinoda.
- Ty alkoholiku – zaśmiała się Lisa patrząc na mężczyznę.
Ten uniósł dwie brwi sygnalizując jej, że te słowa nie mają dla niego większego
znaczenia.
Wtedy Bennington podniósł się z miejsca, wiedząc, że ten
ruch może być bardzo ryzykowny. Serce biło mu jak oszalałe, ale nie zwracając
uwagi na gapiących się ludzi podał rękę Emily i z serdecznym uśmiechem rzucił:
- Idę się przewietrzyć – ujął jej dłoń i spojrzał na
zaskoczoną kobietę – Pójdziesz ze mną?
Kiwnęła głową, wiedząc, że to będzie ta chwila gdzie na
osobności porozmawia z Benningtonem i wyjaśni mu kilka bardzo ważnych spraw.
Ominęła malutki stolik i poprawiła swoją sukienkę. Zgrabnie
przeszła przez próg czując coraz większe oznaki tchórzostwa.
„Zawróć, nie, nie mogę tego zrobić, przecież…”
- Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że cię tu wyciągnąłem –
odparł siadając na ławce zrobionej z dębowego drewna.
- Nie, skądże – odparła jakby nieobecna. Zauważył to.
Dotknął nieśmiało jej ręki, a ta czując te ruchy poczuła kolejne ukłucie w
sercu.
- Rozluźnij się – uśmiechnął się delikatnie – Jesteś taka
spięta, wiem, że może to nienajlepszy moment by prawić takie głupie kazania,
ale jesteś wśród swoich.
Przytaknęła lekko czując jak krew w jej żyłach zaczyna
wrzeć. Zdenerwowana, spragniona, zagubiona. Taka była.
- Wyciągnąłem cię tu tak naprawdę by oznajmić ci parę rzeczy
– zaczął – Jeśli myślisz, że mi na tobie nie zależy to jesteś w wielkim błędzie
– przerwał by na nią spojrzeć. Siedziała nieruchomo i wpatrywała się w daleką
przestrzeń. – Wiem, że jest ci ciężko od nowa ułożyć sobie życie, straciłaś
pracę, twoja psychika nie jest taka jak kiedyś, ale masz mnie. Przebrnę przez
to razem z tobą, obiecuję – schował jej dłoń w swojej – Ale nie wyjeżdżaj.
- Prawie sprzedałam już dom – oznajmiła zaskakując tym samym
Benningtona – Wczoraj dzwonił do mnie jakiś facet, który jest zainteresowany.
Chester, ja już nie wycofam swej decyzji.
- Robisz to wbrew sobie prawda? – Spytał.
- Robię to dla siebie – rzuciła.
- Chcesz stąd wyjechać? – Spojrzał w jej oczy – Chcesz
zakończyć znajomość ze mną i z innymi?
Odwróciła delikatnie głowę i zacisnęła usta.
- Nie chcesz tego.
- Ale chcę żyć normalnie – odparła praktycznie krzycząc –
Nienawidzę tego domu, tych uliczek po, których wlókł mnie ten tępy kretyn, tych
drzew, tego centrum miasta – uspokoiła się lekko i ścisnęła mocniej dłoń
Chestera nawet o tym nie wiedząc – Chcę zapomnieć, a ten wyjazd mi w tym
pomoże.
- Ale będziesz tam zupełnie sama – odparł – Emily, nie chcę
byś wyjeżdżała. Jeśli przeszkadza ci to miejsce to zrobimy coś innego.
Pamiętasz jak ci mówiłem, że moim marzeniem jest mieszkanie nad morzem? Możemy
zamieszkać tam, pieprzę pracę i te inne mało ważne sprawy. Chcę tylko tego byś
mnie nie zostawiała.
- Chazz… - rzuciła będąc bliska wybuchnięciu.
- Zostań – przybliżył się bardziej – Zrobię dla ciebie
wszystko. Dosłownie wszystko. Chcesz stąd wyjechać? Dobrze, wyjedziemy razem.
Ale razem, nie samotnie.
- Ja nie… - przerwała czując jak łzy napływają jej do oczu –
Ja nie potrafię. Boję się, że już nic nie będzie takie samo.
- Bo nie będzie. Będzie lepiej – zastanowił się przez chwilę
czy wracać do tego tematu, ale zaryzykował – Wiem, że nie potrafisz mi zaufać.
Że zraniłem ciebie w taki sposób o którym nawet nie śniłem. Ale nic mnie z nią
nie łączyło i nie łączy. Byłem wtedy pijany, totalnie upity jak świnia i… -
przerwał – Daj mi drugą szansę. Pragnę tylko tego byś spróbowała po raz drugi
mi zaufać.
- To już nie chodzi o tę sprawę… - przerwała mu niepewnie –
Po prostu boję się.
- Mnie?
- Życia.
- To jak ze strachem przed ciemnością. Zawsze się tego
bałem, a gdy kilka razy oswoiłem się z tym widokiem, to ciemność okazała się
być przyjemna i miła – podniósł delikatnie jej podbródek – Jeśli ty będziesz
używała życia coraz częściej nie będzie ono dla ciebie czymś okropnym. Musisz
tylko chcieć.
Spojrzała w jego oczy. Serce. Serce chciało wyskoczyć i
walnąć jej prosto w twarz.
„Odsuń się, zranisz go ty egoistko!”.
Zmieniła temat:
- Co się stało z Todem?
- Zginął – odparł po chwili – Zginął z rąk ojca. Byłem na
jego pogrzebie – oczy Emily się wręcz zaświeciły – Musiałem mu po raz ostatni
podziękować za to co zrobił dla ciebie w ostatnich chwilach życia. Chciał ci
pomóc.
- Wiem – dotknęła jego dłoni – Dziękuję.
- Było mało ludzi – odparł – Bardzo mało. Czułem się tam
samotnie jak ostatni kretyn, ale… Ale nie żałuję.
Uśmiechnęła się i poczuła jak Chester dotknął jej boku
przybliżając ją bardziej do siebie. Byli coraz bliżej. Czuł jej oddech i to, że
się denerwuje.
- Emily, może nie zawsze byłem taki jaki chciałaś bym był,
ale się starałem – jego druga ręka zsunęła się z dłoni i dotknęła uda. Lubiła
to, wręcz uwielbiała, zawsze o tym wiedział – Kocham cię.
Nastała niepokojąca cisza. Tkwiła obok niego, w jego
ramionach i wręcz sama nie wiedziała czego chce.
Nie! Doskonale wiedziała czego chce.
Chce jego.
- Emily… - zaczął po chwili – Czy ty coś jeszcze do mnie
czujesz?
I tym zagraniem trafił w same sedno całej sprawy. Zamknął ją
we własnych myślach, sprawił, że nie potrafiła nic powiedzieć.
- Jeśli nie… - odparł choć tak naprawdę nie wiedział jak
zakończyć tę wypowiedź. Jeśli nie to co? Zatrzyma ją siłą? Będzie od nowa
chciał ją zdobyć? Będzie musiał przyzwyczaić się do porażki?
- Chazz… - zrobiła chwilę przerwy spoglądając na jego twarz
– Nie potrafię chyba tak wprost na to odpowiedzieć. Po prostu wiem, że to nie
ma sensu, że… - urwała. Widziała jego ciemne i tkwiące w bólu oczy – Ułożysz
sobie teraz życie z kimś innym, ja wyjeżdżam by…
- Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? – Odparł coraz
bardziej zdesperowany – Pragnę cię. Cholernie cię pragnę, gdybym mógł cofnąłbym
czas... Ale wiesz, że to nie możliwe.
Dotknął jej policzka. Delikatnie, bez pośpiechu przybliżył
się w jej stronę:
- Wariuję bez ciebie – uśmiechnął się – Jesteś moim
narkotykiem, tylko, że o wiele lepszym. Uzależniłaś mnie od siebie, a teraz
chcesz mnie zostawić.
Nie odpowiedziała. Poczuła jak Chester oparł ich czoła i
doskonale w tej chwili wiedziała, że będzie chciał przejąć inicjatywę.
Ukryła swój zdenerwowany oddech i zamknęła oczy. W pewnym
momencie poczuła jak mężczyzna przybliża się bardziej. Dotknął delikatnie
swoimi wargami jej ust i nagle usłyszeli.
- Ej chodźcie! Chester, zrobiłem twój ulubiony boczek!
Emily gwałtownie się odsunęła. Jakby ktoś niespodziewanie
wbił szpilkę w jej ciało. Spojrzała na Benningtona i poprawiła jego kołnierz
przy koszuli. Uśmiechnęła się nieśmiało i złapała za jego dłoń.
- Ile można was wołać?! – krzyknął po raz kolejny Joe –
Wszyscy na was czekają…
Zaśmiała się lekko i razem z Benningtonem udali się w stronę
domku.
- No wreszcie. Myśleliśmy, że zaginęliście i…
- Obiecuję ci stary – zaczął widząc jak Emily wchodzi do
pomieszczenia – Wsadzę ci kiedyś ten długi kij w dupę i sam zrobię z ciebie ten
cholerny boczek.
- Przeszkodziłem w czymś…?
Nie odpowiedział. Zły na siebie wszedł do swojego domu mając
nadzieję, że jednak Emily posłucha jego próśb.
***
- Proszę przodem – uśmiechnęła się delikatnie w stronę
mężczyzny.
- Ładna okolica – oznajmił widząc praktycznie samą
otaczającą go naturę. Drzewa kołysały się w lekkim wietrze, a wiele ptaków
przelatywało nad jego głową.
- Spodoba się tu panu – spojrzała na zegarek i dodała – Jest
bardzo tu przyjemnie, mili ludzie,
spokój, cisza…
- To by właśnie mnie interesowało. Wie pani – zwrócił się do
niej – Jako pisarz muszę mieć chwilę wytchnienia i spokoju by tworzyć.
Uśmiechnęła się i spojrzała na niego. Wysoki, elegancko
ubrany mężczyzna okazywał coraz większe zachwycenie tym miejscem. Nie sądziła,
że tak szybko uda się jej znaleźć kogoś kto by był zainteresowany kupnem tej
rudery, no ale cóż. Są jeszcze na tym świecie szaleńcy.
- A mogę spytać dlaczego pani sprzedaje ten dom? –
Zaciekawił się – Nie podoba się pani, coś się stało…?
- Wyjeżdżam stąd – oznajmiła – Dom jest naprawdę przytulny i
naprawdę trudno mi się z nim rozstać, ale wie pan. Czasami trzeba coś porzucić,
aby coś zyskać – uśmiechnęła się w duchu, że to wszystko przychodzi jej z taką
łatwością.
- Och! – niebieskie oczy wręcz zaświeciły się na widok tej
małej uliczki, która prowadzi do pobliskiego parku – Moje dzieci będą
wniebowzięte.
- Ma pan dzieci? – uśmiechnęła się – To będą bardziej
zachwycone podwórzem obok domu.
- Idealnie! – odparł i ruszył za kobietą w stronę furtki –
Bardzo podoba mi się ten płot! – spojrzała na niego zaskoczona. Przecież żaden
normalny człowiek nie stwierdziłby, że coś jest w nim pięknego. Albo po prostu
ona przestała już czerpać jakiekolwiek zadowolenie z życia.
Ale bardziej zdziwiło ją to co zobaczyła na ścieżce swojego
domu.
Tulipany. Wszędzie żółte tulipany, rozsypane na ścieżce, na
schodach, przed drzwiami.
- Tu był ogródek? – Spytał zdezorientowany.
- Nie… - odparła zaskoczona tak samo jak on – Ja naprawdę
przepraszam, nie wiem skąd to się to wzięło. Jak wyjeżdżałam tego nie było…
Weszła na swoją posesję z planem posprzątania tego bałaganu.
Złapała za jednego kwiatka i wiedząc, że to zajmie jej sporo czasu spojrzała na
mężczyznę. Zakłopotany przyglądał się całemu zamieszaniu.
- Może ja…
- Nie, skądże! – Odparła chcąc jak najlepiej zachęcić
mężczyznę do wejścia do środka – Ktoś bardzo dowcipny to zrobił, ale to nie
oznacza, że nie może pan zwiedzić domu. Niech pan wejdzie.
Szli po rozrzuconych roślinach, rozdeptując kolejne płatki.
Złapała za klucze od domu i szybkim ruchem otworzyła drzwi.
To co zobaczyła ją jeszcze bardziej zaskoczyło.
Wszystko wewnątrz odbijało żółty kolor. Te same kwiaty były
teraz wszędzie – na podłodze, na parapecie, w dzbanach, w zlewie, w koszu.
Żółty kolor wylewał się z jej przeróżnych szafek, a widząc serce zaczęło jej
szybciej bić. Pierwszy raz spotykała się z czymś takim.
Zakryła dłonią swoje usta i widząc zmieszanie swojego gościa
odparła:
- Niech pan się tym nie przejmuje, ja…
- Spokojnie – rzucił – Rozejrzę się tu tylko chwilę.
Będąc choć w duchu spokojna, że nie zrezygnował tak po
prostu udała się w głąb pomieszczenia, w stronę salonu. Dosłownie wszystko było
pokryte kwiatami.
- Co za szaleniec to zrobił?! – krzyknęła w myśli i nagle
jej oczom ukazał się mały, wyróżniający się kwiat. Był to też tulipan, od
reszty różniło go to, że jego kolor był w krwistej czerwieni. A na nim kartka.
Nie patrząc na swojego gościa podeszła do stolika i szybko
ją wyciągnęła.
„W tej chwili są dwie
rzeczy, których najbardziej pragnę – Ciebie i drugiej szansy.
Ch.”
Uśmiechnęła się nieśmiało. Ścisnęła mocniej kartkę i
przegryzła wargę.
To właśnie wtedy sobie uświadomiła, że Bennington tak łatwo
nie odpuści.
- Coś się stało? – Spytał kobiety obcy mężczyzna. Dopiero
wtedy sobie uświadomiła że stała tu od kilku dobrych chwil w totalnym bezruchu.
- Nie… - pokręciła głową – Nie, wszystko w porządku – rzuciła
i zaprowadziła mężczyznę na górę nie będąc już do końca pewna idei swojego
wyjazdu.